∞Rozdział 12|| Tom I∞
Po powrocie na Ender, nie odezwałam się do nikogo i poszłam od razu do swojego pokoju. Rozmyślając nad tym, co zobaczyłam w wizji, leżałam na brzuchu, wśród miękkich poduszek, nie chcąc nikogo widzieć. Miałam wszystkiego dosyć po ostatnich wydarzeniach. Nie wiedziałam, ile czasu minęło od wydarzeń w pałacu i miałam nadzieję, że wszyscy o mnie zapomną. Chciałam się zapaść pod ziemię. Zadawałam sobie pytanie: jakim cudem to widziałam. Może było to wynikiem niestrawności albo zmiany klimatu...
Z zamyślenia wyrwało mnie łomotanie do drzwi w pokoju gościnnym. Może, jak się nie odezwę, to sobie pójdą. Znowu ktoś zapukał, tym razem lżej. IDŹCIE SOBIE!!!
— Wiemy, że tam jesteś i jak zaraz nam nie otworzysz, to wparujemy tam, nie zważając na to, czy twój śliczny tyłek jest ubrany, czy nie!
— Ninor, idźcie sobie, jestem chora!- krzyknęłam, zakrywając twarz poduszką.
— Nie kłam! Anioły nigdy nie chorują! Wpuszczaj nas!
Aby pokazać, że nie żartuje, zaczął znów łomotać w drzwi. Zwlokłam się z łóżka, mamrocząc pod nosem przekleństwa i złorzeczenia. Przeszłam przez pokój gościnny szybkim krokiem z obawy, że drzwi zaraz wylecą z zawiasów. Otworzyłam je i spojrzałam spode łba na przybyszów.
— Nie jestem w nastroju na dowcipy.
— Kochana, ale my w ogóle nie żartujemy. — Uśmiechnął się do mnie błękitnowłosy i bezceremonialnie wparował do mojego azylu.
— Poza tym przynieśliśmy coś, co poprawi ci humor — dodała Lia kończąc pochód, który składał się jeszcze z Minora i Tobiego w postaci kota.
Zamknęłam z trzaskiem drzwi i podreptałam z powrotem do łóżka.
— Oho, faktycznie nie jest w nastroju - zaczął Minor, gdy go mijałam.
Usiadłam na łóżku, czekając, aż moi goście usadowią się wokół mnie.
— Zakładam, że wiecie już, co się stało.
— Tak, gołąbeczki już nam powiedziały, ale zanim do tego przejdziemy to... — Granatowowłosy klasnął parę razy i pojawiły się przednim dwa plastikowe wiaderka z sałatkami. Uniosłam brew i spojrzałam się na niego pytająco.
— No co? Nigdy nie brałaś udziału w sałatkowym wyścigu?
— Przepraszam, że w sałatkowym czym? — Uniosłam brwi, nic nie rozumiejąc.
— W-Y-Ś-C-I-G-U! — przeliterował Ninor.
Pokiwałam przecząco głową trochę zdziwiona, a bliźniacy westchnęli teatralnie.
— Dostajesz oto taki kubełek — Minor zamachał mi przed nosem jednym z nich — a twój przeciwnik dostaje drugi. Wygrywa ten, kto pierwszy zje całość.
Patrzyłam na nich z jeszcze większym niezrozumieniem i słyszałam, jak Lia powstrzymuje śmiech.
— Dobra dajcie jej już spokój - powiedziała dziewczyna, kiedy już się opanowała. — Sałatki są dla tych dowcipnisiów, a dla nas to.
Zielonowłosa zza pleców wyciągnęła, podobne wiaderko tylko, że pełne kolorowych smakołyków.
— Żelki?
— A co myślałaś? Żelki wcale nie są wynalazkiem ludzi tylko driad. — Mrugnęła do mnie, po czym wpakowała sobie do buzi pełną garść.
— No, więc opowiedz nam dokładnie, co się wydarzyło i dlaczego nie powiedziałaś nam, że jesteś aniołem? Nie ufasz nam?
— To nie tak — westchnęłam — sama nie wiedziałam, kim jestem, do wydarzeń w pałacu.
Zajadając żelki i czasami wykradając bliźniakom trochę sałatki, streściłam ostatnie wydarzenia, rozpoczynając od spotkania Theo na Ziemi, do odnalezienia mnie na Hearf.
— Jeju, to straszne, żyć tak w niewiedzy. Nie znając swoich bliskich, swojego imienia, a nawet pochodzenia. — Zadrżała driada, kiedy skończyłam.
— Dało się przyzwyczaić. — Machnęłam dłonią. Co ja mówię, nie nie dało się przyzwyczaić. Ta niewiedza rozrywała, niszczyła mnie od środka.
— To nie masz na imię Angie? — westchnął błękitnowłosy.
— Nie, mam na imię Kayla. — Roześmiałam się, a Ninor pacnął mnie poduszką, co wywołało bitwę na nie. Gdy już leżeliśmy i śmialiśmy się wszyscy, Minor spojrzał na zegar.
— Będziemy musieli się zbierać.
— Już? Przecież jest jeszcze wcześnie — jęknęłam.
— Nie o to chodzi, mamy trening.
— O, chyba że tak. Szkoda, że musicie już iść.
— Jakie musicie, aniołku! Musimy! — Ninor zaakcentował ostatnią sylabę, a ja po raz kolejny się zdziwiłam.
— Chyba nie rozumiem.
— Nie ma tutaj nic do rozumienia. Od teraz jesteś jedną z nas. — Mrugnęła do mnie Lia, a mi zrobiło się ciepło na sercu.
— Więc skoro należysz do naszej uroczej bandy, musisz trenować z nami - dokończył Minor.
Nie czekając dłużej Lia podskoczyła do szafy, w której jakimś cudem znalazły się ubrania.
— Na szczęście Mirage zajął się już twoją garderobą. Łap!
Na moich kolanach wylądował ciemny kombinezon treningowy.
— Skąd Mirage wiedział, jaki mam rozmiar i co noszę? — spytałam, zaglądając zdziwiona do szafy pełnej ubrań.
— Nie pytaj się nas. Nikt nie wie, jak on to robi. — Wzruszył ramionami granatowowłosy elf.
Później wyciągnęli mnie z pokoju i pobiegliśmy w kierunku sali treningowej, po czym się rozdzieliliśmy. Z Lią poszłysny na lewo, a chłopacy na prawo. Weszłyśmy do małego pomieszczenia, które było szatnią damską. Podłoga wyłożona była drewnianymi klepkami, a ściany pomalowane na beżowo. Z sufitu zwisał świecznik. Przy ścianach poustawiane były ławki, a na jednej z nich siedziała przebrana już Charlotte.
— No w końcu jesteście. — Rzuciła na powitanie. — Jak się czujesz?
Dopiero po chwili zrozumiałam, że pytanie było skierowane do mnie.
— Lepiej, dziękuję — odparłam.
Przebierałyśmy się w ciszy, aż nie wytrzymałam i spytałam.
— Lia jest driadą, ja jestem aniołem, a ty kim jesteś?
Dziewczyna spojrzała na mnie z tajemniczym uśmiechem.
— Jestem kotołakiem.
— Serio? Czemu w takim razie masz cały czas wygląd człowieka?
— Bo to strasznie niewygodne chodzić cały czas z ogonem i z wrażliwym słuchem, węchem i wzrokiem. Oszaleć można.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem.
Gdy przebrałyśmy się w końcu, wyszłyśmy z małego pokoiku z powrotem na salę. Rozejrzałam się po nowym pomieszczeniu. Podłoga wyłożona była drewnianymi płytami, a w jednym z kątów leżały rozłożone materace. Na jednej ze ścian przymocowane były drabinki, na drugiej tarcze do strzelania. Przy trzeciej znajdowały się schody, które prowadziły na balkon, a stamtąd można było wejść na belki. Spojrzałam w górę i oniemiałam. Sufit był bardzo wysoko, a na różnych poziomach rozmieszczone były deski.
— Służą do nauki walki na wysokościach. — Na ziemię sprowadził mnie męski głos.
Zerknęłam na mojego rozmówcę i kiwnęłam głową, że rozumiem. Theo, jak i reszta miał na sobie czarny kostium, tylko że część górną miał odpiętą i zawiniętą wokół pasa. Jego umięśniony tors zakrywał czarny bezrękawnik. Ramiona, również umięśnione, ale bez przesady, skrzyżował na piersi i wpatrywał się we mnie.
— Napatrzyłaś się już? — spytał, a ja zdałam sobie sprawę, że gapię się na niego przy jego dziewczynie.
— Nie pochlebiaj sobie — odpowiedziałam, krzyżując ramiona. — To, co mam robić?
— Ocenię twoje umiejętności w walce.
—Jak?
— Walcząc z tobą.
— No chyba żartujesz.
— Ja nigdy nie żartuję, a teraz chodź nie mam całego dnia. — Ruszył w kierunku rozłożonych materacy.
Podążyłam za nim, wykrzywiając twarz, naśladując tego marudę. Gdy już weszliśmy na materace, stanęłam i odczekałam, aż oddali się i odwróci do mnie. Brunet przyjął postawę bojową, więc poszłam w jego ślady. Zaatakowałam chłopaka pierwsza, jednak on bez trudu chwycił moją dłoń i wykręcił ją. Syknęłam i wylądowałam na podłodze tuż obok mojego przeciwnika. Przypomniałam sobie scenę w moim mieszkaniu na Ziemi. Zła na siebie, że popełniłam ten sam błąd, szybko się podniosłam i bez ostrzeżenia skierowałam uderzenie w brzuch. Brunet znów chwycił moją dłoń, ponownie ją wykręcając tym razem tak, że wywinęłam fikołka, zanim zderzyłam się z materacami. Gotując się w środku ze wściekłości, podcięłam Theo, tak że teraz on wylądował na podłodze. Zadowolona z siebie ponownie stanęłam w pozycji bojowej, gotowa na cios.
— No nareszcie, myślałem, że się zestarzeję, za nim mnie dotkniesz — odezwał się brunet, podnosząc się z ziemi.
Wiedziałam, że chce mnie sprowokować do kolejnego ataku Nie tym razem. Zaczęłam powoli okrążać go, lecz Theo poruszał się w przeciwną stronę, więc obydwoje chodziliśmy po okręgu, obserwując się nawzajem. W końcu brunet wymierzył cios z boku, który z trudem zablokowałam, a sama chwyciłam go wolną ręką i wymierzyłam kopniaka w żebra. Mój przeciwnik wykorzystał od razu dźwignię i wylądowałam ponownie na tyłku. Zdenerwowana już do granic możliwości, ruszyłam z zamiarem zadania ciosu z góry. Spotkałam się boleśnie ze stopą Theo, po czym niedelikatnie „położył" mnie na materacu i przygwoździł nogą.
— Dość na dzisiaj — rzucił, kiedy się szamotałam pod nim. — Ninor, Minor zajmiecie się jej szkoleniem.
— Od czego mamy zacząć? — zapytał Minor.
— Sami zdecydujcie, ale jak dla mnie to od podstaw, daleko jej nawet do poziomu amatora.
Warknęłam cicho, ponownie próbując zwalić go z siebie. Bezskutecznie.
— Lia ty zajmiesz się treningiem z bronią, a Charlotte walka na wysokości. Zostawiam ją w waszych rękach i nie zawiedźcie mnie, skoro ma należeć do naszej grupy. — Mówiąc to, zabrał nogę i pomaszerował w stronę szatni. Podniosłam się do pozycji siedzącej i patrzyłam, jak mruk odchodzi. Nie wytrzymałam i wytknęłam na niego język.
— Schowaj ten język — dorzucił, nie patrząc na mnie.
Skrzywiłam się, po czym odwróciłam się do pozostałych.
— On ma jakiś kompleks na punkcie dziewczyn?
Odpowiedziała mi Charlotte.
— Nie. Nie ma nic przeciwko dziewczynom, za to bardzo nie lubi pierworodnych, a już w zupełności pierworodnych błękitnej krwi.
— Czemu? Co się stało? Kim on jest?
— To już Theo sam tobie powie, o ile zechce.
— Nie bój się — zaczął Minor. — Nas też na początku nie lubił.
Naszą rozmowę przerwał Theo wychodzący z szatni. Obrzucił nas spojrzeniem, po czym powiedział.
— Czekacie na specjalne zaproszenie? Ruszcie te swoje królewskie dupy!
Skierowałam rozbawione spojrzenie na bliźniaków.
— No dobra może nie do końca za nami przepada.
Witajcie!!!!
No cóż Theo to Theo, uwielbiam o nim mówić, chodząca tajemnica ;p a wręcz kopalnia tajemnic i sekretów :) A co Wy sądzicie o naszym Dowódcy?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top