Rozdział 8
"Nie mów nic. Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości."
Paulo Coelho.
Gdy usłyszałem swoje imię wypowiedziane cichym głosem, który rozpoznałbym wszędzie i o każdej porze, odwróciłem się z przyśpieszonym biciem serca. Była taka piękna. Miała na sobie zwiewną sukienkę w kolorze błękitu. Dopiero po chwili zorientowałem się, że jest ona taka sama jak ta, w którą była ubrana gdy prosiłem ją o rękę. Czy to był jakiś znak od losu, od niej, od naszych przyjaciół? Nie ważne. Teraz liczyło się tylko to, że tutaj była. Jej oczy zaczęły lśnić od blasku świec i gromadzących się w nich łez. Otrząsłem się z szoku i starałem się pamiętać o tym, dlaczego to wszystko zostało zorganizowane. Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w jej kierunku. W tle rozbrzmiewała delikatna muzyka instrumentalna, gdyż taką najbardziej lubiła.
Moja ukochana żona, piękna niczym anioł była tutaj, przede mną. Nie mogłem uwierzyć w to, że jednak może się wszystko jeszcze udać. Gdy zbliżyłem się do niej na odległość ramion, spojrzałem w jej cudowne, czekoladowe oczy i już wiedziałem. Tylko ona potrafiła mnie kochać, rozśmieszać, złościć. Tylko z nią mogłem przeżyć resztę życia, choćby miało ono trwać tylko chwilę. Kochałem tę kobietę ponad wszystko i byłem dumny, że jest moją żoną. Po chwili zorientowałem się, że tak naprawdę nigdy jej tego nie powiedziałem. Czy wiedziała, jak ważna była w moim życiu? Po tym, co się ostatnio wydarzyło i po tym, co mi powiedziała znałem odpowiedź.
- Amanda... - zacząłem, nie wiedząc co mam dalej powiedzieć. Było tyle rzeczy o których musiała wiedzieć.
- Dlaczego? – zapytała patrząc mi w oczy. Nie musiała niczego więcej dodawać. Wiedziałem o co pyta, tak jak znałem na nie odpowiedź, która mogła być tylko jedna.
- Bo kocham cię ponad życie – odparłem pewnie, nie spuszczając z niej wzroku.
Po bardzo długiej, moim zdaniem, chwili stało się coś, o czym marzyłem odkąd ode mnie odeszła. Mandy wpadła w moje ramiona i objęła mnie mocno, jakbym miał się za moment rozpłynąć. Odwzajemniłem jej uścisk. Wiedziałem, że jeżeli to ode mnie będzie zależało, już nigdy nie pozwolę jej odejść. Pocałowałem czubek jej głowy, zamykając oczy i wdychając ten tak dobrze mi znany zapach. Frezje. Nigdy mi nie zdradziła, skąd bierze się na jej ciele ten zapach. Uśmiechała się zawsze lekko i mówiła, że to jej tajemnica i że nie mogę wiedzieć wszystkiego, bo nie miałbym co robić przez resztę naszego życia. Uśmiechnąłem się do tej myśli.
Nagle poczułem, że moja koszula na piersi robi się mokra. Odsunąłem Amandę od siebie tylko po to, by móc spojrzeć w jej twarz. Po jej policzkach, teraz zaróżowionych, spływały łzy. Poczułem ukłucie w sercu. A co, jeśli mnie już nie chce? Odrzuciłem z myśli to pytanie.
Będę walczył o tę kobietę do końca moich dni.
— Kochanie, dlaczego płaczesz? – zapytałem, wycierając dłonią jej policzki. Popatrzyła na mnie i wtedy już wiedziałem.
— Bo boję się, że to jest tylko kolejny sen – przyznała cicho, nie spuszczając ze mnie wzroku.
— To nie jest sen – zapewniłem ją obejmując jej twarz dłońmi. – Kocham cię i bardzo przepraszam za wszystko co ci zrobiłem.
— Tak się cieszę, że mnie nie posłuchałeś – wyznała z kształtującym się na jej buzi malutkim uśmiechem.
— Chyba po raz pierwszy – wyrwało mi się za co oberwałem od mojej żony w ramię.
Przytuliłem ją ze śmiechem. Tak bardzo tęskniłem za tym jak mnie strofuje, choć nieczęsto jej się to zdarzało, co z pewnością było moją winą. Nie dopuszczałem jej do siebie, wiedziałem o tym. Czekała nas poważna rozmowa, której dłużej już nie mogłem unikać. Po kilku minutach usłyszałem dziwny dźwięk i poruszenie Mandy. Po chwili znów usłyszałem to samo. Momentalnie zrozumiałem. Zatrząsnąłem się od powstrzymywanego śmiechu.
— To nie jest śmieszne – obruszyła się Mandy.
— Przepraszam – udało mi się powiedzieć, po czym wciąż ją obejmując skierowałem nas do przygotowanego stolika. – Pora nakarmić moje głodomorki.
— Nareszcie – westchnęła, na co się roześmiałem szczerze. Spojrzała na mnie, a w jej oczach dojrzałem te długo oczekiwane iskierki rozbawienia. – Wiesz... zostałam w ekspresowym tempie przygotowana ale niestety dostałam tylko krakersy od Coralin.
— Cóż za zaniedbanie z mojej i jej strony – sarknąłem lekko spoglądając na nią z wciąż rosnącą radością.
— Fakt. – Przytaknęła całkowicie poważnie. Pokręciłem głową w rozbawieniu i sięgnąłem po pokrywę.
Przed nami ukazała się, ulubiona ostatnimi czasy, potrawa Amandy. Na jej widok szczerze się roześmiała.
* * *
Jak myślicie, wszystko idzie dobrze? – zapytałam patrząc na swój kawałek pizzy.
Siedzieliśmy właśnie razem u Edny, po tym jak zostawiłam Mandy przed bramą. Najbardziej niepasujące do jej domu było niewątpliwie nasze jedzenie, mianowicie pizza, piwo i mnóstwo popcornu. Nie mieliśmy się jednak gdzie podziać, gdyż w kwiaciarni woleliśmy nie ryzykować posiadówy. Zawsze mogło się zdarzyć to, że Amanda wróci albo wkurzona i to mocno, albo rozklejona. A wówczas zadzwoni do któregoś z nas albo i nie. Któż bowiem trafi za zmieniającymi się hormonami kobiety ciężarnej? Mógł się wydarzyć też taki scenariusz, że przybędzie tam razem z Nicholasem, więc tym bardziej, lepiej nie przeszkadzać.
— Z pewnością. Mandy do głupich nie należy – stwierdził Jacke, oglądając niczym pod mikroskopem trzymaną w palcach grudkę popcornu.
— Po prostu to zjedz – odezwał się Felix, patrząc z niesmakiem na poczynania Jacke'a.
— Jak możesz to jeść rękoma? Przecież to jest tłuste jak cholera. – Jacke skrzywił się dalej oglądając grudkę.
— Czy ty całkowicie zgłupiałeś?! – zapytał z irytacją Felix. Patrzyłam na ich przekomarzania z niedowierzaniem. Boże drogi! Dorośli a zachowują się gorzej niż dzieci!
— Chłopcy, proszę w tej chwili przestać. – Usłyszałam pełen powagi głos Edny, która właśnie weszła do pokoju niosąc tacę z szarlotką. – Jacke, nie baw się jedzeniem. Felix, proszę weź serwetkę inaczej będziesz polerował ten stół dopóki nie będzie miał takiego wyglądu jak wcześniej. Coralin, słoneczko przynieś proszę tacę ze szklankami z kuchni.
— Oczywiście. – Rozbawiona wstałam ze swojego miejsca. Tak oto jedna niewielka kobieta usadziła dwóch dorosłych mężczyzn, którzy siedzieli teraz niczym skarcone dzieci, tęsknie spoglądając na ciasto w obawie, że za karę niczego nie dostaną.
Gdy powróciłam ze szklankami, chłopcy nadal zachowywali się grzecznie. nałożyłam sobie kawałek ciasta i usiadłam na jednym z antycznych foteli. Edna właśnie opowiadała jak jej mąż miał wieczną migrenę gdy przynosiła do domu kolejny antyk. Widać było, że mimo iż brakuje jej męża, to jednak jest w niej jakaś radość.
— A gdzie moja kochana Marie? – zapytała mnie po chwili ciszy.
— Pani Mendoza postanowiła pojechać do swoich dzieci. Nie będzie jej przez dwa tygodnie.
— Och, to dobrze. Mówiła, że bardzo za nimi tęskni. – W głosie Edny słychać było ogromną tęsknotę.
— Tak jak ty tęsknisz za swoim mężem, prawda?
— Nie tylko. Moja droga, straciłam w życiu więcej niż możesz sobie wyobrazić. – Po tych słowach udała się na taras. Nie zatrzymywałam jej. Dotarło do mnie, że tak naprawdę nic nie jest takie na jakie może wyglądać na pierwszy rzut oka. Wszyscy mamy swoje mroczne tajemnice. Niektóre dręczą nas przez chwilę, inne do końca naszych dni. Westchnęłam ciężko spoglądając na mrok pokrywający ogród. Odwróciłam się i wróciłam do chłopaków.
* * *
Byłam chyba najbardziej najedzoną kobietą pod słońcem. Serio, wcale nie przesadzam. No, może z jedzeniem rzeczywiście, z lekka przegięłam, ale byłam tak bardzo głodna, a ono wyglądało tak smakowicie. No, nie mogłam się oprzeć, nawet jeśli bardzo bym tego pragnęła. W końcu było to moje kochane, przynajmniej ostatnio, spaghetti a na deser naleśniki z serem polane cudowną, słodką, rozpływającą się w ustach czekoladą. Ja przecież nic nie poradzę na żywieniowe zwyczaje moich dzieci, prawda? Bo, w końcu nie ja chciałam hamburgera z frytkami o trzeciej nad ranem, no nie?
Po skończonej kolacji Nicholas zaprowadził mnie do wnętrza domu i posadził na bardzo wygodnej kanapie. Podawał mi teraz ciepłą herbatę owocową i jakieś ciasteczka, które choć cudownie pachniały i tak samo wyglądały, to jednak nie było, jak na razie, miejsca w moim żołądku na choćby jedno. Przyjęłam od niego filiżankę przyglądając się jego skupionej twarzy. Przyznam, że po raz pierwszy od bardzo dawna czułam się jakbym była w domu. Tak właśnie kiedyś sobie wyobrażałam wieczory spędzane z mężem.
Gdy usiadł obok mnie nadal był milczący. Przypomniałam sobie jego słowa na początku dzisiejszego wieczoru. Cóż... chciałabym aby wyznał już wszystko, co go tak gnębi byśmy mogli się zastanowić nad naprawieniem naszego małżeństwa. Nie będzie to jednak możliwe bez absolutnej szczerości.
— Nicholasie? Mówiłeś, że o czymś musisz mi powiedzieć – zaczęłam niepewnie. Podniósł na mnie wzrok w którym malowało się tyle bólu, że aż poczułam ciarki na ciele. Co on przede mną cały czas ukrywał?
— Pół roku temu, w szpitalu podczas rutynowego zabiegu straciłem przytomność. Prosiłem Alicję, pielęgniarkę która była przy tym obecna by nikomu nic nie mówiła. Zgodziła się pod jednym warunkiem, że pójdę się przebadać. Wtedy bardzo szybko zacząłem tracić na wadze – wykrztusił z siebie dość opornie. Nawet niczego nie podejrzewałam tak dobrze to przede mną ukrywał.
— Mówiłeś, że to przemęczenie – odezwałam się cicho.
— Bo tak też wtedy myślałem. Bałem się jednak, że gdy Alicja powie co się wtedy wydarzyło nie mógłbym dalej współpracować ze szpitalem, a praktyka pewnie upadłaby z dnia na dzień z powodu niekompetentnego lekarza. Zrobiłem zatem te przeklęte badania. – Wziął głęboki oddech, zamknął oczy jakby modląc się o siłę by mówić dalej. Zaczynałam nawet podejrzewać, co takiego chce mi przekazać. – Okazało się, że te wszystkie zawroty głowy, osłabienie organizmu, utrata wagi, brak apetytu i zachwiania koncentracji było nie bez przyczyny i nie było nim zmęczenie. Mam guza w mózgu umiejscowionego w płacie odpowiedzialnym za ważne funkcje życiowe. Na tą chwilę jest nieoperacyjny.
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Z jednej strony czułam narastającą we mnie wściekłość, że nie powiedział mi o tak ważnej rzeczy. Przecież mieliśmy być ze sobą na dobre i na złe. Z drugiej jednak strony zaczynałam się bać, panicznie bać się tego, czego jeszcze mi nie wyjawił. Co teraz z nim będzie? Nicholas jakby przewidywał moje kolejne pytanie, wyznał:
— Dano mi kilka miesięcy, może rok.
— Nie można niczego zrobić? – wyszeptałam z lękiem. Nie mogłam go stracić! Nie teraz, gdy zaistniała nadzieja, że wszystko będzie dobrze!
— Jest pewna metoda, ale związana z ogromnym ryzykiem. Można zastosować ostrą kurację lekami, które mogą spowodować delikatne zmniejszenie, a co za tym idzie przesunięcie guza w dogodne dla chirurgów miejsce i wówczas go wyciąć.
— Dlaczego tego nie zrobiłeś? - zapytałam zdziwiona. Skoro tak się napracował nad kłamaniem mi w żywe oczy, to mógł przecież podjąć leczenie.
— Bałem się, że po tych lekach mogę się nie wybudzić. Wymagają one wprowadzenia mnie w stan śpiączki farmakologicznej – wyjaśnił spokojnie Nicholas.
— Czy to jest twoja jedyna szansa? – zapytałam spoglądając poważnie w jego zmęczone oczy. Wiedziałam już, że mnie kochał. Z jednej strony szukał rozwiązania, z drugiej bał się mnie stracić przedwcześnie. Idiota, ale mój.
— Tak – odpowiedział cicho, zasłaniając twarz rękoma. Zabrałam jego dłonie, po czym go objęłam. Owinął swoje ramiona wokół mojej powiększonej tali. Wtuliłam się w jego ramię, wdychając jego zapach.
— Dlaczego mi nie powiedziałeś?
— Nie mogłem znieść myśli, że będziesz patrzeć jak umieram. Wolałem, byś mnie powoli zaczynała nienawidzić.
— A teraz?
— Bardzo chcę żyć. Dla ciebie i naszego dziecka – odparł stanowczo. Czułam, że za chwilę rozpłaczę się jak małe dziecko, jednak musiałam mu powiedzieć coś jeszcze.
— Dzieci. – Odsunął się ode mnie, by móc spojrzeć mi w twarz.
— Co takiego?
— Będziemy mieli dzieci, w liczbie mnogiej Nicholasie. Felix, mój ginekolog, powiedział, że to bliźnięta. – Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało. Pamiętałam bowiem, co wtedy powiedziała Coralin zupełnie się przy tym nie krygując.
— O mój boże! – Z powrotem wpadłam w jego objęcia. Poczułam jego łzy na moim ramieniu. – Tak bardzo cię kocham Amando, nasze dzieci także.
— Ja ciebie też, ale przed nami jeszcze dość długa droga. Na razie jestem na ciebie jeszcze zła – powiedziałam poważnie, na co uśmiechnął się z zakłopotaniem i poczuciem winy wymalowanym na jego przystojnej twarzy. Choć bardzo się cieszyłam z miejsca, gdzie obecnie się znajdowałam, to jednak musi minąć trochę czasu zanim znów mu zaufam. Teraz to nie było jednakże najważniejsze. – Nicholasie, musisz spróbować tego leczenia. Jesteś połową mojego serca. Potrzebuję cię. Nie mogę cię stracić.
— Wiem. Jutro polecę do Houston na badania. Skontaktuję się też z moim lekarzem – obiecał.
— To dobrze. I jeszcze jedno – odparłam, wyswobadzając się z jego objęć. Walnęłam go w ramię tak, aby poczuł moją złość. Skrzywił się zaskoczony. Spojrzałam mu twardo w oczy. - Niczego więcej masz przede mną nie ukrywać, bo cię własnoręcznie zatłukę, przysięgam.
Na moje słowa Nicholas wybuchnął głośnym śmiechem. Objął mnie przysięgając, że będzie ze mną już zawsze szczery. Chwilę później poczułam lekkie kopnięcie. Nicholas chyba też, gdyż odsunął się i spojrzał na mnie z zaskoczeniem. Uśmiechnęłam się i wzięłam jego dłoń kładąc na moim zaokrąglonym brzuchu.
Chyba cię usłyszały – powiedziałam. W jego oczach dojrzałam tyle miłości i wzruszenia, że nie mogłam opanować swoich łez. Starł je delikatnie dłonią, obejmując mnie i całując mocno w usta.
— Kto tu mieszka? – zapytałam po dłuższej chwili, leżąc w ramionach Nicholasa.
— Nikt. Ten dom stoi pusty od lat. Edna powiedziała, że właściciel wyprowadził się, nie interesując się nim więcej.
— Jest bardzo ładny i przy odrobinie pracy, mógłby stać się bardzo przytulny – powiedziałam rozglądając się po pomieszczeniu, które kiedyś musiało być piękną sypialnią.
— Owszem – przyznał Nicholas. – Chciałabyś tu zamieszkać?
— Żartujesz? – Spojrzałam na niego zaskoczona. – Mamy dom w Filadelfii.
— Ale tutaj masz kwiaciarnię, którą sama stworzyłaś – powiedział czule, całując mnie w czoło. – Tutaj też mogę otworzyć gabinet. Zaczniemy wszystko od nowa.
— Jesteś pewny? – zapytałam pełna nadziei na ten całkowicie nowy rozdział w naszym życiu. Miałam tutaj prawdziwych przyjaciół. Gdyby tylko Nicholas mógł również odnaleźć tu szczęście.
— Tak – odparł z pewnością w głosie. – Mandy, popełniłem już wystarczająco wiele błędów. Chciałbym, by się one nigdy nie wydarzyły, jednak tego nie mogę zrobić. Mogę jedynie walczyć, byś mi wybaczyła i zrobić wszystko abyś była szczęśliwa. Nie sądzę byśmy dobrze się czuli w starym domu.
— Cieszę się, że tak myślisz. Uważasz, że stać nas będzie na ten dom? Potrzeba tu sporo pracy – odparłam niepewnie. Przecież teraz potrzebuje leczenia, a nie stukania młotkiem w ściany!
— Nie martw się. Za dom w Filadelfii dostaniemy z pewnością sporo pieniędzy, jeszcze muszę sprzedać przychodnię. Z pewnością nam na wszystko starczy.
— Ale tyle pracowałeś, by osiągnąć sukces — mruknęłam ze smutkiem. Nie chciałam, żeby musiał rezygnować z własnych marzeń na rzecz moich. Nie tego pragnęła.
— Skarbie, nie martw się. Tu też mogę otworzyć prywatną praktykę, jeszcze lepszą. — Mrugnął do mnie zalotnie.
— I jutro jedziemy na badania! – przypomniałam z całą stanowczością na jaką było mnie stać, przy obawach jakie miałam w związku z tym eksperymentalnym leczeniem. Spojrzał na mnie lekko rozbawiony.
— Na twoje, czy moje? – zapytał beztrosko.
— A chcesz oberwać? Nie zadawaj głupich pytań. Oczywiście, że na twoje – warknęłam uderzając go ponownie w ramię. Roześmiany złapał mnie w swoje objęcia tak, bym nie miała więcej możliwości przywalenia mu. Tak bardzo mi brakowało naszego przekomarzania, które towarzyszyło nam gdy się poznaliśmy. Wokół rozbrzmiał przeciągły dźwięk telefonu Nicholasa leżącego na szafce nocnej. Sięgnął po niego i spojrzał na ekran. Zmarszczył brwi cały czas nie odbierając.
— Kto dzwoni? – zapytałam zaciekawiona, zaglądając mu przez ramię. Nie mogłam się powstrzymać, cóż poradzę.
— Moja matka – odpowiedział, z zaskoczeniem spoglądając to na mnie, to na telefon. Zamknęłam oczy. No to koniec sielanki. Wiedźma w postaci mojej teściowej, przywraca nas właśnie do rzeczywistości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top