Rozdział 15








-Isabelle masz jak się dostać do pracy dzisiaj?- zagryzłam wargę patrząc na znaczek trybu głośnowómiącego
- Mogę się przejść to nie jest tak daleko jak się może wydawać- powiedziała
- Dobrze, do zobaczenia jutro rano

Rozłączyłam się i zeszłam po schodach na dół. Nie miałam ochoty na nic, najlepiej uciekłabym z tego kraju i urwała kontakty ze wszystkimi tutaj, ale jeśli bym to zrobiła pokazałabym, że jestem słaba a to gówno prawda

- Mówisz sama do siebie?- przerażona obróciłam się szybko w stronę kanapy, gdzie siedział James z głową na oparciu

- Niekontroluje czy myśle, czy mówię. Jestem zdenerwowana

- Myślisz, że mogliby Cię zabić?

- To twoi rodzice a ty to mówisz z niesamowitą lekkością, jakbyś był o czymś przekonany- zmrużyłam oczy podchodząc do niego- A może ty wiesz dużo więcej niż mi się wydaje co?

- Jesteś mądra rybko, ale ci nic nie powiem- podniosłam do góry brwi w niedowierzaniu

- Ty chuluju! Jak możesz wiedzieć więcej i mi nie powiedzieć?!

- Dowiesz się w sobotę.

- Sobota..- zamyśliłam się- Spotkanie z twoimi morder..rodzicami- chrząknęłam

- Ii?

- Moje urodziny. Dlatego tym bardziej nie chce ich spotkać po raz drugi. Nie mam zamiaru umrzeć w swoje urodziny, chociaż...przyznaje to byłoby fajne. Wiesz takie okrągłe latka.

- Nie zabiją cię- zaśmiał się dziwnie patrząc na swoje ręce- Dlaczego nie poszłaś dzisiaj do pracy?

- Chce odpocząć od soboty- rzuciłam

- A wczoraj?Nie widziałaś mnie, więc mogłaś odpoczywać ile dusza zapragnie

- Nie mów jak stary dziad- westchnęłam

- Kupiłem dom dla nas. Wiem, że mieliśmy go najpierw obejrzeć ale od początku wiedziałem że go będziesz chciała. Nie chciałem dłużej czekać

- Miła wiadomość. Zakupy przez neta czy jedziemy do sklepu?- spytałam

- Wolę do sklepu, mamy cały dzień a tam zjemy coś i napijemy się dobrej kawy

- A ja złą robie?-spytałam wchodząc na góre by się przebrać

- Wyśmienitą

- No ja myślę

Wzięłam do ręki czarną koszule i granatowe spodnie. Włożyłam koszule do spodni, założyłam białe buty i jeansową katanę na górę. Gotowa zbiegłam na dół wywijając prawie orła, dzięki bogu James złapał latającą świnie..

-Możesz tak więcej razy wpadać w moje ramiona- powiedział teatralnie odchylając głowę w bok

- By ci ręce oderwać?- prychnęłam i wyszłam z domu.

Wsiadłam do auta w tym samym momencie co James i obok przywaliliśmy w swoje głowy

- Patrz idioto, gdzie łeb trzymasz- warknęłam zapinając pasy

- Kto z naszej dwójki jest idiotą ha?- spytał wyzywająco

- A jak cie przed chwilą nazwałam?

- Noo.. idiotą- mruknął ciszej

- Noo i masz odpowiedź

- Moge ci zadać pytanie?

- Już zadałeś- odwróciłam głowę w stronę szyby i wgłębiłam się w siedzenie

- Tylko mi nie zaśnij

- Dlaczego?

- Bo ludzie z innych aut pomyślą, że wziąłem zdechłą fokę z pląży

- A wiesz, że jeszcze bardziej są zdziwieni gdy widzą takiego wielbłąda jak ty za kierownicą?- zaśmiałam się wrednie

####################

HEJ WSZYSTKIM!

Mam prośbę do was....

Nie proście mnie o rozdziały. Też mam ferie, nie ma mnie w Polsce i też nie mam tyle czasu jak tam.

Myślicie, że wydałam kilka tysięcy złoty na bilety do Korei by teraz pisać tutaj rozdziały zamiast się cieszyć widokiem i próbować zupy z krwi?

POZDROWIONKA!❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top