Skrzydła
Chciałam napisać coś w rodzaju baśni. Takiej niejasnej, w której informacje są naprawdę niewiarygodne i poplątane. Za błędy przepraszam. Umieszczam to tutaj, dlatego że na jedną dość krótką część nie opłaca tworzyć się nowej "książki"
Czytać się powinno raczej wolno, żeby poczuć taki klimat, o ile mi wyszedł.
A więc, co się stało? Jeszcze tak niedawno stąpała lekko, muskając koniuszkami białych palców dębowe podłogi, wyłożone czerwonymi dywanami. Jej diadem oślepiał, odbijając niechciane światło słońca, ale na nikim nie robiło to wrażenia, bo równie mocno oślepia stara blaszana puszka, gdy się ją porządnie wypoleruje. Aksamitny głos niósł się po przestronnych korytarzach, a ludzie podnosili głowy, gdyż wiedzieli, że za chwilę pojawi się ona.
Chodziła cicho, jak kot, była lekka, jak wiatr, a dłonie miała zimne, jak śnieg. Na drobnej twarzy okolonej wieńcem jasnych włosów widniały liczne piegi, ale nie przejmowała się nimi, bo nigdy nie patrzyła w lustro. Jedyne, jakie miała, rozbiła w dzieciństwie, gdy była jeszcze niemowlakiem. Przez gładką taflę przechodziła ukośna rysa, górnej połowy brakowało. Rączka wykonana z ciemnego drewna chwiała się i kręciła od zawsze, odkąd kupiono je na targu od pewnej handlarki.
Co się stało? Gdzie podział się radosny szelest kolorowych sukien, które ubierała od święta, a nawet i bez okazji? Odeszła? Była na to za młoda.
Zakryta ciemnym materiałem, przez który nie można było dostrzec rysów jej twarzy. Nie minęło wiele czasu. Co się stało?
Nie, to jeszcze nie teraz... to przyszłość... A może przeszłość? Jej matka wyglądała dokładnie tak samo, przykryta tą samą czarną tkaniną, spod której wypływały gęste loki koloru zboża. Krąg rodziny zgromadzony naokoło szeptał niezrozumiałe słowa, gładząc jej dłonie, których nie widzieli.
Ale jej kolej jeszcze nie nadeszła. Jeden krok, drugi krok, piruet, aby wylądować w ramionach ojca. Rodzeństwo patrzyło na nią z zazdrością. Była jego ulubienicą. Kupił jej beżowego kotka z oklapniętym uchem, który umilał długie, zimowe wieczory przy świecach swoim głośnym mruczeniem. Podkładał grzbiet do głaskania, ocierał się o nogi, skakał i miauczał. Taka radość.
Szła do szkoły. Pakunek z książkami ciążył jej, ale musiała go nieść. Wszyscy tam ją lubią, ma najlepszą przyjaciółkę. Patrzą na nią jak eksponat w muzeum. Naprawdę piękny. Może obraz, może złocona waza. Czym ona może być?
W oczach lśni słońce, przelewają się wody oceanów. Wszystkie są jej posłuszne, dlatego nigdy nie nawiedza tych ziem powódź, zalew. Błękit mórz zawładnął każdym, kto poczuł na sobie jej wzrok i odwzajemnił go. Niezliczone bogactwa stoją przed nią otworem.
Jak płatek śniegu opada i wiruje, tańcząc boso na szkarłatnym dywanie. Królewskim dywanie. Unosi wdzięcznie ręce, nie upadając ani razu. Pewnego dnia przyjdzie po nią piękny książę, zabierze ją do swojego zamku - i będą razem żyć do końca świata, z gromadą dzieci o błękitnych oczach.
Jej głos brzmi jak ptasie mleko, w którym się kąpie. Niezliczone dzwoneczki trącane ręką umiejętnego artysty, tworząc wyjątkową symfonię dźwięków.
Gdy kiwa swoją małą rączką z balkonu, wszyscy ją pozdrawiają i krzyczą na jej cześć. Radość wypełniająca głowę wydostaje się i ponosi tłumy. Szaleją dla niej. Co się stało?
Czarny jedwab przykrywa ją całą. Czy to na pewno jedwab? Czy może coś innego? Pali się tylko jedna świeca. Ręce już nie te same. Wyrosła. A może to nie ona. Do kaplicy wchodzą tłumy, żegnając ją z wielkim smutkiem. Wołają dla niej. Specjalnie z tej okazji zagrano wielki hymn. Zakurzone organy wybrzmiały czystym dźwiękiem, rozpoczynając koncert. Zamknięta w białej skrzyni, którą zepchnięto w wielki dół. Każdy tam kiedyś skończy. Tak jak ona. Tylko jego skrzynia nie będzie biała.
Ale to się jeszcze nie stało. Dzisiaj tańczy i się śmieje. Koniec to tylko odległa mara, widmo, majaczące w przyszłości tak odległej, która jest tylko abstrakcją. Ciągle rośnie, a jej oczy nabierają coraz większego wyrazu. Staje się panną.
Ale jej oczy kiedyś zgasną. Czas leci, czasu nie da się zatrzymać. Takty piosenki jej życia przebrzmiały. Kolejne pokolenia takich jak ona będą żyć, i umierać. Zamknięte w białych trumnach, zrzucane do wielkiego dołu. Czy warto?
Wodząc rękami nad teatrzykiem, poruszała lalki dzięki sznurkom przywiązanym na palcach. Jeden ruch dłonią - smok zabije rycerza. Drugi ruch - rycerz powstaje. Smok nigdy nie ożyje ponownie, aby zabić rycerza.
Jej wyobraźnia nie zna granic. Sunie ponad ogromem wszechświata, rozpościerając świetliste skrzydła. Jakie to świetliste skrzydła?
Nagle wszystko zgasło. Zgasł kolor włosów, piękne ubrania obróciły się w pył. Zgasły błyski w oczach, które na powrót przykryły się ciemną mgłą niewidzącego. Teraz nie mogła już tańczyć, nie widząc świata pod sobą. Przykuta do łóżka, skazana na wieczne ciemności. Coś, czego nigdy nie widziała, nie otworzy się przed nią.
A na końcu wpadnie w otchłań, zamknięta w skrzyni. Skrzyni bez koloru. Czarnej, jak cała reszta świata. Potem usłyszy dźwięki korników, które zniszczą skrzynię. Zostanie sama. Na zawsze. Do momentu, w którym znowu rozwinie swoje skrzydła, obsypując świat barwami.
734 słowa. Napisane 27 grudnia 2021 r.
Miłego dnia ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top