38


Annaelle z niepokojem zerkała na Avena, który zdawał się coraz to bardziej od niej oddalać. Z tego, co pamiętała, mieli dobrą relację. Chłopak często mówił jej o swoich problemach, obawach. Bywały sytuacje, że Annie broniła go przed ojcem, albo wstawiała się za nim, gdy wymagała tego sytuacja. 

Kobieta zauważała, że od jej powrotu ze szpitala, stał się cichszy, bardziej zamknięty w sobie. Tylko Cynthia była radosną sobą, biegającą wesoło po domu. Z początku Annie sądziła, że musi dać chłopakowi trochę czasu, aby znów przyzwyczaił się do sytuacji, jednak po kilkunastu dniach wyraźnie odczuła, że Aven coraz bardziej się od niej dystansuje.

Tamtego wieczora było podobnie. Annie i Cynthia planowały obejrzeć razem bajkę. Ośmiolatka zaproponowała bratu, by także spędził z nimi czas, jednak Aven odmówił, co wyraźnie zasmuciło dziewczynkę.

— Ale dlaczego? — nalegała Cynthia, ciągnąć chłopaka za rękaw bluzy. 

Ciemnowłosy wywrócił oczami.

— Nie mam ochoty, Cynthia.

— Ale Aveen... — jęknęła znów, podskakując w miejscu. — No proszę cię! Kiedyś z nami oglądałeś...

Annie uniosła wzrok na chłopaka. Rzeczywiście miała przebłyski pamięci świadczące o tym, że Aven spędzał wieczory z nią i z Cynthią. Nawet te, podczas których oglądali bajki. W ogóle wydawało jej się, że rodzeństwo było ze sobą zżyte. 

Dlatego coraz bardziej upewniała się w przeświadczeniu, że to ona jest powodem, dla którego Aven nie chce spędzać z nimi czasu.

— Słońce zanieś popcorn... — poprosiła Ann, podając dziewczynce miskę. — No już! — pogoniła małą, która niepewnie chwyciła popcorn. 

Z ciężkim westchnięciem poczłapała do pokoju. Aven natomiast skorzystał z okazji i odwrócił się na pięcie, by uciec na górę. 

— Aven, poczekaj — poprosiła Annaelle, podchodząc do chłopaka. 

Ciemnowłosy, choć niechętnie, odwrócił się ponownie do Ann. 

— Nie mam pięciu lat i nie będę oglądać...

— Tu nie chodzi o oglądanie bajek... — przerwała kobieta, patrząc łagodnie na chłopca. Nie miała mu za złe jego zachowania, w końcu mógł być przerażony tym, co się wydarzyło. Był nastolatkiem, rozumiał dużo więcej. Także to, że Annaelle zmagała się z chorobą psychiczną. — Tylko o mnie...

Aven spuścił wzrok, wyraźnie zawstydzony. Ann trafiła w samo sedno. Chłopak nie wiedział, jak ma się zachowywać względem niej. Dobrze pamiętał wszelkie kłótnie i bał się, że jeśli powie, lub zrobi coś nie tak, Annie znowu dostanie ataku, albo wyląduje w szpitalu.

— Nie pamiętam, dlaczego trafiłam do szpitala... — przyznała kobieta, wzdychając. — Co takiego zrobiłam... ale... jeśli zrobiłam coś tobie, albo... powiedziałam coś...

— Nie... — szepnął chłopak, kładąc dłoń na ramieniu Annie. — Nie zrobiłaś nic ani mnie, ani Cynthii... po prostu... ja...

— Boisz się mnie? — zapytała ciemnowłosa, choć dobrze znała odpowiedź. Nawet nie dziwiła się chłopakowi. Było jej po prostu żal dzieciaków, bo musiały patrzeć na jej załamanie psychiczne. — Przepraszam, Aven... Twój tata mówił, że nie chciałam brać leków i to... i to dlatego... obiecuję... przysięgam, że będę je przyjmować regularnie... już was nie skrzywdzę...

Aven pokiwał głową, w jego oczach Annie dostrzegła łzy. Nieśmiało wyciągnęła ręce, a chłopak bez chwili zawahania wpadł jej w ramiona. Oboje odzyskali nadzieję, że jeszcze wszystko się ułoży. 

— Kiedy nie brałaś leków... miałaś urojenia... krzyczałaś na tatę, że zaczynasz sobie przypominać swoją przeszłość, ale... tata tłumaczył ci, że to nawrót choroby... — zaczął tłumaczyć Aven, wciąż wtulając się w kobietę.

Annie zmarszczyła brwi, uważnie słuchając dalszych słów chłopaka. 

— Zaczęliście się kłócić... i to tak bardzo... tak, jak jeszcze nigdy... 

— Już dobrze, Aven... już dobrze... — szepnęła Annie, całując chłopaka w czoło. 

— Przez chwilę... przez chwilę naprawdę myślałem, że sobie przypomnisz.... chciałbym, żebyś sobie przypomniała Annie, ale... ale nie tak...

— Dobrze... kochany, skup się... — poprosiła Annie, łapiąc policzki chłopaka w obie dłonie. Nie wiedziała czemu, ale nagle odżyła w niej nadzieja, że może faktycznie zaczęła sobie coś przypominać. Choć najmniejsze fragmenty jej dawnego życia. Oddałaby wszystko, aby dowiedzieć się, kim była. — Opowiadałam ci coś? Coś, co sobie przypomniałam?

— Nie... — Aven pokręcił głową. — Ale... miałaś taki zeszyt... 

— Zeszyt? Gdzie? — zapytała, jednak widząc minę chłopca zrozumiała, że zrobiła to trochę zbyt energicznie. 

— Za-zabrałem go, gdy pojechałaś do szpitala...

Annie kiwnęła głową. Najchętniej pobiegłaby na górę i przeszukała pokój Avena, by odnaleźć zeszyt. Wiedziała jednak, że wtedy mogłaby pomarzyć o ewentualnej naprawie relacji z chłopcem. Każde działanie podobne do tego sprzed pobytu na oddziale psychiatrycznym napawało go niepokojem. Annaelle obserwowała Avena i rozumiała, że nie może dopuścić, by znów się bał. Kochała go i nie mogła na to pozwolić.

Jej przeszłość musiała poczekać. Może nigdy nie powinna była próbować dowiedzieć się czegokolwiek o sobie? Po prostu zostawić tamto życie za sobą i żyć teraźniejszością. W końcu miała wspaniałą rodzinę i kochającego męża. Mając miłość, miała wszystko.

— Obejrzysz z nami bajkę? 

Aven uśmiechnął się z wyraźną ulgą. Przez chwilę obawiał się, że Ann zażąda swojego zeszytu. A od tego tylko krok do kolejnej kłótni i załamania psychicznego. 

— Chętnie — powiedział po chwili, idąc z Annie do pokoju, w którym już czekała Cynthia.


~*~


— Denver — powtórzyła Josie, uparcie wpatrując się w tył fotografii, na którym były nabazgrane trzy słowa. — Komunikator, AvenE, Denver.

— Dokładnie. — Kiwnął głową Syriusz, zabierając zdjęcie z dłoni dziewczyny. Położył je na stole, pomiędzy pozostałymi rzeczami, głównie fotografiami i listami, które mogły pomóc w ewentualnym odnalezieniu Annie. 

Arryn natomiast pokręciła głową z dezaprobatą. 

— I ty chcesz w takim bajzlu cokolwiek planować? — prychnęła, wskazując stół. 

Syriusz spojrzał na kobietę zdziwiony. 

— A co? Mam to poukładać kolorystycznie? Alfabetycznie? Może odcieniami? 

Josie wywróciła oczami. Sięgnęła po różdżkę i odwróciła się do jednej ze ścian. Jednym ruchem wyczarowała ogromną tablicę, na której środku znalazł się napis Annabeth Black. Kolejnym ruchem przytwierdziła dookoła wszelkie zdjęcia i listy,  jeszcze przed chwilą leżące na stole. 

— Teraz tak... — mruknęła bardziej do siebie, niż do Syriusza. — Tutaj to... tutaj to... — zaczęła powoli porządkować wszelkie dokumenty. — Zdjęcie jest naszym głównym dowodem... dzięki niemu dowiemy się, gdzie jest Annabeth...

— Już to wiemy — przerwał Black, stając obok Josie. — W Denver.

Arryn wyczarowała mapę Stanów Zjednoczonych.

— Widać, że Brytol... — mruknęła, podchodząc bliżej mapy. — To, że wy macie tylko jeden Londyn nie znaczy, że my mamy tylko jedno miasto o nazwie Denver, Syriuszu...

Black spojrzał zdziwiony na Josie. W głębi serca miał nadzieję, że dziewczyna żartuje, ale gdy zagryzła wargę, zerkając na niego pobieżnie zrozumiał, że nie tym razem.

— To ile wy tego macie? Pięć?! — oburzył się, opierając ręce na biodrach.

— Blisko — odparła spokojnie Josie. — Cztery. W najlepszym przypadku Annabeth mieszka dwie i pół godziny drogi stąd. W najgorszym... dwadzieścia siedem...

— To dla nas żadna różnica... 

— Owszem. — Kiwnęła głową Josie. — Ale przeszukanie tych miasteczek zajmie nam sporo czasu...

Black nie mógł się nie zgodzić. Arryn miała sporo racji. Przeszukanie jednego miasta zdawało się niczym w porównaniu do przeszukania czterech. 

Nie zmieniało to jednak faktu, że Syriusz był zdecydowany. Obiecał sobie, że znajdzie Ann, choćby całe życie miał na to poświęcić. Nawet, gdyby miał przekopać Stany Zjednoczone dom po domu, znajdzie ją.

— To lepiej zabierajmy się do pracy — powiedział poważnie, chwytając pelerynę.

Josie obejrzała się, by dostrzec, że mężczyzna faktycznie zaczął się ubierać. 

— Co? — zdziwiła się, łącząc spojrzenia z Blackiem. — Zwariowałeś? Ja mam pracę, Syriuszu... w dodatku...

— Nie prosiłem cię o pomoc — przypomniał ostro Syriusz. Zaraz jednak pożałował swoich słów. Powinien okazać Arryn choć minimum wdzięczności. — Przepraszam... ja po prostu...

—To nic. — Josie kiwnęła głową, uśmiechając się niepewnie. — Pamiętam, że sama zaoferowałam pomoc. Chcę ci pomóc, Syriuszu, ale... ale nie tak... przeszukiwanie miast to najgorszy z pomysłów. 

— Co więc proponujesz? — zapytał mężczyzna, wciąż nieprzekonany. 

— Komunikator — przypomniała Arryn, w jej oczach przebiegł tajemniczy błysk. — Nie wiem, czym jest, ale moi sąsiedzi to niemagowie. Zakładając, że... że Annabeth faktycznie straciła pamięć... i nie ma pojęcia kim jest... najpewniej żyje wśród niemagicznych... może ten komunikator to słowo klucz? Może to jakiś lokalizator?

Syriusz zastanowił się. Faktycznie, brzmiało to dość logicznie. O ile ten cały komunikator nie okaże się jakimś przypadkowym przedmiotem. Czymś zupełnie bzdurnym, co zupełnie nie będzie miało związku ze sprawą. 

— Zaufaj mi — poprosiła Josie, stając naprzeciwko Blacka. — Proszę.

Syriusz westchnął, ściągając płaszcz. Czy miał inne wyjście? 


~*~


Robiło się coraz chłodniej. Powoli zanikały ciepłe, wrześniowe wieczory, by zrobić miejsce tym chłodnym, październikowym. Coraz częściej ciemne chmury przysłaniały Heather niebo, przez co nie mogła studiować gwiazd, które w ostatnim czasie pochłaniały zdecydowaną większość jej wolnego czasu. 

— Robi się coraz chłodniej... 

Heather drgnęła, słysząc za sobą głos pani Molly. Wciąż jednak stała i wpatrywała się w pochmurne niebo. Dopiero po informacji pani Weasley, zaczęła zdawać sobie sprawę, że faktycznie robiło się zimno. 

— Wejdź do środka, kochanie...

Zamknęła oczy, uśmiechając się. Przypomniała sobie kilka sytuacji z Hogwartu, które natychmiast spowodowały, że w jej sercu, tylko na chwilę, zagościł spokój.

— Pamiętam, kiedy w szkole... — zaczęła cicho, usiłując pokonać dreszcze. — Pamiętam, jak pałętaliśmy się z Harrym nocą po zamku... Zawsze brał ze sobą dodatkową bluzę marudząc, że przecież nie będzie biegał przez pół zamku, gdy nagle zrobi mi się zimno... Upierałam się, że nie będzie mi zimno...

Black przerwała, gdy poczuła, jak Molly obejmuje ją ramieniem. Po chwili poczuła, jak kobieta opiera głowę na jej ramieniu. Nie spodziewała się tego typu gestu, jednak musiała przyznać, że był dość miły. Taki matczyny.

— Ale często było... — dokończyła, zamykając na chwilę oczy. — Czasami kłamałam, żeby dał mi bluzę... uwielbiałam nosić jego rzeczy, bo zawsze pachniały, jak on...

— Nie bój się, skarbie... poradzi sobie... 

— Wiem — przyznała Black, otwierając oczy. Znała swojego Pottera. Wiedziała, że nie podda się tak łatwo. A mając przy sobie Hermionę i Rona, wyjdzie z każdej opresji. Przynajmniej tak powtarzała sobie dzień za dniem. — Chcę pójść na jakąś misję Zakonu.

Pani Weasley ocknęła się natychmiast, stając naprzeciwko dziewczyny. To zdanie wyjątkowo jej się nie podobało. Była zdania, że Heather powinna siedzieć w ukryciu. Z dala od niebezpieczeństwa. 

— Kingsley obiecał, że...

— Nie ma mowy — sprzeciwiła się natychmiast rudowłosa. — Nie pozwolę...

— Jestem dorosła — naciskała Heather. Nie miała zamiaru przyjąć wyjaśnień i nalegań Weasley. Cokolwiek miała na ten temat do powiedzenia, Black to nie obchodziła. Była dorosłą kobietą, członkiem Zakonu Feniksa i mogła lecieć na misję, jeśli tylko Kingsley jej pozwoli. 

— Nie. W żadnym wypadku...

— Pani Molly to, że tata...

— Tu nie chodzi o Syriusza! — syknęła pani Weasley. Jednak zaraz uśmiechnęła się pobłażliwie do dziewczyny, kładąc dłoń na jej policzku. — Naprawdę nie o niego, słoneczko... 

— Więc o co? — zapytała Black, twardo wpatrując się w oczy kobiety.

Molly w końcu skapitulowała. Złapała dziewczynę pod ramię i wolnym krokiem zaciągnęła do domu.

— Jesteś drugą osobą zaraz po Harrym, której chce Voldemort... — wyjaśniła cicho rudowłosa.

Nieprzyjemny dreszcz przeszedł po kręgosłupie Black. 

— On... on wie, że jeśli dorwie ciebie, wywabi Harry'ego... dlatego teraz to ciebie musimy chronić... 

Heather stanęła gwałtownie, zszokowane spojrzenie wbijając w panią Weasley. Była autentycznie przerażony tym, co usłyszała. Nie tylko dlatego, że po ludzku się bała, ale dlatego, że pojęła, w jak wielkim niebezpieczeństwie byli jej bliscy.

— Tata... — szepnęła, uparcie wpatrując się w rudowłosą. — Jest zupełnie sam...

— Spokojnie kochanie, jest daleko stąd... o niego akurat nie musisz się martwić...

Black wciąż nie była przekonana. W tamtej chwili jej złość na ojca gwałtownie wzrosła. Cholera, powinna była wybrać się z nim, pomóc mu. A tymczasem została uwięziona i jedyne, co mogła robić to siedzieć na tyłku i czekać, aż Voldemort sobie po nią przydrepcze. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top