34
— Ślub fajna sprawa, co? — zapytała Heather, wchodząc do pokoju Harry'ego. Rozejrzała się delikatnie, z ulgą dostrzegając, że nie ma w pomieszczeniu nikogo poza nią i Potterem, aktualnie siłującym się z szatą.
Uśmiechnęła się, kręcąc głową z dezaprobatą. Podeszła bliżej widząc, jak chłopak wzdycha i załamany opuszcza ręce.
— Przereklamowane — odparł, odwracając się twarzą do Black.
Dopiero wtedy dostrzegł, jak pięknie wyglądała. Podczas, gdy dziewczyna usiłowała rozplątać supeł muszki Harry'ego, on uważnie lustrował ją spojrzeniem. Była naprawdę śliczną, młodą kobietą, tak bardzo podobną do swojego ojca.
Mimowolnie myśli Harry'ego popłynęły w stronę ostatniej rozmowy z Syriuszem. Stojąca przed nim Heather nie miała pojęcia o tym, że jej matka żyła. I że niedługo mogą się zobaczyć. W jednej chwili chłopak poczuł na swoim sercu ciężar. Czuł się winny, że nie powiedział jej prawdy, choć z drugiej strony wiedział, że to sprawa rodziny Blacków. Nie jego.
— Co? — zapytała Black, gdy już zauważyła kilkusekundowe zamyślenie chłopaka.
— Po prostu... — westchnął, kładąc dłoń na policzku Heather.
Dziewczyna poczuła ciarki na plecach, jednak uśmiechnęła się na gest chłopaka. Brakowało jej tego ostatnimi czasy. Byli albo zajęci, albo na wojennej ścieżce. Miłą odmianą była chwila czułości, sam na sam.
— Wyglądasz pięknie — powiedział, po czym przyciągnął dziewczynę w pełnym uczuć pocałunku.
~*~
— Czyś ty oszalał, Syriuszu?! To idiotyczne nawet, jak na ciebie! — krzyknęła Molly.
Tego akurat Black się spodziewał. Kto, jak kto, ale zakładał, że właśnie Molly przyjmie całą wiadomość z krzykiem.
— Molly ciszej... — poprosił Black, wzdychając. W dłoni wciąż dzierżył list, którego jednak nikt nie chciał od niego przyjąć. Ani Molly, ani Artur, ani Lupin. — Nie musisz się tak drzeć...
— Właśnie, że muszę! — krzyknęła kobieta, celując palcem wskazującym w mężczyznę, który po raz dziesiąty w ciągu trzech minut wywrócił oczami. — Jesteś kompletnie niepoważny! Kompletnie! Nie spodziewałabym się po tobie takiego braku wyczucia!
— Artur, proszę... — westchnął Syriusz, masując skronie.
Spojrzał błagalnie na Weasley'a, który podszedł do żony, aby ją uspokoić. Molly jednak nie miała zamiaru dać się uspokajać. Strąciła dłonie męża i ostatni raz rzuciła pogardliwe spojrzenie w stronę Syriusza.
— Za godzinę mój syn się żeni. I teraz to jest moim priorytetem. A ty przemyśl to, co właśnie chciałeś zrobić swojej jedynej córce. Mam nadzieję, że choć raz dojdziesz do dobrych wniosków, Syriuszu!
Molly wyszła, zostawiając mężczyzn samych w garażu. Syriusz wędrował więc spojrzeniem od Remusa do Artura w nadziei, że któryś z nich w końcu pęknie i podejmie się zadania. Niestety, żaden się do tego nie palił.
— Ona mi tego nie wybaczy, jeśli się zgodzę... — podjął w końcu Artur, wzruszając niepewnie ramionami. — Przepraszam, Syriuszu.
Black kiwnął głową. Wiedział, że zadarcie z Molly oznaczało prawdziwą wojnę nawet, jeśli śmiałkiem był jej mąż. Dlatego ciemne oczy wbił w Remusa, który wciąż stał przy jednej z szaf, z rękami ukrytymi w kieszeniach.
— Wiesz, że nie tak to powinno wyglądać? — upewnił się Lupin, przeczesując włosy.
Od samego początku nie pochwalał działania Syriusza i nie bał się mówić tego na głos. Oczywiście okazało się, że jak zwykle miał rację. Gdyby Black poinformował córkę o wszystkim, czego się dowiedział już kilka miesięcy temu, odejście byłoby prostsze. Tymczasem Łapa postanowił zrobić po swojemu, zataić przed Heather informacje o matce i na sam koniec zniknąć w poszukiwaniu Annabeth, pozostawiając po sobie jedynie list.
— Powinna to od ciebie usłyszeć.
— Wiesz, że nie mogę. Tłumaczyłem ci, dlaczego... nie mogę złamać jej serca...
— Syriuszu, ona jest zbyt inteligentna, aby odebrać to w ten sposób! — warknął Remus, podchodząc do przyjaciela. — Zasługuje na prawdę! Z twoich ust, nie cholernego kawałka pergaminu!
— Złamałem jej serce, zostawiając ją... — powtórzył Syriusz, wpatrując się zacięcie w wilkołaka.
— To nie była twoja wina! Nic z tamtych wydarzeń nie było twoj...
— Twoje słowa nie sprawią, że przestanę się obwiniać! — ryknął Black, łapiąc Remusa za ramiona. Przyjaciele wpatrywali się w siebie, pełni sprzecznych emocji. — To moja wina, bo zostawiłem wtedy Annabeth z małą Heather, rozumiesz?! Powinienem był zostać! Zostać z moją rodziną! Albo zabrać ze sobą! Cokolwiek, byleby nie zostawiać ich samych! Powinienem był nie ufać Pettigrew!
— Syriuszu, nie miałeś wpływu...
— Miałem, Remus! Tak samo, jak ty miałeś wpływ na to, kto wychowa moje dziecko! Jesteś mi to winien... — dodał ciszej Black, ponownie wyciągając list w stronę zszokowanego Remusa.
Żaden z mężczyzn nie spodziewał się, że Syriusz kiedykolwiek wróci do tej sprawy. Wszystko wydawało się załatwione, wszelkie wątpliwości rozwiane i przede wszystkim Remus sądził, że Black już nie żywił urazy. Aż do tamtego dnia.
— Jesteś to winien Heather... — Syriusz nie miał do końca racji i sam był tego świadom. Musiał jednak jakkolwiek zmotywować przyjaciela do działania. W końcu Lupin był jego ostatnią deską ratunku.
Lupin drżącymi dłońmi złapał pergamin i wsunął do kieszeni szaty.
— Mam tylko nadzieję, że obaj nie będziemy tego żałować.
~*~
— Słoneczko, pięknie wyglądasz! — uśmiechnął się Syriusz, podchodząc do córki. Wpatrywał się w nią świecącymi oczami powodując, że Black okręciła się wokół własnej osi. — Gdyby twoja mama mogła cię zobaczyć.
Słowa ojca nieco zdziwiły dziewczynę, jednak nic nie powiedziała. Pozwoliła, by podszedł i ją przytulił.
Syriusz wzmocnił uścisk doskonale świadom tego, że nie zobaczy dziewczyny przez dłuższy czas. Prawdopodobnie, gdy wszystkiego się dowie, będzie na niego wściekła. Zdążył poznać jej charakter na tyle, by wiedzieć, że potrafi gniewać się przez długi czas. Wciąż jednak miał nadzieję, że robił dobrze. Że w ten sposób ograniczy jej cierpienie do minimum.
Poza tym, właśnie tak chciał ją zapamiętać. Uśmiechniętą, radosną, beztroską. Wiedział, że czytając list wyleje dużo łez, przez co bał się choćby wyobrazić sobie, jak wyjawia jej całą prawdę.
W duchu wiedział, że córka zarzuci mu tchórzostwo.
Jeśli jednak tchórzył przed wypowiedzeniem na głos prawdy, która mogła zranić jego bliskich, cały świat mógł nazywać go tchórzem.
— Tato, wszystko dobrze? — upewniła się Black, gdy uścisk jej ojca wciąż nie malał.
— Oczywiście, słoneczko... — odparł natychmiast Syriusz, całując dziewczynę w czoło. Uśmiechnął się ostatni raz, po czym skierował spojrzenie na stojącego za dziewczyną Pottera.— Harry, proszę zabrać moją córkę na imprezę. Macie wrócić przed jedenastą...
Harry uśmiechnął się, podchodząc do dziewczyny. Black natomiast wywróciła oczami.
— Przecież wiemy, że będziesz nas pilnował niczym Cerber.
Syriusz poprawił marynarkę.
— Oczywiście. Taka rola ojca. — Kiwnął głową. Sięgnął jeszcze, by poprawić muszkę Harry'ego, po czym aby uniknąć zbędnych pytań, usunął się z drogi, wskazując dzieciakom wyjście. — Idźcie już zająć miejsca.
Harry i Heather zgodnie ruszyli do drzwi. Zanim jednak zdążyli opuścić kuchnię, Heather odwróciła się na chwilę, by spojrzeć na ojca.
— Siedzisz z nami?
Black zmarszczył brwi, dopiero po chwili rozumiejąc pytanie.
— Nie, nie! Obiecałem Molly dopilnować czegoś innego... będę ukradkiem zerkał na ceremonię... na weselu odpowiedzialny jestem za fajerwerki także...
— Tato, chcę koniecznie dziś z tobą zatańczyć!
Syriusz czuł, jak do jego oczu napływały łzy. Zacisnął zęby, aby tylko nie pozwolić im wypłynąć. Merlinie, gdyby tylko Heather wiedziała, jak bardzo pragnął z nią zatańczyć. Ten pierwszy w życiu raz.
— Tato, ty płaczesz? — zdziwiła się Black, puszczając na chwilę rękę Harry'ego.
— Skąd! — Machnął ręką Syriusz. — To łzy rozpaczy! Przecież kiedyś będę musiał wydać ciebie za mąż!
Heather zarumieniła się, stając w pół kroku. W duchu Black pogratulował sobie pomysłu. Speszona Heather to uciekająca Heather.
— A teraz idźcie mi już stąd! I macie się świetnie bawić!
Potter kiwnął głową i podszedł, by pociągnąć Black na miejsce ceremonii. Syriusz ostatni raz popatrzył na oddalające się dzieciaki. I choć jego serce w tamtej chwili łamało się na kawałki, wziął ostatni wdech i teleportował się do pokoju. Tam złapał walizkę, by po chwili zniknąć.
~*~
Heather nie miała pojęcia, co się działo. Chwilę temu skakała po parkiecie w objęciach ukochanego, a kilka minut później w namiocie zapanował chaos.
Z zapartym tchem słuchała wieści, które przyniósł Patronus, w międzyczasie szukając wzrokiem Harry'ego, który odszedł tylko na chwilę, po coś do picia. Miał przynieść wino sobie i jej. Z szybko bijącym sercem zaczęła przepychać się przez tłum, by odnaleźć ciemną czuprynę, jednak nie zdołała.
Zgiełk zamienił się we wrzask, ludzie zaczęli krzyczeć, uciekać, teleportować się. W namiocie pojawiły się smugi ciemnego dymu, które Heather znała z Departamentu Tajemnic. Sięgnęła po różdżkę, którą ukryła pod sukienką. Popychana przez tłum, chwiejąc się na boki, wciąż parła przed siebie, jej oczy rozpaczliwie skanowały tłum.
— HEATHER!
W końcu, gdzieś daleko, usłyszała głos Harry'ego. Mimo panującego zgiełku dobrze wiedziała, że to właśnie on ją wołał. Rozejrzała się.
Dostrzegła, jak Remus trzyma Pottera w objęciach, nie pozwalając mu do niej podbiec. Tak dobrze wiedziała, co to oznacza. Łzy mimowolnie pociekły po jej policzkach. Zrozumiała, że moment, w którym tańczyli razem był tym ostatnim, podczas którego mogli trwać wzajemnie w swoich objęciach.
A pocałunek sprzed południa, kiedy usiłowała odplątać supły szaty chłopaka, był tym ostatnim, który będzie musiała sobie przypominać przez długi czas.
— Harry... — szepnęła, gdy ich oczy się spotkały. Kiwnęła głową. Potter dobrze wiedział, co to oznacza. — Idź.
Serce Harry'ego rwało się do dziewczyny, ale nie mógł się sprzeciwić. Nie, gdy Hermiona już znalazła się po jego prawej stronie, Ron po lewej. Przyjaciele złapali chłopaka za ramiona i teleportowali się, zostawiając za sobą głuchy trzask, niesłyszalny wśród paniki gości.
— Weź się w garść... — szepnęła Heather, łykając własne łzy.
Rozejrzała się ponownie. Widziała, jak Weasley'owie walczą, jak Fred i George raz po raz odbijają zaklęcia. Przerażona zdała sobie sprawę, że nigdzie nie widziała ojca.
Nie zauważyła go podczas ceremonii, wręczania prezentów, nawet podczas tańca. Co prawda czas mijał jej bardzo szybko, bawiła się naprawdę dobrze i dopiero w tamtej chwili zaczęła zdawać sobie sprawę, że coś było nie tak.
Ruszyła w stronę Remusa, jednak zdołała wykonać trzy kroki, bo czarny dym, dotąd krążący w powietrzu zmaterializował się przed nią. Przerażona stanęła, tylko na chwilę wybita z rytmu. Błyskawicznie uniosła różdżkę, wykonując jeden, prosty gest.
— Drętwota!
Czarownica jednym ruchem odbiła zaklęcie, jednak w tym samym czasie została trafiona z różdżki Remusa, stojącego dokładnie za nią. Śmierciożerczyni padła na ziemię, a Lupin podbiegł do Black.
— Chodź ze mną! Już!
— Ale... — Heather pokręciła głową. — Ale...
— Harry'emu nic nie będzie! Poradzi sobie! No chodź!
— REMUS DO CHOLERY! NIE MOGĘ ZNALEŹĆ TATY!
Lunatyk zacisnął zęby, przeklinając w duchu Syriusza. List, który wciąż trzymał w kieszeni zaczął mu niesamowicie ciążyć. Musiał jednak skupić się na walce i na tym, by przypadkiem nie zostać ofiarą Śmierciożerców.
— Jego tu nie ma!
Heather nie rozumiała. Wpatrywała się zdziwiona w Lupina przypuszczając, że bredzi. On jednak wydawał się śmiertelnie poważny.
Zanim Black zdążyła zadać kolejne pytania, Remus wcisnął jej coś w dłoń. Zaraz potem Black otuliły drobniejsze ramiona, a świat dookoła rozmazał się.
~*~
Kochane Słoneczko!
Uwierz mi, że to wszystko nie tak miało wyglądać. Wiem, że powinienem Ci o tym wszystkim powiedzieć dużo wcześniej i w innych okolicznościach, ale nie potrafiłem. Możesz nazwać mnie tchórzem, masz do tego pełne prawo. Prawda jest taka, że nie chciałem cię bardziej ranić. Przez długi czas nie miałem pewności, aż do niedawna. Teraz już wiem, że się nie myliłem.
Przechodząc do sedna... Kochanie, Twoja matka żyje.
W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy wiele podróżowałem, rozmawiałem z różnymi ludźmi. Łącząc siły z pewnym aurorem dowiedziałem się, że na miejscu Twojej mamy została pochowana niejaka Susan Walker - morderczyni Elenare. Sądziliśmy, że pomylono ciała, ewentualne groby, jednak wszelkie późniejsze dowody świadczyły o tym, że Annie nie pochowano nigdzie. Bo wciąż żyje.
Kilka dni temu, czystym przypadkiem, w moje ręce trafiła fotografia z wakacji. Twoja, bliźniaków Weasley i dwójki zupełnie obcych ludzi. Nie wiedziałaś, nie miałaś prawa o tym wiedzieć, ale kobieta, z którą pozwoliłaś się sfotografować, to właśnie Annabeth.
Uwierz mi Słoneczko, wszędzie poznałbym Twoją mamę. Nieważne ile lat minęło, czas prawie w ogóle jej nie zniszczył. Możesz wyobrazić sobie moją ogromną radość, ale i strach. Strach, jak Ci o tym wszystkim powiedzieć.
Dlatego wolałem napisać. Gdy czytasz ten list, ja jestem już daleko stąd. Zmierzam do USA w poszukiwaniu mojej żony, a Twojej mamy. Muszę spojrzeć jej w oczy, porozmawiać. Podejrzewam, że straciła pamięć. Nie wiem, jak długo zajmą mi poszukiwania, ale Remus obiecał, że się Tobą zajmie.
Nie wiem także, jak długo jeszcze będziecie z Harrym razem. On ma swoją misję do wypełnienia, Ty swoją. Choć wasze drogi muszą się rozejść, nie możesz rozpaczać. Pamiętaj, o co walczymy, kochanie. Mam nadzieję, że uda mi się sprowadzić Twoją mamę do nowego, ogarniętego pokojem świata.
Pamiętaj, żeby tylko Remusowi i Tonks ufać bezgranicznie. I oczywiście Weasley'om. Mam nadzieję, że bliźniaki staną na wysokości zadania i będą Cię rozbawiać podczas mojej i Harry'ego nieobecności.
Będę tęsknić Skarbie, już cholernie za Tobą tęsknię. Chcę Cię tylko prosić, abyś za bardzo się na mnie nie złościła. Wszystko, co robię, robię po to, by zaoszczędzić Ci łez.
Do zobaczenia wkrótce,
Kocham najbardziej na świecie,
Tata
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top