🐞
— ...arinette!
Tak brzmiał pierwszy dźwięk, który dotarł do jej uszu: przyjemny dla ucha, ale roztrzęsiony głos. Kompletnie nieznajomy, a jednak napawający miłym ciepłem.
Dziewczyna wzdrygnęła się i, odzyskawszy świadomość, otworzyła oczy. Zimno owiało jej nagie ramiona, a straszliwy ból rozszedł się po lewej nodze. Jęknęła cicho, rozglądając się. W pierwszej kolejności zwróciła uwagę na ciemne niebo usiane całą masą lśniących gwiazd. Potem zobaczyła nad sobą chłopaka, który... O Boże.
Była stuprocentowo pewna, że nigdy wcześniej go nie widziała, ponieważ z pewnością zwróciłaby uwagę na tak charakterystyczną osobę. Nastolatek (wyglądał na nie więcej niż piętnaście, szesnaście lat) miał cały czarny strój: lateksowy kostium, maskę, pasek, a nawet sztuczne kocie uszy wystające z plątaniny powywijanych blond włosów. Miał także niesamowite oczy: nie tylko tęczówki, ale też białka wpadały w żywy, zielony kolor. Z jakiegoś powodu te oczy, podobnie jak głos, wywoływały u dziewczyny owe dziwaczne, niezrozumiałe uczucie. Cieszyłaby się z ich widoku, gdyby nie fakt, że w danej chwili malowały się w nich rozpacz, frustracja i zdziwienie.
— Marinette! — powtórzył dobitnie, jakby z lekkim niedowierzaniem, kiedy się zorientował, że uniosła powieki.
Spróbowała się odezwać, ale z jej gardła wydobył się tylko stłumiony, słaby jęk. Chciała się podnieść, jednak gdy tylko drgnęła, silnie zakręciło jej się w głowie.
W oczach chłopaka wezbrały łzy.
— Spokojnie — powiedział do niej zdławionym głosem, który brzmiał, jakby to siebie usiłował uspokoić. — Już wszystko dobrze.
Wpatrywała się nieprzytomnie w jego piękną, pełną bólu twarz. Czuła niewyjaśnioną radość z jego obecności, mimo że wszystko ją bolało. I nie była pewna, jak długo to trwało.
W końcu rozbudziła się nieco. Do jej uszu zaczęły docierać liczne dźwięki: wycie syren, głosy ludzi, pisk opon samochodów. Dziewczyna uniosła nieznacznie głowę — tym razem jej się to udało — i rozejrzała się.
Byli na miejscu jakiegoś wypadku. A przynajmniej tak zdołała wywnioskować. Tuż przed nimi wznosił się ogromny budynek. Gdyby nie zniszczenia i zawalone ściany, mógłby uchodzić za niezwykle okazałą, białą rezydencję. Wokół niej gromadził się potężny tłum. Dziennikarze, kamerzyści, a także zwykli, zszokowani cywile zaciekawieni zaistniałą sytuacją próbowali dostać się jak najbliżej miejsca zdarzenia, jednak policja wytrwale im to uniemożliwiała.
Policja. Pogotowie. Straż pożarna. Musiało stać się coś strasznego.
Tylko co? Dziewczyna wybałuszyła oczy. Nie miała pojęcia, gdzie i jak się znalazła. Nie miała pojęcia, kim są ci ludzie, kim jest ten chłopak w lateksowym kostiumie ani kim ona sama jest.
Marinette. Czy tak brzmiało jej imię?
Wytężyła pamięć. Wszystko na nic. Miała w głowie kompletną pustkę, żadnych konkretnych wspomnień.
— Jak się czujesz? — zapytał nieznajomy.
Silił się teraz na trochę bardziej opanowany głos, ale wciąż było widać, jak strasznie się czuje. Marinette zrobiło się przykro. Choć go nie znała, nie chciała, by płakał.
— Przepraszam... — wydusiła. — Kim... kim ty jesteś? I...
Urwała. Po części dlatego, że głos ugrzązł jej w gardle, lecz również ze względu na jeszcze większy ból, jaki pojawił się w tym momencie w jasnozielonych oczach. Chłopak wyglądał, jakby właśnie stracił resztki nadziei.
— Czarny Kot — odparł głucho. — Nie pamiętasz nic?
Nie miała siły, żeby odpowiedzieć. On jednak zrozumiał.
— Rozumiem. To nic. Miałaś wypadek, musiałaś stracić pamięć. Już po wszystkim, jesteś bezpieczna.
— Ale... — Marinette rozglądała się, zdezorientowana. Jej wzrok padł nagle na szarobrązową, zniszczoną marynarkę leżącą obok oraz parę gumek do włosów pokrytych pokaźną warstwą kurzu. Te rzeczy mogły należeć do niej. Spojrzała po sobie i zobaczyła, że reszta stroju też nie jest w najlepszym stanie: różowe dżinsy i biała koszulka były w kilku miejscach nadpalone i brudne. Granatowe kosmyki, wcześniej prawdopodobnie związane, teraz opadały swobodnie do ramion, ocierając jej się o uszy.
Chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała, od czego zacząć. Miała tyle pytań.
— Czarny Kocie! — nowy głos wyrwał ją nagle z otępienia. Uniosła wzrok i zobaczyła wysoką, elegancko ubraną kobietę z mikrofonem w ręku, biegnącą w ich stronę. Za nią podążał mężczyzna z kamerą.
Przylegając mocno do piersi chłopaka, Marinette wyczuła, jak spiął się na ich widok. Zacisnął mocno wargi, a mięśnie jego ramion zesztywniały.
Wtem wszyscy inni, którzy usłyszeli krzyk kobiety, odwrócili się. Spojrzenia oblepiły ich ze wszystkich stron.
— To nie jest dobry moment — wymamrotał Czarny Kot.
— Proszę tylko o krótki wywiad! — upierała się dziennikarka. — Czy Władca Ciem faktycznie został pokonany? Czy zdradził swoją tożsamość? Gdzie jest Bie...
— Nie teraz, Nadja.
Podniósł się, nadal trzymając Marinette na rękach, po czym zacisnął palce na srebrnym kijku. Ten wysunął się wystarczająco, by umożliwić mu wzbicie się w powietrze. Po chwili Czarny Kot mknął po dachach, a Marinette mogła tylko patrzeć, jak oddalają się od zainteresowanego i wstrząśniętego tłumu.
Nic nie rozumiała.
— Jeśli nie masz żadnych większych obrażeń, mogę cię zabrać do domu — powiedział.
— Do domu? — powtórzyła. To znaczy gdzie? Miała jakiś dom? Dlaczego nawet tego nie pamiętała?
Czarny Kot uśmiechnął się smutno.
— Powinnaś się pokazać rodzinie. Wszyscy pewnie się o ciebie martwią.
— Dlaczego? Co się tam stało?
— To długa historia.
— Chcę wiedzieć — mruknęła dziewczyna. — Powiedz mi.
— Jasne. Jak tylko odpoczniesz i dojdziesz do siebie.
Chłodny powiew wiatru uderzył Marinette w twarz. Do tej pory miała nadzieję, że to wszystko okaże się snem. Teraz te nadzieje zostały doszczętnie pogrzebane.
— Ale...
Czarny Kot zwrócił twarz w inną stronę. Jego profil był naprawdę piękny. Blade, zadrapane policzki Marinette okryły się nagle rumieńcem. Czy ona...
— Czy... my się znaliśmy? — dopiero po wypowiedzeniu tych słów uświadomiła sobie, jak głupio to zabrzmiało.
Ale Czarny Kot nie wydawał się urażony. Znów się do niej odwrócił. Tym razem w zielonych oczach pojawiła się melancholia.
Zwinął swój kij i wylądował gładko na ziemi. Teraz po prostu szedł spokojnym krokiem... A przynajmniej do czasu, kiedy otworzył usta. Wtedy kolana zdawały się pod nim uginać. Marinette niepewnie zerknęła naprzód, zastanawiając się, który z licznych paryskich budynków był jej domem. Miała nadzieję, że gdy go zobaczy, rozpozna, coś jej się przypomni, ale nic z tego.
— Taak, znaliśmy się. Byliśmy naprawdę dobrymi przyjaciółmi.
Dziewczynie zrobiło się jeszcze bardziej przykro. Wyślizgnęła się delikatnie z jego ramion i stanęła w końcu na własnych nogach. Ruszyli razem, aczkolwiek ona nie miała zielonego pojęcia, dokąd zmierzają. Nie czuła się jeszcze wystarczająco pewnie, więc objęła Czarnego Kota ramieniem. Miał być jej oparciem, jednak szybko okazało się, że i jego dosięga już wyczerpanie. Finalnie sami nie wiedzieli, kto tu kogo podtrzymuje.
Każdy krok potęgował wahanie Marinette. Czy na pewno postąpiła słusznie, odchodząc z miejsca zdarzenia? Czy naprawdę przyjaźniła się kiedyś z tym chłopakiem? A jeśli tak, dlaczego ta myśl wzbudzała w niej niewyjaśniony żal i poczucie winy?
Chciała już dotrzeć do domu. Chciała odpocząć. Chciała odzyskać wspomnienia, bo niepewność ją wykańczała.
— Ja... przepraszam... — wyjąkała w końcu i zamierzała dodać coś jeszcze.
— Nie masz za co przepraszać — wtrącił Czarny Kot. — To już tutaj.
Sens ostatniego zdania dotarł do Marinette dopiero wtedy, gdy usłyszała kolejny nieznajomy głos wołający ją po imieniu. Naprzeciwko, w progu niewielkiej schludnej piekarni (co wywnioskowała po szyldzie) stali ludzie, którzy musieli być jej...
To za dużo. Zdecydowanie.
Moment, w którym rzucili się ku niej biegiem, Marinette zapamiętała jakby przez mgłę. Jako pierwsza objęła ją niska kobieta o azjatyckich rysach i obciętych krótko włosach w tym samym ciemnym odcieniu granatu, który miały jej własne kosmyki. Przycisnęła dziewczynę do siebie, trzęsąc się mocno, a zaraz potem dołączył do nich wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna.
Mama. Tata.
A jednak byli dla niej obcy.
— Marinette, córeczko! — strapiony, ale i pełen ulgi głos mężczyzny był ostatnim, co zapamiętała.
Następnie wtuliła się w rodziców, bardziej z frustracji niż z tęsknoty, i odpłynęła.
🐞🐞🐞
Kolejne dni mijały szybko i niewyraźnie i wydawały się snem.
Spędzała je w swoim domu, w łóżku, otoczona troską mamy (Sabine) i ojca (Toma). Szybko ich pokochała, ale nie potrafiła stłumić uczucia niezręczności, które nieustannie między nimi wzrastało. Byli dla niej tacy ciepli, wyrozumiali, cierpliwi, jednak wciąż widocznie cierpieli, widząc, że Marinette ich nie pamięta.
Przynosili jej mnóstwo przysmaków ze swojej piekarni. Pokazywali jej stroje, które podobno uszyła i szkice, które podobno wykonała. Wszystko w nadziei, że zdoła sobie coś przypomnieć.
Nic z tego.
Później zaczęli ją odwiedzać przyjaciele. Rose, Juleka, Nino, Kim, Max... I wielu innych. A Marinette sprawiało trud zapamiętywanie ich wszystkich. Tych ludzi, których nie znała, ale musiała wierzyć, że się kiedyś przyjaźnili.
Tylko trzy osoby zapadły jej w pamięć w szczególny sposób.
Dziewczyna imieniem Alya i chłopak, Luka — oni odwiedzali ją najczęściej. I, w przeciwieństwie do reszty, nie naciskali, nie usiłowali przywrócić jej pamięci na siłę. Po prostu trwali przy niej, wspierali, gdy czuła się zagubiona.
— Wrócisz niedługo do szkoły? — zagadnęła pewnego razu Alya. — Bez ciebie jest tak... — machnęła ręką, szukając odpowiedniego określenia. — Pusto. Nudno.
Marinette czesała akurat włosy, związując je w swoje ulubione dwa kucyki. Stała przed lustrem, więc zobaczyła w odbiciu niepewność, jaka natychmiast odmalowała się na jej twarzy.
Szkoła.
— Chciałabym — przyznała szczerze. — Chciałabym... normalnie funkcjonować, ale...
Ale nie potrafię tak dobrze udawać.
Alya spojrzała na nią i skinęła głową, jakby potrafiła odczytać jej myśli.
— To w porządku. Przyzwyczaisz się na nowo. Możesz zacząć od początku.
Luka wspierał ją w inny sposób. Nie tyle słowami, co muzyką. Przynosił zawsze swoją gitarę, siadał obok Marinette i to, co można było oddać słowami, przedstawiał za pomocą melodii w tak urzekający sposób, że Marinette od razu go polubiła.
— Myślę, że czujesz się tak — mówił, po czym jego zwinne palce przesuwały się po strunach, wydobywając skomplikowane dźwięki. — Prawda? Dziewczyna taka jak ty zasługuje, żeby czuć się tak.
I zagrał inną melodię — tak przyjemną, że Marinette zamknęła oczy, rozkoszując się płynącymi gładko nutami.
Któregoś dnia, gdy grał dla niej własny utwór (który podobno już kiedyś słyszała) dostrzegła, że co chwilę zerka na nią z niezwykłą czułością w oczach. A wówczas i ona poczuła falę miłego ciepła rozlewającą się po całym ciele.
Polubiła Lukę. Ale czyżby kiedyś...
Już otwierała usta, by o to spytać, kiedy się pohamowała. Nawet jeśli... to już zamknięty rozdział. Przeszłość.
Musiała zacząć z czystą kartą.
W końcu powiedziała tylko:
— Dziękuję, że ze mną jesteś, Luka. Jesteś naprawdę dobrym przyjacielem.
Uśmiech, który otrzymała w odpowiedzi, utwierdził ją we wcześniejszych przekonaniach.
Ale jej życie wkroczyło na nowy tor, gdy pojawił się ktoś jeszcze inny.
🐞🐞🐞
Wczesnym rankiem, gdy pierwsze promienie słońca wpadały przez okno do piekarni rodziców Marinette, dziewczyna pakowała przygotowywane przez Toma makaroniki do swojego pudroworóżowego plecaka w kropki, oznaczonego symbolem, który podobno sama zaprojektowała.
Długo zajęło jej podjęcie decyzji o powrocie do szkoły, jednak w końcu się na to zdobyła. I oto stała, w swoim standardowym stroju: różowych spodniach z podwiniętymi nogawkami, białej koszulce i marynarce. Nowych i czystych, w przeciwieństwie do tych, które nosiła tego pierwszego dnia, jaki pamiętała.
Sabine krzątała się w kuchni, jednocześnie zaniepokojona i pełna nadziei. Po upewnieniu się kilkadziesiąt razy, czy Marinette nie ma wątpliwości co do swojej decyzji, zerknęła na zegar i uśmiechnęła się.
— Wiesz kochanie, nie pamiętam, kiedy ostatnio wybrałaś się do szkoły na czas.
— Naprawdę? Przecież szkoła jest niedaleko.
— A więc koniec ze spóźnieniem się?
Marinette zapięła plecak. Też pozwoliła sobie na delikatny uśmiech.
— Na to wygląda.
Już zamierzała pożegnać się z mamą, gdy rozległ się dźwięk dzwonka. Sabine zastygła ze ściereczką w ręce.
— Hmmm. Czyżby pierwszy klient?
Marinette założyła już jedno ramiączko.
— Pójdę otworzyć — zaoferowała, po czym ruszyła w kierunku drzwi.
Otworzyła.
I zamarła. Tak jak mama.
Znów to uczucie. Takie samo jak przy Czarnym Kocie. Przeszedł ją dreszcz.
Chłopak stojący w progu miał włosy w identycznym odcieniu co tamten superbohater, ale mniej niesforne i rozwichrzone. Jego rysy były w sumie podobne, a oczy... Też zielone. Ale tylko tęczówki.
Wyglądał zwyczajniej, w dżinsach, czerwonych trampkach, czarnej koszulce z trzema paskami i białej koszuli z krótkim rękawem. A jednak ten wyraz twarzy, ten uśmiech...
Marinette dopadła ta sama myśl co przy Czarnym Kocie.
Nie znam cię. A jednak czuję, że to ty... jesteś tym jedynym.
Na jej policzki wpłynął rumieniec, zanim jeszcze chłopak zdążył się odezwać.
— Cześć Marinette — ten głos, taki miły, taki znajomy... — Jestem Adrien Agreste. Rozumiem, że mnie nie pamiętasz, ale... chodzimy razem do szkoły. Zazwyczaj jeżdżę samochodem, ale pomyślałem, że możemy przejść się razem. Jeśli oczywiście chcesz.
— Cóż... — jej serce waliło mocno, zagarnęła sobie kosmyk włosów za ucho. — Byłoby miło. Dzięki.
— Marinette? — ze środka dobiegł głos Sabine.
— To tylko kolega! — zawołała. — Wychodzę. Do widzenia, mamo!
Natychmiast usłyszała odpowiedź, ale była zbyt rozkojarzona, żeby skupić się na słowach. Ten chłopak... to wszystko przez niego.
Mogłaby przysiąc, że gdy spojrzała głęboko w jego zielone oczy, na krótki moment odczytała z nich... niepewność. Czy to możliwe? Przecież to kompletnie nie pasowało do reszty wizerunku, jaki reprezentował. Wydawał się tak miły, opanowany, jego ruchy były spokojne, uśmiech niewymuszony...
Tylko czy na pewno?
To przeze mnie — pomyślała Marinette. Oczywiście czuł się nieswojo, bo jego dawna przyjaciółka patrzyła na niego jak na obcego. Mimo to... widocznie się starał.
Zamknęła za sobą drzwi.
— Wiesz gdzie jest szkoła? — spytał Adrien.
Potaknęła.
— Rodzice i Alya mi pokazali.
— To fajne miejsce — Adrien starł z twarzy wszelkie oznaki skrępowania, których zdołała się wcześniej doszukać. Teraz wyglądał po prostu na młodego, spokojnego chłopaka odprowadzającego nową koleżankę do szkoły. Słońce buszowało w jego miękkich blond włosach, rozjaśniając je jeszcze bardziej. — Jestem pewien, że szybko do niego przywykniesz.
Nie dodał: na nowo.
Zatrzymali się jednak po drodze. Wzrok Marinette padł na ogromny plakat w oddali. Widziała go już wcześniej, ale nie miała okazji dokładnie się przyjrzeć. W przeciwieństwie do teraz.
Tak się zaaferowała, że przystanęła. Obserwowała dwie postaci na jasnym, błękitnym tle.
Rozpoznała superbohatera, który jako pierwszy jej pomógł — w powrocie do domu. Czarny Kot wyglądał w zasadzie dokładnie tak jak na żywo: lateksowy kostium, nieposkromiona czupryna, całe zielone oczy. A jednak wydawał się... szczęśliwszy. Opierał się o swój kij i rzucał szelmowskie spojrzenie spode łba, jakby zaraz miał się wyprostować i potrząsnąć tymi jasnymi kosmykami. Marinette pomyślała, że tak mógł prezentować się na co dzień, przed tym wypadkiem, starciem z Władcą Ciem. Naprawdę przypominał Adriena, czy raczej jego mniej porządną wersję — w pozytywnym znaczeniu. Bardziej wyluzowaną, szarmancką, zabawną. Podobieństwo wyjaśniało, dlaczego i przy jednym, i przy drugim Marinette czuła się tak... wyjątkowo.
Ale obok Czarnego Kota stał ktoś inny. Ktoś, kogo dziewczyna nigdy dotąd nie widziała... A przynajmniej sobie nie przypominała.
Jego partnerka. Druga superbohaterka. Na oko w tym samym wieku, choć widocznie niższa, drobniejsza. Też miała kostium i maskę na oczach, ale czerwone w czarne kropki. Przy boku nosiła przypięty jakiś gadżet — coś małego, okrągłego. Może odpowiednik kija Czarnego Kota.
Jej twarz... Marinette wstrzymała oddech, uświadomiwszy sobie, że ta imponująca bohaterka z plakatu jest podobna do niej. Takie same duże oczy, fiołkowe tęczówki. Granatowe włosy z grzywką zaczesaną na bok upięte w dwa kucyki — też przy pomocy czerwonych gumek, ale dłuższych.
Gdy jednak Marinette przyjrzała się lepiej, otrząsnęła się. Dziewczyna nie mogła być nią. Pomimo paru wspólnych cech, różniły się diametralnie. Bohaterka stała dumnie wyprostowana, z uniesionym podbródkiem i ramionami skrzyżowanymi na piersiach. Emanowała pewnością siebie, powagą i wszystkimi cechami, których Marinette Dupain-Cheng nie mogła ujrzeć, stojąc przed lustrem.
Nie... to przez ten stres. Tylko jej się wydawało.
Adrien zatrzymał się, kiedy tylko zauważył swoją towarzyszkę w tyle. Nie potrzebował dużo czasu, by zorientować się, co przyciągnęło jej uwagę.
— Ach... Biedronka i Czarny Kot — odczytał ozdobny napis na plakacie.
Znów to. Znowu to samo. Pomimo jego wyraźnych starań nie umiał skutecznie ukryć, że coś go martwiło.
— Spotkałam Czarnego Kota — powiedziała Marinette. Powiedziała, zanim zdążyła się nad tym zastanowić. Ot tak, z nagłej potrzeby podzielenia się tym faktem z Adrienem. Nie była pewna co robi, ale mówiła dalej: — Tamtego dnia... To on zaprowadził mnie do domu. I obiecał wyjaśnić mi, co się wtedy stało, jednak wciąż nie do końca wiem. Pytałam rodziców i Alyi, i Luki. Uznali, że powinnam dojść do siebie, zanim wysłucham tej historii. Ale ja już doszłam do siebie. Bardzo mi zależało, żeby się dowiedzieć, więc przeczytałam artykuły w internecie...
Adrien skrzywił się.
— Artykuły niekoniecznie mówią prawdę. Przez to, że bohaterowie zniknęli, rozpowszechniono wiele plotek. Historie z internetu są pełne sprzeczności... tak sądzę.
— Chciałabym sobie to wszystko poukładać — wyznała z westchnieniem Marinette, wbijając wzrok w ziemię. — Chcę już ruszyć dalej, zostawić za sobą przeszłość, ale... to mnie zatrzymuje. Rany, chyba oszaleję.
Nie była pewna w którym momencie zaczęła mówić bardziej do siebie niż do niego. Otrząsnęła się, gdy poczuła nagle dłonie obejmujące jej ramiona lekko, ale pewnie. Spojrzała w górę — fiołkowe tęczówki napotkały zielone.
— Rozumiem — głos Adriena brzmiał naprawdę wspaniale. — Wytrzymaj jeszcze trochę, Marinette, dasz radę. Założę się, że skoro Czarny Kot obiecał wyjaśnić ci sytuację, na pewno to zrobi. Już wkrótce.
Marinette chciałaby w to uwierzyć.
— A co jeśli nie? — spytała z powątpieniem. — Przecież mógł mi składać same puste obietnice, żebym poczuła się lepiej.
Czy tylko jej się wydawało, czy kącik ust chłopaka minimalnie drgnął?
— Wątpię.
— No a Biedronka... — Marinette nie mogła się napatrzeć na odważną bohaterkę na plakacie. Nie znała jej, nie pamiętała, ale wszystko co przeczytała w internecie tak ją dobijało... — Jeśli naprawdę zginęła?
Zielone oczy lustrowały ją uważnie do momentu, gdy zatrzymały się na jakimś punkcie w dali. Nagle Adrien odsunął się od dziewczyny, zdejmując ręce z jej ramion.
— Marinette, zaraz się spóźnimy.
A więc jednak.
Jakim cudem tak dużo czasu upłynęło podczas ich krótkiej wymiany zdań?
— O nie — jęknęła.
Nie mogła się spóźnić, nie dziś. To jak pierwszy dzień w szkole.
Gdy rzucili się biegiem, Adrien nachylił się do niej i oświadczył szybko, lecz z przekonaniem:
— To bzdury. Biedronka nie zginęła.
— Dlaczego jesteś tego tak pewny? — wydyszała Marinette, przyspieszając bieg.
Wtedy on się uśmiechnął, ale co kryło się w tym uśmiechu, nie mogła ocenić. Na początku trochę rozbawienia, potem szczypta smutku, a na koniec po prostu znów ta pewność siebie.
— Bo wiem, że Biedronka nie zginęłaby tak łatwo. Zawsze jej ufałem.
Po czym pchnął drzwi wejściowe, aby się otworzyły, i wbiegli razem w poszukiwaniu klasy.
🐞🐞🐞
Zapadał zmrok.
Marinette skończyła odrabiać lekcje i siedziała w swoim pokoju, przy biurku. Ołówek miała wetknięty za ucho, gdy pochylała się nad warstwą różowego materiału, przesuwając go uważnie pod maszyną.
Nie dało się ukryć, że dziewczyna miała trudności ze skupieniem się, jednak szycie stanowiło wyjątek. Uwielbiała to robić — mogła się wyciszyć, dać upust wyobraźni, tworzyć piękne stroje. Odszukawszy w swoich rzeczach mnóstwo projektów, od razu poczuła świerzbienie w palcach i zapragnęła wziąć się do dzieła. Naturalnie wiedziała, że musi jutro wstać i iść kolejny dzień do szkoły, więc powinna się wyspać, lecz mimo to... pokusa była zbyt silna.
Zgodnie z zapewnieniami Adriena Agreste'a i reszty bliskich, w szkole jej się podobało. Osoby, które za nią nie przepadały, zdołałaby wyliczyć na palcach jednej ręki. Cała reszta była dla niej bardzo miła. Większość nauczycieli wykazywało się wyrozumiałością. W ich towarzystwie Marinette poczuła, że mimo amnezji nie odstaje od reszty. Że przyjaciele nadal ją lubią. Że nadal stanowi część jednej wielkiej rodziny.
Poczęstowała wszystkich makaronikami Toma. Kiedy podeszła do Adriena, coś jej się odświeżyło w pamięci... A może to ona wolała tak myśleć. Z perspektywy czasu uznała, że było to coś innego, jakieś głęboko zakorzenione przeczucie.
Bo gdy ni stąd, ni zowąd przyszło jej do głowy, by zapytać, czy ulubionym smakiem Adriena jest marakuja... chłopak uśmiechnął się i potaknął.
I Marinette też uśmiechnęła się na to wspomnienie, po czym odwróciła materiał na drugą stronę.
Pracowała właśnie nad projektem, który leżał na samym dnie szuflady, a jednak zdołał ją zaintrygować. Zamierzała wykonać zwiewną sukienkę w kolorze pudrowego różu z białą obramówką wokół dekoltu i rękawów. Coś prostego, przyjemnego i praktycznego. I zdecydowanie w jej stylu. Od tego chciała zacząć.
Szyła zatem i szyła, a czas płynął, aż zaczęła odczuwać dziwną... pustkę. Brakowało jej czyjegoś towarzystwa, ale nie wiedziała czyjego. Nie nie wiedziała, lecz nie pamiętała. Kto trwał przy niej w każdej prywatnej chwili, kto z nią rozmawiał, poprawiał humor?
Zagryzła wargę. Jak to możliwe, że czuła się samotna, gdy wszyscy wokół ją wspierali?
Nocną ciszę zakłócił nagle dźwięk stukania. Marinette zostawiła maszynę, odsunęła niedokończoną sukienkę. W pierwszej chwili sądziła, że tylko się przesłyszała przez zmęczenie. Ale dźwięk rozległ się ponownie. Dobiegał z... balkonu.
Zaintrygowana, wspięła się na łóżko i uchyliła klapę. Kto mógł ją odwiedzać o takiej porze na balkonie?
Podniosła wzrok. I natychmiast napotkała sylwetkę w czarnym kostiumie.
Jasne włosy. Kocie uszy. Intrygujące zielone oczy.
— Kocie! — wykrzyknęła, prędko do niego wychodząc.
Obdarował ją uśmiechem, niebezpiecznie podobnym do uśmiechu Adriena Agreste'a, ale nieco bardziej zawadiackim. Twarz Marinette oblał rumieniec, kiedy sobie uświadomiła, że stoi przed nim w piżamie, a jej rozpuszczone włosy smuga wiatr.
— Wybacz spóźnienie, Moja Pani. Miałem sporo na głowie.
Adrien miał rację — pomyślała.
— Chyba ci nie przeszkadzam? — Czarny Kot rozejrzał się dla upewnienia.
— Skąd. Właśnie się czymś zajmowałam.
Jedna z jego jasnych brwi powędrowała w górę.
— Więc nie śpisz o tej porze, Marinette?
— Och... — wywróciła oczami, choć się uśmiechała. — To samo mogę powiedzieć o tobie.
— Ja to co innego — wybronił się. — Wiesz, koty często łażą po nocach.
— Bardzo śmieszne. Przypominam, że masz mi coś do wyjaśnienia.
Czarny Kot cofnął się parę kroków, przylegając plecami do barierki. Dopiero teraz, w świetle księżyca, Marinette dostrzegła w jego oczach cień smutku. Jak podczas ich ostatniego spotkania.
— Chcę usłyszeć prawdę — zaznaczyła. — Co się tam wydarzyło. I co się stało z Biedronką?
Chłopak westchnął głęboko.
— Cóż, szczerze mówiąc, wpadłem właśnie po to, żeby ci powiedzieć. Oraz zobaczyć, co u ciebie słychać. Szyjesz coś?
Skinęła głową. A potem wzruszyła ramionami.
— Znowu chodzę do szkoły. Powinnam chyba lepiej się wyspać, ale... szycie mnie uspokaja.
— Rozumiem. Tamto starcie... było przełomowym wydarzeniem dla nas wszystkich. Dla ciebie, Moja Pani, szczególnie.
Odwrócił się, by mieć przed sobą ten widok — widok Paryża po zmroku. Marinette zagarnęła włosy za uszy i podeszła do niego, stojąc w odpowiedniej odległości. Nie zbyt blisko, by się nie narzucać. Nie zbyt daleko, by nie poczuł się odtrącany. Idealnie.
A Czarny Kot zaczął opowiadać.
— Jak pewnie się dowiedziałaś, Biedronka i ja trzymaliśmy nasze tożsamości w sekrecie. Dla bezpieczeństwa i tak dalej. A przynajmniej... tak podają media.
— Ale znaliście się — domyśliła się Marinette. — Wy dwoje.
Miała nadzieję, że ciemność ukrywa rumieńce na jej twarzy. Sama była ciekawa, kto skrywa się pod maską, jednak nie odważyła się zapytać.
Biedronka to co innego. Musiała być mu bliska. Ona z pewnością znała jego tożsamość.
— Nie. Tak. To znaczy... — zmarszczył brwi. — Kropeczka upierała się, by zachować ostrożność. Strasznie mnie to męczyło, jednak dawaliśmy radę. Do pewnego momentu, właśnie podczas naszej ostatniej wspólnej walki.
Nie możesz zazdrościć Biedronce — powtarzała sobie w duchu Marinette. Nie mogła mieć pretensji, że chłopak, który zrobił na niej takie wrażenie, zakochał się w swojej dzielnej, dojrzałej partnerce. Nie w prostej dziewczynie z piekarni, która od czasu do czasu rozwodziła się nad projektami ubrań.
Mimo to czuła zazdrość. Nie dużo, lecz odrobinę. A to dlatego, że zazdrość tłumiło zmartwienie. Niezależnie od relacji łączącej Biedronkę z Czarnym Kotem, była bohaterką. Ochroniła miasto. Po czym ślad po niej zaginął.
No a ten żal na twarzy jej partnera...
— W porządku — Marinette położyła mu rękę na ramieniu. Wciąż bardzo chciała usłyszeć opowieść, ale... — Jeśli nie masz ochoty, nie musisz o tym mówić.
Ale chłopak pokręcił głową.
— Właśnie że muszę. Powinienem. Posłuchaj, Marinette... przyszedłem, żeby ci wszystko wyjaśnić, bo najwyższy czas się pożegnać.
— Że co?
— Posłuchaj do końca, mówię.
Dziewczyna zacisnęła usta. Zsunęła rękę z jego ramienia i już zamierzała zabrać ją do siebie, kiedy Czarny Kot zrobił coś, czego się kompletnie nie spodziewała.
Zatrzymał ją, splatając z nią palce.
Tak... zdecydowanie się cieszyła z powodu tych ciemności.
— Twoja koleżanka Alya napisała na Biedroblogu o samej walce. Pewnie czytałaś. Więc... cóż, to akurat jest prawda. Władcy Ciem w końcu udało się stworzyć złoczyńcę, który zabrał nam pierścień i kolczyki. Ale nie poznaliśmy naszych tożsamości od razu. Przez jakiś czas improwizowaliśmy. Choć uniemożliwiliśmy mu połączenie obu miraculi, znaleźliśmy się w pułapce.
Kot przerwał na chwilę. Poruszył niespokojnie drugą, wolną ręką. Wydawał się trochę zdenerwowany.
Wkrótce podjął wątek:
— Finalnie Władca Ciem zrozumiał, że nie odbierze nam miraculi. Szukał innego sposobu, by zrealizować swoje plany. Jakiekolwiek by one nie były — wzdrygnął się. — Potrzebował do tego pozostałych miraculi ze szkatułki. Strażniczka, czyli Biedronka, była jedyną osobą, która mogła mu je dać.
W tym momencie Marinette zaczęła się zastanawiać się, czy na pewno chce usłyszeć koniec historii. Ale nie mogła się już wycofać.
— I wtedy... wyrzekła się tej roli — wypowiedzenie tych słów sprawiło chłopakowi wiele trudności.
— Czy Władca Ciem poznał jej tożsamość? — zapytała Marinette.
Kot pokręcił głową.
— Nie sądzę. Zaplanowała to wcześniej, jak to ona. Poprosiła mnie... — nie wiedział już, jak to ująć w sensowne zdania. — Uciekliśmy. Rozpętało się zamieszanie. My też nie poznaliśmy jego tożsamości, ale później na miejscu wydarzeń znalazłem jego miraculum.
— Zatem to koniec Władcy Ciem — wywnioskowała Marinette.
Czarny Kot skinął głową.
— Ale... kto został nowym strażnikiem? I co z Biedronką?
— Przepraszam, Marinette, ale nie mogę ci wiele zdradzić — ścisnął jej dłoń odrobinę mocniej. — Biedronka musiała... odejść. I ja... mimo że zachowam miraculum, nie będę go używał. Największe zagrożenie już za nami.
Za nami.
Marinette poczuła suchość w ustach.
— Rozumiem... Ja...
Oczywiście zabrakło jej słów.
Ale chłopak zdobył się na smutny uśmiech.
— Przykro mi. To koniec Biedronki i Czarnego Kota, więc... muszę odejść. Byłaś świetną przyjaciółką, naprawdę.
Gdy ją objął, poczuła, jak się rozpływa.
Przytuliła się do niego. Jej zagarnięte za uszy włosy wróciły na swoje miejsce, ale się tym nie przejmowała.
Nie była pewna, jak długo tak trwała — w ramionach chłopaka, z którym podobno się przyjaźniła, choć tego nie pamiętała, i w którym się kompletnie zadurzyła. Chciała, by ta chwila się nigdy nie kończyła. Chciała przyciągnąć go do siebie mocniej, powiedzieć: Nie odchodź.
Ale nie miała prawa tego zrobić.
Gdy się odsunął, gdy popatrzyli sobie prosto w oczy, z trudem powstrzymała pokusę, by go pocałować.
— Żegnaj, Marinette.
Tak brzmiały ostatnie słowa, jakie od niego usłyszała.
— Żegnaj, Czarny Kocie.
A potem patrzyła, jak się oddala, skacząc po dachach przy pomocy swojego kija.
Już następnego ranka na Biedroblogu pojawiła się ta wersja wydarzeń, którą od niego usłyszała.
🐞🐞🐞
Adrien Agreste wrócił do domu tak jak zwykle.
Wpadając przez okno.
Trzy słowa (Plagg, chowaj pazury) i czarny kostium bohatera zniknął, włącznie z maską i kocimi uszami. I jego oczom wróciły normalne białe białka, a włosy ułożyły się tak jak nosił je na co dzień.
Dlaczego wszystko działało tak samo, gdy zmieniło się tak wiele?
Adrien westchnął głęboko i usiadł przy biurku, odwracając się w stronę okna, ku usianemu gwiazdami niebu, podczas gdy jego małe czarne kwami pomknęło do szafki, by dopaść cały zapas sera, który się tam znajdował.
Po czym wyleciało na zewnątrz i wepchnęło sobie kawał camemberta do buzi.
— Rety, Adrien, to było naprawdę dziwne. Ona myśli, że cię więcej nie zobaczy, a nie wie...
— Tak będzie lepiej, Plagg — uciął chłopak. — Nie wracajmy do tego.
— No przecież wiem! Ale nie możesz tak mocno tego przeżywać. To się powoli zmienia w obsesję, którą świetnie ukrywasz.
Oczywiście trafił w punkt.
Odkąd Biedronka przejęła rolę po Mistrzu Fu Adrien był świadom, że ten moment pewnego dnia nadejdzie. Ale nie spodziewał się, że to się stanie tak szybko.
Wspomnienia wciąż wracały, nawet w najmniej odpowiednich momentach.
Jak stał, przeciskając plecy do ściany, słysząc zdesperowany głos swojej partnerki.
Jak jej palce wbijały się w jego ramię, gdy tłumaczyła, co zamierza zrobić.
Jak uciszała go, gdy protestował.
Jak go pocałowała.
I wreszcie jak na jego oczach czerwony kostium w kropki zniknął, maska zniknęła, ukazując twarz Marinette Dupain-Cheng. A wtedy musiał ją zabrać z dala od miejsca właściwego zdarzenia, by nikt nie nabrał podejrzeń i patrzeć, jak dochodzi do siebie.
Jak po raz pierwszy na niego spojrzała, nie pamiętając, kim jest.
Nasuwało się oczywiste pytanie.
Dlaczego?
Dlaczego to musiało się stać akurat, kiedy zaczęło im się układać? Marinette w szkole przestała patrzeć na niego jak na obiekt westchnień, a Biedronka podczas codziennych patroli coraz mniej otwarcie odtrącała jego zaloty, by ostatecznie spełniła jego największe marzenie, całując go w usta.
By później zapomnieć.
Nieodwracalnie.
Te chwile, które spędzili razem... Relacja, jaką zbudowali...
Stracili to.
— Nie wiem co robić — przyznał finalnie, bardziej przed sobą niż przed Plaggiem. — Marinette jest dla mnie miła i powoli się przyzwyczaja, ale ja... ja nigdy się nie przyzwyczaję.
Plagg pochłonął cały kawałek sera, po czym podleciał bliżej.
— Czasami wszystko, na co ciężko pracowaliśmy, przepada. I nic nie można na to poradzić. Pozostaje jedynie zacząć od nowa, Adrien.
— Mówisz jakby to było proste — wymamrotał chłopak.
— No to spójrz na to tak: teraz macie szansę na normalne życie. Żadnych niebezpiecznych walk, więcej czasu dla siebie. Jeśli Marinette kiedyś się w tobie zakochała, może to powtórzyć.
Adrien dźwignął się na nogi.
Ostatnie spojrzenie na niebo.
Naiwna, dziecinna nadzieja, że jego była partnerka też na nie patrzy właśnie w tej chwili.
— Może masz rację, Plagg. Ale potrzebuję czasu. Muszę napisać nowej strażniczce, że może już wrzucić wpis na bloga.
I wyciągnął telefon, żeby wybrać numer Alyi Césaire.
🐞🐞🐞
Okazało się, że potrzebował czasu do weekendu.
Wyrobiłby się szybciej, gdyby nie jego ojciec. Gabriel Agreste chodził w ostatnim czasie bardziej przybity niż zwykle, ale nie chciał o niczym rozmawiać z synem... jeszcze bardziej niż dawniej. Przesiadywał w gabinecie znacznie dłużej niż zazwyczaj, a Adrienowi załatwił jeszcze bardziej napięty grafik zajęć.
W weekend, późnym rankiem, poprosił ochroniarza, żeby zawiózł go gdzieś przed lekcją chińskiego. Oczywiście początkowo spotkał się z protestem. Wystarczyło jednak trochę ponaciskać, zaznaczyć, jak mu zależy.
Bo faktycznie zależało.
I to zadziałało. Ściskając w dłoni bukiet czerwonych róż, zapukał do drzwi tak jak w dniu, gdy razem udali się do szkoły.
Przez chwilę się wahał, czy to na pewno dobry pomysł. Ale potem przypomniał sobie słowa Plagga i obawy błyskawicznie zniknęły.
Otworzyła mu.
Fiołkowe oczy wytrzeszczone ze zdumienia.
Rumieniec oblewający blade policzki.
Ślady mąki na rękach i marynarce, jakby właśnie pracowała z Tomem. Teraz spanikowała i wytarła dłonie w spodnie, przez co i tam powstały białe smugi.
Była taka piękna.
— Adrien? — zapytała, gdy czerwień na jej twarzy robiła się coraz wyraźniejsza.
— Cześć Marinette — powtórka z rozrywki.
Wyciągnął bukiet w jej stronę i się uśmiechnął. I poczuł, że on też się rumieni.
— Chciałbym... zacząć od nowa.
🐞🐞🐞🐞🐞🐞🐞
To jest zakończenie, którego nigdy, pod żadnym pozorem, nie chcę zobaczyć w serialu.
Po prostu przyszedł mi do głowy pomysł na taką alternatywę. Liczę, że kariera Marinette jako strażniczki będzie o wiele dłuższa. (Najlepiej gdyby w jakiś sposób nie straciła pamięci). A na koniec wszystko się wyjaśni, oboje poznają swoje tożsamości, i tożsamość Władcy Ciem. A co do Władcy Ciem — śmiało, możecie się czepiać, że to nieaktualne imię. Ale kiedy tak ciągle je zmienia, to nie wiadomo, jak będzie się nazywał na końcu. Dlatego zdecydowałam się na Władcę Ciem (nie Władcę Mroku ani Monarchę). To imię było pierwsze, było najdłużej i się do niego przyzwyczaiłam.
Dajcie znać, jak wam się podobało. Dziękuję za przeczytanie! ❤🐞
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top