∞Rozdział 69|| Tom I∞

Nieprzyjemny szum i przyspieszone dudnienie mojego serca, zagłuszyły wszystkie pozostałe dźwięki. Patrzyłam w jego gasnące oczy. Nie mógł mnie zostawić, nie mogłam go stracić. Kochałam go. Czemu byłam tak głupia? Czemu na to pozwoliłam?

Do tej chwili wszystko działo się, jak na zwolnionym filmie i nagle przyspieszyło, zupełnie jakbym zatrzymała się na szczycie górskiej kolejki, po czym gwałtownie runęła w dół. Tylko dzięki adrenalinie, rosnącej wściekłości i chęci mordu stałam jeszcze na nogach i nie dopuszczałam do siebie myśli, że z każdą mijającą chwilą tracę go. Gdybym nie była tak głupia i ślepa, to by się nie wydarzyło, a teraz musiałam to naprawić.

Z krzykiem okryłam się skrzydłami, aby po chwili wyskoczyć w powietrze i wyrzucić w kierunku demonicy dwa metalowe, ostre niczym brzytwa pióra, które pojawiły się w moich dłoniach. Rozległ się cichy świst, a lotki zabłysnęły i zapłonęły błękitnym ogniem mknąc ku celowi. Pragnęłam ją zabić, więc gdy tylko puściła Theo, aby uniknąć śmiertelnych pocisków, zapikowałam na nią i kopnęłam ją w brzuch. Nie pozwoliłam jej odpocząć, posyłając w jej stronę wiatr, który zwalił ją z nóg. W mojej dłoni pojawiła się Pożoga i napięłam cięciwę, wypuszczając pociski. Czekałam z upragnieniem, aż w kolejnych sekundach będę napawać się jej konaniem, lecz w ostatniej chwili Padeon złapał ją i przenieśli się, znikając z planety syren wraz z wojskami.

Zaklęłam szpetnie i podbiegłam do Theo, przy którym klęczała już Lia i bliźniacy. Gdyby nie to, że wiedziałam o czasie, który grał tu istotną rolę, uścisnęłabym Ninora za to, że żyje, ale zabiła za to, że przeraził mnie nie na żarty. Uklęknęłam przy Theo i ucisnęłam jego ranę, próbując zatamować krew. Lia mruczała coś, próbując ratować go.

- Wszystko będzie dobrze - szepnęłam, drugą ręką unosząc jego i przykładając sobie do policzka.

- Wiem... bo jesteś... - stęknął z bólu i pobladł gwałtownie - blisko mnie...

- I zawsze będę, ale nie zasypiaj. - Usłyszałam za sobą pociąganie nosami. - Kocham cię, głupku. Słyszysz?

- Ja... ciebie też... - Nie zdawałam sobie sprawy, że płaczę, dopóki szloch nie targnął moim ciałem, a Theo nie starł mi łez.

- Nie... płacz... - zachrypiał, a w kąciku jego ust pojawiły się krwawe bąbelki.

- Nie, nie umrzesz! - Aktywowałam teleport, wiedząc, że przypieczętowuję na siebie wyrok, ale nie obchodziło mnie to. Chciałam ratować jego. Spojrzałam w jego oczy, które błądziły po mojej twarzy tak, jakby próbował mnie zapamiętać. Przerażała mnie bladość jego skóry oraz jej chłód. Nie zarejestrowałam zmiany otoczenia. Liczył się tylko on.

- Uśmiechnij się... dla mnie - zakaszlał - ten ostatni... raz.

- Nie umrzesz! Jasne? - Pochyliłam się, głaszcząc go po policzku. - Nie zostawisz mnie... Proszę...

Mocniej zacisnęłam dłoń na jego ranie, a głos załamał mi się, po czym szloch ponownie targnął moim ciałem.

- Kay... - Znajomy, ale odległy głos spróbował mnie przywołać, lecz pokręciłam głową, ocierając łzy, które płynęły strugami i skapnęły, mieszając się z jego krwią.

- On nie umrze! Nie on! - Nie zauważyłam, kiedy zamknął oczy i mocno go przytuliłam, zanosząc się płaczem. - Proszę, obudzić się...

- Kayla, za późno... - Poczułam, jak Lia klęka obok i obejmuje mnie do siebie. Pomimo że mnie przyciągnęła do siebie, to cały czas zaciskałam rękę na jego ranie.

- On był mój, a ja jego - szepnęłam, przykładając czoło do jego, a Lia puściła mnie gwałtownie.

- Co powiedziałaś? - Spojrzałam w jej zatroskane, ale również zszokowane oczy, w których dostrzegłam krwawy błysk moich tęczówek.

Lia spojrzała na Theo i wessała powietrze, lecz mnie pochłonęła ciemność.

Obudziłam się cała skostniała, a uczucie, które nie można było w stanie do niczego porównać oprócz wrażenia, że ktoś grzebie mi we wnętrznościach, nasiliło się, powodując, że prawie zwymiotowałam.

Jęknęłam, otwierając oczy i zauważyłam siedzącego naprzeciwko mnie Theo. Poderwałam się, na co stęknęłam, gdy żołądek podszedł mi do gardła i złapałam za niego.

- Spokojnie. Powinnaś leżeć. - Zawtórowało mu szczeknięcie i dopiero teraz zauważyłam leżące obok jego nóg psiepodobnecoś. Wytrzeszczyłam oczy, widząc przed sobą cerbera i zaczęłam zastanawiać się, kiedy do pomieszczenia wejdzie parada Greckich Bogów.

- Od kiedy przebierasz się za Hadesa? - Przez mój stan zabrzmiało to żałośnie, ale brunet i tak się uśmiechnął.

- Od niedawna. - Spojrzałam w jego oczy i poczułam łaskotanie oraz żal. Wiedziałam, że już nic nie będzie takie jak dawniej, a moje przypuszczenia potwierdzała krata, która nas oddzielała. - Ale on nie jest mój, tylko twój.

- Mój? - zdziwiona uniosłam brew.

- Miałem ci go dać, ale nie zdążyłem. To był prezent urodzinowy... - Zwierzak przeturlał się raz w jedną raz w drugą stronę i spojrzał na mnie, a jego uszy oklapły.

- Zaliczenie na psa? - Wstałam i podparłam się, aby nie przewrócić się.

- Nie chciałem cię zaliczyć - Podszedł do krat. - Kocham cię, a zaliczyć nie można ukochanej osoby. Chcę się budzić obok ciebie codziennie, poznawać cię na nowo i zakochiwać się coraz bardziej. - Wszedł do celi i podszedł tak blisko, że stykaliśmy się ciałami. - Zaliczyć, to znaczy złamać i odejść, a kochać znaczy zostać i wspierać.

- Mówisz to każdej? - patrzyłam mu w oczy, a moja złość topniała, bo wiedziałam jedno - kochałam go, na moją zgubę go kochałam.

- Nie potrzebuję każdej, bo mam ciebie, a to - gwizdnął - jest twój nowy towarzysz, Queen.

- Jakbyś nie zauważył, jestem demonem - syknęłam.

- Nie obchodzi mnie to.

- Zakon ci nie pozwoli.

- Nadal mnie to nie obchodzi.

- Jesteś idiotą.

- Ale twoim. - Nie wytrzymałam i zaśmiałam się, opierając twarz o jego tors, a on uniósł mi brodę dwoma palcami tak, że patrzyłam mu w oczy. -Pójdę za tobą wszędzie, do piekła, nieba czy czyśćca. Nie pozwolę im cię skrzywdzić, a to czy jesteś aniołem, czy demonem nie ma znaczenia. Możesz być nawet jednorożcem, a wiesz czemu? - Pokręciłam głową, niezdolna nic powiedzieć. - Bo kocham ciebie, a nie rasę, do której należysz.

Kończąc, pocałował mnie namiętnie, na co odpowiedziałam natychmiastowo, wplatając palce w jego włosy. Całując, uniósł mnie tak, że oplotłam go nogami. Miałam dosyć myślenia o tym, co wypada, czy o tym, co będzie. Wojna trwała, uświadomiłam to sobie, kiedy o mało go nie straciłam.

- Lia powiedziała, jak cię uratowałam? - wysapałam między pocałunkami.

- Nirsilia. - Chciałam spytać, co to jest, ale skutecznie mnie uciszył.

Położył mnie delikatnie na posłaniu, a Queen pilnował, aby nikt nam nie przeszkodził. Nie sądziłam, że można było to zrobić na więziennej pryczy.

Poczułam mokry ślad na policzku i uśmiechnęłam się na pieszczotę, która po chwili zmieniła się w dyskomfort, gdy mokry ozór przejechał po moich ustach i nosie. Skrzywiłam się, zasłaniając przed dręczycielem.

- Theo, weź go! - odwróciłam się, lecz opadłam na puste, jeszcze ciepłe miejsce.

Otworzyłam oczy i usiadłam. Dostrzegłam, jak brunet pospiesznie ubiera się i patrzy na mnie z niepokojem.

- Co się stało? - Znałam tę minę, aby wiedzieć, że nie mogę pozwolić sobie na żarty i sama zaczęłam się ubierać.

- Nie wiem, zabrzmiał alarm, a później wezwanie dowódców. Zostań tu, proszę. - Mówił szybko, tak aby nie mogła mu przerwać. - Minor i Ninor przyjdą do ciebie za chwilę. Nie zniósłbym, gdyby coś ci się stało. - Pogłaskał mnie po policzku, a na koniec pocałował w czoło i razem z Queenem wybiegł.

Chodziłam po celi, nie mogąc z nerwów usiąść. Mijała minuta za minutą, a ja co jakiś czas patrzyłam na uchylone drzwi celi. W końcu, gdy po upływie około półgodziny bliźniacy nadal się nie zjawili, wyszłam z celi, nie mogąc usiedzieć w niewiedzy i wyjrzałam na korytarz. Coś musiało się stać, skoro nie przyszli. Przeszłam przez korytarz i dochodząc do drzwi, które oddzielały jeden poziom więzienia od drugiego, pchnęłam je. Oczywiście musiały zatrzeszczeć tak, że nawet głuchy by je usłyszał.

Powstrzymując wiązankę przekleństw, odczekałam chwilę, upewniwszy się, że nikogo nie ma w lochach i ruszyłam dalej. Mijałam puste cele, a moja złość na nowo powróciła. Czyli Zakon wyzbył się wszystkich więźniów, zostawiając sobie mnie, jako maskotkę?! Jak to możliwe, że byłam jedynym więźniem?

W przekonaniu, że coś tu nie gra umocniło mnie to, że wszystkie pochodnie, które zawsze płonęły magicznym blaskiem, były teraz zgaszone. Coś perfidnie było nie tak.

Z głośno bijącym sercem przylgnęłam do ściany i powoli stąpając, szłam w kierunku wyjścia. Nagłe uderzenie w sufit spowodowało, że zatrzymałam się i wstrzymałam oddech, z trudem utrzymując się na drżących nogach. Dopiero po chwili, gdy znowu mogłam racjonalnie myśleć, zrozumiałam, że łomot spowodowany był przez kogoś lub coś piętro wyżej.

Ostrożnie weszłam po schodach i ponownie się rozejrzałam. Skryłam się za jedną z kolumn, kiedy dostrzegłam postać, która zniknęła po chwili za zakrętem po drugiej stronie ciemnego korytarza. Tak jak w lochach i tutaj magiczny ogień zgasł.

Nasłuchując kroków, które po chwili umilkły, weszłam po ostatnich stopniach i już miałam iść dalej, kiedy dostrzegłam otwartą zbrojownię. Podeszłam, czując, jak niepokój się wzmaga. Pomieszczenie było zawsze zamknięte, a dostęp do niego mieli tylko dowódcy lub szykujący się na misje wojownicy Zakonu. Przekroczywszy próg, usłyszałam, jak w moim umyśle rozbrzmiewała ostrzegający dzwonek. Zbrojownia była zdemolowana, a broń zniszczona.

Przerażona zaczęłam łączyć fakty i pochwyciłam pierwszą lepszą broń, która była jeszcze w stanie używalnym, po czym pobiegłam w stronę Sali Głównej. Po ciele przechodziły mi dreszcze paniki, strachu o przyjaciół i złości. Nie pozwolę, aby coś im się stało. Cały Zakon niech idzie w cholerę oprócz nich. Stali się moją rodziną i nie mogłam pozwolić, aby coś mi ich odebrało.

Przeskakując nad roztrzaskaną kolumną, miałam biec dalej, lecz wpadłam na drzwi do pokoju Mirage'a, które wyłamały się z zawiasów i poleciały razem ze mną do środka.

- Cholera! Mirage mnie... - Zakaszlałam i rozejrzałam się, po czym zamarłam w pół zdania. Cały pokój był zdemolowany. Meble połamane, książki z półek pozrzucane, zestaw do czekolady potłuczony, a na biurku panował istny chaos.

Ścisnęłam mocniej broń w dłoni i wskoczyłam do sypialni, gotowa pozbyć się napastnika, lecz pokój okazał się pusty. Omiotłam spojrzeniem ponownie zdemolowane pomieszczenie i zatrzymałam je na biurku. Na blacie mebla ktoś najpierw czymś ostrym wyrył napis, a później zamazał go krwią, która jeszcze nie wyschła. Pochyliłam się z trudem, odczytując wiadomość: NIE ZAPOMNIAŁEM, ALE WY JUŻ TAK.

Usiadłam, nie wiedząc, o co chodzi. Ze zdenerwowania mój umysł pracował na zwolnionych obrotach. O co w tym chodziło? O czym nie zapomniał Mirage? A o czym my... Poderwałam się, kiedy wszystko wskoczyło na swoje miejsce.

- Gordon ty zasrany dupku! - Uderzyłam pięścią w stół, a obok mnie nagle pojawiło się niebiesko-czarne przejście.

Odskoczyłam przerażona, lecz kiedy usłyszałam wołanie dobrze znanego mi głosu, który zdawał się cierpieć, nie zawahałam się i wbiegłam prosto w pulsujący portal.

Zachwiałam się od pędu powietrza i po chwili stałam przed zrujnowanym pałacem. Zimy wiatr szarpał moimi włosami, zatapiał swoje niewidzialne pazury w moim ciele. Cieszyłam się, że jestem odporna na chłód i rozejrzałam się wkoło, czy nie ma żadnych demonów. Teoretycznie nie musiałam się nimi przejmować, bo miałam zapewnioną nietykalność przez bycie Cadoii, ale pewne przyzwyczajenia pozostają.

Nie zobaczywszy żadnej hybrydy, przemknęłam przez plac i weszłam do środka zamku. Przylgnęłam do zimnej ściany i zaczęłam powoli skradać się do głównej sali, nie miałam pojęcia, skąd to wiedziałam. Moje kroki tłumił gruby, zniszczony dywan, na którym widziałam zaschnięte plamy krwi.

Zatrzymałam się dopiero przed uchylonymi skrzydłami do pomieszczenia, z którego padała smuga światła. Słyszałam odgłosy rozmowy. Wzięłam głęboki oddech i pchnęłam drzwi. Nigdy nie sądziłam, że dwa dobrze znane uczucia mogą pojawić się jednocześnie. Pierwszy raz w życiu ucieszyłam się i przeraziłam jednocześnie.

Musicie mi wybaczyć, ale mam full nauki i nie wyrabiam, ale mam też w sumie dobrą i złą wiadomość rozdziały są już napisane, a co za tym idzie do końca pozostało już niewiele. Chciałam podziękować za 300k wyświetleń w "Zaginionej"! :D Jesteście wspaniali :D

Co do rozdziału, jak zapewne przeczuwacie w każdej chwili może być koniec... i dobrze przeczuwacie do końca tomu został dosłownie żabi skok. Kayla uratowała Theo, dzięki więzi między nimi, która zawiązała się podczas święta (scena z fontanną :D), a kogo zobaczyła Kayla?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top