58
— Merlinie! — Syriusz podskoczył, gdy na środku niewielkiego pokoju pojawił się nieproszony gość. Odruchowo mężczyzna chwycił różdżkę, a Stworek wpatrywał się w niego dużymi oczami. — Co ty tu robisz, szkarado?
Stworek złożył nieśmiało ręce przed sobą i dopiero wtedy Black dostrzegł, że miętosił w nich jakąś kopertę.
— Panienka Black... kazała Stworkowi pana znaleźć i... — skrzat podszedł bliżej, by wręczyć Syriuszowi pergamin.
Syriusz, nie tracąc uważnego spojrzenia ze Stworka, zaczął czytać.
Tato!
Piszę do Ciebie na szybko, bo dopiero kilka godzin temu podjęliśmy ostateczne decyzje. Idziemy walczyć tato, wszyscy. Dlatego musiałam Cię zawiadomić, a Stworek wydawał się najlepszą opcją. Nie wiem, czy znalazłeś mamę, czy nie, ale proszę Cię, wracaj. Potrzebujemy Cię tutaj.
Jeśli jej nie znalazłeś obiecuję Ci, że poszukamy jej razem, gdy to wszystko się skończy.
Stworek zabierze Cię ze sobą, skrzaty domowe są z nami, nie obawiaj się.
Spiesz się,
Heather
Syriusz westchnął ciężko, siadając. Cholera, nie takiej informacji się spodziewał. Owszem, z listów Remusa orientował się, że w Anglii dzieje się źle, ale nie sądził, że do tego stopnia. Heather, choć krótko i zwięźle, dała mu do zrozumienia, że sytuacja jest dramatyczna.
Jego serce było rozerwane między Annabeth, a Heather. Z jednej strony pragnął zostać i przekonać żonę, by wróciła z nim do domu, jednak nie mógł tak po prostu zignorować córki błagającej o pomoc. Kochał je obie nad życie, ale w tamtej chwili musiał wybrać.
Wstał i klnąc cicho, ubrał buty.
— Stworek, za chwilę wracam. Ty w tym czasie spakuj moje rzeczy!
~*~
— Ty jednak głupia jesteś.
— Przesadzasz, instynkt tacierzyński ci się przepalił, Freddie — odparła Black, wchodząc do domu Weasley'ów.
— Tym razem przyznam Zmorze rację — wtrącił George. — Musiała trochę zaryzykować, żeby Syriusz wrócił.
— Gorzej, jak Stworek wrzuci go wprost pod nogi Śmierciożerców...
— Stworek wykona polecenie — sprzeciwiła się Black, choć gdzieś w głębi serca obawiała się, że Stworek spróbuje zdradzić. Dlatego przez całą drogę z Grimmauld Place do Nory, modliła się, aby wszystko poszło zgodnie z planem.
— Tu jesteście!
Heather nawet nie zdążyła określić, ile osób znajduje się w pomieszczeniu, bo ktoś porwał ją w objęcia i ścisnął tak mocno, że prawie zabrakło jej tchu. Z początku strzelała, że to Mela, jednak dostrzegła rude włosy i natychmiast zrozumiała.
— Spokojnie, pani Weasley... żyjemy... — powiedziała, gdy kobieta złapała jej policzki w obie dłonie. Tego typu przywitań nie lubiła, ale postanowiła tym razem nie marudzić. Sytuacja zbyt ją przerażała.
— No nie wiem, wyglądasz jakoś inaczej... dziecko, jesteś blada! I zmarniałaś w oczach... czy wszystko...
Przełknęła ślinę, patrząc nerwowo na kobietę. Od kilku dni nic nie było w porządku, ale nie miała zamiaru mówić prawdy.
— Możemy przejść do rzeczy? — zirytowała się, gdy tylko udało jej się wyrwać z uścisku Molly. Przedarła się do wnętrza kuchni, gdzie przy stole znajdowało się kilku członków Zakonu. W zdecydowanej większości byli to członkowie rodziny Weasley. Znalazł się także Oliver, który skinął dziewczynie głową na przywitanie. Kingsley zupełnie ją zignorował, natomiast Remus wpatrywał się w Black przenikliwie. Zbyt przenikliwie.
— Możemy wiedzieć, gdzie byliście? — zapytał Kingsley, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
— Zawiadomiliśmy mojego ojca — powiedziała Black, unosząc podbródek. — Dołączy do nas na miejscu.
— Chyba nie wysłałaś listu?! — warknął mężczyzna, na co dziewczyna automatycznie zacisnęła ręce w pięści. — Jeśli ktokolwiek dowie się...
— Nie jestem aż tak tępa, jak się panu wydaje. Poza tym, Voldemort wie, że Harry idzie do Hogwartu i to tam skieruje swoje siły. Musiałby być naprawdę głupi wierząc, że zostawimy Harry'ego samego. Spodziewa się nas tam, więc niech pan przestanie grać wybornego stratega, bo nawet osły wiedzą, że potrzebujemy każdej różdżki. W tym mojego ojca.
Dziewczyna dostrzegła, jak mężczyzna zaciska szczękę. Nic jednak nie powiedział, jedynie odwrócił się przodem do zgromadzonych. Remus natomiast podszedł do Heather i objął ją ramieniem, podprowadzając do stołu. Black była mu za to mentalnie wdzięczna, bo postawienie się Kingsley'owi wymagało od niej dużo więcej odwagi, niż kiedyś.
Poza tym strach, krążący w żyłach ich wszystkich, zakłócał racjonalne myślenie.
— Musimy podzielić między siebie rejony — kontynuował Kingsley. — Tutaj jest nas mało, w Hogwarcie z pewnością znajdą się ci, którzy zostaną z nami, by walczyć... ale najpierw będziemy musieli zapewnić bezpieczeństwo dzieciom... Ktoś powinien zająć się ich ewakuacją...
— Najlepiej nauczyciel... — zaproponował Artur — zajmę się tym, poproszę o pomoc...
— Niech profesor Sprout się tym zajmie... ona i Hagrid — wtrącił Bill. — Ciebie potrzebujemy na miejscu, tato...
— Osobiście, chciałem zaproponować ciebie... — Kingsley ponownie odwrócił się w stronę Heather, która uniosła brew.
— Nie nadaje się do wrzeszczących dzieciaków. Niech pan myśli dalej — mruknęła, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
— Heather pójdzie ze mną na Wschodnie Skrzydło — wtrącił Lupin, ściągając tym na siebie spojrzenie Kingsley'a. — Dobrze wiesz, że gdy tylko Syriusz przybędzie, nie będzie odstępował jej na krok...
— Jesteś za nią odpowiedzialny... — syknął czarodziej.
Heather wywróciła oczami.
— Nie jestem dzieckiem, żeby mnie...
— Zawrzyj paszczę, później coś wymyślimy — szepnął George, pojawiając się po drugiej stronie Heather.
Dziewczyna kiwnęła głową, zerkając z ukosa na Remusa, który zupełnie nie zainteresował się słowami Weasley'a. Po kilku sekundach czarnowłosa dostrzegła delikatny uśmiech na twarzy Lupina i zrozumiała, że nie miał zamiaru jej pilnować. Ufał jej, jako jeden z niewielu.
Po zakończonych obradach członkowie Zakonu musieli poczekać, aż zapadnie zmrok. Właśnie wtedy mieli wyruszyć. Pamela z małą Cynthią zostały odstawione w bezpieczne miejsce, razem z Nimfadorą i Teddy'm, więc Heather nie za bardzo miała co robić. Siedziała więc w oknie z nadzieją, że ujrzy zbliżającego się w ich stronę Syriusza. Niestety, mijały godziny, a nic takiego się nie stało.
— Co się dzieje?
Dziewczyna uniosła spojrzenie na Remusa, który pojawił się nad nią. Uniósł pytająco brew, jakby oczekiwał odpowiedzi. Problem w tym, że Heather nie mogła mu jej udzielić. Z jednej strony, tak bardzo chciała przed kimś się otworzyć, zrzucić z siebie ciężar tajemnicy, ale wiedziała, że nie mogła. Jeszcze nie wtedy, bo Zakon nie pozwoliłby jej uczestniczyć w bitwie. A tak bardzo tego chciała mimo, że się bała. Była autentycznie przerażona, jednak chciała stanąć przeciw Voldemortowi i reszcie jego bandy. Musiała walczyć o tych, których kochała.
— Czemu Kingsley mnie tak nie lubi? — zapytała, usiłując brzmieć beztrosko.
— Od razu nie lubi... — mruknął cicho Remus, siadając obok dziewczyny. — Po prostu... boi się... jak my wszyscy...
— O mnie? — prychnęła, nieco rozbawiona.
Lupin uśmiechnął się, ale jego mina po chwili zrzedła. A Heather już wiedziała, że coś było na rzeczy.
— Powiedz mi prawdę — poprosiła, uśmiechając się ciepło do mężczyzny. W tej jednej chwili zdała sobie sprawę, jak bardzo ceniła Remusa i fakt, że był w jej życiu. Nie wahała się stwierdzić, że był dla niej niczym drugi ojciec. Czasami nadopiekuńczy, ale mimo to zawsze starał się być z nią szczery. — Wiem, że ty mnie nie okłamiesz...
— Tylko obiecaj mi, że nie weźmiesz tego do siebie — powiedział, przyciszając głos.
Heather pokiwała entuzjastycznie głową. Nieszczególnie zależało jej na aprobacie Kingsley'a.
— Chodzi o... Malfoy'ów...
Black przełknęła ślinę, natychmiast rozumiejąc. W sekundę straciła swój hart ducha i zrozumiała, że na miejscu Kingsley'a, zachowałaby się podobnie.
— Jesteś córką Syriusza, jesteś jedną z nas, ale... Lucjusz wychowywał cię przez tyle lat... na swój sposób pokochałaś jego... Narcyzę... i przede wszystkim Dracona... Niejednokrotnie powtarzałaś nam, że nie jest złym chłopakiem... ale... stanął po drugiej stronie, Heather.... a Kingsley obawia się, że... gdy staniecie naprzeciw siebie... z różdżkami w górze, to...
— To nie będę w stanie rzucić zaklęcia... — Kiwnęła głową, wbijając wzrok w swoje dłonie.
Nie myślała o tym. W obliczu ostatnich wydarzeń odsunęła to od siebie zupełnie, jakby usuwając Malfoy'ów ze swojego życiorysu. A teraz znów wrócili. Nagle, bezlitośnie, rozbijając resztki odwagi, które zostały gdzieś na dnie jej duszy.
— Jeśli... — oblizała wargi, usiłując poradzić sobie z wargami, które nagle stały się suche. — Jeśli naprzeciwko mnie stanie Narcyza, Lucjusz, albo Draco... będę wiedziała, że są tam po to, by zabić mnie i moich bliskich, Remusie... i obiecuję ci, że... że im na to nie pozwolę... obiecuję...
Remus uśmiechnął się, kiwając powoli głową. Sądził, że emocje za chwilę puszczą i Heather uroni kilka łez, ale po chwili patrzyła na niego twardo, a jej oczy ani na sekundę nie zaszły łzami.
— Wierzę ci... — powiedział, obejmując Black ramieniem. — Wierzę też, że powiesz mi, co takiego cię trapi... bo... wydajesz się inna...
Black wzięła gwałtowny oddech. Lupina nie tak łatwo było oszukać, niestety.
— Powiem ci — poddała się. — Powiem ci, gdy tylko znajdziemy się w Hogwarcie.
— Dlaczego?
Heather wstała, po czym ruszyła do kuchni.
— Cierpliwości.
~*~
— Syriuszu, ja...
— Poczekaj — poprosił Black, gdy tylko ujrzał Annabeth w drzwiach. Dla niego rozmowa miała być krótka i treściwa. Heather, celowo lub nie, pomogła mu podjąć decyzję. — To moja ostatnia wizyta tutaj, obiecuję...
Ann zmarszczyła brwi, jednak wciąż milczała. Ostatecznie jednak cofnęła się, aby wpuścić mężczyznę do środka. Na szczęście w domu był tylko Aven, więc obejdzie się bez większych kłótni.
— Weź to — powiedział Black, gdy tylko Annabeth zamknęła drzwi.
— Co to? — zapytała, patrząc na złożoną kartkę.
— List. List od naszej córki. Krótki, zwięzły, ale oddaje więcej niż miliony słów, które powiedziałem do ciebie przez kilka ostatnich dni, Annabeth...
Annie dość niepewnie chwyciła pergamin.
— Miałaś rację mówiąc, że nie mogę od ciebie niczego oczekiwać. Zwłaszcza tego, abyś rzuciła się w wir wojny i żyła życiem, które skończyło się dla ciebie szesnaście lat temu. Byłem i wciąż jestem wściekły, rozgoryczony... i przede wszystkim bezradny. Bo tak bardzo chciałbym, żebyś wróciła ze mną do domu, ale... ale nie mogę podjąć tej decyzji za ciebie. Szkoda, ale nie mogę... Wiem jednak, że muszę wrócić do domu, do mojej córki...Potrzebuje mnie bardziej, niż kiedykolwiek. Szesnaście lat temu zostawiłem ją i ciebie, czego do dziś nie mogę sobie wybaczyć. Dziś muszę wybrać, którą z was zostawić ponownie i... i wiem, że ty sobie poradzisz. Ona nie. Liczy na mnie, ufa mi... A nasz świat nie może dłużej czekać.
— Syriuszu...
— Wyjeżdżam, Annabeth. Trwa wojna, jestem potrzebny tam. Nie wiem, czy jeszcze jutro będę żywy, ale wiem, że umrę z radością, jeśli zdołam ocalić moje dziecko. Nie byłaś w stanie podjąć decyzji, więc ci ją ułatwię. Jeśli wszystko dla mnie i Heather skończy się dobrze... powiem jej, że niczego nie pamiętasz. Że żyjesz, masz się dobrze, masz rodzinę... i nie możemy burzyć życia, które sobie ułożyłaś. Miałaś rację mówiąc, że nie jesteś tą samą Annabeth, którą znałem lata temu. Moja Annabeth rzuciłaby wszystko, by walczyć za tych, których kocha...
Annie nie była w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa, dlatego stała w miejscu, zalana łzami i trawiła każde słowo, które wypowiedział do niej Black.
— Mimo wszystko cieszę się, że po tylu latach mogłem znów z tobą porozmawiać. Będę cię zawsze kochał... — Walcząc sam ze sobą, Syriusz chwycił klamkę. Zamierzał wyjść, jednak spojrzał jeszcze raz na płaczącą Ann. — Dla mnie zawsze pozostaniesz moją słodką Ślizgonką, która usiłowała zbawić cały świat.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top