Rozdział 1 - Moja mama żyje?!

   Kolejne domy, kolejne ofiary... Niby to właśnie sprawia mi satysfakcję z śmierci przypadkowej osoby. Ale pewnie zastanawiasz się, po co i w jakim celu zabijam? Otóż drogi czytelniku... Przyczyną jest mój ,,ojciec". Ale dlaczego ujęłam to w cudzysłów?
Człowiek, który zabił moją matkę, aby mnie uczynić to samo dla swoich pragnień, nie zasłużył na takie ,,miano" . Takie słowo w tym przypadku byłoby błędne. Bardziej mogę go określić jako mordercę i psychopatę. Możesz pomyśleć, że jesten nieogarnięta umysłowo, ponieważ sama jestem tym potworem, który cieszy się na widok ciepłej, szkarłatnej cieczy, płynącej już po zimnym ciele niewinnej osoby.
   Nie będę już wam przynudzać o moim życiu. Krótko opiszę mój wygląd: brunetka o czekoladowych oczach, delikatnej, jasnej skórze, przeciętnej sylwetce i lekko bladej cerze.

***

   Wracam zmęczona dniem swojej "pracy", jeśli można ją tak ująć. Pogoda prezentowała się lekkim chłodem, deszczem i gwiazdami na ciemnym niebie, które widać pomiędzy kłębami chmur. Moje ubrania były w tragicznym stanie. Odzież przesiąknięta krwią i podarta bluzka, czego przyczyną były ciosy mojej ofary, która broniła się nożem.

   Będąc już w dobrze znanym mi ciepłym domu, rzuciłam na sofę swój czarny płaszcz. Poszłam wykąpać się, odkazić rany i je opatrzyć.
   Zimne krople spadały w dół po moim ciele, wywołując przyjemne dreszcze. Czułam, jak rany pieką mnie niemiłosiernie, przez co z moich ust wydobyło się ciche syknięcie. Wyszłam spod prysznica, wytarłam swoje poplątane włosy oraz ciało. Wyjęłam z szafki małą apteczkę i zaczęłam odkażać rany. Nie obyło się bez zszywania głębszych miejsc.

   Gotowa wyszłam z łazienki, zmęczona całym dniem. Powieki miałam suche, przez co piekły i opadały ze zmęczenia. Odruchowo zerknęłam na zegar. 23.46... Od razu skierowałam się mozolnie w kierunku sypialni.
   Po przekroczeniu progu, rzuciłam się na łóżko, opatulona szczelnie kordłą, po czym oddałam się w ramiona Morfeusza.

Następnego dnia...

   Obudził mnie bół nadgarstka. Otworzyłam oczy z trudem, ponieważ promienie słońca padały na moją twarz, rażąc przy tym oczy. Spojrzałam w stronę miejsca bólu. Na ręce posiadam przekreślone koło. Mam je, gdyż jak byłam mała to mój tak zwany "ojciec" oprowadzał ciągle po lesie i pewnego razu złapał mnie za dłoń, przez co poczułam bół, a kiedy Alexander (bo tak nazywa się mój ,,tata") puścił mój nadgarstek, był na nim ten znak. Nie jestem w stanie wytłumaczyć, jak on to zrobił i w jakim celu. Jedynie pamiętam takie słowa: "Od tej chwili jesteś moją  Proxy. Każdy mój rozkaz musisz wykonać, a jeżeli nie to spotka się kara. Jeżeli znak zacznie pulsować to wiedz, że jestem blisko i niedługo cię znajdę..."

   Te słowa pasowały idealnie do tego, co czułam. Jeżeli jest on blisko to nie pozostaje mi nic innego jak czekać na moment, w którym nastąpi pomiędzy nami ostateczna bitwa.

   Istnieją różne grupy morderców. Każda tak zwana familia ma inne znaki Proxy. Ja należę to Proxies Alexandra i mojej matki. Tak, moja mama była coś w stylu Operatorki. Miała takie same umiejętności co ojciec, ale była człowiekiem. Znak mamy to gwiazda.

   Pozostaje jeden szczegół, który każdy pominął  tóż po śmierci matki... Dlaczego dała się zabić...?

   Myślałam wystarczająco długo nad tym wszystkim. Zauważyłam, że na lewej ręce (znak ojca) i na prawej (znak matki) zaczyna mocniej boleć znak, choć na początku pulsował tylko na lewym nadgarstku. Jeśli uaktywniło się znamię Operatorki to.... MOJA. MAMA. ŻYJE.

***

   Ręce wciąż bolały, dzięki czemu byłam trochę wyczerpana, a mam ma głowie cały dom i pilnowanie ich mieszkańców.
   Ze schodów słyszać było już krzyki. Moim oczom ukazało się pościg Tecny za małą Iris.

- Co tu się dzieje?! Tecno, dlaczego gonisz Iris?

- Ta mała debilka zepsuła mi telefon! - żaliła się z pretensjami elfka.

- Iriiiisss...

- Zepsiułam jej, bo onia nie chciała mi diać pogjać.

- Ugh... Co ja z wami się mam... - strzeliłam w tym momencie facepalma.

   Moja jakże wielka rodzinka liczy około dziesięciu osób. Nie jesteśmy tacy jak familia Slendera, gdyż zabijamy, kiedy jest taka konieczność, z wyjątkiem paru osób, które zabijają, bo lubią.
   W domu mieszka Tecna, Iris, Aaron, Alex, Lili, Arthur, ja, Sebastian, Luna, Isaac.

***

   W moim żołądku trwała wewnętrzna walka. Czułam, że muszę coś zjeść, więc skierowałam się w kierunku kuchni.
   Usiadłam obok Luny i Isaaca. W powietrzu czuć było słodki aromat gofrów z truskawkami. Przeważnie ja muszę szykować śniadanie, obiad i kolację, gdyż po zniknięciu mojej matki stałam się w pewnym sensie ich dowódcą.

Do Proxies należy Luna, Aaron, Isaac i Lili, która dzisiaj szykowała nam poranne jedzenie.

- Renesmee, wszystko ok? - zapytała zmartwiona Luna.

- Eeee.... Tak, tak... Jest ok. - odpowiedziałam ocknięta z zamyślenia.

- Przecież widzę. Mów o co chodzi.

- Nie odpuścisz, co?

- No nie, heh heh. - powiedziała cicho chichocząc Luna.

- Ech... W takim razie chodź do mojego pokoju. - w odpowiedzi dziewczyna skinęła głową, co miało znaczyć Tak.

   Otworzyłam drzwi, siadając na łóżku i klepiąc ręką miejsce o bok, aby Luna usiadła.

- Więc? - spytała.

- Nie wiem od czego zacząć...

- Po prostu mów od początku.

- No więc... Wczoraj... zaczęły mnie piec znaki Proxies - mamy i ojca, co jest jednocześnie potwierdzające dobrą nowinę, że moja matka prawdopodobnie żyje, aczkolwiek też są i złe wieści, gdyż Slenderman niedługo pewnie mnie znajdzie...

Luna siedziała w milczeniu, nawet nie drgnąc. Widziałam jak analizowała w głowie każde słowo co powiedziałam. W końcu się odezwała.

- Cz-czyli Operatorka wróci?! - kiwnęłam głową uśmiechając się. - W takim razie musimy zacząć ją szukać! - powiedziała entuzjastycznie klaszcząc wesoło w ręce.

- Zgodziłabym się, lecz tutaj węszą Proxies "ojca".

- Nie martw się, poradzimy sobie. - powiedziała dziewczyna przytulając mnie.

- Wiem...

***
  
   Rozmawiałam jeszcze jakąś godzinę z Lili. Jestem jej wdzięczna, że potrafi tak optymistycznie patrzeć na świat. Ta cecha pomogła jej w dostaniu się w szeregi Proxies mojej matki, która wszystkich traktowała, jakby byli jej własnymi dziećmi.
   Na te wspomnienia samotna łza spłynęła mi po policzku, lecz szybko ją starłam. Nie mogę być słaba. Nie teraz... - karciłam się w głowie.

***

   Wyszłam bez słowa wyjaśnienia z domu. Przekroczyłam niewidzialną barierę, która  chroni nas dom przed zlokalizowaniem naszego miejsca przez policję.

   Była zima. Moje stopy za każdym zetknięciem się ze śniegiem wydawały charakterystyczne odgłosy. Białe śnieżynki spadały beztrosko na ziemię, przy czym kilka na moją twarz.

   Chodziłam ścieżkami miasteczka. Niedługo miało być Boże Narodzenie, przez co wszyscy mieszkańcy willi nie mogą w tym dniu zabijać.

   Ludzie biegali tam i spowrotem po uliczkach, spiesząc się, aby zdążyć z przygotowaniami na Święta, jednak coś przykuło moją uwagę, a mianowicie sylwetka chłopaka, który prawdopodobnie mnie obserwuje.
   Nasze spojrzenia skrzyżowały się ze sobą. Widziałam, że na głowie miał gogle i chustę na twarzy, a w rękach zakrwawione toporki.  Pewnie to jeden z morderców... - pomyślałam. Obserwowałam go chwilę, lecz w pewnym momencie zbladłam. Na jego nadgarstku był znak Proxies mojego "ojca". Wiedziałam, że jeżeli się nie wycofam do domu to mogę tego pożałować.

   Zaczęłam biec, lecz Proxy był tuż za mną. Wiedziałam, że długo nie pociągnę, więc zatrzymałam się i wyjęłam w miarę zaostrzony nóż. Moja broń w porównaniu do jego toporków była nie na miejscu. Widać, że miał przewagę nade mną.

- Czemu za mną biegłeś?! Odpowiadaj, bo cię zabiję! - krzyknęłam z frustracją w głosie. Odpowiedziała mi cisza. - Mów!

- Zaintrygowałaś mnie, a pozatym byłem zdziwiony, kiedu spostrzegłem znak Operatora na twojej ręce.

- Jeżeli myślisz, że pójdę do twojego durnego Slenderka to jesteś w błędzie! - syknęłam w stronę bruneta.

- A czy ja powiedziałem, że pójdziesz po dobroci? - usłyszawszy to z jego ust, spostrzegłam, że zaczął biec w moim kierunku. Idiota chce ze mną walczyć...

- Nie idę z tobą i koniec! - powiedziałam głośno do chłopaka.

- Musisz.

- Nie.

- Tak.

- NIE I NIE! ODPIERDOL SIĘ ODE MNIE TY NĘDZNY CZŁOWIEKU! - krzyknęłam w stronę Proxy'ego.

- Ech... Skoro nie chcesz po dobroci to nie mam wyjścia. - zdziwiły mnie jego słowa. Co on chciał zrobić?!

- Co ty zamie-

   Nie dokończyłam, ponieważ brunet zamachnął się się, aby mnie uśpić, aczkolwiek to się mu nie udało, bo zrobiłam unik.
   Jak na Proxy'ego nieźle walczył, lecz ja byłam szybsza i wyprzedzałam każdy jego ruch.

Nasza walka nie miała końca. W końcu zdecydowałam wezwać posiłki. Moje oczy diamentalnie zmieniły kolor na czarny. Zaczęłam wymawiać niezrozumiałe dla chłopaka słowa po łacinie.

- Cerbero, quod sit pugna venerat ex abysso, et audiuva me! - kiedy se słowa opuściły moje usta, ziemia zatrzęsła się i powstała wielka wyrwa, z której wyskoczył pięcio metrowy, trójgłowy pies. - Cerber, bierz go! - powiedziałam napotykając zszokowane i przestraszone spojrzenie chłopaka.

- C- co to jest?!

- To jest kochany mój pupil. - odpowiedziałam śmiejąc się.

   Proxy próbował za wszelką cenę trafić w bestię, lecz jej rany szybko się regenerowały, co było przyczyną trudnego pokonania.

   W pewnym momencie zauważyłam dwie postury chłopaków. Zapewne kolejni Proxies... - myślałam.

   Walczyłam z zamaskowanymi osobami. Przez moje skręcenie nogi nie radziłam sobie za dobrze. Przez większość czasu broniłam się, lecz niezbyt atakowałam.

   Dzięki mojej chwilowej nieuwadze zostałam dźgnięta w brzuch ostrym narzędziem. Czułam ostry ból i miałam mroczki przed oczami, gdyż straciłam zbyt wiele krwi.

   Przed utratą świadomości powiadomiłam za pomocą telepatii Proxies z mojej willi.

Toby's POV

   Te cholerne psisko co chwilę mnie raniło! Że też musiała go wezwać. Jedynie co mnie zastanawia to to, że tylko Operator (z wyjątkiem Zalgo itp.) potrafi przywołać istoty, których na codzień nie można spotkać. Czyżby brunetka była z nim spokrewniona?

   Miałem sporo ran, ponieważ bestia zadawała szybkie ruchy swoją ogromną łapą.
   W pewnym momencie usłyszałem prawie że niemy jęk. Momentalnie odwróciłem się i moim oczom ukazał się moment, kiedy Hoodie przebił dziewczynę na wylot ostrym narzędziem.




_____________________________________________

Witajcie! Mam nadzieję, że nie będziecie źli, iż zmieniłam większość fabuły, lecz musiałam. 🙁 Zmieni się ona też w "Córce Lucyfera", ponieważ chcę, aby ta opowieść miała sens i nie była tak zwanym "rakiem", którym na chwilę obecną jest.
Do zobaczenia! 😉

  
  

  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top