26
— Nie wierzę, że to nasze ostatnie miesiące w Hogwarcie — westchnęła Heather, rozkoszując się pierwszymi, wiosennymi promieniami słońca. — Będę za tym tęsknić... mimo, że to szkoła, panuje tu niezwykła atmosfera, nie sądzisz, Mela? Dziwnie mi to przyznać, ale myślę, że za Snape'em też będę tęsknić. To stara zrzęda, ale fajnie było się z nim sprzeczać...
— Uspokój się, jeszcze trochę czasu do zakończenia zostało — odpowiedziała blondynka, kręcąc nosem.
— Dokładnie. Skupmy się teraz na pozytywach — podłapała Hermiona, kiwając entuzjastycznie głową. — Jak wasze przygotowanie do egzaminów.
Heather spojrzała na Granger, wyraźnie zniesmaczona.
— To jest ten twój pozytyw? — zapytała, unosząc brew.
— Dobrze, to inaczej. Jak wam idzie kurs teleportacji?
— Normalnie. — Wzruszyła ramionami Heather. — Nie ma w tym raczej nic skomplikowanego...
— Mów za siebie — mruknęła Pamela, wzdychając. Blondynka miała nieco inne odczucie na ten temat. Teleportacja w ogóle jej nie wychodziła. Po każdej próbie miała zawroty głowy, było jej niedobrze. Powoli zastanawiała się nad rezygnacją.
— Musisz po prostu więcej ćwiczyć... — powiedziała pokrzepiająco Hermiona.
— Albo iść do pani Pomfrey — dodała Heather, zerkając z ukosa na blondynkę. — Ostatnio wymiotowałaś trzy razy. I naprawdę uwielbiam, kiedy puszczasz pawia na buty Snape'a, ale zaczynasz nas martwić, Mela. Wszystkich.
Granger pokiwała głową.
— Nic mi nie jest — odpowiedziała natychmiast Pamela, wyraźnie się spinając.
Heather i Hermiona zmarszczyły brwi, nie rozumiejąc. McMay jednak nie udzieliła żadnej odpowiedzi. Wstała i mamrocząc coś o liście od swojego chłopaka, ruszyła do szkoły.
~*~
— Harry, czy ty się dobrze czujesz? — zapytała Heather, wpatrując się w siedzącego naprzeciwko niej Pottera.
Pytanie było nieco głupie, bo jak mógł czuć się pierwszy raz po spożyciu Felix Felicis? Jednak Black nie mogła się powstrzymać i musiała zapytać. Głównie po to, by na samym końcu powiedzieć swoje sławne a nie mówiłam.
— Wspaniale — odpowiedział Harry, kiwając energicznie głową.
— Bo wyglądasz, jak pijany — mruknął Ron, wpatrując się w przyjaciela.
— A nie mówiłam, że to zły pomysł! — zawołała Heather, wyrzucając ręce w górę. Jak to możliwe, że ostatnimi czasy to ona stała się rozsądkiem paczki przyjaciół, zupełnie zabierając Granger robotę. Wstała, kręcąc głową z dezaprobatą. — Ale z nas ostatnie dzbany! Trzeba było...
Nie dokończyła, bo uniemożliwił jej to wstający Potter. Zanim zdążyła zarejestrować jakiekolwiek następne ruchy, znalazła się w objęciach chłopaka, który pocałował ją w nos, opa policzki, czoło, na końcu usta.
— Kocham cię — powiedział, odrywając się od czarnowłosej. — Jesteś cudowna, jesteś kochana, jesteś piękna, jesteś odważna, jesteś... spełnieniem moich marzeń...
Heather była do tego stopnia zdziwiona, że nie udało jej się wydusić słowa. Spoglądała w migocące oczy chłopaka i z szybko bijącym sercem trawiła przeurocze słowa, które do niej skierował.
— Idź już, bo marnujesz eliksir — parsknął Ronald, popychając chłopaka w stronę drzwi.
— Też cię kocham, głupku — zdołała jeszcze powiedzieć Heather, uśmiechając się do siebie, jak ostatnia idiotka.
~*~
Kobieta podążała dobrze znajomym korytarzem. Nie wiedziała skąd, ale była przekonana, że była w tym domu nie raz. Zerknęła na klatkę schodową. Duża zasłona, skrywająca portret. Dlaczego miała wrażenie, że przedstawia kobietę?
Annaelle zamierzała pójść schodami do góry, zwiedzić każdy zakamarek domu, jednak czyiś głos ją zatrzymał.
— Annie... Annie...
Odwróciła się. Dostrzegła młodego mężczyznę, biegnącego w jej stronę. Czarne włosy, sięgające ramion okalały jego szczupłą, wyraźnie zmartwioną twarz.
— Annie mówiłem, żebyś tu nie przychodziła! Tu nie jest bezpiecznie! — zawołał, zupełnie nie reagując na zagubienie kobiety. Złapał ją za dłoń. — Chodź.
Kobieta ani drgnęła. Wpatrywała się w nieznajomego.
— Annie, proszę... — szepnął.
Annaelle zrobiła krok do przodu, by stanąć bliżej nieznajomego. Położyła wolną dłoń na jego policzku. Delikatny zarost. Długie, czarne włosy. I te znajome, równie czarne oczy.
Znała go.
Znała go bardzo dobrze. Był bliski jej sercu. Był...
— Syriusz...
Nawet nie wiedziała kiedy, jej usta same wypowiedziały to imię.
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie. Ściągnął dłoń kobiety ze swojego policzka i ucałował. Był jak muśnięcie wiatru, ale to wystarczyło, by Ann poczuła szybko bijące serce.
— Chodźmy do domu... nie powinnaś teraz wychodzić, Annie... nie, gdy... — Położył rękę na brzuchu Annie powodując, że na chwilę zamarła. — Nikt nie może się dowiedzieć, bo niebezpieczeństwo przejdzie na nasze dziecko... chodźmy już stąd, proszę...
Annaelle usiadła, biorąc gwałtowny oddech. Rozejrzała się przerażona, by po chwili zorientować się, że jest w swojej sypialni. Zerknęła na Chrisa, mruczącego coś pod nosem. Nie zdołała go obudzić, przez co gratulowała sobie w duchu. Najostrożniej, jak umiała, wyszła z łóżka. Podeszła do biurka, zapalając niewielką lampkę nocną. Wyciągnęła swój dziennik i dokładnie opisała w nim cały sen.
Nie miała wątpliwości, że Syriusz był dla niej kimś bardzo bliskim. Jeśli wyobraźnie nie płatała jej figli, ale powoli wracała pamięć, sen oznaczał tylko jedno.
Może i stwierdzenie było odważne, jednak Annie nie mogła się powstrzymać.
— Co robisz? — zapytał cicho Chris powodując, że kobieta podskoczyła na krześle.
Przełknęła ślinę, kolejną kłótnię wyczuwając w powietrzu.
— Nic takiego. Wracaj do łóżka...
Christopher zajrzał kobiecie przez ramię i z uwagą przeczytał jej ostatnie notatki. Wściekłość natychmiast w nim wezbrała, a Annie już wiedziała, że nie będzie to spokojna noc.
— To nazywasz niczym takim?! — syknął, pochylając się.
Ann zadrżała, gdy poczuła oddech blondyna na swojej szyi. Przymknęła powieki, wzięła głęboki oddech, usiłując znaleźć w sobie odwagę.
— Miałam kolejny sen... który... był wspomnieniem, Chris... nie wyobrażeniem, tylko...
— Tłumaczyłem ci już, że leki, które bierzesz są silne i...
— NIE BIORĘ LEKÓW OD TYGODNI! — krzyknęła, wstając. Spoglądała na Chrisa, na jego wykrzywioną z wściekłości twarz. Spodziewała się od niego najgorszej reakcji. Krzyku, wyzwisk. Choć jeszcze rok temu nie odważyła się pomyśleć, że Christopher mógł podnieść na nią głos, teraz miała przed sobą żywy dowód. — Nie biorę i jest lepiej... wspomnienia... wracają w snach... a to... to, co się dzisiaj...
— Jesteś obłąkana i nie odróżniasz prawdy od fikcji, kobieto! I niby kto ci się przyśnił, co?! Ojciec?! Brat?!
— Mój.... — Annie zastanowiła się. Na samą myśl o mężczyźnie ze snu jej serce drżało. Choć był przystojny wiedziała, że to nie dlatego. — Moje serce... moje serce go pamięta...
Chris wywrócił oczami, gdy tylko dostrzegł na twarzy Ann delikatny uśmiech.
— Myślę, że... że był ojcem mojego dziecka...
Christopher poczuł, że to dla niego za dużo. Zacisnął zęby, pięści, jednak nie zdołał już nic powiedzieć. Chwycił telefon i bez słowa opuścił pomieszczenie, pozostawiając Annie samą ze swoimi myślami.
Tym razem Ann zupełnie się tym nie przejęła. Stała przez chwilę w bezruchu, z dłonią na brzuchu. Rozmyślała nad pięknym wspomnieniem.
Syriusz. Syriusz Black... musiał być dla niej kimś ważnym. Może chłopakiem, narzeczonym... a może mężem? Czy to możliwe, że kiedyś nosiła jego nazwisko? Czy poznali się w tej dziwnej szkole z internatem?
Annaelle nie była w stanie już zasnąć. Siedziała na parapecie, wpatrywała się w owiane nocną aurą miasto. Może i wyglądała w tamtej chwili, jak ostatnia wariatka, ale zupełnie o to nie dbała. Sen był dla niej zbyt magiczny. Usiłowała przypomnieć sobie coś jeszcze. Jakiekolwiek elementy, które pomogłyby jej dokopać się do prawdy.
Nawet nie zwróciła uwagi na donośny trzask drzwi i przyciszone głosy, dobiegające z korytarza. Oparła głowę o ścianę, zamknęła oczy.
Ktoś wszedł do sypialni, jednak nie zareagowała. Domyślała się, że to prawdopodobnie Chris.
— Tu jest.
Dopiero wtedy otworzyła oczy, nieco zdziwiona. Spojrzała na męża, marszcząc brwi. Poza nim, w pokoju znaleźli się jeszcze trzej mężczyźni.
Annie zamarła, gdy dostrzegła ich ubiór. W dłoniach trzymali pasy, które znała aż nadto dobrze. Choć nigdy nie było potrzeby, by zostały na niej użyte, nie raz widziała, jak przypinano nimi pacjentów szpitala.
— C-co się dzieje? — zdołała wyszeptać. Odruchowo wtuliła się w okno, patrząc przerażona na Chrisa.
Blondyn podszedł do kobiety, w tamtej chwili był oazą spokoju. Mimo sprzeciwów Annie, położył dłonie na jej policzkach.
— Kochanie, pogorszyło ci się... poprosiłem mojego przyjaciela o pomoc, jednak on widzi tylko jedno wyjście...
Annie otworzyła przerażona oczy, niezdolna do wyszarpnięcia się z uścisku męża.
— N-nie... — jęknęła przerażona, zdając sobie sprawę ze słów Christophera. — Proszę, nie...
— Trzeba było grzecznie brać leki... ale nie martw się, kotku... w szpitalu ci pomogą. Wrócisz do nas zanim się obejrzysz... obiecuję ci to... — wyjaśnił, składając na policzku Annie pocałunek.
Kobieta była niczym sparaliżowana. Dopiero, gdy Chris nieco się odsunął, zdołała wyszarpnąć się z jego uścisku i pobiec w drugi kąt pokoju. Nie na wiele się to zdało, bo gdy Christopher odstąpił, pozostali mężczyźni skierowali się w jej stronę.
— Błagam, nie! Ze mną jest wszystko dobrze! Odzyskuję pamięć! Odzyskuję! Naprawdę!
— Bredzi... — powiedział stanowczo Chris.
— Błagam, zostawcie mnie... — załkała, gdy mężczyźni złapali ją za ręce.
— Nie wyrywaj się, bo będzie tylko gorzej!
Przestała. Tym razem zamierzała posłuchać. Zdołała jedynie posłać Christopherowi pełne nienawiści spojrzenie. W tamtym momencie życzyła mu wszystkiego, co najgorsze. Nie chciał jej słuchać, nie chciał jej pomóc. Nie chciał z nią rozmawiać. Jedyne, czego chciał, to zatrzymać ją dla siebie. Zamknąć w cholernej bańce idealnego życia, nie pozwolić odkryć przeszłości.
Annie w tamtej właśnie chwili zrozumiała, że zaufała niewłaściwej osobie. Christopher, który latami powtarzał, że uratował jej życie... był złym człowiekiem.
~*~
— I brałeś udział w pogrzebie wielkiego pająka? — dopytywała Heather, podążając wraz z przyjaciółmi na śniadanie.
Harry kiwnął głową.
— Zapytaj Hagrida, jeśli mi nie wierzysz... — odpowiedział, zajmując miejsce.
Black, wciąż kręcąc nosem, zrobiła to samo.
— Czy ty naprawdę zmarnowałeś Felix Felicis na pogrzeb pająka i upicie się z własnym profesorem?
Potter wywrócił oczami.
— A co? Ty byś nie upiła Snape'a, gdybyś miała ku temu okazję? — zapytał, wpatrując się w dziewczynę. Black widocznie się zacięła, natomiast Harry odgarnął pojedyncze kosmyki, które zsunęły jej się na twarz.
— Właśnie to bardziej pasuje do mnie, a nie do ciebie!
— Głupota jest zaraźliwa — wtrącił Ronald, nalewając sobie soku.
— Podbite oko też — wycedziła Heather.
— Właśnie, że nie.
— Chcesz się przekonać? — uśmiechnęła się szeroko, mierząc do chłopaka widelcem.
Ronald nie zdołał jednak odpowiedzieć, bo zajął się jedzeniem jajecznicy.
— Przez chwilę naprawdę myślałam, że się pogodzicie — wtrąciła Hermiona, wzdychając ciężko.
Black wzruszyła ramionami, wpatrując się w przyjaciółkę.
— Świat może się zawalić, ale jedno pozostanie niezmienne...
— Wasza niechęć?
— Moja nietolerancja głupoty — wyjaśniła Black, nakładając sobie kanapkę na talerz. Oblizała opuszki palców i wróciła spojrzeniem do Granger. Tak się złożyło, że mugolaczka o czymś zapomniała. — Poza tym, to ty się do niego nie odzywałaś kilka tygodni...
— Ja tu wciąż jestem! — zawołał Weasley, gdy tylko przełknął kolejny kęs.
— Też mi przykro z tego powodu — zapewniła Heather, po raz kolejny posyłając chłopakowi wymuszony uśmiech.
— Właściwie... — podjął znów Weasley, tym razem zwracając się bezpośrednio do Hermiony — dlaczego byłaś na mnie...
Granger wytrzeszczyła oczy nieco przestraszona. Oczywiście nikomu prócz Heather nie zdradziła swojej małej tajemnicy i nie miała zamiaru tego zmieniać. Musiała więc znaleźć na szybko wymówkę, jednak nie spodziewała się, że Black ją wyręczy.
— Też kiepsko znosi niedojebanie mózgowe, a w waszym dwupaku poziom wybił poza...
— Dokończ to zdanie, a spędzisz w mojej sali najbliższy tydzień. Zamilknij, a będą to tylko trzy dni...
Heather wywróciła oczami na sam dźwięk głosu profesora Snape'a. Choć wewnętrznie cała trzęsła się ze złości, nie mogła pozwolić sobie na kolejne godziny ze śmierdzącymi przyrządami do OPCM.
— Profesorze Snape, jak dobrze pana widzieć! — uśmiechnęła się szeroko, odwracając się, dość niechętnie, do nauczyciela.
— Ufam, że najbliższe trzy dni od osiemnastej do dwudziestej będziesz stawiać się w mojej sali, by szorować podło...
— Ależ Severusie! — żachnęła profesor McGonagall, przystając obok profesora. — Panna Black się z tobą bardzo miło przywitała! Naprawdę nie masz już za co dawać jej szlabanów?
Profesor Snape wydawał się do tego stopnia zbity z tropu, że Heather postanowiła to wykorzystać.
— Myślę, że profesor w ten sposób okazuje jakieś zalążki sympatii — wyjaśniła, opierając się szarmancko o ramię Pottera. — Będzie mu mnie brakować, kiedy skończę szkołę!
Snape uniósł brew. Pokręcił głową z niedowierzaniem, kierując spojrzenie na Minerwę. Szczerze mówiąc nie miał ochoty na kolejne tłumaczenia, więc po prostu oddalił się w stronę stołu nauczycieli.
Black uśmiechnęła się szeroko.
— Widzi pani, nie zaprzeczył.
— To był ostatni raz, kiedy cię uratowałam, Black — poinformowała czarownica. Poprawiła swój, i tak perfekcyjny, kok i ruszyła spożyć posiłek.
— W tym tygodniu — przytaknęła Heather, oddychając głęboko. — Czuć przegraną Nietoperza w powietrzu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top