13

Heather odetchnęła głęboko, wpatrując się w śniadanie, którego nawet nie zamierzała rozpocząć. Przewracało jej się w żołądku na samą myśl, że za kilkadziesiąt minut rozegra swój pierwszy mecz w barwach Gryffindoru. To niby nic takiego. Na treningach szło jej dobrze, mimo różnic potrafiła zgrać się z Ginny. W powietrzu czuła się, jak ryba w wodzie, niestraszna jej była miotła i przeróżne akrobacje. Co więc mogło pójść nie tak?

Uśmiechnęła się nerwowo w stronę Pottera, który delikatnie szturchnął ją w ramię. Chłopak odwzajemnił gest, chcąc dodać jej otuchy.

— Wszystko będzie dobrze, zobaczysz... 

Kiwnęła głową, choć nie była przekonana. Od tłumaczeń powstrzymał ją jednak Ronald, siadający po drugiej stronie. On to dopiero wyglądał na przerażonego.

— Jemu to powiedz, nie mnie... — zasugerowała, kręcąc nosem. — Wygląda jak Irytek po spetryfikowaniu... 

Harry zerknął na przyjaciela. Był nieco rozbawiony zachowaniem Rona i Heather, jednak wciąż wiedział, że będzie dobrze. Nie miał wątpliwości, że dadzą z siebie wszystko. Jemu przed pierwszym meczem także towarzyszył stres. 

— Rezygnuję po dzisiejszym meczu, McLaggen niech za mnie gra...

— Luz, założyłam się z Thomasem, że po pierwszym meczu odpadniesz... dzięki tobie mam pięć gal...

— Heather! — zawołała oskarżycielsko Hermiona.

Black wzruszyła ramionami. Przecież nie mogła odpuścić sobie drobnej złośliwości w stronę Ronalda.

— Jesteście w jednej drużynie. Musicie współpracować... 

— Współpracować, to będę z Ginny, słońce... — odparła Heather, która powoli zyskiwała coraz to więcej pewności siebie. Widać sprzeczki z Ronem działy na nią uspokajająco. — A muszę to zrzucić Flinta z miotły. To moje dwa priorytety na dziś. 

— Mówisz? — zagadnął Harry, unosząc brew. 

Heather pokiwała energicznie głową. 

— A spróbowałabyś może wrzucić kafla do obręczy? — zasugerował.

— Może wcisnę to pomiędzy nabijanie się z Rona, a zaklinanie miotły Zabiniego. 

— Byłoby cudownie — odetchnął Potter, wywracając przy tym oczami.

Heather uśmiechnęła się szeroko, wprost nie mogąc się powstrzymać od cmoknięcia chłopaka w policzek. Był cholernie uroczy, gdy wywracał oczami.

— Nie przy ludziach — jęknął Ronald. 

— Wyglądasz tak uroczo w tym sweterku... — Black wzruszyła ramionami, wciąż nie tracąc wzroku z Pottera. — Przynajmniej nie zlewa ci się z włosami, jak niektórym... — dodała, patrząc znacząco na Weasley'a.

— Okej, zaraz lecimy... — wtrącił Harry, chwytając puchar. Podsunął go Ronaldowi i uśmiechnął się szeroko. — Wypij sok.

Ron kiwnął głową i sięgnął po puchar. Zanim zdążył upić choćby łyk, Luna zwróciła jego uwagę.

— Blado wyglądasz, Ron. Dlatego wlaliście mu coś do soku? Jakiś tonik?

Harry zacisnął wargi, gdy Hermiona spojrzała przerażona na Weasley'a, który z kolei z nadzieją wpatrywał się w Pottera. Kiedy tylko okularnik podniósł delikatnie dłoń, rudzielec zauważył fiolkę z eliksirem. 

— Nie pij tego Ronald! — syknęła Hermiona, na co Ron wypił sok jednym haustem. — Mogą was za to wywalić!

— Nie łudź się skarbie... — mruknęła Heather. — Takiemu nieszczęściu jak on to nawet Płynne Szczęście nie pomoże...

— Harry, wygramy ten mecz! — zawołał Ron, wstając. 

Potter, wyraźnie uradowany, uczynił to samo. Black zamierzała ostentacyjnie wywrócić oczami, jednak nie zdążyła, bo Harry praktycznie wyciągnął ją zza ławki i postawił na nogi. Objął dziewczynę ramieniem i siłą poprowadził do wyjścia.

— Chodź, mój naburmuszony Blacku. Wygramy to...

— Wiem, Potter... — prychnęła Heather, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Pozwoliła, by chłopak wciąż prowadził ją do wyjścia z sali. Po chwili jednak przystanęli oboje, a Harry odwrócił ją w swoją stronę, poprawiając pojedyncze kosmyki, które wypadły jej z kucyka. — Co?

— Wiem, że się denerwujesz. 

— Ja wcale...

— Niepotrzebnie. Wierzę w ciebie.

Uśmiechnęła się szeroko, a kamień jakby spadł jej z serca. Tym razem w nieco lepszym humorze pozwoliła, by Harry pociągnął ją za rękę w stronę wyjścia z zamku. W końcu mieli mecz do wygrania.

~*~

— Dzień dobry, ja... 

— O mój boże...

Syriusz zaniemówił. Nie spodziewał się takiego przywitania, prędzej złośliwości i krzyków. Tymczasem stał przed posiadłością Walkerów, która przez tyle lat wydawała się nie zmieniać. Wciąż tak samo potężna, bogata. 

Mężczyznę przywitała sama pani domu. Kobieta bardzo się zestarzała, już nie przypominała tej samej, dobrze urodzonej, sławnej pani Walker. Jej włosy były już całkowicie siwe, krągłą niegdyś twarz pokryły zmarszczki, cała postać kobiety jakby wychudła, zmniejszyła się. Tylko głowę matka Susan nosiła tak wysoko, jak kiedyś.

— Syriusz wystarczy... — przyznał Black po niezręcznej chwili ciszy. Nie był pewien, jak powinien zareagować, więc powiedział dokładnie to, co podsunęła mu pierwsza myśl. Zażartował. Dopiero później zaczął rozważać czy w ogóle było to na miejscu. 

— Syriusz Black... ja... ja...

Black kiwnął niepewnie głową. Czekał na reakcję kobiety mimo, iż spodziewał się odrzucenia. Domyślał się, że znacznej większości czarodziejów kojarzy się negatywnie. Zwłaszcza rodzinie swojej byłej dziewczyny. W końcu to on przyczynił się do osadzenia Susan w Azkabanie. 

— Przepraszam za najście, ale to naprawdę ważne... musimy porozmawiać...

Kobieta, ku zdziwieniu Blacka, po prostu pokiwała głową, cofając się. Dała znak, by mężczyzna wszedł do środka. Zrobił to dość niepewnie. Znalazł się w przestronnym korytarzu. Dokładnie takim, jak ponad piętnaście lat temu. Nic nie zmieniło się w rezydencji Walkerów. Nawet kolor dywanów i zasłon pozostał taki sam. 

Czarnowłosy odwrócił się na pięcie, by spojrzeć na panią Walker. Powstrzymał się, aby tylko na jego twarzy nie pojawił się uśmiech. Tym razem gospodyni nie przywitała go w pięknej, rubinowej sukni. Przywdziała czerń. 

— Niech pan wejdzie do salonu... — poprosiła kobieta, zamykając drzwi. 

Syriusz bez słowa podążył w tamtą stronę. W tym pomieszczeniu także nic się nie zmieniło. Nawet ustawienie foteli. Przysiadł na brzegu kanapy. Znów poczuł się, jak nastoletni chłopiec. Wspomnienia tamtego wieczoru, gdy po raz drugi całował się z Susan, powróciły do niego. Wtedy był podekscytowany, chyba szczęśliwy. Dziś czuł tylko żal i nienawiść.

— Co pana do nas sprowadza? — zapytała Elizabeth, zajmując miejsce po drugiej stronie Blacka. 

Syriusz odetchnął, zastanawiając się. Jak mógł najłatwiej poruszyć temat nieżyjącej córki Walkerów, w dodatku zdrajczyni? W końcu miał przed sobą jej matkę. Co prawda dumną i szanowaną kobietę, jednak wciąż... dla Sue była mamą. Mamą, która straciła swoją malutką córeczkę.

— Domyślam się, ale...

— Domyśla się pani? — upewnił się Black, wpatrując się w mizerną postać kobiety.

Staruszka kiwnęła głową. Spodziewała się wizyty Syriusza. Gdy tylko usłyszała, że opuścił Azkaban. Gdy tylko dotarły do niej słuchy, że nie on zabił swoją żonę.

— Lata minęły odkąd skończyła się wojna, chłopcze... — westchnęła kobieta. — Lata minęły odkąd moja córka uciekła z Azkabanu i słuch o niej zaginął. A teraz zbliża się kolejna wojna... Historia zatacza koło... odwiedziłeś nas lata temu, teraz znów tu jesteś... to nie przypadek... masz wieści o mojej Susan? 

Black przełknął ślinę. Wpakował się w totalne bagno. Chciał dowiedzieć się czegoś na temat swojej żony, jednak nie przewidział, że matka Sue zechce wypytywać go o córkę. Kompletnie nie był na to przygotowany. 

Jak mógł powiedzieć tej ledwo chodzącej staruszce, że jej córka nie żyła? Oficjalnie Susan wciąż uznawana była za zaginioną, Lightwood powoli pracował nad upublicznieniem informacji, że znaleziono jej ciało, jednak z niczym się nie spieszył, aby nie zaszkodziło to śledztwu, dotyczącemu Annabeth. 

Syriusz westchnął, uśmiechając się nerwowo.

— Niestety nie mam nic... właściwie jestem tutaj, aby zapytać o to, czy... czy po ucieczce z Azkabanu Susan kontaktowała się z państwem... wiem, że ma córkę... z... z bratem bliźniakiem mojej żony...

Pani Walker kiwnęła głową, zaciskając blade wargi. Pamiętała tamten dzień, jakby to było wczoraj. Łzy same napływały jej do oczu, gdy wracała pamięcią do tamtych chwil.

— Trzydziestego pierwszego października wydarzyło się wiele rzeczy, panie Black... — zaczęła, jedwabną chusteczką ocierając mokre policzki. — Riley pojawił się w drzwiach naszego domu... możesz mi wierzyć, jak przerażona byłam... nie wiedziałam, że Susan miała córkę. Nie wiedziałam, że z nim... tamtej nocy nigdy nie zapomnę... wręczył mi to zawiniątko... wyglądał na pozbawionego wszelkich zmysłów. Bełkotał, jak ostatni wariat. Niewiele zrozumiałam... tak niewiele spośród tylu słów...

— Co się stało? — szepnął Syriusz, wpatrując się desperacko w staruszkę. — Błagam...

— J-ja... — Elizabeth pokręciła głową, gwałtownie wstając. Zaczęła łkać głośniej, wydawało się, że z trudem walczyła o każdy oddech. 

Black przez chwilę obawiał się, że kobieta zejdzie mu na zawał, jednak w drzwiach pojawiła się dziewczyna. Nie mogła być dużo starsza niż Heather. Miała ciemne włosy i oczy, wyglądała jakby wciąż uczęszczała do Hogwartu.

— Babciu... — podeszła do pani Walker i położyła dłoń na jej ramieniu. — Babciu idź się połóż. Odprowadzę pana Blacka...

Elizabeth kiwnęła głową. Bez słowa ruszyła do wyjścia z pokoju. Z każdym jej krokiem Syriusz czuł, że tracił swoją szansę. Postawił wszystko na jedną kartę z zamiarem zatrzymania kobiety. Był tak blisko, nie mógł się teraz wycofać.

— Nie — syknęła dziewczyna, stając dokładnie między Blackiem, a swoją babcią. Wpatrywała się w niego zacięcie, gotowa użyć różdżki, jeśli tego będzie wymagała sytuacja.

— Ty nic nie rozumiesz! — syknął Syriusz, wciąż patrząc na oddalającą się postać Elizabeth. 

— Właśnie, że rozumiem i wiem więcej, niż ci się wydaje...

Black w końcu dał za wygraną i poświęcił całą swoją uwagę stojącej przed nim dziewczynie. Dopiero po chwili zaczął dostrzegać podobieństwo, które wcale mu się nie podobało. Zbyt bardzo dziewczyna przypominała mu Susan.

— Jesteś...

— Emily. — Kiwnęła głową. Podeszła do drzwi i zamknęła je. Odwróciła się na pięcie, posyłając Blackowi wyzywające spojrzenie. A więc jednak miała coś z matki. — Powinnam cię stąd wyrzucić za to, do jakiego stanu doprowadziłeś babcię... 

— Nie rozumiesz... — zaczął znów Syriusz, ale Emily przerwała mu głośnym śmiechem.

— Jak już mówiłam... wiem więcej, niż ci się wydaje... 

— Doprawdy? — prychnął Black, który miał coraz większą ochotę walnąć głową w mur. Dał się wykiwać nastolatce i pozwolił jedynej osobie, która mogła odpowiedzieć na jego pytania uciec na górę. Świetnie mu szło to zbieranie informacji. Remus byłby dumny. 

— Ale w dzisiejszym świecie nie ma nic za darmo, wujaszku.

Syriusz wzdrygnął się na sam dźwięk tego słowa. Szybka kalkulacja pomogła mu utwierdzić się w przekonaniu, że przed nim stała rodzina Annabeth. Córka Riley'a i Susan. 

— Do rzeczy — zażądał modląc się w duchu, by dziewczyna nie poświęcała zbyt wiele uwagi więzom rodzinnym. 

— Informacja za informację. — Wzruszyła ramionami. 

Black zmarszczył brwi. Czy to możliwe, że Emily miała informacje, które mogły mu pomóc w poszukiwaniach? Miał dwa wyjścia; spróbować się z nią dogadać, albo iść na górę mimo jej sprzeciwu i próbować wyciągnąć cokolwiek od zrozpaczonej matki, która najprawdopodobniej chorowała na demencje. Albo zaczynała. 

Westchnął, nie wierząc we własną naiwność.

— Co chcesz wiedzieć?

— Moja matka — powiedziała natychmiast Emily. — Powiedziałeś babci, że nic nie wiesz... ale mnie oczu nie zamydlisz... 

— Nie wiem wiele — przyznał cicho Black, na co Emily nie drgnęła.

Uniosła podbródek wyżej, posyłając mężczyźnie wyzywające spojrzenie. Z pewnością coś, co odziedziczyła po matce i babci.

— Żyje?

Przełknął ślinę, niepewny. Nawet pomijając już to, że właśnie zawarł z tą małolatą układ. Wpatrywał się w tą nastoletnią dziewczynę i nie mógł pozbyć się wrażenia, że kogoś mu przypominała. Choć bardzo tego nie chciał, dostrzegał pewne podobieństwo do Heather. Obie dziewczyny zmagały się z podobnym problemem. Nie znały losów swoich rodziców. O ile sytuacja małej Black stała się klarowna, tego samego nie można było powiedzieć o Emily. Dziewczyna wciąż żyła z dziadkami nie wiedząc, czy jej mama jeszcze chodziła po tym świecie. 

Syriusz złapał się na tym, że chyba naprawdę jej współczuł.

— Rozumiem... — szepnęła Emily. — Dobrze więc... najpierw ja... Ojciec przyniósł mnie tutaj, gdy byłam malutka. Zwariował. Bredził coś o zemście i śmierci. Babcia zdołała zrozumieć tyle, że... że Riley w akcie zemsty zabił... Edwarda... brata mamy... nie wspomniał ani słowem o mamie... dziadek pojawił się kilka sekund po jego wyznaniu i osobiście odstawił go do Azkabanu. Nic więcej nie wiem, przysięgam.

Syriusz poczuł, że jego nogi zrobiły się jak z waty. Usiadł w obawie, że zaraz padnie jak długi. W tej opowieści nic się nie zgadzało. Łudził się, że Walkerowie będą w stanie powiedzieć mu coś na temat Annie. Tymczasem znów znalazł się w kropce. Poznał jedynie los Riley'a. Cholernego szaleńca, który mówił zagadkami.

Wstał, wyraźnie wściekły. Zaciskając zęby, ruszył do wyjścia, zupełnie nie reagując na Emily. Dopiero, gdy znalazł się przy drzwiach i złapał klamkę, odwrócił się do ciemnowłosej.

— Twoja matka nie żyje. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top