48


— Chce się spotkać — szepnęła Josie, po raz kolejny czytając wiadomość, która właśnie wyświetliła się na ekranie komputera.

Zajęta dotąd ciastkiem ze śmietaną Nancy, wstała od stolika i podeszła do rudowłosej. Zanim Arryn zdążyła zasłonić ekran, czy zminimalizować stronę, jej sąsiadka zdążyła przeczytać informację.

— O! — zawołała Nancy, nie dbając o to, że właśnie pluła ekran. 

Josie wywróciła oczami i sięgnęła po leżącą na blacie serwetkę. Przetarła ekran, a brudną ściereczkę odłożyła na talerzyk dziewczyny. 

— No to fajnie się składa. Mówiłaś, że to jakaś daleka rodzina Syriusza, tak? Na pewno się chłop ucieszy, dobrze mu z oczu patrzy...

Arryn tylko ciałem tkwiła w kafejce internetowej. Myślami była zupełnie gdzie indziej. Oczami wyobraźni widziała, jak informuje Blacka o tym, co zdołała ustalić. Przekazuje dobre wieści, o możliwości spotkania z Ann. Syriusz prawdopodobnie skacze pod sufit i nie może się doczekać. Pakuje swoje rzeczy, dziękuje za dotychczasową pomoc. Może zaprasza kiedyś do siebie, do Wielkiej Brytanii i... i znika. Tak po prostu znika z jej życia.

Serce bolało ją na samą myśl, że znów może zostać sama. Dotąd nie bała się samotności, ale myśl o utracie Syriusza napawała ją lękiem. 

Nie chciała tego. Nie chciała, by tak po prostu opuścił jej dom, wyszedł z jej życia i już nigdy nie wrócił.

— No na co czekasz? Pisz, który dzień mu pasuje...

— Ale... — Josie zmarszczyła brwi. Zdecydowanie nie podobały jej się ponaglenia koleżanki.

— No nie ma czasu! W końcu sama zapytałaś o spotkanie, więc teraz wyjdź z inicjatywą!

— Ale to nie takie proste! — oburzyła się nagle Arryn, patrząc na Nancy z pretensją w oczach. — Muszę uzgodnić wszystko w pracy i... i...

— To w końcu twoja rodzina, czy Syriusza? 

Josephine zacisnęła wargi. Obecność Nancy i jej komentarze, mające charakter wyjątkowo bolesnych szpilek wbitych między żebra, były naprawdę irytujące.

— Nie puszczę go samego — powiedziała natychmiast, chcąc zabrzmieć przekonująco.

Nie wiem, czy w ogóle go tam puszczę. Potrząsnęła głową, chcąc odegnać od siebie niewłaściwe myśli. Zamiast wdawać się w kolejną dyskusję z sąsiadką, wystukała wiadomość. Zaproponowała spotkanie za trzy tygodnie.

— Dopiero trzy tygodnie? — zdziwiła się Nancy, po czym włożyła do buzi resztkę ciastka.

— Żryj to ciasto — wysyczała Josie, zamykając komputer.

Wstała, złapała swój płaszczyk i nie czekając na biegnącą z tyłu Nancy, wyszła z kawiarni. Od razu uderzyło ją chłodne powietrze. Zima dobiegała końca, wiosna powoli budziła się do życia, jednak wciąż było zimno. A Arryn już w ogóle była wyjątkowym zmarźluchem. Odetchnęła głośniej, aby tylko nie zacząć krzyczeć, gdy Nancy złapała ją pod ramię i zaczęła swoją kolejną opowiastkę.

Ta dziewczyna gadała zdecydowanie za dużo i gdyby zabójstwa nie były karalne, Josie już dawno targałaby na plecach czarny worek o wadze nie większej niż sześćdziesiąt kilogramów. Ale to tylko takie małe marzenie. W końcu ostatnimi czasy pozwalała sobie na dużo marzeń.

Dziwnym trafem większość z nich dotyczyła Syriusza. Co, gdyby okazało się, że Ann jednak nie żyje? Albo nie chce do niego wrócić? 

Przecież wciąż mogła stwierdzić, że woli swoje aktualne życie i zostaje tam, gdzie jest. Kontakt z córką mogła utrzymywać, ale to tyle z rodzinnej sielanki. Żadnych powrotów do byłego męża. 

Josie skarciła sama siebie za podobne stwierdzenia. Syriusz jej ufał, a ona tak po prostu gotowa była wyrzucić Annabeth z jego życia mimo, że wiedziała, jak bardzo ją kochał. Merlinie, jeszcze kilka tygodni temu modliła się, by los postawił na jej drodze kogoś, kto obdarzy ją tak wielkim uczuciem. 

— Swoją drogą wydaje mi się, że ty jednak nie bardzo chcesz, żeby Syriusz odnalazł tę swoją siostrę... to była siostra, tak? — upewniła się Nancy, na co Josie kiwnęła głową. W końcu musiała wymyślić dla dziewczyny jakąś bajeczkę. Tym bardziej po tym, jak przedstawiła Blacka jako swojego chłopaka. 

Uśmiechnęła się smutno.

— Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że jesteś zazdrosna. Ale o kogo? Chyba nie o siostrę? Więc nie wiem do końca o co chodzi, ale powinnaś wyluzować. Facet wygląda na dobrego i nie dziwię się, że...

Kobiety znalazły się w kamienicy. Pozostały im do pokonania jedynie schody. W tym czasie Nancy także nie zamierzała zamknąć buzi. Lecz humor Josie nieco się poprawił, gdy zdała sobie sprawę z jednej, bardzo ważnej rzeczy. Sąsiadka wcale jej nie znała. 

Arryn nie do końca wiedziała, jakim cudem, ale jej różdżka znalazła się w jej dłoni. Dotąd spoczywała sobie w kieszeni, jednak sekundę później dzierżyła ją w dłoni. Spojrzała na delikatne zdobienia, wyryte na rączce. Przełknęła ślinę, w jej umyśle krążyło tylko jedno zaklęcie. 

Wycelowała w Nancy, która akurat wiązała sznurówkę. 

— Obliviate!

~*~

— ZŁAMAŁAŚ ROZKAZ! 

Heather zmarszczyła brwi, wzrok wciąż wlepiając w leżące na stole dłonie. Krzyki Kingsley'a nie robiły na niej żadnego wrażenia. 

— Rozkazu nie było, więc nie było czego łamać — mruknęła mimo, że domyślała się, iż mężczyzna zaraz się zapowietrzy. Tkwił w prawdziwej furii, a Black nie miała pojęcia, jak go powstrzymać.

— ZŁAMAŁAŚ ZAKAZ!

— To już bliżej — przyznała, wzdychając. 

— Jesteś rozpuszczoną, lekkomyślną gówniarą, która nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji! Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby byli tam Śmierciożercy?! Albo Riley?! Jesteś nieodpowiedzialna!

Oliver, siedzący obok Heather, zerknął na dziewczynę. Nie wydawała się specjalnie dotknięta słowami aurora. Zdawało się wręcz, że spływają po niej, jak po kaczce.

— Nie jesteś specjalnie zmartwiona — szepnął Wood, pochylając się nieco w stronę Black.

Czarnowłosa w odpowiedzi wzruszyła ramionami. 

— Szkoła Lucjusza.

Kiedy Heather mieszkała jeszcze w Malfoy Manor i uważała się za córkę Narcyzy i Lucjusza, nierzadko podpadała blondynowi. Głównie przez to, że dokuczała Draconowi. Miała taki talent, że szybko potrafiła doprowadzić Lucjusza na skraj wytrzymałości psychicznej. Dlatego też krzyki Kingsley'a były dla dziewczyny niczym sprzeczka z Filchem. 

— Moje starcia ze Snape'em bywały bardziej emocjonujące — przyznała po chwili, na co Oliver pokiwał z uznaniem głową. Nie miał już żadnych pytań. 

Miał jednak trochę żalu do dziewczyny. W końcu, zupełnie świadomie, wpakowała go na minę. Dobrze wiedziała o zakazie aurora i nawet słowem się nie zająknęła. Wykorzystała pierwszą lepszą okazję, by wymknąć się z domu, zupełnie nie bacząc na niebezpieczeństwo. 

— Oszukałaś mnie — powiedział w końcu chłopak.

Heather poruszyła się niespokojnie. Coś w tym było.

— Przepraszam — szepnęła. — Wariuję od siedzenia tutaj... chciałam się wyrwać.

Oliver kiwnął głową.

— Moim kosztem. 

Nie zaprzeczyła, bo nie mogła. Czuła się okropnie z tym, że wykorzystała Wooda, ale nie mogła postąpić inaczej. Był jej jedyną namiastką normalności w tym oszalałym domu, gdzie połowa angażowała się w życie Zakonu (do którego niby należała, ale nikt nie uznał za ważne, by informować ją o misjach i kolejnych krokach), a druga połowa biegała wokół nowonarodzonej Mini - Marchewy.

— Nie zostaniesz tu. 

Tym jednym zdaniem Kingsley zaskarbił sobie pełną uwagę nie tylko Olivera, ale i Heather.

— To co? — prychnęła, krzyżując ręce na klatce piersiowej. — Wynajmiecie mi pokój w Azkabanie, jak ojcu i matce? Rodzinny biznes, czy coś? W końcu lubicie zamykać niewinnych.

Kingsley spojrzał na dziewczynę spod byka. Nie było mu w smak wypominanie przeszłości zwłaszcza, że to jego zadaniem było złapanie Syriusza, gdy jeszcze wszyscy wierzyli w jego winę.

— Nie bądź bezczelna, dziecko.

— Nie jestem! — warknęła, uderzając dłońmi o blat. Wstała, ciemne spojrzenie wbijając w aurora. — Dzieckiem już dawno przestałam być i to o wiele szybciej, niż bym chciała! Skończcie więc biadolić nad tym, jak niebezpieczne było moje wyjście, bo jesteście już nudni. Jakoś nikt poza Syriuszem i Remusem nie martwił się o mnie, gdy lata siedziałam w Malfoy Manor z rodziną Śmierciożerców! Wtedy wszystko było w porządku! Poza tym, Dumbledore sam przyjął mnie w szeregi Zakonu... widocznie, przeciwnie do was sądził, że jeszcze się na coś przydam...

— Profesor Dumbledore nie wiedział o twojej relacji z Harrym, słońce... — wtrąciła pani Weasley, która pojawiła się w pomieszczeniu. 

Black skierowała na nią ostre spojrzenie. Pierwszy raz widziała, aby kobieta stała nieco skulona. Zwykle to wszyscy bali się groźnej Molly i jej szmatki w kratkę, dzielnie leżącej na ramieniu właścicieli. Tym razem Weasley wydawała się wręcz skruszona.

— Wiedział... — Pokręciła głową Black. — Dobrze wiedział, cały Hogwart wiedział.

— Nie zmienia to faktu, że wciąż jesteś tym, kogo Śmierciożercy chcą złapać... — kontynuowała kobieta, powoli zbliżając się do Heather. — Jeśli im się uda, sprawa będzie dla nas przegrana... bo Harry nie pozwoli ci umrzeć. 

Heather wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy dłonie pani Molly spoczęły na jej policzkach. Były cieplutkie, jednak Black odruchowo się wzdrygnęła. Kingsley był dla niej dużo prostszym przeciwnikiem, niż Weasley. Jego nie wahała się zranić, na niego mogła krzyczeć. Co innego z matką Rona, której tajemną bronią wcale nie była broń (i szmatka), a dobroć. I w tamtej właśnie chwili Molly zdecydowała się jej użyć.

— Kiedy ja... ja nie mogę tu siedzieć, kiedy on się tak naraża... walczy dla nas... za nas, a ja... nie dość, że nie mogę mu pomóc, to jeszcze do niczego nie przydaje się Zakonowi...

— Najlepiej mu pomożesz, jeśli pozostaniesz w ukryciu — wyjaśniła Molly, przytulając dziewczynę do siebie. Mimo początkowej niechęci, Heather pozwoliła jej na to. — Harry na nas liczy, kochanie. Ufa, że się tobą zaopiekujemy. Więc pozwól nam to zrobić. 

— Dobrze — skapitulowała w końcu, przymykając na chwilę oczy.

— Pojedziesz z Billem i Fleur do ich nowego domu. Tam nikt cię nie będzie szukał... 

~*~

— Jakieś postępy? 

Josephine na chwilę skamieniała, słysząc pytanie Blacka. Poprawiła roztrzepane włosy i usiłując przywdziać na twarz naturalny wyraz, odwróciła się przodem do mężczyzny.

— Nic, a nic... — odchrząknęła. — Herbaty?

Black zmarszczył brwi, dostrzegając pewną zmianę w zachowaniu Arryn. Nie był jednak w stanie stwierdzić, co takiego się zmieniło. 

— Nie... — odparł spokojnie, wchodząc do kuchni. — Powiesz mi coś więcej, czy mam użyć legilimencji?

— Bardzo śmieszne. — Josie pokręciła głową z dezaprobatą.

— Ja się nie śmieję — odparł Black, na co dziewczyna wywróciła oczami. Choć usiłowała grać oburzoną, lubiła to zachowanie Syriusza. Wtedy wydawał się jej taki naturalny. W podobnych chwilach miała wrażenie, że oboje zapominają o poszukiwaniach, które ich połączyły. — To jak?

— On... — oblizała spierzchnięte wargi. Ciemne oczy Syriusza wpatrywały się w nią, niczym dwa, świecące ogniki. Serce Arryn zabiło szybciej. Odetchnęła głośniej, podejmując szybką decyzję. — On nie odpisuje. Milczy od miesiąca i... 

Black zaklął cicho, zanurzając twarz w dłoniach. Dotąd był dobrej myśli, ale informacje, które przynosiła mu Josie, były coraz gorsze. Ile jeszcze musiał czekać, by zobaczyć się z żoną? 

— Ale nie martw się — powiedziała natychmiast Josephine, podchodząc do mężczyzny. Odruchowo położyła dłoń na ramieniu czarnowłosego. 

Syriusz gwałtownie się spiął, jednak nic nie powiedział. Nie chciał przypadkiem wprowadzić dziwnej atmosfery informacją, że nie życzył sobie takich gestów. Dlatego odetchnął i skierował się do drzwi.

— Napiszę do niego jeszcze raz... — obiecała, na co Black pokiwał głową.

W duchu obiecał sobie, że daje tej dziewczynie jeszcze miesiąc. Jeśli do tego czasu nie uda jej się nawiązać kontaktu z rzekomym synem Annabeth, to Syriusz przetrząśnie wszystkie Denver - nieważne, ile ich jest. Przeszuka dom po domu, jeśli to miałoby doprowadzić go do Annie.

~*~

Cześć Słońca!

W ramach przeprosin za zbyt długie oczekiwanie na ostatni rozdział, wstawiam jeszcze ten!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top