∞Rozdział 28|| Tom I∞
Cała drużyna po paru minutach kluczenia i eliminowania na korytarzach twierdzy demonów, wybiegła na dziedziniec, gdzie panował kompletny chaos. Zarówno krasnoludy jak i demony byli tak pochłonięci walką, że nie zauważyli przybyszów. Wzrok Theo przykuł Sklaver, który siał spustoszenie wśród żołnierzy przy głównej bramie. Brunet rozejrzał się, aby wydać polecenia drużynie, po czym nie czekając ruszył w kierunku rogatej bestii. Demon skierował wielki zakrzywiony miecz w stronę atakujących i w następnej chwili dziesięciu krasnoludów leciało w powietrzu, a za nimi krople ich krwi i części ciała. Theo skrzywił się widząc tą rzeź i przyspieszył jeszcze bardziej. Jednak pole bitwy spychało go w innym kierunku. Broniąc się i parując chłopak w końcu znalazł się naprzeciwko demona, który rozbroił ostatniego z atakujących go żołnierzy. Stwór miał zadać ostateczny cios, ale dowódca wskoczył pomiędzy nich i zablokował z cichym stęknięciem broń. Krasnolud nie czekał na zachętę podniósł się szybko i na krótkich nogach poczłapał w kierunku, w którym poleciał jego topór.
Theo odskoczył od demona i zauważył, że z jego ramion zostały wyrwane łańcuchy, a dwa mniejsze stwory leżą bezwładnie parę metrów dalej. Chłopak nie wiedział jak demon wyczuwa go i wcale nie miał czasu na filozofowanie. Demon ryknął wściekle i pochylił rogaty łeb. Spróbował bruneta staranować, ale ten zwinnie odskoczył i zamachał parę razy mieczem, aby sprowokować bestię do ponownej szarży. Jednak przeciwnik nie był głupi, rozstawił potężne nogi w rozkroku i przyjął postawę bojową. Theo warknął coś pod nosem i w następnej chwili pędził na stwora. Po dziedzińcu przetoczył się zgrzyt stali. Rozpoczęli krwawy taniec. Blokowali, unikali, wirowali, cięli, szarżowali, ale nikt nie mógł zdobyć przewagi. Walka była wyrównana.
Nagle walczących od siebie odrzuciła jakaś eksplozja. Theo poczuł jak rękojeść miecza wypada mu z dłoni, a następnie ląduję na plecach i uderza z rozpędu w mur twierdzy. Brunet potrząsnął głową, aby rozjaśniło mu się przed oczyma i spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Sklaver. Teraz jego miejsce zajął ktoś inny.
- Tęskniłeś?
Brunet przewrócił oczyma i wstał z cichym jęknięciem.
- Robisz się nudna, ale odpowiedź cię zdziwi. Nie mogłem się doczekać. - Uśmiechnął się drapieżnie po czym ruszył w stronę dziewczyny.
Tanganeres zaczęła poruszać ustami, a szept poniósł się między walczącymi. Brunet wyszarpnął zza paska dwa dyski i przyspieszył kroku. Zza czarnowłosej poleciała w kierunku bruneta fioletowa kula, którą bez problemu ominął i rzucił jednym z dysków w demonicę. Czarnowłosa uniosła rękę i bez problemu odbiła pocisk wykorzystując magię.
- Żałosne... - Wydęła pełne usta i wykonała szybki ruch ręką.
Theo nie czekając dłużej rzucił drugi dysk, nie przestając iść. Tanganeres powtórzyła manewr i uśmiechnęła się drapieżnie. Brunet nagle się zatrzymał. Spojrzał zdziwiony w dół. Jego nogi zaczęła pokrywać cienka warstewka lodu, uniemożliwiająca poruszanie. Zaskoczony wrócił wzrokiem do swojej przeciwniczki, która wwiercała w niego kpiące spojrzenie. Chłopak spróbował się wyrwać, ale nic to nie dało, lód zaczął obejmować po chwili klatkę piersiową dowódcy. Tanganeres wyciągnęła smukłą dłoń w stronę nieba, a Theo powędrował za nią wzrokiem, czując jak zimne igiełki wspinają się po jego szyi.
W zamarzniętą postać Theo z impetem uderzyła kula ognia. Zadowolona demonica otrzepała ręce i ruszyła w dalsze poszukiwania członków drużyny.
- Łatwo poszło... Stałeś się słaby i ... - Nie zdążyła dokończyć. Została gwałtownie obrócona i z impetem przytwierdzona do muru przez dłoń bruneta. Przestraszona czarnowłosa, patrzyła w czerwone oczy, które pałały furią.
- Zapominasz moja droga, że ogniem mnie nie zabijesz – warknął Theo.
Tanganeres wpatrywała się z coraz większym niepokojem w swojego oprawcę. Z pleców chłopaka wystawały potężne czarne, błoniaste skrzydła. Czarnowłosa spojrzała ponad ramię bruneta i uśmiechnęła się drapieżnie.
- Nie zabijesz mnie.
- Dlaczego miałbym tego nie robić. - Jego uchwyt stał się mocniejszy, tak że dziewczyna zaczynała się dusić.
- Bo nie uratujesz jej – szepnęła przez ściśnięte gardło.
Chłopak odwrócił gwałtownie głowę i zobaczył Sklavera. Brunet wytrzeszczył oczy, kiedy zobaczył, że demon idzie w kierunku Kayli. Anielica stała na blance i zamierzała skoczyć.
***
Kiedy Theo pobiegł w nieokreślonym kierunku. Ja z bliźniakami i Tobim ochranialiśmy króla. Dzięki przyjacielowi nie byłam zbędnym balastem. Tygrys mówił mi, kiedy byłam zagrożona, a treningi z bliźniakami zrobiły swoje. Jednak w jednym momencie Tobi nie zdążył mi powiedzieć o niebezpieczeństwie i demon niespodziewanie wyrósł tuż przede mną. Uderzył mnie w twarz z otwartej łapy, tak że upuściłam łuk i straciłam na chwilę orientację. Stwór już się zbliżał, aby zadać mi ostateczny cios, lecz przeszkodził mu Ninor. Elf wparował między mnie, a stwora i jednym zaklęciem spowodował, że rogaty smoko-koń zapłonął zielonym ogniem. Mój wybawca odwrócił się do mnie z uśmiechem i pomógł wstać. Odpowiedziałam mu również uśmiechem, który momentalnie spełzł mi z twarzy. Na przyjaciela pędził kolejny stwór. Nie zastanawiając się dużo, wyminęłam go i stanęłam naprzeciwko hybrydy elfa ze smokiem. Odbiłam się od ziemi i chwyciłam się jego rogów. Bestia zaryczała, a ja wykorzystując siłę rozpędu owinęłam się nogami za jego szyję, dusząc go. Demon chwycił mnie za uda zatapiając pazury, ale bliźniacy byli na tyle przytomni, że rzucili mi łuk, który bez problemu złapałam. Odwinęłam nogi i zarzuciłam mu broń. Drewno zaczęło wbijać się w jego szyję, a ja ciągnęłam jeszcze bardziej w dół.
Kayla! Drugi biegnie, jest przed tobą.
Dzięki!
Nie myśląc wiele, wychyliłam się zza duszonego przeze mnie stwora i zobaczyłam kolejną bestię zmierzającą na mnie. Elfy i Tobi byli zajęci, więc byłam zdana tylko i wyłącznie na siebie. Rozejrzałam się w poszukiwaniu zastępczej broni. Moje rozważania przerwał charkot demona, który rozszedł się wibracją po broni. Uniosłam brew, kiedy myśl zaświtała mi w głowie. Puściłam drewniane ramiona i napięłam cięciwę. W sekundzie pojawiła się strzała, która przebiła głowę demona uśmiercając go na miejscu, a mnie oblewając jego krwią. Wychyliłam się, aby sprawdzić, jak daleko jest ten drugi, wycelowałam i puściłam cięciwę. Która odcięła głowę nieżyjącemu już stworowi, a po chwili zobaczyłam, jak ten drugi pada. Dysząc ciężko podniosłam moją broń z ziemi i spojrzałam na przyjaciół, którzy stali oniemiali. Uśmiechnęłam się nieśmiało, a w następnej chwili poczułam jak coś ciężkiego z impetem uderza mnie w ramię. Poleciałam parę metrów w powietrzu, a kiedy wylądowałam na ziemi przeturlałam się parę razy i zatrzymałam w pozycji bojowej, tak jak uczyli mnie bliźniacy. Przede mną stał Sklaver. Adrenalina wywołana walką zaczęła być zastępowana strachem i paniką.
To on zabił moich rodziców...
Kayla to zabij jego! Na co czekasz?
Tobi to nie takie proste... Ja nie potrafię...
Bzdura! A przed chwilą dosłownie rozwaliłaś mózg tamtemu demonowi, rusz się i ...
Dalszych słów nie usłyszałam, poczułam zimne dotknięcie, kiedy ktoś wszedł mi do głowy. Po plecach przeszedł mnie dreszcz.
Nareszcie znalazłem ostatnią ze Świetlistych!!! Tak długo na to czekałem.
Przysięgłabym, że demon uniósł kąciki ust. Zacisnęłam mocniej dłoń na łuku i rozejrzałam się w poszukiwaniu drogi ucieczki.
Nie uciekniesz, chyba że skoczysz w przepaść i polecisz. Moment, przecież nie masz na czym. Powiedz mi zanim dokończę to, co zaczęła Tanganeres. Jakim cudem udało ci się umykać przede mną przez szesnaście lat.
Przesunęłam się parę kroków do przepaści, tak że widziałam w miarę możliwości dziedziniec. Kątem oka dostrzegłam wielkie błoniaste skrzydła i uśmiechnęłam się pod nosem. Skierowałam z powrotem wzrok na bestię i cofnęłam się jeszcze parę kroków. Stałam teraz na krawędzi muru,wystarczył jeden krok.
Nie zrobisz tego!
Uśmiechnęłam się groźnie, moje oczy zabłysły na niebiesko i cofnęłam się.
NIE!
Zamknęłam oczy i poczułam jak powietrze opływa mnie. Jak podmuch wiatru podnosi moje włosy. Nagle poczułam szarpnięcie i zaciskające się silne dłonie wokół mojego pasa. Podniosłam powieki. Nie spadałam już, teraz blanka z której zeskoczyłam zaczynała się przybliżać. Napięłam cięciwę i w następnej sekundzie przede mną pojawił się ponownie demon. Był zaskoczony, nie czekałam aż się ocknie, wypuściłam pocisk, który ugrzązł w piersi stwora. Uśmiechnęłam się i spojrzałam w górę, gdzie napotkałam zaniepokojone i karcące czerwone spojrzenie.
Theo wyrównał lot cały czas trzymając mnie. Latając nad polem bitwy likwidowaliśmy kolejne stwory. Chłopak w pewnym momencie zatrzymał się ustawiając nas w pozycji pionowej. Miałam czystą pozycję do strzału, a stwory w zasięgu naszego wzroku zaczęły płonąć. Rozejrzałam się czy jakiś jeszcze został, ale w tym momencie Theo odwrócił mnie do siebie, tak że musiałam objąć go nogami w pasie. Poczułam jak policzki robią mi się czerwone i dziękowałam w duchu, że mam na twarzy krew demona i chłopak nie widzi tego.
Wybaczcie poślizg, ale choroba mnie złapała i nie dała żyć.
Macie swoją upragnioną bitwę ;D, a to znaczy, że zbliżamy się do końca pierwszego tomu.......
OCZYWIŚCIE ŻARTUJĘ ;)
Jesteśmy, gdzieś w 1/3 pierwszej części ^^
Jak zawsze dziękuję za wasze głosy, cudowne komentarze <3 i wyświetlenia.
Obiecany w tym tygodniu rozdział, czyli widzimy się w przyszłym na następnym rozdziale ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top