6. Wesołe miasteczko
Dzisiaj jest dzień, w którym moje życie rozpadło się. Tego dnia moja mama zginęła.
Nie wychodziłam z pokoju (znowu). Wiedziałam, że w końcu muszę się przełamać i iść na grób. Ciała nigdy nie znaleziono, ale i tak postanowiłam postawić pomnik, co dla niektórych było dziwne.
***
Minęły cztery godziny. Dochodziła powili czternasta, a mój żołądek domagał się jedzenia. Nie potrafię być silna... Staram się, aby lokatorzy willi widzieli we mnie wzór. Nie mogę przy nich okazywać słabości...
Ogarnięta poszłam do kuchni. Rozmowy ucichły, a atmosfera zrobiła się napięta. Postanowiłam to wszystko zignorować. Wzięłam kebaba, które zamówił ktoś z domowników i oranżadę, nie przejmując się tym, że chcę zjeść bombę kaloryczną w postaci bułki, sosu, warzyw, mięsa i napoju.
- Rene... - zaczął Tim.
- Nie kończ. Dzisiaj chcę mieć spokój, ok? - chłopak chciał coś powiedzieć, ale widząc moją minę tylko skinął głową.
Kierowałam się do pokoju, lecz drogę zastawiła mi Mary. Spojrzałam na nią groźnie, ale ta to kompletnie ignorując wzięķa mnie za rękę i zaczęła mnie prowadzić na dwór w tylko dobrze jej znanym kierunku.
- Czekaj! Gdzie mnie prowadzisz?! Odpowiedz! Jestem cholernie głodna, prowadzisz mnie niewiadomo gdzie, a ja w ręku trzymam butelkę oranżady i kebaba! - krzyknęłam zirytowana. Białowłosa nic nie odpowiedziała i nadal mnie gdzieś prowadziła.
Westchnęłam i zaczęłam jeść to, co trzymałam. Z perspektywy jakiegoś przechodnia mogło to wyglądać śmiesznie.
Mary wciąż gdzieś mnie prowadziła. Ja w tym czasie zjadłam kebaba i wypiłam oranżadę, po której butelkę spaliłam ogniem, który "wyczarowałam" z ręki.
W końcu zatrzymaliśmy się. Patrzyłam na kobietę ponaglująco, aby wyjaśniła mi, w jakim celu siedzimy w krzakach.
- Po jaką cholerę mnie tu przyprowadziłaś? - powiedziałam trochę wkurzona. Kobieta spojrzała na mnie i się uśmiechnęła.
- Zaraz wyjdziemy z tych zarośli i to co zobaczysz... Mam nadzieję, że ci się spodoba. Spokojnie ,nikt nas nie rozpozna - odparła, uśmiechając się ciepło. Ponownie chwyciła mnie za rękę i na mojej twarzy malował się szok.
- T-ty... Zaprowadziłaś mnie do parku rozrywki?! - pisnęłam podekscytowana, szczerząc się jak głupia. Białowłosa zaśmiała się i odwzajemniła uśmiech.
- Wiedziałam, że to ciebie rozweseli. Chodź - pociągnęła mnie za sobą w kierunku wejścia. - Gdzie chcesz na początek? - zapytała. Chwilę myślałam i w końcu odpowiedziałam:
─ Diabelski młyn! ─ powiedziałam. W tym miejscu znajdowały się różne atrakcje, pomieszane z innymi parkami. Były też zjeżdżalnie wodne, co mnie zdziwiło, ale lepiej dla nas.
─ A więc kierunek diabelski młyn! ─ ponownie chwyciła mnie za rękę i zaczęła ciągnąć, że ledwo za nią nadążałam.
─ Ej, zwolnij! To nie biegi sportowe! ─ krzyknęłam, ale kobieta tylko zerknęła na mnie przez ramię i uśmiechnęła się, nie zwalniając biegu, na co westchnęłam.
Zatrzymałyśmy się, będąc w kolejce, która ciągnęła się w nieskończoność.
─ Może pójdziemy gdzieś indziej? Nie chcę stać tu całą wieczność ─ zwróciłam się w kierunku białowłosej.
─ Chyba mam pomyśł... ─ chwilę się zamyśliła. ─ Ej, ludzie! Przy wejściu ktoś rozdaje bilety na koncert Ariany Grande! ─ głośno krzyknęła, a ja patrzyłam na nią jak na wariatkę, dopóki wszyscy z okrzykami radości pobiegli do wyżej wymienionego miejsca, przepychając się nawzajem, aby pierwszym dotrzeć na miejsce.
─ Jak ty to... Jesteś niemożliwa ─ odparłam kręcąc głową.
─ Ludzie się na wszystko nabiorą. To ich gubi ─ powiedziała.
─ Nie wszyscy ludzie są tacy... naiwni ─ odpowiedziałam wchodząc do ogromnego koła, siadając i zapinając pasy.
─ Wiem, miałam kiedyś przyjaciółkę, która nie była mordercą ─ na wspomnienia uśmiechnęła się smutno. ─ Niestety po trzech latach zginęła z rąk Jeffa The Killera..─ spuściła głowę, zaciskając pięści, aż kostki zrobiły sie białe. ─ Tylko ona wiedziała o wszystkim, kim jestem, co robię... Nie przejmowała się tym, ufała mi i wiedziała, że jej nie skrzywdzę, nie myliła się... ─ przerwała moment. ─ Pewnego dnia musiałam ją zostawić, gdyż Slenderman wzywał mnie na misję... Tak, byłam Proxy tego beztwarzowca ─ odparła widząc mój pytający wzrok. ─ Wtedy nie uważałam go za takiego zwyrodnialca... Będąc w lesie, czułam że to pułapka. On wymyślił to, aby zlikwidować Toralei. Widziałam Jeffa, który kierował się w kierunku jej domu, ale za późno zareagowałam. W końcu opamiętałam się i kiedy byłam na miejscu było już za późno... ─ zaczęła cicho łkać. ─ T-to moja wina... G-gdybym w-w-wcześniej zareagowała... ona b-by żyła... ─ spojrzałam na nią współczująco, po czym ją przytuliłam, a Mary mimowolnie drgnęła, zaskoczona moim ruchem.
─ To nie twoja wina. Nie mogłaś wiedzieć, że ten idiota to wykorzysta. Zemścisz się na nim, nadejdzie taki dzień.
─ Dziękuję ─ szepnęła, a na jej twarzy pojawił się lekko widoczny uśmiech.
─ Nie ma za co. Też przez niego kogoś straciłam... ─ odwróciłam wzrok, a kobieta podniosła brew.
─ Kogo?
─ Moją mamę... ─ szepnęłam. ─ Odebrał mi ją, zanim stał się 3 metrowym potworem...
─ Tak mi przykro... ─ spojrzała na mnie, tym razem ona mnie przytulając.
─ Chcialabym ją znów zobaczyć... ─ powiedziałam rozmarzona. Spoglądając na miasteczko, a kobieta poszła w moje ślady i dalej siedziałyśmy w ciszy.
***
Po jakimś czasie zeszłyśmy z ogromnej maszyny i na poprawienie humoru, białowłosa zaproponowała watę cukrową, na co się ucieszyłam, gdyż to mój ulubiony smakołyk w takich typu miejscach.
Podeszłyśmy do pana, który sprzedawał te smakołyki i był taki miły, że dał nam je gratis. Zapomniałam wam wytłumaczyć, Mary użyła jakiegoś zaklęcia, przez które ludzie widzieli nas, jako dwie rudowłose o niebieskich oczach.
─ I jak narazie wrażenia? ─ odwróciła się do mnie.
─ Jest fantastycznie! Dziękuję, że mnie tu zabrałaś. Nie pamiętam, kiedy byłam tu ostatnio... ─ westchnęłam.
─ Daj spokój, to twoje urodziny. Musiałam cię gdzieś zabrać ─ uśmiechnęła się, a ja zrobiłam to samo. ─ To co? Zjeżdżalnie wodne?
─ Ale przecież nie mamy na sobie odpowiedniego stroju!
─ To da się załatwić ─ pstryknęła i na sobie miałyśmy dwuczęściowe stroje.
─ Co ty Harry Potter? ─ spojrzałam na nią, a ta zachichotała.
─ A czy ja wyglądam jak facet?
─ Nie ─ wybuchnęłyśmy śmiechem.
─ Dobra, chodź! ─ chwyciła mnie za rękę i zaczęła prowadzić w kierunki spirali zjeżdżalń.
Mary prowadziła mnie przez tłum osób. Starałam się dotrzymywać jej tempa, ale jak na taką kobietę na niesamowicie dobrą kondycję.
─ Zwolnij, bo nie nadążam!
─ To zacznij wreszcie ćwiczyć, a nie się obijasz ─ prychnęłam, a ta zachichotała. ─ Ok, jesteśmy. Jak na dzisiaj to jest mała kolejka. Zmniejszymy ją jeszcze bardziej ─ spojrzałam na nią pytająco, a ta po chwili krzyknęła. ─ Przy automacie z napojami jest Justin Bieber! ─ Zerknęłam na nią wzrokiem Serio?, lecz po chwili wszyscy pobiegli do wspomnianego wcześniej miejsca.
─ Dobra, wygrałaś ─ miałam szeroki otwarte oczy. Ludzie naprawdą są głupi, skoro wierzą w takie rzeczy.
Kobieta uśmiechnęła się i po chwili wchodziłyśmy schodami na górę. W końcu usiadłyśmy na ziemi. Ja byłam pierwsza, a za mną siedziała czerwonooka. Złapałam się metalowej poręczy i wyczekiwałam zielonego światełka. Kiedy się ona zapaliło, natychmiast się puściłam. Zaczęłam krzyczeć, co chwilę się szeroko uśmiechając i śmiejąc. Mary robiła podobnie. Woda chlapała we wszystkich kierunkach. Co chwilę obraz zasłaniały mi kropelki wody, które wpadały mi do oczu.
***
Chodziłyśmy jeszcze długi czas. Ponownie białowłosa spytała się, gdzie teraz.
- Rollercoaster! Kocham adrenalinę w żyłach.
- W takim razie idziemy! - pobiegłyśmy w kierunku wielkiego toru, na którym znajdował się coś podobnego do długiego wagoniku.
Wsiadłyśmy do przodu i maszyna zaczęła powoli ruszać. Jechaliśmy powoli do góry, a potem nagle przyśpieszyliśmy. Mimowolnie podniosłam ręce do góry i zaczęłam krzyczeć. Kobieta uśmiechnęła się i w pewnych momentach można było usłyszeć jej krzyki. Zataczaliśmy pętle i po dłuższym czasie maszyna zatrzymała się. Wysiadłam i ledwo się trzymałam na nogach.
- TO. BYŁ. NAJLEPSZY. ROLLERCOASTER. NA ŚWIECIE! - krzyknęłam, zwracając na siebie uwagę innych osób, ale kompletnie to zignorowałam.
- Cieszę się. Przynajmniej mogę widzieć ciebie znowu wesołą - uśmiechnęła się.
- A-ale... Przecież ja nigdy taka nie byłam... - wydukałam. - Moje prawdziwe "ja" widziała tylko mama... - szepnęłam zszokowana. Odwróciłam się do kobiety. Łzy spływały mi po policzkach. - M-m-mama...?
_____________________________________________
Kto się spodziewał takiego zbiegu wydarzeń? Sądzę, że to było proste do odgadnięcia, że Mary jest matką Renesmee. Jak myślicie, jak potoczy się rozmowa pomiędzy nimi?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top