1 - droga do celu

- Gilbert, idziesz? - zapytał się Niemcy zapinając garnitur i patrząc na siebie w lustrze. Wyglądał porządnie. Jak zawsze blond włosy miał przygładzone żelem i miał na sobie nienagannie czyste i wyprasowane ubranie. Nawet kantki na nogawkach były widoczne. Typowy Niemiec. – Perfekcyjnie! – pomyślał zadowolony. – Nie ma nic do czego mógłbym się przyczepić! Przygładził jeszcze garnitur i kątem oka spojrzał na swojego brata, który w końcu, w towarzystwie dużego hałasu, zjawił się w pokoju. Również do jego wyglądu nie można było się doczepić. W końcu byli braćmi i to on nauczył Ludwika wszystkiego co umiał, więc również dbania o ubiór. – Wychodzimy! – powiedział stanowczo Niemcy. – Gilbert, bo zostaniesz tutaj i będziesz na mnie czekał. Nie pozwolę ci dotknąć konsoli do gier podczas swojej nieobecności. To chyba nie zachęcająca propozycja, prawda? – uśmiechnął się lekko. Wiele razy odgrażał się, że ustanowi bratu na tym urządzeniu tzw. Parents Blockout czyli blokadę rodzinną, pomimo tego, że Gilbert był starszy – po to żeby mieć choć trochę posłuchu u niego. Ostatnio stał się strasznie kłótliwy i ignorował w ogóle prośby i groźby Ludwika.

- Idę, idę! – krzyknął jego brat biorąc krawat i wybiegając za Niemcami na zewnątrz. Jego białe włosy świeciły na słońcu. Były lepsze niż światełko odblaskowe.

- No, w końcu! – westchnął Ludwik. – Wchodź do samochodu, a ja zamknę dom. – rzucił klucze starszemu. – Tylko nie zgub! – ostrzegł jeszcze.

- Pffff....Za kogo ty mnie masz? – spytał się lekko urażony Gilbert otwierając auto i siadając na miejscu pasażera, krzyżując ręce na piersi. – Nie wiem po co ja mam razem z wami wszystkimi siedzieć na tym spotkaniu państw NATO? Przecież ja nie jestem krajem! Powinienem raczej uczestniczyć w obradach Bundesratu! – fuknął i wyciągnął komórkę. Zaczął korespondować z Saksonią i żalić mu się na brata. Ludwik pohamował chęć wyrzucenia go z samochodu i pojechania bez niego. Zamiast tego uspokoił się i również wsiadł do auta. Wrzucił bieg i przycisnął stopą pedał gazu. Ruszyli w drogę. Gilbert przez cały czas jazdy grał w grę i nawet nie ściszył dźwięku. Powoli zaczęło to irytować Ludwika. Gdzieś w połowie drogi miał już chęć wyrzucić smartphona Eks-Prus (kupionego za pieniądze RFN – zaznaczmy) przez okno. – Zatrzymajmy się na moment. – stwierdził siląc się na najłagodniejszy ton, jaki potrafił wydobyć w zaistniałej sytuacji.

- Jasne! – ucieszył się Gilbert. – Suszy mnie! Chętnie się czegoś napiję!

- Ale nie piwa! – ostrzegł Niemcy grożąc palcem bratu. – Nie chcę żeby na spotkaniu widzieli, że jesteś pijany! Jeszcze nas uznają za jakąś patologię!

- Żeby zaraz patolę... - mruknął region. – Raczej będą widzieli, że umiem się zabawić i że mam dystans do siebie. – odpowiedział jeszcze.

- Chłopie! – syknął Ludwik. – Po raz pierwszy od zjednoczenia idziesz wraz ze mną na tak ważny zjazd! Wiem, że wszyscy cię znają, ale dawno cię nie widzieli, więc jest szansa na to, żeby pokazać się z jak najlepszej strony i zrobić dobre, drugie, pierwsze wrażenie! Powinieneś choć trochę bardziej się denerwować!

- A po co? – wzruszył ramionami starszy z braci. – Denerwowałem się, kiedy byłem NRD. Ale z innego powodu, niż to co mówisz. Wtedy jedno złe słowo, a nawet spojrzenie mogło skutkować uderzeniem albo zranieniem w inny sposób. Ty tego nie rozumiesz Ludwik. – westchnął jeszcze Gilbert. – Tyle się wtedy nadenerwowałem, że teraz już nie mam siły. – odrzekł jeszcze smutno.

Młodszemu z braci zrobiło się nieprzyjemnie. Rzadko rozmawiał z nim o czasach słusznie minionych i nie za bardzo wiedział co się wtedy działo. A może nie chciał wiedzieć? Już sam nie wiedział. Zawstydził się trochę. Odchrząknął. – Dobra Gilbert, możesz iść po jakiś sok, a ja w tym czasie zatankuję. – stwierdził, bo zobaczył, że zbliżają się do stacji benzynowej, chyba pierwszej od dłuższego czasu. No cóż. Takie drogi były w Ameryce. Długo, długo nic, a potem łaskawie stacja. Dobrze, że hotel był w dość dobrym stanie, jeśli chodzi o zadbanie. Niemca trudno było zadowolić jeśli chodzi o warunki sanitarne. Gdyby mógł, to by sam, na kolanach umył cały pokój jeszcze raz i to najmocniejszymi środkami. Nie ufał dokładności Amerykanów. Cały świat znał ich...dość luzackie podejście do życia i obowiązków. Gilbert go od tego odciągnął, mówiąc że i tak niedługo tu zostaną, a poza tym on ma zamiar pozwiedzać stolicę Stanów Zjednoczonych. Założył się nawet z Ludwikiem, że uściśnie rękę prezydentowi USA - Donaldowi Trumpowi. Niemiec się tylko zaśmiał i przewrócił oczami. Jakoś w to nie wierzył. Dlaczego niby eks-państwo miałoby dostać pozwolenie u najważniejszego przywódcy na świecie?

Dojechali na stację. Było strasznie ciepło, ale na szczęście samochód Niemców miał klimatyzację. Niestety teraz czekało ich wyjście na zewnątrz. Ludwik zatrzymał auto przy dystrybutorze paliwa i rozpiął pasy. Zdecydował się ściągnąć marynarkę, bo nie chciał przyjść na spotkanie zlany potem. To samo zalecił Gilbertowi. Niepotrzebnie. On już wcześniej wykonał tę czynność. W końcu był przyzwyczajony raczej do chłodnego klimatu, a tu było już chyba 28 stopni w cieniu. A była dopiero dziewiąta. Spotkanie miało się rozpocząć o jedenastej. Ludwik wyjechał o tej porze, bo nie był pewny ile czasu mu zajmie dojechanie do miejsca, w którym miało nastąpić zebranie, a wolał być wcześniej niż się spóźnić. Pewnie Włosi przyjdą ostatni. Oni mają dziwne pojęcie o czasie. Uważają, że jak się zjawią godzinę później to nic się nie stanie. Westchnął. Nie miał zamiaru toczyć wojny z nimi, żeby uświadomić im, że to nie Włochy i że trzeba być punktualnie. Gilbert uważał, że to śmieszne. Ludwik już mniej. Wyjął węża i wsunął do wylewu paliwa. Zaczęło się nalewać.

Starszy brat tymczasem poszedł po coś do picia. Był to malutki sklepik, ale przyjemny. Kolorowa tapeta od razu rzucała się w oczy jak się weszło. Miła odmiana po szarości komunizmu. Eks-Prusy (i eks-NRD) odkąd zjednoczył się z Ludwikiem, uwielbiał otaczać się właśnie wielokolorowymi rzeczami. Sklep był dobrze zaopatrzony. Na półkach stały soki i nektary różnych rodzajów. Tak samo było z innymi produktami. Chwilę delektował się tym widokiem. Ale za moment okazało się, że ma problem z wyborem napoju dla siebie. Tyle różnych firm, tak nieznanych w Europie. Skąd miał wiedzieć, który sok jest najbardziej smaczny? Zdecydował się kupić dwa rodzaje o pomarańczowym smaku. Już miał iść do kasy, gdy jego oczom ukazało się coś, co sprawiło, że zaraz pobiegł w tamtą stronę. Półka z sokami bananowymi! Czy nektarami? Wszystko mu było jedno, ale ważne że banan! Uśmiechnął się od ucha do ucha i wziął również butelkę z tym smakiem. Podszedł z tym do kasy.

- Do you want to pay In cash? – spytała się ekspedientka – piękna blondynka o krótkich, kręconych włosach i ciemnej cerze.

- Ładne te Amerykanki... - pomyślał Gilbert lekko się czerwieniąc. – Eeee.... Yes, I would like to pay In cash! – odpowiedział po chwili, prawie zapominając o tym, o co pytała go w kasie.

Tamta cicho zachichotała. – It will be 6 $ then. – powiedziała.

- Y...yes! – stwierdził lekko zdenerwowany Niemiec i zapłacił. Wziął trzy butelki i pobiegł do samochodu czerwony jak burak. Cóż się dziwić, jak dawno nie wychodził z domu i nie musiał mieć interakcji z ludźmi. Wyszedł na duszne i gorące powietrze. Chyba szykowała się jakaś burza. I dobrze. Miał nawet na nią nadzieję, bo dzięki temu może w końcu będzie chłodniej.

- Wszystko w porządku? – zapytał się Ludwik patrząc na brata. – Jesteś cały czerwony, gorąco ci?

- T...tak. – odparł jego brat i wsiadł do samochodu. Włączył od razu klimatyzację i odetchnął głęboko. W końcu trochę tlenu. Niemcy wolał się nie dopytywać. Zastukał w szybę. – Idę zapłacić. – powiedział. Zrobił to i pojechali dalej.

O godzinie 10.15 byli już na miejscu. Ludwik uśmiechnął się uspokajająco do Gilberta. – Będzie dobrze! – stwierdził i ścisnął dłoń brata. Otworzył drzwi samochodu. – Idziemy! – zawołał dziarsko.

Było jeszcze wcześnie, więc nie spostrzegli wiele samochodów na parkingu. Ale rzeczywiście zaczęło się chmurzyć. Zbierały się ciężkie i ciemne wytwory obiegu wody w przyrodzie.

Gilbert ucieszył się patrząc w niebo. Nie mógł doczekać się aż deszcz zacznie bębnić o szyby i nadejdą grzmoty i pioruny. Był to symbol lata, ale i gwałtownego ochłodzenia, gdy burza przejdzie. Czekał na to z niecierpliwością.

Niemcy popatrzył na brata. Gilbert stał z rozłożonymi rękami i uśmiechając się, wpatrywał się w niebo. Mimo, że już długo mieszkał z Ludwikiem, lata komunizmu nadal były widoczne. I na jego ciele i w jego mentalności. Był jeszcze trochę za chudy, żeby wyglądać na w pełni zdrowego. Rany niezbyt szybko się goiły, pomimo tego, że Niemcy robił wszystko, by przywrócić brata do lepszego stanu. Pociągnął lekko Gilberta za rękaw koszuli.

- Chodź, wejdziemy do środka. Powinna tam być klimatyzacja.

- Ok. – odparł białowłosy mężczyzna odwracając się i patrząc na Ludwika. Weszli.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top