30

— JAK TO NIE WIECIE GDZIE JEST HARRY?! — krzyknęła Heather, łapiąc Hermionę za ramiona.

Wpatrywała się przerażona w Granger, usiłującą złapać oddech. Wieść o Mrocznym Znaku nad zamkiem rozeszła się błyskawicznie, a uczniowie wpadli w panikę. Zupełnie nie słuchali prefektów, wielu z nich wydostało się z pokoi wspólnych. Tak samo zrobili Ron i Hermiona z tą różnicą, że wyrwali się, aby znaleźć Heather i Harry'ego. Łudzili się, że będą razem, jednak gdy wpadli na Black zrozumieli, że tym razem szczęście im nie dopisze.

— Muszę go znaleźć — szepnęła czarnowłosa, odsuwając się od mugolaczki. Rozejrzała się nerwowo jakby w nadziei, że Harry nagle wyjdzie zza korytarza. Niestety nic takiego się nie stało.

— Spokojnie... pomyślmy racjonalnie... — zaproponowała Hermiona, usiłując w jakimś stopniu uspokoić Black. 

Granger również martwiła się o przyjaciela, jednak wiedziała, że nerwy w niczym nie pomogą. Heather reagowała zbyt emocjonalnie i musiała najpierw ogarnąć siebie, żeby w ogóle zacząć mówić o znalezieniu Pottera. 

— Mówił, że idzie do Dumbledore'a, prawda? 

Heather pokiwała głową na szybko usiłując przypomnieć sobie, co Harry mówił o najbliższym spotkaniu z dyrektorem.

— Szkoda czasu, chodźmy tam — powiedział Ron, na co dziewczyny zgodnie pokiwały głowami. 

— Zaczekajcie! — zawołała Hermiona, gdy Weasley i Black ruszyli biegiem przed siebie. Zatrzymali się i obejrzeli, by spojrzeć na Granger. — Pamela...

Heather zbladła, przypominając sobie o przyjaciółce. Wspominała coś, że chciała odwiedzić Izbę Pamięci, powspominać stare czasy, zanim opuści Hogwart. Jeśli faktycznie poszła tam sama, mogła jeszcze nie wiedzieć o Znaku. 

— Jeśli Śmierciożercy wdarli się do zamku... — szepnęła Heather, ze strachem w oczach wpatrując się w Hermionę. Sekundę później spojrzała na Ronalda i prawie wepchnęła go w ramiona Granger. — Idźcie. Znajdźcie Pamelę! 

— A-ale Harry... — zająknął się Ron, na co czarnowłosa pokręciła głową. 

— Do cholery Weasley, ona nosi pod sercem twojego bratanka, albo bratanicę... znajdźcie ją, zanim zrobią to Śmierciożercy... — powiedziała, wpatrując się w rudowłosego. — Nie rób tego dla mnie, ale dla swojego brata.

Ronald zacisnął wargi, po czym pokiwał głową. Heather gotowa była pobiec w swoją stronę, jednak ruch Weasley'a ją zatrzymał. Zanim zdążyła zauważyć, co się stało, rudzielec przytulił ją szybko.

— Uważaj na siebie — powiedział i nie czekając na reakcję dziewczyny, pobiegł z Hermioną do Izby Pamięci.

Choć Black była w ciężkim szoku, nie mogła zbyt długo rozmyślać nad tym, co się stało. Czas uciekał. W zamku trwała panika, odgłosy tłuczonego szkła i pojedynczych zaklęć rozbrzmiewały gdzieś w murach. Przełknęła ślinę modląc się, by Potterowi nic się nie stało. Miała nadzieję, że Mroczny Znak był tylko głupim żartem.

Biegiem ruszyła w górę schodów, sprawnie wymijając napotkanych uczniów. Dopiero, gdy stanęła znalazła się bliżej wieży, odruchowo zerknęła za okno chcąc upewnić się, że Znak wciąż jest na niebie. Właśnie wtedy dostrzegła coś, co spowodowało, że jej serce się zacisnęło. 

Łuna ognia, niedaleko Zakazanego Lasu. 

— Hagrid... 

Zupełnie zmieniła obrany kierunek. Jeśli Harry zauważył pożar w chatce przyjaciela, właśnie tam skieruje swoje kolejne kroki. 

~*~

— To zdjęcia z naszego ślubu — kontynuował Chris, pokazując Annie kolejną stronę w albumie.

Kobieta zerknęła jedynie pobieżnie, nie przykładając zbyt wielkiej wagi do tego, co mówił, czy pokazywał jej mąż. Czuła się dziwnie, bo niczego nie pamiętała.

W jej głowie pojawiły się tylko przebłyski wydarzeń, o których wspominał Chris. Niesamowicie ją to irytowało. Nie potrafiła nawet powiedzieć, w jaki sposób dostała się do szpitala. Dlaczego zamknięto ją w pokoju bez klamek, bez okien, o śnieżnobiałych ścianach, które przyprawiały ją o dreszcze za każdym razem, gdy na nie spoglądała.

Dlaczego w sercu czuła dziwną pustkę? Zupełnie, jakby coś jej zabrano. 

Pytała o to lekarza, ale on tylko zapewniał ją, że wszystko będzie dobrze. 

— A to czwarte urodziny Cynthii... pamiętasz? 

Spojrzała na zdjęcie, gdzie dostrzegła kilkuletnią dziewczynkę o jasnych włosach. Siedziała na krzesełku, szykowała się do zdmuchnięcia świeczek na torcie.

Choć maleńka wydawała się znajoma, Annie nie potrafiła wzbudzić w sobie żadnych uczuć. To chyba nie powinno tak wyglądać. 

Pokręciła głową, na co Chris westchnął, wyraźnie zmęczony. 

— Dobrze, oglądamy dalej.

Ann uśmiechnęła się ledwo zauważalnie. Musiała przyznać, że jej mąż miał anielską cierpliwość.

~*~

Heather nie potrafiła opisać ulgi, która towarzyszyła jej, gdy odnalazła Harry'ego przy chatce Hagrida. Była tak szczęśliwa, że dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, że Potter był w okropnym stanie. Z jego oczu wciąż leciały łzy, coś jej tłumaczył, ale z tego wszystkiego nie mogła zrozumieć, co. Chłopak mówił chaotycznie, miał problem ze skleceniem jednego zdania.

— Harry... — szepnęła, łapiąc twarz chłopaka w obie dłonie. — Harry, powoli... proszę cię... nic nie rozumiem...

Potter złapał nadgarstki Heather, gdy już zdołał uspokoić oddech. Mocniej zacisnął dłonie, w jego jasnych oczach znów zebrały się łzy.

— Zabił go na moich oczach...

Heather chciała zapytać, kogo. Nie miała pojęcia, o kim mówił Potter. Nie zdążyła jednak zadać nurtującego pytania, bo w jej głowie pojawiła się tylko jedna myśl. Przecież Harry przez cały ten czas miał być z Dumbledore'em.

— Chodź tutaj... — szepnęła, przyciągając do siebie chłopaka. Pozwoliła, by Potter wtulił się w jej szyję, łkając. Stała na środku polany, łącząc spojrzenie z Hagridem. Dostrzegła łzy w oczach olbrzyma i przypomniała sobie słowa Pameli.

Zrozumiała, że wojna naprawdę przyszła i zaczęła zbierać żniwo. Albus Dumbledore został zamordowany. Najpotężniejszy czarodziej tamtych czasów zginął z ręki Śmierciożerców, którzy zdołali wedrzeć się do zamku. Nikt już nie był bezpieczny, nie było na świecie miejsca, gdzie można było się ukryć. 

Pozwoliła, by kilka łez spłynęło po jej policzkach. Miała na pieńku z dyrektorem, jednak nie życzyła mu śmierci. Wciąż uważała, że był potężny i przede wszystkim, hamował samego Voldemorta. Poza tym, dla Harry'ego stanowił swego rodzaju opiekuna. Chłopak utrzymywał, że wiele mu zawdzięczał, a Heather  nie mogła się z nim kłócić. 

Sam widok łkającego Harry'ego, już dostatecznie rozdzierał jej serce, które zostało dodatkowo sponiewierane, gdy dowiedziała się, że to Draco wpuścił do szkoły Śmierciożerców i zamierzał zabić dyrektora, lecz w ostateczności zrobił to Severus Snape. Były członek Zakonu Feniksa. 

~*~

W ciągu trzech najbliższych dni stało się bardzo dużo. W świecie czarodziejów zapanował chaos. Dyrektor McGonagall zdołała wybłagać u Ministra, aby rok szkolny zakończono szybciej. Uczniowie dostali nakaz, by się spakować i przygotować do drogi. 

Nie było żadnej uroczystej akademii, żegnającej siódme klasy. Wszystko przeprowadzono w pośpiechu. Hogwart stracił gdzieś swojego ducha. Wydawało się, że nie było osoby, która nie przeżywałaby śmierci Dumbledore'a. Nawet Ślizgoni ucichli, zupełnie zdruzgotani ostatnimi wydarzeniami.

Tuż po zakończeniu roku zaplanowano uroczystości pogrzebowe Albusa Dumbledore'a. Czarodziej został pochowany w białym, marmurowym grobowcu, odprowadzony przez uczniów, którzy zapamiętali go z tej najlepszej strony. Jako poczciwego starca, na którego zawsze mogli liczyć. Heather również starała się zapamiętać tę dobrą twarz dyrektora. 

Głównie ze względu na Harry'ego i to, w jak opłakanym stanie się znajdował. Wiedziała, że będzie potrzebował jej wsparcia, nie kłótni na temat tego, jaki był Dumbledore. Postanowiła, że stanie na wysokości zadania. 

— Jesteś gotowy? — zapytała, stając obok chłopaka, czekającego przy głównym wejściu do zamku.

Potter milczał przez dłuższą chwilę, by po chwili spojrzeć na Black smutnym wzrokiem. 

— To ja powinienem zapytać ciebie...

Heather wysiliła się na uśmiech. Splotła ich dłonie i odetchnęła letnim powietrzem. Nie, nie była gotowa. Nie była gotowa na świat, który na nich czekał. Oddałaby tak wiele, by z życiorysu wymazać ostatnie cztery dni. 

— Gdy zamykam oczy... — szepnęła, wpatrując się w ruchome schody — przekraczam próg Hogwartu po raz pierwszy... pamiętam, jak drżało mi serce. Z ekscytacji. Dziecięca radość jest czymś niesamowitym... właśnie taki Hogwart chcę zapamiętać, wiesz? Pełen tajemnic, niespodzianek... z Irytkiem, przekomarzającym się z Bezgłowym Nickiem. Z Filchem, usiłujących złapać mnie, Freda i George'a... i... z dyrektorem Dumledore'em... siedzącym za wielkim stołem nauczycielskim...

Harry uśmiechnął się niepewnie. On sam również pragnął zapamiętać dokładnie taki Hogwart. Nie wiedział, czy za dwa miesiące znów przekroczy próg szkoły, więc pragnął zachować we wspomnieniach same najlepsze chwile.

— Boję się — przyznał, wciąż wpatrując się w punkt przed sobą. 

— Ja też... — odpowiedziała Heather, stając naprzeciwko chłopaka. Musnęła dłonią kruczoczarne kosmyki, gdzieś w jej spojrzeniu Harry dostrzegł łzy. — Ale tak długo, jak jestem z tobą wiem, że jakoś damy radę...

Potter kiwnął głową, przytulając do siebie Black. Miał tylko nadzieję, że dziewczyna się nie myliła. 

~*~

Otwarta wojna i śmierć Dumbledore'a wywołały chaos. Choć Heather miała nadzieję na jeden spokojny dzień w domu, u boku ojca, powrót do Londynu i czekający na peronie Syriusz sprowadził ją na ziemię.

Zakon Feniksa zgodnie stwierdził, że Kwatera Główna nie może dłużej należycie spełniać swojego zadania. W końcu Snape, okrzyknięty zdrajcą wiedział, jak dostać się na Grimmauld Place. Tym samym Harry również nie był tam bezpieczny.

Zapadła decyzja, że Potter wraz z Blackami przeniesie się do Nory. Choć czarnowłosej nie uśmiechało się dzielenie domu z rudą zgrają, tym razem nie zamierzała protestować. Nadeszła pora, by odłożyć dziecinne niesnaski. W końcu, była dorosła. 

Zanim jednak Harry, Heather i Syriusz wyruszyli do domu Weasley'ów, Potter stwierdził, że musi załatwić jeszcze jedną sprawę. 

— J-jak to na Privet Drive? — wydukał Syriusz, wpatrując się w chrześniaka zszokowany. Ostatnie, o czym myślał w tamtej chwili to niewydarzona siostra Lily i jej równie świrnięta rodzinka. 

— Syriuszu, im grozi niebezpieczeństwo. Muszę ich ostrzec — powiedział poważnie Potter.

— Wyślemy kogoś z Zakonu — odpowiedział Black, łapiąc rączkę walizki swojej córki. — Pamiętajcie, że jutro ślub Luniaka. Musimy ogarnąć jedzenie i pomóc... i w ogóle...

Łapa ruszył przed siebie, jednak ani Heather, ani Harry nie drgnęli. Potter wpatrywał się zacięcie w ojca chrzestnego, natomiast zmartwiona Black wędrowała spojrzeniem od jednego, do drugiego. 

Zupełnie nie podobał jej się pomysł odwiedzin Dursley'ów, jednak z drugiej strony rozumiała pobudki Pottera. Ciotka Petunia była siostrą Lily. Harry mieszkał u niej zdecydowaną większość życia, wujostwo było praktycznie jedyną rodziną, która mu pozostała. Nie mógł tak po prostu zostawić ich na pastwę Voldemorta nieważne, jak bardzo pragnął wyrwać się z ich domu. 

Przecież nie zasłużyli na śmierć.

— Czemu was tu nie widzę? — jęknął Black, zatrzymując się. W głębi duszy wiedział, że Harry nie odpuści. Miał zbyt bohaterskie podejście do życia, w czym cholernie przypominał Jamesa. 

— Tato, on ma rację — powiedziała cicho Heather, wpatrując się w ojca. — Ktoś musi ostrzec tych mugoli... 

— Oni nie posłuchają byle kogo. Uznają wysłannika Zakonu za czubka... — wyjaśnił Potter, powoli podchodząc do Syriusza. — Daj mi godzinę. Przekonam ich, że muszą się gdzieś ukryć. 

Black westchnął. Oczywiście, że sprawa była przesądzona od samego początku. 

Chcąc nie chcąc, wylądował przed drzwiami Privet Drive 4. Wzdrygnął się na sam widok kilkudziesięciu identycznych domków, jednak Bill postanowił wspaniałomyślnie nadepnąć mu na nogę, aby tylko nie powiedział niczego głupiego. 

Choć Harry postawił na swoim, Syriusz nie zamierzał pakować się sam w paszczę lwa. Zorganizował sobie wsparcie mentalne w postaci Billa, Fleur, George'a i Kingsley'a. Oczywiście zarówno Potter, jak i jego dziewczyna przeczuwali, że głównym celem Blacka była ochrona przed ewentualnym atakiem Śmierciożerców, ale nie mówili tego na głos. 

Tak oto grupa dziwaków znalazła się w ogródku państwa Dursley. Podczas, gdy pozostała piątka pozostała na zewnątrz, Harry i Heather stanęli przed drzwiami domostwa, oddychając niepewnie.

— Nie są groźni — powiedział cicho Potter, zerkając na minę Black.

— Nie bardziej niż ja — mruknęła Heather obserwując, jak chłopak naciska na dzwonek. — Co to jest? 

— Dzwonek. — Wzruszył ramionami Harry. Czasami zapominał, że najprostsze mugolskie przedmioty są dla Black jedną, wielką zagadką. 

— Wcale nie. Dzwonek, to... — Dziewczyna już planowała wytłumaczyć chłopakowi, jak wyglądał dzwonek, jednak nie zdołała. W drzwiach stanęła szczupła, drobna kobieta o ciemnych włosach i haczykowatym nosie. Ze skwaszoną miną wpatrywała się w swoich gości, a jej wyłupiaste oczy wędrowały od jednego, do drugiego. 

— Ciociu, musimy porozmawiać. To bardzo ważne. Chodzi o wasze bezpieczeństwo — powiedział na jednym wydechu Harry.

Heather uniosła brwi, nieco zdziwiona. Sądziła, że spotkanie zaczną chociażby od przywitania się. Gdzieś pomiędzy wierszami planowała się przedstawić, aby zachować minimalne pozory normalności. 

Dopiero dwie minuty później wraz z Harrym weszła do środka domu. Niebywale wręcz brzydkiego domu, przypominającego pokój prababci Malfoy'owej, która zmarła, gdy Black miała osiem lat. Paskudna baba o paskudnym guście. Niemniej jednak Heather doznała zaszczytu usadowienia się na jednym z równie obrzydliwych, różowo białych foteli. 

— Nie spodziewaliśmy się ciebie — powiedziała szczerze Petunia, gdy już zdołała uspokoić wuja Vernona na tyle, by się odpowietrzył. Gdy tylko ujrzał Harry'ego, stojącego w drzwiach, prawie pękł z wściekłości, a Heather powoli rozumiała, dlaczego Potter tak nienawidził wracać do domu na wakacje. 

— Nic ci nie damy, chłopcze — wycedził Vernon. — Ostrzegałem, że cię nie przygarnę i nie wyciągnę z kłopotów! Dość już na nas żerowałeś!

— Nic od was nie chcę — powiedział Potter na tyle stanowczo, by Dursley zamilkł. — Przyszedłem was ostrzec. Jesteście w niebezpieczeństwie...

Heather pokiwała powoli głową. Sądziła, że wujostwo Harry'ego zrozumie powagę sytuacji. Przynajmniej to zdradzała mina Petuni. Wuj Vernon natomiast, zareagował zupełnie inaczej. Roześmiał się tak donośnie, że Black podskoczyła w miejscu.

— Chyba nie sądzisz, że ta twoja banda czubków nas przestraszy... 

Black zmarszczyła brwi, wpatrując się uważnie w ciotkę Harry'ego. Choć na pierwszy rzut oka wydawała się męską wersją Snape'a, w jej spojrzeniu dostrzegła przerażenie.

— Voldemort wrócił — powiedział nagle Potter, łącząc spojrzenia z ciotką. 

I właśnie w tamtym momencie ciotka Petunia wypuściła z rąk filiżankę, którą dotychczas trzymała. Była autentycznie przerażona i nawet nie zadała sobie trudu, by podnieść porcelanę. Wyłupiaste spojrzenie zawiesiła na siostrzeńcu. 

— Słuchaj no! Żaden kretyn w pelerynie nie będzie...

— VERNON CICHO! — krzyknęła pani Dursley, kierując oczy na męża. 

Nie tylko Harry i Heather byli zdziwieni nagłym zwrotem akcji, ale sam pan Dursley, który nigdy wcześniej nie był świadkiem podobnego wybuchu żony. Powiedzieć, że był w szoku, to nic nie powiedzieć. 

— To morderca Lily... 

~*~

Harry i Heather nie wiedzieli, jakim cudem, ale już godzinę później państwo Dursley zdołali spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Ciotka Petunia biegała po domu, jak oszalała, szukając wszystkiego, co mogło przydać im się u rodziny na wsi. Stojący w ogrodzie Bill i George pomogli wpakować kilka mebli na przyczepkę. 

Wuj Vernon natomiast nie odezwał się już ani słowem.

— Dudley, prawda? — zapytała Heather, wchodząc do pokoju na piętrze. Spojrzała na ciemnowłosego, puszystego chłopaka, bardzo podobnego do ojca.

Chłopak uniósł wzrok, wstając. Przyjrzał się dziewczynie, po czym lekko pokiwał głową. Nie miał pojęcia, kim była, choć powoli się domyślał. 

— Jestem Heather. Heather Black — powiedziała, wyciągając rękę w stronę Dursley'a. 

— Jesteś... 

— Dziewczyną Harry'ego — wyjaśniła, uśmiechając się niepewnie. — Dziś rano przyjechaliśmy do Londynu. Harry'emu bardzo zależało, żeby tu przyjść i was ostrzec... 

Dudley kiwnął głową, rozglądając się po swoim pokoju. Spędził w tym domu całe swoje dotychczasowe życie. Nie było mu łatwo tak po prostu spakować się w jedną walizkę i zostawić to miejsce za sobą. 

Black analizowała postawę i zachowanie chłopaka. I w tamtej chwili tak bardzo go rozumiała. Ją także zmuszono do podobnego działania. Musiała zostawić wszystko, co znała, co kochała. Jedyna różnica polegała na tym, że Dudley robił to, by ocalić życie swoje i swoich rodziców. 

— Wiem, że to niełatwe... ale musicie uciekać... on nie spocznie, dopóki nie dorwie Harry'ego. 

Choć słowa zabrzmiały brutalnie, Heather nie mogła pozwolić sobie na mydlenie oczu. Dursley'owie powinni być świadomi zagrożenia, które na nich czyhało. I zrobić wszystko, by go uniknąć. 

— Co będzie z wami? — zapytał cicho Dudley, na co Heather uśmiechnęła się smutno. Odpowiedź była tylko jedna.

— Będziemy walczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top