12
— Harry, nie chcę tam iść — powiedziała Heather, wchodząc do pokoju Pottera. Chłopak skończył zapinać koszulę i odwrócił się przodem do Black. Zdziwiony zlustrował ją spojrzeniem. Wyglądała na jak najbardziej gotową, nawet ubrała spódniczkę i Gryfon przyznał w duchu, że wyglądała prześlicznie. Idealnie wręcz na uroczystą kolację.
— Twój ubiór mówi co innego — zauważył, traktując słowa dziewczyny bardziej, jako żart.
— Jeśli założę poplamiony dres pójdziesz sam? — zapytała z nadzieją w głosie.
Potter westchnął, łapiąc marynarkę, leżącą na krześle. Podszedł do Black i pokręcił delikatnie głową powodując, że spojrzenie dziewczyny przygasło.
— Sam nie mam ochoty tam iść, ale obiecałem. Uwierz, że wolałbym spędzić wieczór z tobą... nawet nad książkami...
Heather westchnęła, kiwając głową. Podeszła i przytuliła Harry'ego, usiłując się uspokoić. Wiedziała, że Slughorn będzie wypytywał ją o ojca, a chciała uniknąć tej niewygodnej rozmowy. Na pewno nie był to temat do kolacji z pozostałymi uczniami.
— Zawsze mogliśmy trafić na kolację ze Snape'em — mruknął Harry, wyciągając z ust pojedyncze włosy dziewczyny. Black uśmiechnęła się pod nosem, gdy zauważyła, co chłopak robi.
— Z nim? Tylko zatrutą. I gwarantuje ci, że nawet Imperiusem nie zmusiłbyś mnie do siedzenia z nim przy jednym stole — zapewniła.
Poczekała, aż Harry założy marynarkę i poprawiła jego kołnierzyk. Pocieszała się, że obecność Pottera pomoże. Poza tym na kolację wybierała się także Hermiona, więc nie mogło być tak źle. Zawsze mogła skłamać, że źle się czuje i po prostu wyjść.
— Idziemy? — zapytał Harry.
Heather odetchnęła i złapała jego dłoń. Pokiwała głową, po czym oboje ruszyli na dół, gdzie już czekała na nich Hermiona.
~*~
— Panno Black, co porabia twój ojciec? Pewnie korzysta z życia? W końcu zabrali mu tyle lat...
W końcu nadszedł temat, którego Black tak się obawiała. Ciemne oczy wciąż miała skierowane na puchar wypełniony lodami. Nie za bardzo wiedziała, co też mogła powiedzieć profesorowi. Informacja, że prawdopodobnie deliberuje z Dumbledore'em o tajnych misjach tajnego Zakonu raczej nie była przeznaczona dla jego uszu. Ani dla uszu Zabiniego, który co jakiś czas posyłał Black podejrzliwe spojrzenie. Zupełnie, jakby miała wpływ na to, co się stało.
— On... cóż... — spojrzała nieco przestraszona na Harry'ego, poszukując u niego jakiejkolwiek pomocy. Co mógł robić człowiek, którego kilka miesięcy temu oczyszczono z zarzutów i stwierdzono, że jednak nie zabił swojej żony, przypadkowych ludzi, ani nie zdradził najbliższych przyjaciół.
— Odnawia stare kontakty — powiedział w końcu Harry. — Ma dużo do nadrobienia. Ogarnia też sprawy związane z rodzinnym majątkiem...
— Och, no tak! W końcu tyle lat na niego czekał... — Slughorn pokiwał głową z uznaniem. — Pamiętam twoją mamę, jakby odwiedziła mnie wczoraj. Była utalentowaną czarownicą, a także dobrze wychowaną, uroczą młodą damą... miała ciężko w domu, rodzice dość szybko ją wydziedziczyli... i ta rodzinna tragedia... mało kto wiedział, że miała brata bliźniaka. Ja osobiście dowiedziałem się o tym dopiero po jej aresztowaniu. Straszne... straszne...
Heather zacisnęła wargi, przypominając sobie jedną z opowieści taty. Zmarły brat bliźniak Annabeth. Ofiara eksplozji, wywołana przez eksperymenty z eliksirami... a raczej zwykłą dziecinną zabawę, która na zawsze zmieniła życie matki Black.
— Szczerze mówiąc, nie rozmawiamy z tatą o tym, co złe — powiedziała Heather gdy tylko odzyskała głos. — Wolimy skupić się na tych dobrych chwilach... mamy sporo do nadrobienia...
— Jasne, w końcu wyciągnęłaś jednego tatusia z Azkabanu, żeby wrzucić drugiego. Niezła wymianka — zauważył Blaise, mrużąc niebezpiecznie oczy.
Black posłała mu zszokowane spojrzenie. Nie sądziła, że komukolwiek będzie brakowało wyczucia do tego stopnia, że poruszy temat Malfoy'a. A jednak, powinna się tego spodziewać, gdy tylko ujrzała krzywą twarz Zabiniego na horyzoncie.
— Chyba nie rozumiesz różnicy między ojcem, a oszustem, który przez lata się za niego podawał, Zabini — wtrącił Potter nie reagując na dłoń Heather, która zacisnęła się na jego nadgarstku.
— Ty już na pewno nie masz w tej kwestii dośw...
— Panno Granger! — zawołał Slughorn, klaszcząc w dłonie. Wyczuł wiszącą w powietrzu awanturę i miał zamiar jak najszybciej ją zakończyć. — Czym się zajmują pani rodzice w świecie mugoli?
— Och... oni... są dentystami...
Podczas, gdy Granger opowiadała zgromadzonym o fascynującej pracy swoich rodziców, Potter i Black połączyli spojrzenia. Heather zwróciła uwagę na szczękę, którą Harry wyjątkowo mocno zaciskał. Poznała, że jest wściekły, sama też nie miała zbyt dobrego humoru. Blaise posuwał się zdecydowanie za daleko.
— Nie warto... — szepnęła, tym razem splątując dłoń z ręką Harry'ego. Chłopak jednak nie spuszczał wzroku ze Ślizgona, który tak po prostu zajadał się lodami.
Pół godziny później spotkanie dobiegło końca. Heather i Hermiona zebrały się jak najszybciej, by tylko opuścić salę. Spojrzały wyczekująco na Pottera, jednak on nie miał zamiaru tak szybko się ulotnić, a obie Gryfonki wiedziały, że ma to związek z Dumbledore'em.
— Idźcie, dogonię was.
W normalnej sytuacji Heather by protestowała. Tym razem jednak nie miała takiego zamiaru. Chciała wykorzystać chwilę, gdy została sam na sam z Hermioną i pociągnąć ją za język. Poczekały, aż gawiedź się rozejdzie i wolnym krokiem ruszyły do dormitorium.
— Zabini przesadził i powinien za to przeprosić... — zauważyła Granger, przerywają ciszę.
Heather kiwnęła głową. Liczyła się z tym, że żarty i uwagi na temat jej ojca będą na porządku dziennym. Gdyby Blaise doczepił się Syriusza na korytarzu, z dala od nauczycieli, dziewczyna nie miałaby oporów, żeby mu przyłożyć. Tymczasem musiała zagryźć zęby, podobnie Potter.
— Powinien to dostać w pysk i pluć krwią na trzy mile — zauważyła czarnowłosa, uśmiechając się na samą myśl. — Ślizgonom zawsze brakowało ogłady. Wykorzystują każdą okazję, żeby zadać ci ból.
Black zerknęła kątem oka na Hermionę. Spodziewała się, że dziewczyna zaprzeczy, jednak do niczego takiego nie doszło. Czarnowłosa westchnęła ostentacyjnie. Zapowiadało się, że nie będzie miała jeszcze wielu okazji, aby sam na sam, na spokojnie porozmawiać z Granger.
— Miona, chcesz mi coś powiedzieć? — zapytała, przystając.
Hermiona zrobiła to samo. Przez dłuższy moment dziewczęta stały i wpatrywały się w siebie. Serce Heather biło szybko i mocno zupełnie, jakby słowa Granger miały zmienić jej życie o sto osiemdziesiąt stopni. A przecież do niczego takiego nie miało dojść. Jedyne, co miała Black, to domysły. Połączenie kilku punktów, które podpowiadało jej, że przyjaciółka czuła coś do Dracona. Ale ile mogło być w tym prawdy?
Granger spuściła wzrok tylko na chwilę. Sekundę później posłała Black ciepły uśmiech.
— Chyba zaproszę Rona na to bożonarodzeniowe spotkanie u Slughorna. Co myślisz?
Wszelkie nadzieje Heather prysły, jak bańka mydlana. Oznaczało to, że Granger albo nie czuła nic to Dracona, albo zamierzała ukryć swoje uczucia przed całym światem, w tym przed Heather.
Black nie miała jednak chęci na jakiekolwiek dyskusje. Tym razem zamierzała się poddać.
— Że wyleję na niego poncz przy pierwszej możliwej okazji... — westchnęła, ciągnąc Granger w stronę dormitorium. — Naprawdę nie możesz wziąć nikogo lepszego? Już Krzywołap nadawałby się lepiej na takie przyjęcie!
— Krzywołap to kot.
— Weasley to wiewiórka. To rude i to rude. Nikt nie zauważy różnicy.
~*~
Kochany tato!
Pierwsze tygodnie w Hogwarcie mijają mi dużo lepiej, niż oboje przypuszczaliśmy. Mijam się z Draco na korytarzach, lecz między nami nie dochodzi do żadnych interakcji. Rozmawialiśmy dłużej tylko raz, gdy przekazywał mi resztę moich rzeczy. Wciąż trochę boli mnie ta sytuacja, ale kiedy mi ciężko, przypominam sobie Twoje słowa.
Wiem, że nie mogę utrzymywać kontaktów z Draconem. Oddalam się od niego, coraz lepiej mi idzie, wiesz?
Poza tym mam dla Ciebie kilka dobrych wiadomości!
DOSTAŁAM SIĘ DO DRUŻYNY QUIDDITCHA! Zostałam nową ścigającą, uwierzysz?! Wiem, że mama była szukającą, ale dobrze wiesz, że nie jestem w stanie prześcignąć naszego Potterka - jest niezaprzeczalnie najlepszy. Zupełnie, jak James kiedyś.
Snape zaczął uczyć nas OPCM i zarobiłam szlaban już w pierwszym dniu szkoły, ale nie możesz mieć o to do mnie pretensji! Remus powiedział mi co nieco o Twoich szkolnych wybrykach. Uwierz, w porównaniu do Ciebie, jestem chodzącym aniołkiem.
Mam do Ciebie pewną prośbę. Chodzi i Harry'ego i jego układy z profesorem Dumbledore'em. Martwię się. Harry utrzymuje, że nie powinnam, ale domyślasz się pewnie, że to nie działa. Wiem, że nie jestem pełnoprawnym członkiem Zakonu i nie mam dużo do powiedzenia, ale proszę Cię, jeśli tylko czegoś się dowiesz, daj mi znać. Czuję, że te konszachty z dyrektorem nie są w pełni dla Harry'ego bezpieczne.
Co u Was? Mam nadzieję, że romans Remusa i Tonks kwitnie? Jeśli będą planować ślub, chcę wiedzieć! Chętnie pomogę!
Co porabiacie, nie nudzicie się? Odpisz szybko.
Kocham Cię,
Heather
Syriusz uśmiechnął się pod nosem, odkładając list na komodę. Wrócił z Paryża dopiero godzinę temu i mimo ogromnego zmęczenia, musiał przeczytać list od córki. Dopiero wtedy, ze spokojnym sumieniem, chciał trochę odpocząć. Niestety, wchodzący do kuchni Remus miał zamiar popsuć jego plany.
— Rozpakowałeś się chociaż, czy zaraz ruszasz do Egiptu? — zapytał Lupin, z grobową miną kładąc na stole pudełko ze świeżymi bułkami.
Syriusz uniósł brew, przyglądając się przyjacielowi w milczeniu. Postanowił nie reagować na jego złośliwość mimo, że tak bardzo chciał. Lupin po prostu go nie rozumiał. Nigdy nie kochał nikogo tak bardzo, jak Syriusz Annabeth i nie był w stanie pojąć, że dla kobiety swojego życia Black jest w stanie przejść wszystkie kontynenty pieszo.
— Do Indii Wschodnich — uśmiechnął się pięknie Black, trzepocząc rzęsami. Kim by był, gdyby nie posłał w stronę przyjaciela drobnej złośliwości.
— Nawet nie będę pytał, czy to żart.
— W każdym razie zabawniejszy niż twoja koszula — parsknął Black, wskazując nietypowy strój Remusa. Otaksował mężczyznę spojrzeniem. Od czubka głowy aż po noski butów i coś było zdecydowanie nie tak. — To ostatni krzyk wilkołaczej mody?
Remus wywrócił oczami. Ściągnął płaszcz i wyciągnął z kieszeni pomięty kawałek papieru. Black rozpoznał, że był to fragment Proroka Codziennego. Zanim czarnowłosy zdążył zapytać, Lupin już podstawił mu tekst pod nos.
— Znów kilku uciekło z Azkabanu. Ale tym razem osoba, która nas bardzo interesowała...
— Doprawdy? — Pokręcił nosem Black, czytając nazwiska Śmierciożerców, którzy skrócili swój pobyt w Azkabanie. Już kiedyś obiły mu się o uszy, ale nikogo nie powiązał z tymi bardziej znaczącymi czynami.
— Tylko jednego tutaj nie wymienili.
— Ta?
— Ray'a. Brata Annabeth.
Black wytrzeszczył oczy na Lupina. Remus powoli pokiwał głową, wpatrując się uważnie w przyjaciela. Dowiedział się o ucieczce dosłownie przed pół godziny, gdy przypadkowo natknął się na Lightwooda w piekarni. Zdecydowali, że za dwa dni spotkają się, by porozmawiać na temat ucieczki Riley'a i tego, jak może wpłynąć na poszukiwania Annabeth.
— Powiedz, że doczepili mu ogon... że wiedzą, jak go odnaleźć... że...
— Nie mają nic — przyznał cicho Remus.
Syriusz zaklął cicho, gniotąc fragment gazety. Rzucił papierową kulką w przeciwległą ścianę łudząc się, że rozładuje to jego złość, jednak na próżno. Znów działy się rzeczy, które na pozór miały wiele wspólnego z Annabeth, z jej zaginięciem. Za każdym razem jednak Black przekonywał się, że prowadziły one do martwego punktu. Riley zniknął, tak samo, jak Annabeth. I nie miał żadnej wskazówki, która mogłaby pomóc w jego odnalezieniu.
— Szukanie szaleńca niewiele nam pomoże — powiedział Lupin.
— Co mam zrobić? — zapytał cicho Syriusz, opadając na krzesło. Ponownie stracił nadzieję. Znów przez kilka sekund łudził się, że jakimś cudem Riley zaprowadzi go do Annie, jednak nic z tego. Nie znalazł jej we Francji, nie znalazł jej w Anglii. Nie ma pojęcia, gdzie może być i szukanie jej prawdopodobnie zajmie mu lata.
Zakrył twarz dłońmi, usiłując się uspokoić. Co jeszcze miał zrobić, w którą stronę iść, by odnaleźć miłość swojego życia? Nawet nie chciał myśleć o tym, co działo się w tamtej chwili z Annie. Może go potrzebowała? Może cierpiała? Może tęskniła tak bardzo, jak on?
— Mam jeszcze jeden pomysł... — powiedział Lupin, siadając naprzeciwko Syriusza, który wciąż nie podnosił głowy. Nie zareagował na słowa przyjaciela. Po prostu czekał. — Powinieneś porozmawiać z kimś, kto jako ostatni miał styczność z Susan.
— O czym ty...
— Walkerowie, Syriuszu. Odwiedź ich, porozmawiaj z nimi. Rodzice Susan pozostali dobrymi ludźmi, w końcu wychowywali córkę Ray'a i Sue. O ile wiem dziewczyna wciąż z nimi mieszka...
Black pokiwał głową, wstając. Genialne. Remus jak zwykle był geniuszem. Szkoda tylko, że tak rzadko to udowadniał. Syriusz podbiegł do przyjaciela, gotów ucałować go w czubek głowy. Zanim jednak to zrobił, Remus odsunął się gwałtownie i wyciągnął coś z kieszeni spodni.
Drobne, czarne pudełeczko. Black uniósł brew, stając jak wryty.
Pozwolił, by Lupin otworzył pudełko.
— Miło mi, ale jestem już żonaty... — mruknął Syriusz, gdy dostrzegł pierścionek.
— To dla Tonks, debilu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top