∞Rozdział 71|| Tom I∞

Stałam wpatrując się w plecy Mirage'a, nie mogąc się poruszyć. Co on tutaj robił? Przecież został porwany przez Gordona. I gdzie jest ten dupek?
Postąpiłam krok do przodu i wtedy drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a po obu stronach stały demony, świdrując mnie swoimi płonącymi oczami.

- Długo ci zeszło, chociaż nadal nie domyślasz się całości - spokojny głos mentora przerwał ciszę. Zerknęłam w jego stronę, stojąc bokiem do stworów, aby widzieć ich kątem oka. Mirage stał przodem do mnie z założonymi za plecami rękami. Na jego twarzy gościł pewny siebie uśmiech.

- Czego się nie domyślam? - spytałam spokojnie, chociaż wszystko we mnie buzowało. Nie chciałam w to wierzyć, to nie mogła być prawda. Mirage uniósł dumnie głowę, widząc w moich oczach, że zaczęłam łączyć fakty. - Jak mogłeś?

- Najlepsze, że jeszcze nie wiesz wszystkiego, a już zadałaś to pytanie. - Skinął na demony i nim zauważyłam, co się dzieje, wbiły mi po obu stronach ostrza. Mój krzyk poniósł się po sali tronowej opuszczonego Kryształowego Pałacu. - Muszę przyznać, mój ojciec był geniuszem i wspaniałym odkrywcą. To on odkrył, że obsydian osłabia anioły, co nie powiem, istotnie wpłynęło podczas bitwy szesnaście lat temu.

Uniosłam głowę, ledwo trzymając się na nogach. Uśmiech dawnego mentora wzbudzał moją wściekłość.

- Może zacznijmy od początku. - Podszedł do mnie, zrywając naszyjnik i skinął na podwładnych. - Moi podwładni wskażą ci twoje komnaty, a my pogadamy sobie podczas drogi. - Odwrócił się, po czym przeszedł przez pomieszczenie, a demony pociągnęły mnie za nim.

- Jesteś tym, przez którego powstały demony? - syknęłam, gdy zahaczyłam stopą o pęknięty kamień.

- Nie. - Szedł tyłem, obdarzając mnie cwaniackim uśmiechem. - Jestem jego synem, a jak się domyślasz Mirage* to nie moje imię. Tak naprawdę nazywam się Miretiel Ragemur, jednak nie mogłem używać nazwiska ojca po tym, jak został okrzyknięty zdrajcą.

- Był szaleńcem - warknęłam, mordując go wzrokiem, na co pokręcił głową.

- Był niedocenionym geniuszem! Czemu ludzie mieli być gorsi od innych? Dlaczego każdy ma jakąś moc, a my nie? Uważasz się za sprawiedliwą, ale tak, jak wszyscy poklepujesz to, co jest ci na rękę, wtedy dopiero mówisz, że jest sprawiedliwe. - Otworzyłam usta, lecz nie dał dojść mi do głosu. - Sam go nienawidziłem przez długi czas przez to, co mi zrobił. Przez niego zginęła moja ukochana, a ja stałem się wybrykiem natury. Przez całe życie eksperymentował na mnie, aż odniósł zadowalające wyniki. Byłem w pełni człowiekiem, a on wszczepił mi jeszcze połowę genów anioła.

- To jest niemożliwe, nie możesz być nadczłowiekiem. - Powstrzymałam krzyk, gdy zaczęliśmy schodzić po schodach, a obsydianowe pręty wbiły się głębiej w pasie. Głęboko oddychałam, czując, jak po moich plecach powoli spływają kropelki potu.

Katakumby zamku wyglądały tak, jakby ktoś jeszcze przed chwilą tutaj był. Na czarnych ścianach nie było śladu czasu, nawet najdrobniejszej pajęczynki. Zapewne klimat planety nie sprzyjał pająkom.

- Kayla, skarbie, jest możliwe, a dowód masz przed sobą. - Pchnął kolejne drzwi, które zaskrzypiały. - Później, gdy ojciec zginął w wybuchu, udałem się do zgliszczy i przeszukałem każdy centymetr tego, co ocalało. Znalazłem w skrytce zapiski ojca i zacząłem sam prowadzić badania. Wtedy zależało mi na znalezieniu lekarstwa na to, co zrobił mi ojciec. Z czasem dopiero zrozumiałem, że z mojej krwi mogę stworzyć nowe istoty i tak powstały moje dzieci.

- Które terroryzują cały Wszechświat - fuknęłam, nawet nie próbując zrozumieć jego pokrętnej logiki.

- Zależy od punktu widzenia, moja droga. One zostały odrzucone i uznane za niebezpieczne, w sumie coś o tym wiesz prawda? - Posłał mi uśmiech i wszedł do kolejnego pomieszczenia.

Komnata była zbudowana na planie koła, a na jej obwodzie znajdowały się cele. Zauważyłam w nich istoty z różnych ras i wierzgnęłam, wiedząc, co zamierza zrobić. Mężczyzna podszedł do maszyn i uruchomił je.

- Tę część z wojną znasz na pamięć. - Machnął ręką w stronę ściany naprzeciw aparatur. - Więc przejdę do mojego odkrycia. Dopiero po fakcie zrozumiałem, czego brakowało ojcu. Człowiek nie mógł udźwignąć takiej mocy, bo był za słaby, ale co innego istota, która miałaby komplet genów z dwóch ras. Od tamtej chwili zacząłem obsesyjnie szukać ocalałych aniołów, lecz moje dzieci były zbyt dokładne. Zaczynałem tracić nadzieję, aż pewnego razu natknąłem się na płaczące dziecko w lesie. Niepełnego. - Wskazał ręką, gdzie rozbłysło światło, a z podłogi, wyjechał skuty Theo. Szarpnęłam się, lecz demony mocno mnie trzymały i wkręciły głębiej pręty.

- Kayla! - Brunet chciał się poderwać, ale jego okowy przytwierdzone były do podłogi. Jedna z hybryd przygwoździła mnie do ściany i nałożyła kajdany połączone z łańcuchami.

- Otóż już wtedy zobaczyłem dla siebie cień szansy, a raczej dla niego. - Uśmiechnął się upiornie. - Pomyślałem, że skoro ja nie mogę stać się nadistotą, to posłużę się kimś innym. Zabrałem go i wychowałem jak syna.

- O czym ty mówisz, Mirage? Wypuść nas! - warknął Theo. - Co ty wyprawiasz?!

Mentor obdarzył go pobłażliwym spojrzeniem i dalej wrócił do obsługiwania maszyny.

- Potrzebowałem kogoś, kto bez kwestionowania wykona każdy mój rozkaz, kogoś, kto mi zaufa, a kto bardziej obdarzy cię zaufaniem niż porzucony, niekochany dzieciak? - kontynuował, nic sobie z tego nie robiąc, że ranił Theo.

Szok na twarzy bruneta rozrywał moje serce. Poruszyłam się, a łańcuchy zagrzechotały.

- Plany znowu uległy zmianie, kiedy wyczułem dziwne łaskotanie. - Spojrzał na mnie przez ramię. - Nauczyłem cię posługiwania się mocy, ale o jednym ci nie wspomniałem - anioły mogą się wyczuć nawzajem. Powiedz, nie czułaś się, tak jakbyś mnie znała? Nie utożsamiałaś mnie z ojcem?

- Jesteś chory - fuknęłam, a on zaśmiał się, wiedząc, że ma rację.

Usłyszeliśmy ciche bzyczenie, a całe pomieszczenie zostało rozświetlone. Uwięzione istoty, podchodziły do cel, zaciekawione, co się dzieje. W ich oczach widziałam przerażenie i nadzieję.

- Kolejną fazą planu było udawane dobrego, rozumiejącego twoje problemy wujka i przygotowywanie się. Posłanie cię na Florę wraz z innymi było początkiem lawiny. Potrzebowałem twojej mocy, a co innego mogło ją wybudzić, jak nie rodzinny dom? Więc kiedy drużyna walczyła, ty pięknie pognałaś w moje sidła. Wystarczyło dać ci czas, który otrzymałaś, gdy wysłałem Char i Theo na Ziemię. - Słuchaliśmy tego zszokowani. Miał wszystko zaplanowane. - Kolejnym etapem, było wprowadzenie chaosu, czyli wiadomość o szpiegu, ale tu mnie zaskoczyliście. Myślałem, że zaczniecie się nawzajem obwiniać, a tu proszę bardzo niespodzianka.

- To ty zabiłeś Char - warknął Theo, ciężko oddychając, a jego skóra pokryła się czarną łuską. Zmarszczyłam brwi i patrzyłam zszokowana, jak wyrósł mu smoczy ogon. Nie wiedziałam, w jakim byłam stanie, ale czułam się, że powoli zaczynam odpływać, a wściekłość zastąpiła wszystkie inne uczucia.

- Gdyby nie wściubiała nosa w nie swoje sprawy to by żyła, a tak, gdy mnie nakryła, to nie mogłem pozwolić, aby wszystkim wypaplała, kim naprawdę jestem. Tutaj też przydatna okazała się twoja nienawiść do Gordona. Wszyscy pięknie połknęli haczyk i się go pozbyli, a sprawa ze szpiegiem ucichła. Dzięki szczurołakom zaś zyskałem czas, aby zgromadzić tutaj resztę obiektów, ale nie przewidziałem, że zwiejecie. Sprawy pokomplikowały się jeszcze bardziej, gdy Arbogast dopełnił Theo, lecz po jakimś czasie zrozumiałem, że w pewnym sensie zrobił mi przysługę, miałem pod nosem dracona i wszystko było gotowe. Tylko ty byłaś problemem. Gdybyś zniknęła, zaczęliby cię szukać, chyba że okazałabyś się wrogiem. - Stanął do mnie przodem i rozłożył ręce. - Jak widzisz, wszystko pięknie się ułożyło.

Wściekłość kotłowała się we mnie. Nie mogłam uwierzyć, że wszystko ujdzie mu płazem. Te wszystkie śmierci niewinnych osób! Wszystko przez niego! Nawet zaskoczenie, że Theo stał się draconem nie przyćmiło mojej furii.

- Jakieś ostatnie słowa? - Zawiesił rękę nad dźwignią, a ja poczułam, jak coś we mnie pęka. Spuściłam głowę, ciężko oddychając.

- W tak wielu rzeczach miałeś rację... a pomyliłeś się w najważniejszej. - Nie wiedziałam, skąd to wiem, zupełnie, jakby ktoś inny poruszał moimi ustami. - Cadoii to nie demon. Cadoii to Anioł Zemsty, a ja nim jestem. - Uniosłam głowę i spojrzałam na niego jarzącymi oczami, które oświetlały pomieszczenie na błękitno. - A ty poczujesz tę zemstę!

Na moich dłoniach zapłonął niebieski ogień, który zaczął obejmować moje ciało oraz kajdany z łańcuchami, które topił. Kątem oka widziałam, jak Theo przygląda się mi zszokowany, a Mirage postąpił krok do tyłu. Gdy uwolniłam się całkowicie z moich pleców wyrosły śnieżnobiałe skrzydła, a ciało pokryły tatuaże Cadoii.

Mirage warknął przekleństwo i jego ciało pokryła czarna zbroja, a z pleców wystrzeliły dwie pary poszarpanych, zniszczonych skrzydeł. Spojrzał na mnie czarnymi oczami i się uśmiechnął. Widziałam, że był zbyt pewny siebie, co mogło go zgubić.

W jego dłoni pojawił się pejcz z haczykami na końcu, co zapewne miało wzbudzić we mnie strach, lecz byłam w takim stanie, że nie wiele mnie to obchodziło. Furia zdawała się płynąć w moich żyłach zamiast krwi.

Zamknęłam oczy, wyobrażając sobie tych wszystkich, których straciliśmy przez niego. Charlotte. Zobaczyłam jej poturbowane ciało, bladą skórę i na niej krew. Zdemolowany pokój oraz przypomniałam sobie zachowanie Miragea. Zacisnęłam dłoń w pięść. Następny był Tobi. Na nowo widziałam, jak wampir go przebija, a później, jak mój przyjaciel spada w otchłań. Przypomniałam sobie radość, kiedy mogłam go zobaczyć i smutek, kiedy okazało się, że jest duchem. Na końcu Aradiel. Władca, który był blisko z moimi rodzicami, oddał życie, walcząc za swój lud. Mnie zostało już tylko pomścić ich i moich pobratymców.

Otworzyłam oczy w momencie, kiedy coś świsnęło w powietrzu, a ja wygięłam się do tyłu, rozkładając skrzydła dla utrzymania równowagi. Niebieski płomień objął całe moje ramiona i kiedy pejcz przeleciał nade mną, wyprostowałam się i posłałam płomienie w Mirage'a. Mężczyzna wykonał półobrót, unikając pocisków. Prześlizgnęłam się pod nim i podcięłam. Gdy upadał, chwyciłam go za jedno z postrzępionych skrzydeł i pociągnęłam z całej siły, wbijając palce i niszcząc je jeszcze bardziej.

Mentor warknął i zrzucił mnie z siebie, zaciskając rękę na szyi. W zastraszającym tempie traciłam powietrze. Chwyciłam go za przegub dłoni, a spod moich palców wystrzeliły błękitne języki ognia, które osmaliły mu rękę. Puścił mnie, klnąc pod nosem, potrząsając dłonią. Wykorzystałam chwilę nieuwagi i zwinęłam się, po czym kopnęłam go w klatkę. Mirage rozłożył swoje ogromne skrzydła i utrzymał się w powietrzu po moim ciosie. Szybko wstałam i wystrzeliłam w jego kierunku, chcąc przygwoździć go do ściany. Jednak odsunął się z mojej linii lotu i już miałam uderzyć w ścianę, gdy poczułam ból w łydce, a później mocne szarpnięcie.

Nie zdążyłam zareagować, gdy wszystko się rozmazało i nagle poczułam ból. Głośny huk i zmiana zapachu wskazywały, że byłam w innym pomieszczeniu. Wyprostowałam obolałe skrzydła i spojrzałam w dół. Obraz nadal mi się rozmywał, ale dostrzegłam wielką dziurę w podłodze. Rozejrzałam się na boki i zaklęłam. Przebił mnie do Sali Tronowej. Usłyszałam szum i w ostatnim momencie wykonałam piruet, unikając rozpędzonego Mirage. Namierzyłam go i zaraz za nim posłałam kolejne niebieskie, ogniste kule, które zostawiły na ścianach smoliste ślady.

- Poprawiłaś się od naszej ostatniej walki - zaśmiał się, prostując lot, a pejcz zmienił się w dwa sztylety. - Twoje ruchy są skoordynowane i nie takie chaotyczne jak wtedy.

- Nie jesteśmy na lekcji, profesorze - warknęłam i złożyłam ręce tak, jak do modlitwy, a z nich wystrzelił strumień ognia.

Mężczyzna zamachał skrzydłami i uniknął, lecz tym razem podążałam za nim, nie przestając używać mocy i dając upust wściekłości. Zawsze kiedy, już miałam go przysmażyć, zmieniał linię lotu.

W całym pomieszczeniu zaczął unosić się dym, przysłaniając mi pole widzenia. Zakaszlałam i przestałam używać mocy, gdy zniknął mi z oczu. Słyszałam tylko uderzanie moich skrzydeł. Czułam, jak po nodze spływa mi krew. Ignorując ból, podleciałam w inne miejsce, zaczynając go szukać, aż nagle wielki cień wyłonił się z dymu i przyparł mnie do ściany.

- I co ja mam zrobić, aby cię unieruchomić. - Zacisnął rękę na szyi podduszając mnie. Cała moja sytuacja nie wyglądała za ciekawie. Dym gryzł mnie w oczy i nos. Spojrzałam na niego. Pewny siebie uśmiech gościł na jego twarzy. - Nie masz już o co walczyć.

Zamachnął się sztyletem, chcąc mnie okaleczyć, lecz w ostatniej chwili zacisnęłam dłoń na ostrzu i zmieniłam jego tor.

- Mylisz się. - Zacisnęłam palce na ostrzu, które raniło mnie. Moja krew pokryła sztylet i po chwili zapłonął ogniem. Mirage puścił go z krzykiem, a ja skierowałam obie dłonie w jego stronę. - Za tych, którzy jeszcze wierzą, a teraz zapłacisz za Charlotee.

Niebieskie języki objęły jego twarz, a wrzaski stały się nieludzkie. Młócił skrzydłami, chcąc ugasić ogień, lecz byłam bezlitosna. Unosząc się w pewnej odległości, czekałam, aż straci siły.

W końcu zaczął spadać, a ja zapikowałam, łapiąc się jego zbroi i przyspieszając lot w dół.

- A to za Tobiego! - wykrzyczałam, nim z impetem uderzyliśmy w podłogę piwnicy, a całe pomieszczenie spowił dym i pył.

*Mirage - imię powstało po zamienieniu jednej litery w słowie miraż, co oznacza zjawisko powstawania pozornego obrazu, ułudy, fatamorgany.

Dobra nie wytrzymałam xp Musiałam udostępnić wczesniej xp Trzymanie w sobir przez rok tej tajemnicy w koncu ma swoj kres xp
Pierwszy raz nie wiem, co napisać ;P Wszystkie tajemnice pierwszego tomu zostały wyjaśnione. Cadoii okazał się być Aniołem Zemsty, a zdrajcą Mirage, gratuluję osobą, które się tego domyśliły :)

Został nam jeszcze epilog, a później kolejna część, bo to jeszcze nie koniec przygód naszych bohaterów :D Wojna cały czas trwa ;)
Powiem, że z jednej strony mi smutno, bo ta opowieść była ze mną przez długi czas, ale z drugiej się cieszę, bo mogę zabrać się za kolejną część ^^

Więc widzimy się niedługo w epilogu ;D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top