25

— Weasley, gdzie Potter się znów wałęsa? — zapytała Heather, gdy tylko dostrzegła Ronalda, wchodzącego do pokoju wspólnego. Podeszła do chłopaka, krzyżując ręce na klatce piersiowej. 

— Poszedł do Slughorna. — Chłopak wzruszył ramionami.

Black natomiast wywróciła oczami. Jak nie schadzki z Dumbledore'em, to Slughornem i tak na zmianę. Ostatnimi czasy w ogóle nie mogła nigdzie złapać Harry'ego, a jeśli już udawało jej się porozmawiać z chłopakiem, to przez pięć minut, bo zawsze miał coś do załatwienia.

— Czasami mnie zastanawia, czy jest ze mną w związku, czy Slughornem — mruknęła, wyraźnie niezadowolona z odpowiedzi. 

— Co ja ci poradzę — odpowiedział rudzielec, odruchowo zerkając gdzieś za Black. To tam, na kanapie siedziała spokojnie Hermiona, czytająca książkę. Ronald westchnął głęboko, jakby rozważał jakiś ruch, jednak finalnie się poddał. — Idę spać.

Heather wróciła na miejsce, gdzie Granger natychmiast wręczyła jej podręcznik od eliksirów. Szczerze mówiąc, Black miała już kompletnie dość nauki. Rzygała na sam widok podręczników, literatury i miała ochotę uciec, gdy tylko Hermiona wspominała o egzaminach.

— Jak Harry'emu szło na teleportacji? — zapytała po chwili Black, przypominając sobie o ostatnich zajęciach. 

Choć początkowo kurs teleportacji rocznik siódmy miał odbywać z szóstym, po feriach zimowych McGonagall zdecydowała, że rozdzieli uczniów. W ten sposób Black nie mogła podglądać postępów swojego chłopaka i przyjaciół, pozostało jej jedynie udawanie, że Pameli idzie świetnie. W rzeczywistości jednak, McMay zupełnie nie szło.

Hermiona natomiast uniosła wzrok, na chwilę zawieszając go na siedzącym przy stoliku Thomasie. Sekundę później wróciła do książki.

— Dobrze.

Black westchnęła ciężko. Kłamanie nigdy nie było mocną stroną Granger. 

— Czyli nie za bardzo — westchnęła, zamykając podręcznik. Dzięki temu zaskarbiła sobie urażone spojrzenie mugolaczki. — Mam dość nauki. Za chwilę mi mózg wybuchnie — powiedziała, zanim Hermiona zdążyła powiedzieć choć słowo. — Pomożesz mu, co? 

Hermiona spojrzała na przyjaciółkę pytająco.

— Harry'emu — odpowiedziała Black, opierając brodę na dłoni. Posłała Granger niepewny uśmiech. — Z teleportacją. Przez te ciągłe lekcje Dumbledore'a na temat Voldemorta nie może się skupić. Jest roztrzepany, bo ciągle myśli tylko o kolejnych spotkaniach i rozmowach z dyrektorem. Szuka czegoś, ale sam do końca nie wie czego... a powinien... — Heather nagle ucięła. Zdała sobie sprawę, że znów otworzyła się przed Hermioną podczas, gdy dziewczyna po prostu planowała się uczyć. 

Hermiona jednak pokręciła delikatnie głową dając znak, ze nie ma nic przeciwko rozmowie.

— Skupić się na nauce — dokończyła Granger, także zamykając swoją książkę. — To zrozumiałe, że przejmujesz się Harrym. Kochasz go i martwisz się, ale... on jest... naprawdę twardy. Da sobie radę. Poza tym ma nas i jest tego doskonale świadom, Heather...

Black pokiwała głową. Granger powtarzała dokładnie to, co wszyscy pozostali. Że Harry jest odważnym, potężnym czarodziejem i cokolwiek knuje z Dumbledore'em, jest to bardzo ważne. Dziewczyna westchnęła ponownie zdając sobie sprawę, że ten temat wysoce ją męczył. 

Usiłowała zwrócić myśli ku czemuś innemu. Uśmiechnęła się na wspomnienie ostatnich lekcji teleportacji.

— Pamela zwymiotowała na ostatnich zajęciach — parsknęła, przypominając sobie blondynkę puszczającą pawia na buty instruktora. 

— Aż tak źle Harry'emu nie idzie — przyznała po chwili Hermiona, po czym roześmiała się jeszcze głośniej. 


~*~


Annalle podążała korytarzami zamku. Spoglądała szeroko otwartymi oczami na wszystko, co ją otaczało. Było piękne, wręcz magiczne. I co najważniejsze, wydawało jej się cholernie znajome. Wszędzie było pełno dzieci. Nastolatków. Byli ubrani w ciemne, przydługie szaty, które różniły się tylko obwódkami przy rękawach, kołnierzyku. Widziała już niebieskie, czerwone, żółte. 

Przystanęła. Uniosła swoją dłoń, by dostrzec to, co miała na sobie. Czarna spódniczka, podkolanówki, biała koszula i ciemna, długa szata z zielonym wykończeniem.

Spojrzała na herb, wyszyty na szacie. Z początku było jej trudno odczytać napis do góry nogami, jednak po chwili udało jej się.

Slytherin.

— Annie! Annie, tu jesteś! 

Odwróciła się, słysząc głos. Ktoś zwrócił się do niej. Zmarszczyła brwi, wytężając wzrok. Dostrzegła chłopaka w czarnych włosach i okrągłych okularach. Dość przystojnego, musiała przyznać. Tylko dlaczego wyglądał jej na hultaja?

James.

— Ty jesteś James! — zawołała, wyciągając rękę w stronę chłopaka.

Ciemnowłosy zatrzymał się, a dłoń Annie znajdowała się przed jego nosem. Uniósł brew, nieco rozbawiony. 

— Mam ci dać za to medal, czy coś? — zapytał James, wciąż się uśmiechając. 

Ann przez dłuższą chwilę nie reagowała. Chłopak złapał więc jej dłoń i pociągnął dziewczynę w tylko sobie znanym kierunku. 

— Chodź, bo Syriusz nie może się doczekać.

— Syriusz Black?

James stanął przed dziewczyną, wyraźnie zaniepokojony. 

— Annabeth, zaczynasz mnie przerażać.

— J-jak mnie nazwałeś?

Annaelle złapała gwałtownie powietrze, prostując się. Usiadła, rozglądając się dookoła. Było ciemno, zgiełk miasta już dawno ucichł. Rozpoznała miejsce, w którym była. Park, do którego często zabierała małą Cynthię. 

Wiatr zawiał, Annie przeszedł dreszcz. Spojrzała na swoje ubranie. Na ławkę, na której siedziała. Dopiero wtedy zaczęła sobie przypominać, co się wydarzyło. Chris. Kłótnia. Wypadek.

Wybiegła z domu i ruszyła przed siebie. Dotarła aż tam, na drugi koniec miasta. Ubrana tak, jak stała, bez kurtki, bez cieplejszych ubrań. Nadeszła noc, a ona była kompletnie przemarznięta. Skuliła się na ławce, by jakkolwiek się ogrzać. Wtedy właśnie musiała zasnąć. Odpłynęła zupełnie, bo wyobraźnia znów postanowiła z niej zażartować. 

Czy Chris miał rację? Zwariowała?

Zamknęła oczy, usiłując wrócić myślami do snu. 

Ten chłopak o czarnych włosach. W okrągłych okularach. Znała go. Na pewno już kiedyś go widziała...

James. James... James...

James Potter.

Otworzyła gwałtownie oczy. 

— James Potter... — powtórzyła, tym razem nieco głośniej. Za żadne skarby świata nie mogła znów zapomnieć tego nazwiska. — James Potter... 

Szeptała. 

Wstała, oplatając się ramionami. Znała drogę do domu. Wiedziała, że czeka ją kilkadziesiąt minut drogi, jednak zupełnie o to nie dbała. Dla innych wyglądała, jak kompletna wariatka, ale to także się dla niej nie liczyło. Ważne, że zapamięta nazwisko.

— James Potter... James Potter... James Potter...


~*~


Gdy następnego ranka Heather, Hermiona i Pamela zmierzały na śniadanie nie spodziewały się, że w połowie drogi natkną się na Ginny, biegnącą do Skrzydła Szpitalnego. Po szybkiej, bo trwającej zaledwie trzy sekundy wymianie zdań, okazało się, że Ron został ofiarą Eliksiru Miłosnego. Dziewczęta natychmiast zawróciły i razem z młodą Weasley, pobiegły do Skrzydła.

Na miejscu, prócz leżącego Rona, dostrzegły także profesora Snape'a, oraz dyrekcję wraz z profesorem Slughornem. Ozdobą zgromadzenia okazał się stojący przy łóżku przyjaciela Potter.

— Harry... — szepnęła Black, podchodząc do chłopaka. Odruchowo wsunęła dłoń w jego, chcąc dodać mu otuchy. Podobnie jak pozostałe dziewczyny wpatrywała się w spokojną już, twarz Ronalda. Wyglądał, jakby spał.

— Co się stało? — zapytała Hermiona, patrząc pytająco na Pottera.

— Pan Weasley został otruty — wyjaśnił profesor Dumbledore.

Heather spojrzała na dyrektora, który wpatrywał się w nią przenikliwie. Przełknęła ślinę, czując się nieswojo. Zerknęła nieco niżej, na butelkę, którą trzymał dyrektor.

— Sytuacja jednak została opanowana, dzięki szybkiej reakcji pana Pottera.

Black odruchowo uścisnęła dłoń chłopaka.

— Potter ponownie ratuje świat... — mruknęła pod nosem, jednak nie uszło to uwadze okularnika, który zerknął na nią przelotnie. — Jestem z ciebie dumna...

— Na nas już chyba pora...

— MON-RON! GDZIE JEST MÓJ MON-RON?!

— Och, Merlinie... — westchnęła Black, przecierając twarz. Tylko tego brakowało. Nieokrzesanej fanki Ronalda, podającej się za jego dziewczynę. Mięło zaledwie kilka tygodni tego związku, a wszyscy dookoła mieli dość Lavender, która przyssała się do Weasley'a.

— Czy już o mnie pytał? Mój Mon-Ron, mój kochany!

— Ciężko żeby pytał, skoro śpi — powiedziała Heather.

— Panno Black... — Profesor McGonagall posłała uczennicy karcące spojrzenie.

W odpowiedzi Heather wzruszyła ramionami.

— Już nic nie mówię — obiecała, po czym oparła policzek o ramię Harry'ego, wciąż wpatrując się w śpiącego Rona.

Zamierzała tym razem nie psuć powagi sytuacji. W duchu musiała przyznać, że nawet martwiła się o chłopaka. Wyglądał przeraźliwie blado, a otrucie brzmiało dość poważnie. Mimo, że Weasley wciąż działał jej na nerwy, jak nikt inny w Hogwarcie, w jakiś niezrozumiały dla siebie sposób, lubiła go.

Zmarszczyła brwi, gdy usłyszała niewyraźne mruknięcie. Zrobiła krok w stronę chłopaka, by zyskać pewność, że jej się nie wydawało. Po chwili wstrzymała gwałtownie powietrze, spoglądając na Hermionę.

— Her-mio-na... — mruknął przez sen Ronald.

W tym momencie stało się dość dużo. Levander wybiegła z pomieszczenia, zalewając się łzami i prawie wpadając na profesora Snape'a. Hermiona wstrzymała powietrze, wpatrując się w chłopaka w niezrozumieniu. Ginny uniosła brwi tak wysoko, że prawie wyskoczyły ponad czoło. Harry i Heather stali, zerkając na siebie co chwilę. Pamela natomiast roześmiała się głupkowato, a głośne hehehe rozbrzmiało w sali.

— Mel! — syknęła Black, usiłując sprowadzić dziewczynę na ziemię.

Blondynka dopiero po chwili się uspokoiła. Odchrząknęła, jakby nic dziwnego się przed chwilą nie wydarzyło.

— Ach, ta nastoletnia miłość... — westchnął profesor Dumbledore. — Na nas chyba... — Nie dokończył, bo przerwała mu McMay, której nagle zakręciło się w głowie.

Kilka sekund później puściła pawia, ale tym razem na swoje buty.

— P-przepraszam...


~*~


— Hej słońce, widziałaś gdzieś Mapę Huncwotów? — zapytał Harry, siadając obok Heather na ławce. 

Dziewczyna spojrzała na Pottera z pretensją w oczach. Zmarszczyła je niebezpiecznie. I nawet fakt, że Harry ucałował ją w czoło, nie pomógł.

— Czy widziałam Mapę, którą stworzyli nasi ojcowie do celów nielegalnych, za które powinni wylecieć ze szkoły, a my zaraz po nich? — upewniła się. 

— Dokładnie tę. — Harry pokiwał energicznie głową.

— Nie — powiedziała. 

— Jesteś pewna? 

— Cholernie pewna.

— I... to nie ma nic wspólnego z tym, że nie chcę ci powiedzieć, kto usiłował wpakować we mnie Eliksir Miłosny?

Heather wstrzymała gwałtownie powietrze, ciemne oczy wytrzeszczyła na chłopaka. Owszem, usiłowała od niego wyciągnąć, kim była sprawczyni całego tego zamieszania, jednak Potter usilnie milczał. Chronił swoją prześladowczynie, co dla Black było nie do pojęcia. Zwłaszcza dlatego, że marzyła o słodkiej zemście. 

— Czy ty uważasz, że jestem niezrównoważoną psychicznie wariatką, która zamiast skupić się na końcowych egzaminach, usiłuje wybadać, kto próbował nafaszerować jej chłopaka jakimś durnym Eliksirem, który nawet nie wzbudza prawdziwej miłości?! 

— Dokładnie tak — wtrącił Ronald, uśmiechając się do Black.

— Widzę, że wiewiórka już wyzdrowiała — mruknęła Heather, wywracając oczami. Dobrze wiedziała, że Weasley miał doskonałą świadomość tego, kto upatrzył sobie Harry'ego jako obiekt westchnień. Oczywiście także nie zamierzał jej powiedzieć, co doprowadzało dziewczynę do furii. — Zapytam cię ponownie, Potter... i uprzedzam, że masz tylko jedną szansę...

— Kto podesłał ci te czekoladki? 

Harry natomiast tak po prostu wpatrywał się w dziewczynę. Nie miał zamiaru jej powiedzieć, z prostej przyczyny. Ostatnimi czasy działo się dużo złego, a on nie chciał doprowadzić do kłótni. Pragnął jedynie cieszyć się ostatnimi szczęśliwymi chwilami w towarzystwie swojej dziewczyny. W końcu niedługo miała skończyć Hogwart.

— Czy to ważne, skoro kocham tylko ciebie? 

Black otworzyła buzię, ale natychmiast ją zamknęła. Rumieńce natychmiast pokryły jej twarz, przez co ukryła ją w dłoniach.

— Nienawidzę cię, Potter... — jęknęła.

Harry roześmiał się, przytulając do siebie Heather. Odkąd się przed nią otworzył i wyznał, jak się czuje, wszystko wydawało mu się prostsze. Jedno wyznanie, krótkie kocham cię, a zdaje się, jakby zaprowadziło ich relację na nowy, zupełnie nieznany tor.

Wciąż czuł się w jej towarzystwie magicznie, a jeden uśmiech Black wystarczył, by poprawić mu dzień, ale poza tym... poza tym Heather była jego bezpieczną przystanią. Tą, przy której zapominał o Voldemorcie, o wojnie, horkruksach. Była jego osobistą, prywatną iskierką radości i nadziei. Nadziei na lepsze jutro, nadziei, która dawała siłę, by walczyć. Wiedział, że ma dla kogo walczyć. 

— Mogliby wpakować we mnie tysiąc Eliksirów Miłosnych, a i tak widziałbym tylko ciebie...

Black wtuliła się mocniej w chłopaka, nie mogąc znieść takiej dawki słodkości.

— Nic dziwnego, takiego buraka też zauważyłbym z Wieży Astronomicznej — zarechotał Ronald. 

Black nawet nie patrząc w stronę rudzielca, chwyciła książkę, którą trzymał pod pachą i rzuciła przed siebie.

— Aport, Wallenby!

Nie zauważyła jednak profesora Snape'a, który wynurzył się z tłumu i był już w niedalekiej odległości od Gryfonów. Pech chciał, że akurat on dostał przelatującą książką.

— SZLABAN BLACK!

Heather jęknęła, wyraźnie zirytowana. Oderwała się od Pottera, by spojrzeć zrezygnowana na nauczyciela.

— A dostał pan nią chociaż w łeb? — zapytała Pamela, wychylając się zza Heather.

— TY TEŻ MCMAY!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top