∞Rozdział 66|| Tom I∞

Nie zwracając uwagi na stękające z bólu i kaszlące demony, odwróciłam się do wychodzącego zza skały Paedona. Nefalem teatralnym gestem strzepał nieistniejący pyłek i spojrzał na mnie z uśmiechem, który doprowadzał mnie do granicy wytrzymałości.

— Albo mnie zaprowadzisz do waszego dowódcy, pana, władcy, króla czy Świętego Mikołaja, jak go tam sobie nazywacie, albo przejdę po twoim trupie i sama go znajdę — warknęłam, mierząc go groźnym spojrzeniem, na co jego usta wygięły się kpiąco.

— Luzik-arbuzik i tak chciał cię widzieć, dlatego raczyłem się po ciebie ruszyć, tak to nawet paliczkiem nie ruszyłbym. — Patrzył na mnie rozbawiony i kiwnął głową, abym poszła za nim.

Przeszliśmy do kolejnej groty, gdzie było jeszcze ciemniej i obskurniej niż w poprzedniej. Poczułam, jak temperatura zaczyna spadać, a z moich ust wydobywał się obłoczek pary. Zapadała noc. Nagle otaczające nas skały stały się białawe, rozświetlając podziemny tunel.

Może gdybym była w innym nastroju, to bym zwróciła uwagę na piękne wzory, które wytworzyły się podczas zmiany temperatury, lecz teraz nie miało to dla mnie znaczenia. Nawet goniące się pod moimi stopami drobiny, wirujące, jak w zaklętym tańcu.

Wszystko było dla mnie bezbarwne, a dawna radość z życia ulotniła się, jak mój oddech, który znikał, aby zmieszać się z powietrzem.

Schodziliśmy coraz niżej, a stalagmity i stalaktyty zaczęły zmieniać się w kolumny, które podtrzymywały sufit. Nie dało się nie zauważyć ostrych jak brzytwa zwisających ze sklepienia skał, które bez problemu mogłyby zrobić z nas szaszłyki. Na myśl przyszła mi paszcza, a po chwili parsknęłam śmiechem, kiedy stwierdziłam, że sama wpakowałam się do niej. Don spojrzał na mnie zaskoczony, lecz pokręciłam głową i szłam dalej w milczeniu.

Po paru minutach zeszliśmy na najniższy poziom i zatrzymaliśmy się przed wejściem do groty. Przesunęłam wzrokiem po sklepieniu i zauważyłam kości, czaszki i... pióra?

— Imperium zbudowane na prochach wrogów — powiedział dumnie Nefalem, podążając za moim wzrokiem.

— Praktyczne zastosowanie, nawet po śmierci do czegoś się przydają. — W pustych oczodołach zdawały się osadzać drobinki kurzu i piasku, a czasami nawet i lodu.

Omiótłszy spojrzeniem jeszcze raz łuk, weszłam, nie oglądając się za siebie. Pomieszczenie skąpane było w ciemności oprócz jednego kąta. Peadon podążał za mną niczym cień. Nawet nie wiedziałam, kiedy moje myśli pognały do innego mężczyzny. Mój umysł jakby wyczuł, że ma zielone światło i po chwili przed oczami pojawiały się obrazy chwil spędzonych z Theo, a także nasunęły się pytania: Czy martwi się o mnie? Czy tęskni? Jednak po chwili wszystko zastąpiła scena, którą pokazał mi Nefalem. Zacisnęłam pięści. Nie mogę sobie pozwalać na takie odloty.

Poczułam, jak Don zaciska palce na moim ramieniu, co miało oznaczać, abym dalej nie podchodziła. Przez tę ciemność prawie nic nie widziałam, więc jak miałam rozmawiać z ich Panem i Władcą?

Dopiero teraz zauważyłam sunący po podłodze czarny dym, który delikatnie muskał nasze łydki, wspinając się po nich i łaskocząc. Nawet przez materiał spodni go czułam, co wywołało nieprzyjemny dreszcz. Jakby znikąd pojawiło się biurko, a na nim starodawny świecznik z dwiema zapalonymi świecami. W pewnej odległości od kręgu światła stała dziwna postać. Nagły skok adrenaliny i podniecenia otrzeźwił mój umysł. Stałam przed istotą, która była za to wszystko odpowiedzialna, za każdą krzywdę we Wszechświecie. Za całą wojnę!

— Nareszcie się spotykamy, Kaylo córko Świetlistych. — Mężczyzna poruszył się, a jego głos zawibrował pomimo tego zdawał się być przytłumiony, zupełnie jakby coś przeszkadzało mu w mowie. Zmrużyłam oczy, aby spróbować dojrzeć jego twarz.

— Ukłoniłabym się, lecz ostatnio miewam bóle krzyża. Dwa tysiące na karku robią swoje. Powiedziałabym, abyś spytał się moich równolatków, ale są małomówni, można powiedzieć, że milczą niczym grób. — Założyłam ręce na piersi.

— Sarkazm, czarny humor oraz postawa obronna. Obawiasz się mnie? — Usłyszałam nutkę rozbawienia, a w mojej głowie odezwał się dzwoneczek. Skądś znałam ten głos.

— Obawiać to się można spędzenia dnia na kiblu, kiedy masz sraczkę. — Z satysfakcją usłyszałam parsknięcie obojga mężczyzn. — Reasumujac: nie, nie obawiam się ciebie, panie — syknęłam ironicznie.

Dopiero kiedy poruszył się, dostrzegłam kawałek metalowej maski, która skrywała jego twarz. Ponadto cały czas się trząsł, z czego zdałam sobie sprawę po chwili. On się śmiał. Co więcej, on śmiał się ze mnie. Po chwili rozprostował coś, co za pierwszym razem wzięłam za postrzępiony płaszcz, a okazało się, że są to dwie pary postrzępionych skrzydeł.

— Czym zawdzięczam zaszczyt spotkania kogoś tak potężnego? — Nie dawałam po sobie poznać, że powoli traciłam nad sobą panowanie. To było za dużo jak na jeden dzień. Do tego moja cierpliwość dosłownie pikowała. Miałam dość, że ciągle ktoś robił mnie w bambuko.

— Jako że pochodzisz z rodu Władców, to na pewno zdajesz sobie sprawę, co jest najważniejsze wśród ludzi tobie poddanych? — Przekrzywił głowę, a ja poczułam na sobie jego spojrzenie. Wrażenie, że skądś znam ten głos, nie pozwalała mi się na niczym skupić, tylko na tym, aby się dowiedzieć, skąd go kojarzę.

— Niestety pozbawiliście mnie tej przyjemności, wybijając mój ród oraz podwładnych — prychnęłam. Bardzo dobrze zdawałam sobie sprawę, o czym demon mówi. Ironia losu czy naprawdę kiepski dowcip?

— Zaufanie moja droga, zaufanie — powiedział pobłażliwym tonem.

— Do czego zmierzasz? — zmrużyłam oczy.

— Do dowodu.

— Wybacz, ale osobisty zostawiłam w innych spodniach, a...

— O dowód twojego oddania — przerwał mi, nie dając się sprowokować. — Peadon wszystko ci wyjaśni. Gdy otrzymam dowód, będę wiedział, czy warto poświęcać ci odrobinę uwagi.

— I tyle? — zdziwiłam się.

— A co byś jeszcze chciała? — zapytał rozbawiony.

— Żadnego: Co cię skłoniło? Dlaczego? Czy kiedykolwiek byłaś karana? — Zaczęłam wyliczać na palcach, a on znowu się roześmiał.

— To nie Ankieta Anonimowego Mordercy — sarknął, a ja uniosłam brew. Skąd on wie o takiej ankiecie? — Uważam naszą rozmowę za skończoną. Peadon, zabierz ją i się przyszykujcie. Liczę na pozytywny efekt.

Nawet nie zaszczyciwszy nas spojrzeniem, odwrócił się, a dym pochłonął biurko razem z nim i po chwili staliśmy w pustej grocie. Miałam cholernie złe przeczucia.



Wyszliśmy z czarnego portalu, z którego sączył się dym, a roślinność wokół umierała, gdy tylko ją dotykał. Gdyby wszystko nagle umilkło, zapewne każdy w promieniu parunastu kilometrów usłyszałby bicie mojego serca. Strach wymieszany z adrenaliną był lepszy niż niejeden energetyk.

Warczenie demonów skutecznie nie pozwalało mi się skupić na moim zadaniu.

— To jeszcze raz co mam robić? — spojrzałam na Peadona, który przewrócił oczami.

— Słuchaj, mała... — zaczął, ale przerwałam mu uniesieniem ręki.

— Jakbyś założył kagańce tym swoim wypierdkom, to mogłabym się skupić, a tak warczą i chuchają na mnie, przez co pracować się nie da.

— Co w tym trudnego zostajesz tutaj i wywołujesz zamęt. Koniec pieśni, chyba że chcesz jeszcze zagrać na harfie lub na lirze. — Machnął ręką. — Nie wiem, na czym aniołki grają, oprócz tego, że na nerwach.

Spiorunowałam go wzrokiem i wyobraziłam sobie, jakby to było, gdybym złamała mu nos. Czy Pan uznałby to za wystarczający dowód? Do szału doprowadzał mnie jeszcze jego pewny siebie uśmieszek.

Wpatrywalibyśmy się w siebie tak jeszcze długi czas, gdyby nie błyskawica na niebie i wzmagający się wiatr. Hybrydy, jakby wyczuły, że coś się święci, bo zawyły z rozkoszy i zaczęły grzebać pazurami w ziemi.

— Niech aniołek robi zadymę, a my zejdźmy już na pozycję — wtrąciła się Tanganeres, obdarzając mnie pobłażliwym spojrzeniem.

— Idźcie, zanim zrobię komuś krzywdę — warknęłam, mierząc wzrokiem demonicę.

— Chętnie to zobaczę. — Pokazała ostre kły w szerokim uśmiechu i zapewne źle by się to skończyło, gdyby Nefalem jej nie odciągnął.

— Uspokój się — syknął, ciągnąc ją w stronę zbocza.

Tanganeres wyszarpnęła ramię i dumnym krokiem wyprzedziła demona, dając mu do zrozumienia, gdzie ma jego pouczanie i rozkazy. Zerknęłam na pokraki, które ruszyły za swoimi dowódcami i odetchnęłam z ulgą, odwracając się w stronę klifu. Stając na krawędzi skarpy, zamknęłam oczy, zaczerpnęłam morskiego powietrza, które pachniało solą, jodem oraz jeszcze jedną nutką zapachu, którego nie mogłam rozpoznać. Delikatnie zacisnęłam dłoń na wisiorze. Czując jej chłód, odprężyłam się i oczyściłam umysł.

Nagle wyciągnęłam drugą rękę przed siebie, a w wodę uderzyła błyskawica. Jedna. Druga. Trzecia.

Otworzyłam oczy, odwracając dłoń ku górze, a z wody otworzyła się ręka, która zaczęła się unosić, ujawniając królestwo Syren. Jednym ruchem zamknęłam wodę w powietrznej bańce, która zaczęła się uspokajać. Siłą woli zamknęłam wszystkie dopływy do zatoki, dzięki czemu odcięłam zupełny dopływ morza.

W powietrzu rozległ się dźwięk warczenia, krzyków i walki. Stojąc u góry miałam doskonały widok na to, co się rozgrywało na dole. Zdezorientowane syreny nie miały szans. Demony wbiegały między skały i zabijały tych, co jeszcze nie pojęli, co się stało.

Nagły szmer za mną sprowadził mnie na ziemię. Kątem oka zauważyłam znajome sylwetki.

— Kayli, aniołku opamiętaj się... — Może kiedyś jego głos uspokoiłby mnie, lecz teraz... teraz wszystko straciło sens. Nie byłam jedną z nich. Nie pasowałam do nikogo, do żadnego obozu.

Między walczące hybrydy wpadli członkowie Zakonu. Nawet teraz walka nie była wyrównana, ale jedno musiałam przyznać, szybko się dowiedzieli.

— Opamiętać się? — Stałam odwrócona do starych przyjaciół i patrzyłam, jak trąby powietrzne rozdzierają względnie spokojną taflę morza.

— Kayla...

Gwałtownie uniosłam głowę, gdy usłyszałam głos Ninora.

Kayla rozrabia, a co to się stało na końcu? :O Czyżby duch Ninora?

Co dalej się stanie? Czy Kayla się opamięta?

Czy ma coś jeszcze do stracenia?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top