∞Rozdział 42|| Tom I∞


Theo siedział wpatrzony w nieprzytomną Kaylę. Kiedy tylko otworzyły się drzwi do wieży, obydwoje zostali przeniesieni do siedziby szczurołaków i Theo chcąc, nie chcąc musiał oddać im dziewczynę. Znowu zostali zamknięci w celach, a po paru minutach zjawił się szczurzy lekarz. Okazało się, że podczas walki z pustynnym stworem, została draśnięta jego zębami, które zawierały truciznę. Normalnie wywołuję ona halucynacje w każdym razie nie jest śmiertelna. Jednak mijała trzecia godzina od wyjścia doktora, a dziewczyna nie budziła się. Brunet zacisnął dłoń w pięść i napiął wszystkie mięśnie. Jeżeli coś się stanie Kayli, to on postara się, aby nie został tutaj kamień na kamieniu, będą żałowali, że w ogóle ich tu sprowadzili. Z rozmyślań wyrwał go gwałtowny ruch Kayli. Spojrzał na nią z troską, rzucała się przez sen. W tej chwili jak nigdy dotąd, chciał do niej podejść, przytulić ją, zapewnić, że wszystko będzie dobrze i jakoś się stąd wydostaną. Chciał... Brunet pokiwał głową. To niemożliwe. Ona nigdy nie odwzajemni jego uczuć, a już na pewno, kiedy się dowie kim on jest. Był potworem, czymś co w ogóle nie powinno istnieć, przez tyle lat mu to wmawiali, aż sam w końcu w to uwierzył. Jedyną osobą, która go naprawdę kochała była jego matka. To ona nauczyła go dobrych uczuć, a po jej śmierci ojczym to powoli niszczył. Kiedy odnalazł go Mirage, był zaledwie cieniem chłopca, ale nauczycielowi udało się go wychować i wydobyć najlepsze cechy chłopaka. Później spotkał Char... Wspomnienie o nieżyjącej ukochanej zabolało, co prawda nie aż tak jak wtedy, kiedy widział ją po raz ostatni, ale jednak sprawiło mu ból. Czasami zastanawiał się, czy przez uczucie do Kayli nie zdradza Char, ale ona już nie żyła i nie mógł tego zmienić. Wiedział, że kotołaczka chciała dla niego jak najlepiej, pragnęłaby był szczęśliwy.

- Gdzie jesteśmy?
Theo powrócił do rzeczywistości, kiedy usłyszał głos anielicy.
- Znowu w celach.

-Czemu mnie boli ręka?

- Podczas twojej walki z tym stworem zostałaś ranna. Potwór był jadowity.
- Aha, wszystko jasne.

Dziewczyna zwiesiła nogi z pryczy i spojrzała się w oczy bruneta.
- Nie, nie wszystko jasne. Trucizna nie była śmiertelna, a ty prawie umarłaś...
Chłopakowi zadrgał na końcu głos, a Kayla podeszła do krat i stanęła naprzeciwko chłopaka, który zdążył już podejść do prętów.
- To przez to, że byliśmy na pustyni. Ciepły klimat nie wpływa dobrze na anioły, wolę jak jest chłodniej. Myślę, że to spotęgowało objawy.
Anielica rozejrzała się po swoim więzieniu.
- Jak się tutaj dostaliśmy?
Theo oparł się o kraty.
- Wieża była punktem docelowym, kiedy weszliśmy do niej zostaliśmy przeniesieni z powrotem do siedziby naszych gospodarzy. Tutaj zajął się tobą lekarz.
Kayla uniosła brew.
- Dlaczego zajął się mną lekarz, skoro celem tych idiotów jest uśmiercenie mnie w widowiskowy sposób?
Theo pokiwał głową i uśmiechnął się.
- Dzięki twojej widowiskowej walki i żywej gestykulacji, kiedy to krzyczałaś na mnie w myślach staliśmy się sławni. Szczury nie mogą pozwolić, abyś zginęła poza areną.
- Świetnie, miło że im jednak na nas zależy – parsknęła, a po chwili spojrzała się na bruneta badawczym spojrzeniem. - Skąd to wszystko wiesz?
Theo bał się tego pytania, ale padło więc trzeba było na nie odpowiedzieć. Chłopak sapnął i spuścił głowę.
- Podczas, gdy zajmował się mną ojczym, musiałem jeździć z nim na te głupie walki. Nie widziałem w tym przyjemności, w przeciwieństwie do mojego opiekuna. Nie wiem jak można się tym fascynować.
- Atrakcja ta jest powszechna tak? - Chłopak pokiwał głową. - To znaczy, że Trybunał wyśle po nas posiłki!
Śmiech Theo poniósł się po pomieszczeniu. Kayla założyła ręce na piersi i zmrużyła groźnie oczy.
- Z czego się śmiejesz?
- Ty na serio w to wierzysz? - Tym razem to dziewczyna kiwnęła głową. - Dobrze, to może inaczej. Walki te są powszechnie znane, ale tylko nieliczni o nich wiedzą...
- To są powszechne, czy wiedzą nieliczni? - przerwała brunetowi Kayla.
- Chodzi mi oto, że ta atrakcja jest nielegalna, i cały podziemny, przestępczy świat o tym wie, w przeciwieństwie do Trybunału i Zakonu.

- Ale ty o tym wiedziałeś! Czemu z tym nic nie zrobiłeś?
Theo pokiwał głową.
- To nie takie łatwe. Co jakiś czas zmieniają siedzibę. Jak widać od niedawna upodobali sobie Ziemię i ludzi...
- Jesteśmy cały czas na Ziemi?
- Nie, szczurołaki łapią nowych uczestników i przenoszą ich na areny, które są w różnych częściach Wszechświata. Każda arena jest inna i położona gdzie indziej. Nikomu nie udało się przeżyć pięciu bitew.
Zakończył siadając na posłaniu i ciężko wzdychając.
- Wiesz jaka jest następna arena? - szepnęła Kayla.
Chłopak pokiwał głową i nachmurzył się.
- Jaka?
- Najgorsza z nich wszystkich.

Theo obudził się i od razu odczuł zmianę klimatu. Wstał z lodowatej ziemi i rozejrzał się. Znajdował się w jaskini pełnej malowidł, które przedstawiały polowania, tańce i jeszcze inne ciekawe rzeczy, których brunet nie miał ani czasu, ani ochoty oglądać. Musiał przetrwać dzień, albo dotrzeć do punktu docelowego, ale nie miał zielonego pojęcia czym on jest.
Kayla?
Wyczuł skrępowanie i strach. Przewrócił oczami.
Słyszysz mnie śpiochu?
~ Słyszę i nagrabiłeś sobie za śpiocha!
Theo uśmiechnął się pod nosem i zaczął iść przed siebie, mając nadzieję, że wyjdzie z tego kamiennego grobowca.
Gdzie jesteś?
~ Na pustyni.
Czekaj, znowu?
~ Tak, ale tym razem lodowej.
Theo zatrzymał się i pobladł cały, a po chwili obejrzał się. Miał na sobie ocieplaną zbroję z futrzanym kapturem, a na dłoniach skórzane rękawice.
Super. Po prostu rewelacja.
~ Nie powiesz mi chyba, że boisz się śniegu.
Kayla, to nie jest śmieszne. Ja...
Brunet zawahał się. Pod stopami kamień zmienił się w skrzypiący śnieg. Chłopak poderwał głowę. Przed oczami ukazał mu się biały puch. Wiatr, który podrywał płatki śniegu do lotu zmierzwił mu czarne włosy.
~ Theo, co się dzieje?
Dowódca uśmiechnął się smutno, kiedy usłyszał troskę w głosie dziewczyny. Postanowił, że przetrwa to, ruszył przed siebie i zapadał się po kolana w białym puchu.
Nic. Co widzisz?
~ Śnieg
Nie zaczynaj znowu.
Chłopak wyczuł, jak dziewczyna uśmiecha się figlarnie, a sam parsknął śmiechem. Musiał panować nad myślami, aby dziewczyna nie dowiedziała się o jego uczuciu. Nie chciał w taki sposób wyznać jej miłość. Zaplanował zrobić to inaczej i zrobi to, jak nadejdzie właściwy czas.
~ Dobra mądralo, to co ty widzisz?
Teraz to brunet nie mógł się powstrzymać.
Śnieg.
~ No to wcale lepszy nie jesteś.
Uśmiechnął się szeroko, posyłając dziewczynie rozbawioną myśl i spojrzał w niebo. Słońce było idealnie nad nim, więc to też im nie pomoże. Brunet sapnął, a z jego ust wydobył się obłoczek pary. Wiedział, że jeżeli w przeciągu godziny stąd nie znikną będzie z nim źle.
Masz pomysł co może byś punktem docelowym?

~ Na lodowej pustyni? Hmm.. Może igloo?

Bardzo śmieszne. Ja mówię poważnie.
~ To może jakaś jaskinia?
Zbytnio nam to nie pomaga, bo sam obudziłem się w jaskini.
~ Szkoda, bo właśnie jedną mijam.
Theo stanął jak rażony gromem i spojrzał za siebie.
Czekaj, że co? Mijasz jaskinię, a ...
Chłopak nie dokończył tylko chwycił się za serce. Skrzywił się, a nogi się pod nim ugięły. Zimny klimat nie wpływał na niego najlepiej. Z wielkim trudem uniósł się i spojrzał na ręce. Na rękawicach pojawił się szron.
~ Theo! Theo! Co się dzieje?
Jest źle, bardzo źle. Mamy coraz mniej czasu. Czy widzisz jakieś ślady prowadzące od tej jaskini?
~ Tak, ale za niedługo znikną.
Idź przed siebie, ja się wrócę i powinniśmy spotkać się w połowie drogi.
Wiedział, że odkąd wyszedł z jaskini minęło około piętnastu minut, a i tak zimno już szkodziło jego organizmowi. Dowódca zawrócił i zaczął kierować się w stronę, z której przyszedł. Kiedy przeszedł parę metrów, znowu nastąpił atak. Chciał krzyknąć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Zobaczył jak lód z jego dłoni rozprzestrzenia się po ramionach. Nogi znowu ugięły się pod nim i runął twarzą w śnieg. Czuł jak uchodzi z niego życiodajne ciepło.
Kayla, przepraszam. Nie dam rady...
~Theo, nie! Gdzie jesteś?
Brunet nie odpowiedział zamknął oczy i poczuł jak, lód rozprzestrzenia się po jego ciele. Jeszcze trochę i dojdzie do serca. Wszystko się skończy. Nagle poczuł czyjeś ręce na sobie. Ktoś przewrócił go na plecy.
~ Proszę, nie zostawiaj mnie. Nie teraz. Theo!
Dziewczyna łkała, poczuł na policzkach jej kapiące łzy. Nie mógł otworzyć oczu, żeby na nią po raz ostatni spojrzeć. Ogień w nim gasnął.
~ Theo, błagam. Ja... Potrzebuję cię.
Poczuł jak jej drobne ramiona obejmują go, a następnie jak ciepło rozchodzi się po jego ciele. Brunet otworzył nagle oczy i zachłysnął się zimnym powietrzem.
Kayla, przestań. Już jest dobrze.
Anielica spojrzała na niego szklanymi od płaczu oczami, po czym go spoliczkowała.
Za co to?
~ Wystraszyłeś mnie na śmierć! Czemu nie powiedziałeś, że taki klimat ci szkodzi!
Chłopak nie wytrzymał i się wyszczerzył .

Martwiłaś się o mnie?
Dziewczyna uderzyła go jeszcze raz.
~ Oczywiście, że się martwiłam! Przecież jak zginiesz będę musiała znosić jakiegoś innego niewolnika!
Theo spojrzał na nią obrażonym wzrokiem.

Miło, że się przejmujesz moim życiem.
Dziewczyna już miała, rzucić jakąś kąśliwą uwagę, kiedy nagle usłyszeli potężny ryk. Obydwoje spojrzeli się w kierunku, z którego dobiegł odgłos, a później znowu spojrzeli na siebie.
~ Co to...
Zza klifu wybiegło stado rakitrów. Wyglądem przypominały lisy polarne połączone z wilkami, a wielkością odpowiadały niedźwiedziom polarnym. Kayla wytrzeszczyła oczy, a Theo poderwał się i pociągnął za sobą anielicę.
Biegnij!
Stworzenia wyczuwając swoje przyszłe ofiary, pognały za uciekinierami. Theo rozglądał się za jakimś schronem, ale niczego nie znalazł. Nagle Kayla pociągnęła go w głąb doliny. Zatrzymali się na jej środku i odwrócili się w stronę zwierząt, które biegły w ich stronę. Chłopak stanął przed anielicą i już miał wyczarować ogień, kiedy po dolinie przeszedł odgłos warknięcia. Rakitry zatrzymały się i wydały gardłowy odgłos. Theo odwrócił się i zaklął. Za nimi wylądował smok. Od jego błękitnych łusek odbijały się promienie słońca, a swoje pomarańczowe oczy skierował na stado drapieżców, po czym ryknął. Zwierzęta zaczęły nie chętnie wycofywać się, a gad spojrzał na dwójkę pozostałych istot.
~ Masz jakiś plan?
Zostaw to mnie.
~ Theo...
Zaufaj mi.
Chłopak odwrócił się do Kayli plecami i zaczął iść w stronę smoka, który ponownie warknął. Theo poczuł, jak smok zaczyna wysysać z niego ciepło. Zamknął oczy i wziął parę oczyszczających wdechów, po czym uniósł powieki, zmieniając przy tym kolor oczu. Bestia ryknęła na bruneta, ale ten tylko uśmiechnął się drapieżnie i postąpił krok do przodu. Smok spojrzał w oczy dowódcy i również postąpił krok do przodu. Theo wykonał parę skomplikowanych ruchów rękami i z jego dłoni uformowała się wielka kula ognia, którą rzucił pod przednie łapy bestii.

***

Obserwowałam, jak Theo walczy ze smokiem. Chciałam mu pomóc, ale nie miałam pojęcia co mogłabym zrobić. W momencie, kiedy wielka płonąca kula rozbiła się przed łapami bestii ona wzbiła się z rykiem w powietrze i zaczęła pikować na bruneta. Co się potem stało. Nie mam pojęcia. Po dolinie przetoczył się odgłos warknięcia, a smok odleciał. Skierowałam wzrok do bruneta i zauważyłam jak się chwieje. W ostatnim momencie podbiegłam do niego i przerzuciłam sobie jego ramię przez szyję. Jednak to nie był koniec problemów. Przez głośne warknięcie ze ścian doliny zaczął stępować śnieg.
Theo?
~ Mhm?
Brunet uniósł głowę, a jego czerwone oczy rozszerzyły się, kiedy zobaczył lawinę.
~ Rewelacyjnie.
Odwróciłam bruneta przodem do siebie i spojrzałam w oczy.
Rozłóż skrzydła.
~ Co? Nie mam już siły...
Nie słuchając dłużej jego wywodów, mocno objęłam go i zamknęłam oczy, które zmieniły się na niebiesko. Poczułam, jak resztki sił zaczynają mnie opuszczać i wnikać w ciało Theo. Brunet zachłysnął się, kiedy dostał nowy zastrzyk energii. Poczułam, jak obejmuje mnie w tali, a po chwili wzbijamy się w powietrze.
~ Nie cierpię, kiedy tak robisz.
Zaśmiałam się pod nosem.
Ktoś musi uratować cię, dowódco.
Kiedy wiedziałam, że moje oczy na powrót są już szare otworzyłam je i spojrzałam na Theo, który patrzył w dal.
~ Patrz.
Wykręciłam głowę i uniosłam brew.
Kolejna wieża? Myślisz, że to...
~ Punkt docelowy.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko. 

Właściciel klubu chodził w tę i z powrotem, przed naszymi celami.
- Gratuluję przetrwania na drugiej arenie, chociaż było już blisko... – Spojrzał się na Theo, a ja skrzywiłam się pod nosem. - Przez swoje wyczyny staliście się sławni w podziemnym świecie, chociaż jeszcze nie wszyscy stawiają na was swoje pieniądze, ale to tylko kwestia czasu.
- Chrzaniony materialista – warknęłam.
Brązowe oczy spoczęły na mnie, po czym mężczyzna uśmiechnął się.
- Dużo zyskuję przy bliższym poznaniu.
- Ta, na pewno – syknęłam.
Mężczyzna przyglądał mi się rozbawionym spojrzeniem. Usłyszałam otwieranie drzwi, a po chwili ktoś zawołał:
- John jesteś potrzebny!
Kiedy usłyszałam to imię moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.

Zrobiłam mały maraton z okazji moich rekolekcji ^^ 

Kolejna arena... i jak?? ;p 

I zdradzone imię właściciela klubu, jestem ciekawa czy ktoś skojarzył ;) (Pssst... wizje Kayli ;) )

Kolejny rozdział pojawi się w środę ;) 

Przedstawiam Wam kolejny art wykonany przez heranixis, za który ślicznie dziękuję :D <3 <3 <3 Jest prześliczny ^^

Do nexta ;) Trzymajcie się, przed naszymi bohaterami jeszcze trzy walki, a po tem... Zobaczycie ;D 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top