Rozdział 4 - Zdrajca
W końcu nadszedł ten dzień. Dzisiaj Mary przyjdzie z nowymi sojusznikami. Czy jej ufam? Bądźmy szczerzy... nie za bardzo, lecz pewna część mnie owszem.
Stałam z założonymi rękami na piersiach, wyczekując z innymi przyjścia nowych sprzymierzeńców.
Drzwi lekko zaskrzypiały i momentalnie w salonie zjawiła się kobieta.
- Moi drodzy, przyprowadziłam do was parę osób, którym możecie na sto procent zaufać. Prosiłabym, abyście się nie zabili - to mówiąc uśmiechnęła się i gestem ręki zaprosiła Quinn, Jokera, Jasona, Masky'ego, Hoodie'go oraz Zero. Widziałam w oczach innych szok, a potem rządzę mordu. Chciałam coś powiedzieć, lecz odezwał się Tim.
- Arthur?! - powiedział zszokowany Masky. Wszyscy spojrzeli w stronę blondyna.
- Tim?! Co ty tu robisz?
- Stoję, nie widać?! Jakim cudem tutaj jesteś?! Przecież... Nie wierzę... - domyśliłam się, co brunet chciał powiedzieć.
- A więc to ty jesteś tym zdrajcą... - szepnęłam, mając łzy w oczach, które szybko starłam. - Moja matka ci ufała! MY ci ufaliśmy! A ty kurwa co? Zdradziłeś nas! Jak mogłeś?! - zacisnęłam dłonie w pięści.
Nagle światła zaczęły gasnąć i się zapalać. Czułam pulsujący w moim ciele gniew. Zamknęłam oczy. Wokół mnie pojawił się ogień, który zaczął otaczać moje ciało. Płonęłam. Języki ognia tańczyły po mojej skórze, przez co odczuwałan przyjemne mrowienie. Uchyliłam powieki. Uniosłam rękę, a w niej utworzyła się kula ognia, która poleciała w kierunku przerażonego zdrajcy. Ogień zaczął go pochłaniać. Arthur zaczął krzyczeć i biegać po całym salonie. W domu można było wyczuć dym i smród palącego się ciała. Podeszłam do zwłok.
- Tak kończą ci, którzy nas zdradzają - szepnęłam zachrypiałym głosem z obojetnym wyrazem twarzy. - Byłabym wdzięczna, gdyby ktoś zabrał to truchło mi z oczu i wyrzucił gdziekolwiek - powiedziałam i wyszłam na taras trochę ochłonąć.
Stałam tak już dłuższą chwilę, spoglądając przed siebie. Poczułam czyjąś obecność. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć kto za mną stoi. Z daleka wyczułam zapach mięty i sernika. Niezłe połączenie.
- Tim? Po co tutaj przyszedłeś? - Proxy ustał obok mnie i również oparł się o barierkę.
- Długo nie wracałaś.
- Musiałam przemyśleć pewne sprawy - westchnęłam. Czułam na sobie wzrok chłopaka. Odwróciłan się i zobaczyłam, że Masky nie miał maski. Mogłam dostrzec jego niebieskie oczy (nie pamiętam jakie oczy miał Masky dop. aut.), delikatne rysy twarzy i jego pełne usta. Był nawet przystojny.
- Wiedziałaś?
- Nie. Nie sądziłam, że to ON będzie podłym zdrajcą. Lubiłam go... - bąknęłam, a brunet westchnął.
- Nie mogłaś tego przewidzieć...
- Renesmee lub Rene, jak wolisz - uśmiechnęłam się.
- ... Rene - Proxy odwzajemnił uśmiech. - Wracamy? Chłodno się robi.
- Jasne. I... Tim? - chłopak spojrzał pytająco na mnie. - Dziękuję.
- Za co? - zapytał zdziwiony.
- Za samą obecność - powiedziałam i cmoknęłam go w policzek, na co chłopak się zarumienił, a ja zachichotałam. - Nie spodziewałam się, że potrafię zawstydzić chłopaka - powiedziałam śmiejąc się.
- Cicho bądź - jęknął, a ja zaczęłam się bardziej śmiać.
- Też cię lubię - prychnął.
Zamknęłam drzwi od tarasu i razem z niebieskookim poszliśmy do kuchni. Akurat Luna robiła obiad. Harley siedziała na kolanach zielonowłosego, uśmiechając się do wszystkich.
- O, już nasze gołąbeczki wróciły? - powiedział czarnowłosy sarkastycznie, a ja lekko się zaczerwiłam i prychnęłam.
- Oj, Isaac... Czy naprawdę chcesz stracić swoją część mowy? - powiedziałam tym samym tonem, co chłopak. Od razu ucichł. - Wyśmienicie! - klasnęłam w dłonie i zwróciłam się do Luny. - Co na obiad? - dziewczyna zaśmiała się. - No co?
- Ty tylko o jedzeniu... - odparła nadal chichocząc. - Ale odpowiadając na twoje pytanie to karkówka w sosie z ziemniakami z koperkiem i surówka z kurczakiem.
Usiadłam pomiędzy Li i Isaac'iem. Wzięłam się za pałaszowanie jedzenia, gdyż byłam nieziemsko głodna. Pomyśleć, że niedawno byłam jeszcze wegetarianką...
- Ej, ej, uważaj, bo się udławisz, jak tak szybko będziesz jadła.
- Cicho skrzacie - mruknęłam do niebieskowłosej.
- NIE. JESTEM. SKRZATEM - syknęła.
- Owszem jesteś - uśmiechnęłam się z wyższością, na co dziewczyna prychnęła.
Zjadłam obiad i zaczęłam zbierać naczynia. Pomogłam Lunie pozmywać talerze i miałam zamiar skierować się do swojego pokoju, ale zatrzymała mnie kobieta.
- Renesmee, może powalczymy? - uśmiechnęła się, a ja spojrzałam na nią zdziwiona, ale po chwili odparłam.
- J-jasne, możemy - odwzajemniłam nieśmiało uśmiech.
- W takim razie chodź - powiedziała i ruszyłam za nią. Po pewnej chwili byliśmy na wielkiej sali. Tak, mamy salę do ćwiczeń.
- Skąd wiedziałaś, gdzie jest sala do trenowania? - zapytałam zszokowana. Kobieta nerwowo odpowiedziała.
- Yyyymm... Lilith mnie oprowadziła - nie powiem, to było podejrzane...
- Dobra... To zaczynamy?
- A tak, tak, jasne. - odparła po dłuższej chwili.
Ustawiłam się w swojej pozycji do walki, a Mary zrobiła podobnie, ale przedtem zrzuciła swoją szatę i moim oczom ukazała wysoka, szczupła kobieta o cerze jasnej, białych włosach i czerwonych oczach. Wyglądem była bardzo podobna do mojej matki...
- Coś nie tak? - zapytała, gdyż od dobrej chwili wpatrywałam się w jej postać.
- Nie, nie... Jest ok. Walczmy - powiedziałam i zaczęłam atakować.
Mary zgrabnie unikała moich ciosów. Nie atakowała, co mnie dziwiło, gdyż na oko widać, że jest ode mnie lepsza. W końcu role się odwróciły. Ona zrobiła szybki obrót i sztylety poleciały w moim kierunku. Użyłam swoich mocy i utworzyłam tarczę, która wchłonęła ostrza.
- Nieźle, - pochwaliła mnie białowłosa - ale jeszcze nie idealnie - uśmiechnęła się chytrze, a jej gałki oczne stały się białe. Wokół niej była dziwna poświata, która miała teraz czerwony kolor. Z ziemi wyszły dziwne istoty, które biegły w moim kierunku. Wyciągnęłam shurikeny (nie wiem jak to się pisze dop. aut.) i rzuciłam w ich kierunku, trafiając tylko kilka z nich, bo dobrze je omijały.
Jedna z tych kreatur rzuciła się na mnie, przyszpilając do podłogi. Wgryzła się w moją szyję, a ja wydałam cichy jęk, po czym wyciągnęłam z paska nóż i wbiłam go bestii prosto w tętnicę szyjną. Zwaliłam martwe cielsko i wstałam na równe nogi. Rana na szyi piekła niemiłosiernie i czułam jak ubywa mi coraz więcej krwi. Mary spojrzała na mnie. Jej oczy miały normalny kolor i po chwili przebiegł cień zmartwienia. Może mi się wydawało.
- Wygrałaś - powiedziałam zgodnie z prawdą, gdyż nie miałam już sił na walkę.
- Nie satysfakcjonuje mnie to zbytnio. Pokaż - wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Co?
- Ranę, przecież ją widzę - odparła patrząc na mnie jak na idiotkę. Ja nic nie mówiąc odchyliłam na bok głowę, sycząc, kiedy jej palce dotykały miejsca, gdzie znajdują się ślady po zębach.
Widziałam skupienie w jej oczach, mogłoby się wydawać, że nawet nie mrugnęła. Zabrała rękę z mojej szyi i na jej usta wpełzł delikatny uśmiech.
- Gotowe.
- Co? - zapytałam zdezorientowana. Kobieta parsknęła śmiechem.
- Właśnie zaleczyłam ci ranę. I pomyśleć, że większość twierdzi, iż jesteś taka bystra - znowu się zaśmiała, na co ja prychnęłam. - Nie złość się na mnie, nie mówiłam tego na poważnie.
- Mhm... Wracamy? Muszę zrobić kolację - Mary pokiwała głową i ruszyła za mną.
***
Znajdowałam się w kuchni, jak zwykle Quinnm z Jokerem miziali się, aż chce się wymiotować, Masky z Hoodie'm rozmawiali, jak Lilith z Isaac'iem, Sebastianem i Luną, a Iris z Tecną, Jasonem, Zero i Aaronem oglądali coś na telewizorze. Alex nadal się nie obudził.
Zdecydowałam, że zrobię naleśniki. W końcu kto ich nie lubi? Wzięłam się najpierw za szykowanie wszystkich składników, a potem zaczęłam robić ciasto, które przelewałam na patelnie.
- Pomóc ci? - odwróciłam się i obok mnie stał Tim, znowu bez maski.
- Jeśli chcesz... Czemu nie nosisz maski? - to pytanie ciekawiło mnie od początku.
- No wiesz... - westchnął. - Nie lubię w niech chodzić. W rezydencji Slendermana musiałem tak chodzić, z resztą Brian też, ale nie zdejmuje kominiarki. Twierdzi, że jest brzydki.
- Brian? Nikt go tutaj oceniać nie będzie. Może tu być sobą - chłopak uśmiechnął się i zaczął kroić truskawki.
- Wiesz... Tam oni twierdzili, że jesteś dziewczyną bez serca, która chce zabić swojego ojca dla władzy - na moment przestałam smażyć naleśniki. Moje usta zacisnęły się w wąską kreskę
- Wasz Slenderek mąci wam we łbach. Zabicie go uratuje wszystkich, a w szczególności was od niego - westchnęłam. - Jego bracia... To znaczy moi wujkowie... Oni są inni. Byli kiedyś ludźmi, ale przez ojca paranoję i oni przemienili się w te ohydne kreatury - wzdrygnęłam się na wspomnienie o tym. - Oni są naprawdę dobrzy. Offenderman, inaczej Daliv nie jest zboczony, Trenderman, czyli Arthur nie przepada zbytnio za książkami i szyciem, a Splenderman, inaczej Hanz nie jest taki... entuzjastyczny. To wszystko było i jest na pokaz. Oni naprawdę są inni... - czułam jak łzy zbierały się w kącikach oczu. - Traktują mnie jak własną córkę... - poczułam jak Masky mnie przytula. Z początku zdziwiona nieśmiało oddałam gest.
- Nie myśl teraz o tym - skinęłam głową. - Cy mi się wydaje czy patelnia się pali? - powiedział, a ja natychmiast złapałam za uchwyt i wsadziłam pod wodę, wcześniej zakręcając gaz - odetchnęłam z ulgą. Brunet zaśmiał się z mojej reakcji.
- Co?
- N-no bo... Ha hah... To było komiczne! Ha ha ha hah! - zaczął śmiać się jak opętany. Musiałam przyznać, że ma ładny śmiech. Rene, ogarnij się!
- Ha ha ha, bardzo śmieszne - odparłam, przypadkiem trącając mąkę, która spadła na głowę niebieskookiego. Teraz mnie ogarnął śmiech. - Do twarzy ci w białym Timuś. Ha ha ha!
- Timuś? - spojrzał na mnie dziwnie, a ja się zaczerwieniłam.
- Eeee... N-nie miałam t-tego na m-myśli, n-no wiesz... - zaczęłam się idiotycznie tłumaczyć. Chwila, od kiedy ja się jąkam?
- Nie chce przerywać ci podrywania Masky'ego Rene, ale jestem głodny! - odparł poirytowany Aaron. Bardziej się zaczerwieniłam, a Tim również.
- To nie jest podrywanie! - krzyknęłam chórem z chłopakiem, na co czarnowłosy się zaśmiał.
- Mi nic nie wmówicie - powiedział i sobie poszedł. Głośno westchnęłam i zaczęłam dekorować jedzenie, po czym podałam wszystkim na stół, krzycząc Kolacja!.
_____________________________________________
Hej! O to zaległy rozdział. Wielu z was pytało się mnie, kiedy dalsze części "Córki Lucyfera". Tego niestety nie mogę powiedzieć, ale postaram się jeszcze dzisiaj napisać chociażby połowę rozdziału, a jutro go dokończyć i udostępnić, choć nic nie mogę wam niestety obiecać.
Miło spędzacie wakacje? Zostało tylko 17 dni! Wykorzystajcie je jak najlepiej! Całusy, wasza autorka. 😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top