Rozdział 8

Święta skończyły się tak szybko, jak się zaczęły i choć siedziałam znowu na historii magii, wciąż byłam duchem na tej podłużnej brązowej kanapie, trzymając w dłoniach kubek z parującym napojem. Moją nostalgię podtrzymywał pewnie ten butelkowo zielony sweter z rozszerzanymi rękawami od Pani Faux, na którego wymiary zdjęła ze mnie dwa dni przed świętami i wmawiała, że to na nową suknię. Był piękny w swojej prostocie i jednocześnie pewnego rodzaju zwiewności, pomimo ciepłego materiału, z którego został stworzony i niby taki prosty, lecz kochałam wszechobecne detale towarzyszące marce Pani Faux. Przeniosłam wzrok na rękawy, na których bokach znajdowały się malutkie guziczki, przyszyte do ubrania tą samą pozłacaną nitką, którą na tyle półgolfa kaligraficznie naszyta była pierwsza litera nazwiska Yary, jako znak jej marki. Tak też zaczęłam się zastanawiać czy ktokolwiek zwróci na to uwagę, tym bardziej, że włosy miałam od rana spięte klamrą i już po chwili na moją oraz Zachary'ego ławkę przyleciała zwinięta w kulkę karteczka. Jednocześnie na nią spojrzeliśmy, a on od razu odwrócił się do tyłu skąd przyfrunęła, po czym bez słowa przesunął ją bliżej mnie, widocznie zagryzając wargę, aby ukryć uśmiech. Zmarszczyłam brwi, ale zaczęłam ją wyprostowywać, spoglądając szybko na gadającego profesora, który lubił patrzeć podczas opowiadania przez okno, co właśnie robił.

Dzięki za przedświąteczną pomoc, 
Binns nie ma na chwilę powodu, aby zacząć mnie nawiedzać w środku nocy :)


PS. Myślałem, że swetry się nosi tylko ze swoim inicjałem?  

F.

Na początku byłam lekko zdezorientowana swoją zaćmą pamięciową, ale już po chwili przeszły mnie dreszcze i walczyłam z tym, aby się nie odwrócić. Spojrzałam przed siebie i wzięłam głębszy wdech, a Zachary już się nachylał do mnie, nie ukrywając się z tym, że chce przeczytać wiadomość. Nad jego głową w końcu obróciłam swoją, ale siedzący dwie ławki za nami rudzielec akurat patrzył na swojego bliźniaka, więc dane mi było jedynie popatrzeć na jego uśmiechnięty profil. 

-Napiszę mamie, że dzięki niej idziesz na randkę - szepnął mi na ucho Zachary, ale ja jedynie patrzyłam na niego bez słowa, bo nie byłam pewna, co ze sobą zrobić. Czułam jak od środka rozchodzi się na całe moje ciało takie dziwne uczucie i nie wiedziałam czy się uśmiechnąć, czy wziąć w garść, gdzie patrzeć, czy odpisać czy odpowiedzieć coś w oczy, jednak chyba za szybko zrezygnowałam z tej drugiej opcji. Zauważa mnie? Patrzy na mnie, ogląda nawet, gdy ja tego nie zobaczę? Pamięta o mnie? I choć chcę zrobić coś więcej, w ławce obok bliźniaków siedzi Angelina Johnson, której zdziwiony wzrok napotykam na drodze powrotnej do spojrzenia na niego. 

-Myślisz, że jak coś to dasz radę ją przytrzymać, zanim rzuci się na mnie z pazurami? - spytałam wreszcie loczka, który wyprostował się i tak chamsko obrócił się do tyłu, że myślałam, że padnę.

-Venice ja dla ciebie ją zrzucę z mostu - odpowiedział, kładąc dłoń na sercu i posyłając mi życzliwe spojrzenie i miałam wrażenie, że jest to tak niesamowicie głośne, co wywołało u mnie jeszcze głośniejsze parsknięcie śmiechu. Profesor wyrwał się z niesamowitej historii i rozejrzał zmieszany po klasie, kończąc na mnie z jeszcze bardziej zmieszaną miną, bo oczekiwałby ode mnie wszystkiego oprócz zakłócania czy nieuwagi na lekcji, jednak po chwili ciszy powrócił do swojego, jak gdyby nigdy nic. - Patrz, co się z Tobą dzieje - dodał i zastanowiłam się chwilę nad tym, co ja w ogóle planuję zrobić ze swoim życiem i dlaczego tak bardzo wpadam w tę niezręczną otchłań zauroczenia i dlaczego nie potrafię po prostu przestać. 

-Zabij mnie, Zachary - mruknęłam, spuszczając głowę. - Odbija mi. Po prostu odbija, ale ja nie wiem czemu. 

I choć Faux uśmiechnął się na to, co dało mi nadzieję, że to normalne, myliłam się. Myślałam o Fredzie do samego końca dnia i choć wierzyłam, że się prześpię i odpocznę od niego, w nocy miałam niesamowicie szczegółowy sen, co do naszej nagle rozwiniętej relacji. Tak też chcąc nie chcąc był on pierwszą moją myślą z rana, idącą za mną do lustra w łazience, gdy myłam zęby, a potem pomagającą ułożyć włosy, a następnie ubierającą ze mną buty, aby doprowadzić mnie na Wielką Salą, gdzie nagle przestała dorównywać mi kroku, więc w jej poszukiwaniach zaczęłam rozglądać się wokoło. Nie było jej jednak nigdzie i zastąpiłam tę myśl myślą o niej, próbując logicznie do tego podejść. Moje próby były jednak marne, wracały do mnie sceny z mojego snu za każdym razem, gdy zbliżałam do ust kielich, gdy wokoło robiło się zbyt cicho lub zbyt głośno, gdy odzywał się w pobliżu podobny do jego głos. 

-Nie wiem, czy zauważyłaś, ale od pięciu minut próbujesz pić z kielicha, w którym nic nie ma - nagle dotarł do mnie głos Zachary'ego, przebijający się przez otoczkę tej psychozy. Spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami i czułam jak samoistnie na mojej twarzy rośnie jakiś grymas. 

-Śnił mi się - odparłam, cały czas na niego patrząc. - Nie mogę po prostu... On... Non, nie, dramat.

-Co było w tym śnie? Bo wyglądasz, jakby co najmniej wszystko.

-Tak było! Ja nie wiem, ale ja tam z nim tyle rozmawiałam i trzymał mnie za ręce i siedzieliśmy na ławce w jakimś sadzie i on w ogóle... Nie, ja... Nie - wydukałam z siebie, pochylając się nad talerzem. W tle mojego kryzysu leciał śmiech Fauxa, który wzdychał też co chwilę, jakby chciał się uspokoić. 

-W życiu nie byłaś taka zabawna - powiedział, nagle stukając swoim kielichem w mój. - Ja nie mam pojęcia, kim ty jesteś tak przy okazji.

-Śmieszy cię to? - energicznie się odwróciłam w jego stronę, a on na ten ruch rozejrzał się wokoło i zrozumiałam, że zwracam na siebie uwagę.

-Tak, bo po prostu ktoś ci się podoba, a ty się zachowujesz, jakby spotykała cię karma z poprzedniego życia za zabicie piętnastu ludzi. Czemu? - zapytał, ale ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wiedziałam, że przesadzam, ale z drugiej strony miałam w sobie tyle emocji, jakby naprawdę działo się coś tak niesamowicie zaplanowanego od tysiąca lat, na co nigdy nie dałam zgody. 

Próbowałam skupiać się na zajęciach, ale gdy tylko moja głowa miała pięć sekund wolnego, automatycznie wracała do niego, już nawet nie do jego twarzy, mojego snu czy jakiejkolwiek sytuacji, w której uczestniczył, po prostu do samej fantazji o jego istnieniu. Fantazja ta dawała mi wrażenie, jakbym dobrze go znała i to wszystko miało sens, jakbym nie mogła odpuścić, bo nie. Tak też mijał styczeń, podczas którego regularnie mówiliśmy sobie "hej" i uśmiechaliśmy się do siebie na zajęciach, czasami mówiąc nawet więcej niż jedno słowo, co dawało mi jakąś ulgę, jakby kontakt z nim był narkotykiem, a ja jestem uzależniona i nie chcąca pomocy. I może i nawet zaczęłam to akceptować, ale nadal mówiłam sobie, że to nienormalne, jak bardzo mnie do niego ciągnie, chociaż nawet się nie przyjaźnimy i po prostu go nie znam.

Mijał luty i szkoła doczekała się w końcu kolejnego meczu quidditcha, tym razem pomiędzy Gryfonami a Krukonami, więc oczywiste było, że szczególnie te domy rzucą wszystko, aby skupić się na rozgrywkach. Najbardziej interesujące jednak było to, jak nagle podzieleni zostali Oliver oraz Cienna, którzy mam wrażenie specjalnie przestali się przyjaźnić na okres dwóch tygodni, aby niepotrzebnie się nie denerwować. I choć posyłali sobie groźne spojrzenia na korytarzach, zaraz potem odwracali się za siebie, aby się do siebie uśmiechnąć. 

Ja również w pewien psychiczny sposób przygotowywałam się do tego meczu, zastanawiając się, jak znowu do niego zagadać i jak bardzo mogę mu dać do zrozumienia, że trzymam za niego kciuki bez wychodzenia na psychopatkę. Choć na to już chyba za późno.

Całe śniadanie obserwowaliśmy z Zacharym stół Gryffindoru ze stołu Krukonów, więc przynajmniej nie byliśmy w tym jedyni i choć delikatnie denerwowaliśmy tym Ciennę, nie mogła zbyt wiele z tym zrobić. 

-Może po prostu się do nich dosiądźcie - odparła z wyrzutem. - Nie wierzę, że w takiej chwili jestem zastępowana Gryfonami.

-Kochana, to nie jest o Tobie - zaakcentował Faux, odsuwając się od stołu i przenosząc na nią poirytowane spojrzenie. - Jesteśmy na misji, aby zdobyć Ci szwagra, mogłabyś pomóc i znaleźć sposób, jak mogłaby do niego zagadać.

-Do kogo zagadać? - spytał Cedric, opierając się o moje ramię i wskazał na mnie palcem, aby dowiedzieć się, kto ma zagadać. 

-No Aniele Boże stróżu mój - powiedział loczek, oglądając Diggory'ego od góry do dołu, a ja na chwilę się zawiesiłam, zastanawiając się, skąd do głowy przychodzą mu takie słowa. - Przecież Ty rozmawiasz z tamtymi tam - dodał, unosząc brodą w stronę Gryffindoru.

-Nie no bez przesady chyba, nie? - odezwałam się, przecząco kręcąc głową na idee wplątywania Cedrica w cokolwiek. 

-Jeśli chcesz zagadać do jakiegoś Gryfona, to się nie zastanawiaj, bo oni lubią wyzwania - stwierdził, a ja uniosłam brwi na te słowa. - W sensie, że Slytherin, taka tam stereotypowa zadziorność, rozumiesz... 

-Masz na myśli wyseksualizowany stereotyp Ślizgonek? - zapytała Cienna, co uciszyła jej brata, który patrzył tylko na nas bez żadnego większego wyrazu twarzy, ale po chwili przytaknął.

-Po dłuższym namyśle chyba tak - cicho powiedział, zwężając oczy i zakrywając usta dłonią. Ja jednak byłam już po tym wszystkim, obserwowałam, jak połowa drużyny quidditcha wstaje od stołu i powoli ze śmiechem wychodzi. Poczułam, że powinnam wstać i po prostu sama na nich wpadnę prędzej czy później, tak też zrobiłam. Przejście całej sali zajmowało wieczność i gdy zaczęło mi się robić gorąco, zrozumiałam, że za szybko idę i ogólnie jestem za bardzo zdesperowana i co ja w ogóle zrobię? W końcu zatrzymuję się na środku korytarza, bo nie za bardzo wiem, jaki mam plan nawet jeśli na niego wpadnę i pewnie powiedziałabym "hej", idąc dalej. 

-Venice! - słyszę zza siebie i tak oto spełnia się moje marzenie i koszmar w jednym, ale przynajmniej nie ma z nimi Angeliny. - Wiesz może, co u Cienny? 

-Oliver, hej, ehmm... - odpowiadam, skupiając całą uwagę na nim, chociaż kątem oka wiem, że bliźniacy też na mnie patrzą. - Rano mówiła, że nie może się doczekać, aż skopie Ci tyłek i będziecie mogli znowu rozmawiać.

-Czyli jednak chce ze mną rozmawiać - mówi, uśmiechając się lekko, a ja w końcu spoglądam na tę dwójkę obok. - Szczerze zacząłem myśleć, że może ten mecz to tylko wymówka i po prostu przestanie się do mnie odzywać na zawsze.

-Wood, więcej wiary w siebie - odezwał się George, szturchając go ramieniem.

-No właśnie, w końcu jesteś kapitanem drużyny, takie sprawy to przy tym pestka - dopowiada Fred, co daje mi możliwość spojrzenia na niego bez wyrzutów i dziwnie się czuję, gdy na chwilę odwzajemnia to spojrzenie. Ulga, ale jednocześnie stres. 

-Bałeś się? - zapytałam, znowu patrząc na Olivera, na co patrzy na mnie zbyt długą chwilę w ciszy, co wywołuje u mnie uśmiech. - Oj, już rozumiem, czemu tak wyczekujesz.

-Wood się czerwieni! - zauważa George i wybucha śmiechem, na co dostaje z łokcia od swojego kapitana. - Tylko się tak podczas meczu nie czerwień!

-Dopowiadacie sobie jakieś wymysły, rozgrywka bez zmian, a poza tym, co ja w ogóle będę się... - wycedził i westchnął głęboko. - Idziemy na rozgrzewkę, już. 

-Zakatuje nas teraz pod pretekstem rozgrzewki - szepnął Fred, a George z pełną powagą przytaknął, zakładając ręce na piersi, na co Oliver prychnął i zaczął odchodzić. 

-Powodzenia - zaśmiałam się krótko. - Rozwalcie Krukonów - dodałam i w tym samym momencie koło nas pojawiła się Cienna, lecz gdy na nią spojrzałam, nie odwzajemniła mojego uśmiechu. Miała zmarszczone brwi i widocznie się zdenerwowała, prędko odchodząc od nas. Spojrzałam na bliźniaków lekko wystraszona i byli tak samo zdezorientowani, jak ja. Nie padło żadne słowo więcej, pospieszyłam za Diggory, aby nie zniknęła mi z pola widzenia. Było to jednak trudne, czułam, jakbym sama robiła właśnie rozgrzewkę przed meczem. Po drugim zakręcie zaczęłam wątpić czy na pewno idę za dziewczyną, czy nie umknęła mi gdzieś po drodze. Pięć minut krążyłam po korytarzach, zastanawiając się czy ona na poważnie uznała, że jej nie kibicuję, i czy byłoby coś innego, co mogłoby ją tak zezłościć. Chciałam się już poddać i wrócić do lochów, ale wtedy przechodząc obok jednego korytarza mignęło mi coś kątem oka. Zmieniłam mój kierunek i specjalnie uciszyłam kroki, aby jej nie przestraszyć i wyjrzałam lekko zza rogu, ale wtedy mnie zmroziło. Rzeczywiście odnalazłam Ciennę, jednak nie była ona sama, a z Blaisem, który obejmował ją i głaskał po włosach, a ona twarz miała schowaną w jego klatce piersiowej. Ale co się właśnie stało? Patrzyłam na nich chwilę, nie wiedząc, co zrobić i czy powinnam to w ogóle zobaczyć, i czy dać o sobie znać, czy powoli się wycofać. Decyzję podjął za mnie Oliver, który zjawił się zza mnie i najwidoczniej widział zajście ze Cienną i ruszył za nami. Nie zdążyłam go zatrzymać, sam zajrzał za ścianę i obserwowałam cały proces zachodzący na jego twarzy, który zmusił mnie do odciągnięcia go na bok, aby już na to nie patrzył. Spojrzał na moją rękę, która odsunęła go na bok z taką bolesną pustką, ale gdy uniósł z powrotem głowę, a ja nie wiedziałam, co powiedzieć, ponownie obserwowałam jego gwałtowną zmianę przez całe spektrum emocji. Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co, lecz i tak by mnie nie wysłuchał, bo tak nagle strzepnął moją dłoń z siebie i agresywnie odszedł. Hałas, który tym narobił mógł zwrócić na nas uwagę i tak też było, spoglądając znowu na tamtą dwójkę nawiązałam kontakt wzrokowy z dziewczyną. Od razu zdjęła z siebie ręce Ślizgona, co dało mi znak, że mogę podejść bliżej i chciałam zacząć, lecz nie było mi dane.

-No i co, czego teraz chcesz? - wyskoczyła, a ja byłam zdziwiona ilością złości, jaka z niej wypłynęła. Jednocześnie patrzyłam, jak Zabini powoli się wycofuje i powiedziało mi to wiele o ich relacji, ale uznałam, że nie będę komentować. 

-Chciałam zrozumieć, co się stało i że jeśli chodzi o tamten tekst, to był to w całości żart.

-Och, serio? Nie zauważyłam - oznajmiła i ilość sarkazmu w tych paru słowach przekroczyła jakiekolwiek moje wskaźniki. Uśmiechnęłam się, jak z resztą zawsze, gdy mam w sobie za dużo emocji i szukałam w głowie odpowiednich słów, którymi mogłabym to skomentować. 

-Chyba nie do końca rozumiem, w czym jest problem, jeśli wiesz, że to żart. To chyba logiczne, że Cię wspieram, tekst tego typu powiedziałabym również przy Tobie.

-Ty w ogóle nie rozumiesz, nie? 

-No to może mi serdecznie koleżanka wytłumaczy, bo niestety nie czytam w myślach - odpowiedziałam i wiedziałam, że było to mocne, ale odzywanie się takim tonem wywołuje u mnie skrajne emocje. Brunetka patrzyła na mnie z takim wyrzutem, aż w końcu prychnęła ze złością.

-Wiesz co, mogłabyś nawet więcej powiedzieć, naprawdę, normalnie nie byłabym zła, ale nie powiedziałaś tego do byle kogo. Mówisz takie rzeczy, po prostu mnie żartem wystawiasz, dla kogo? Dla jakiegoś marnego chłopaka. Nie potrafisz nawet do niego zagadać, łazisz jak opętana i jeśli mówisz takie rzeczy już teraz, byleby się do niego odezwać, to zastanawiam się, co będzie w przyszłości, hm? Po co? Żeby otworzyć jadaczkę do pierwszego lepszego chłopaczka, który przykuł twoją uwagę! - kończy i przez porządne pół minuty stoję jak wryta, nigdy bym się nie spodziewała takich słów z jej strony i każde jeszcze raz przetwarzam w głowie, gdy zbiera się we mnie złość, że mówi takie rzeczy.

-Plusem tego, że nie potrafię zagadać do chłopaka jest chociaż to, że nie lecę na dwa fronty - bąknęłam, a ona zmarszczyła brwi. - Ciebie w ogóle obchodzą uczucia kogokolwiek innego? Nie potrafisz zauważyć, jak się czuje ktokolwiek wokół ciebie, liczysz się tylko Ty, Oliver nie zasługuje na coś takiego, jeśli w ogóle ogarnęłaś, że on też ma uczucia - kończę, choć moje myśli lecą dalej. Brunetka patrzy mi w oczy jeszcze chwilę, po czym wymija i zostawia bez słowa. 

Chcę odetchnąć, że powiedziałam, co myślę, ale fizycznie nie potrafię. Kucam i chowam twarz w kolanach, ale tak buzują we mnie emocje i tak bardzo nie wiem, co teraz. Chcę się już pogodzić, nawzajem przeprosić i zapomnieć o tej sytuacji, ale będę musiała z tym żyć przez na pewno najbliższe godziny. Po zegarku wnioskuję, że na spokojnie zdążyłabym dojść na mecz, lecz na samą myśl robi mi się niedobrze i nie do końca wiem, co ze sobą zrobić, ale postanawiam zostać w zamku. 

Mam wrażenie, że przez te parę godzin zdążyłam obejść cały zamek, zanim ludzie zaczęli wracać z meczu i napływali oni takimi falami, że siedząc na wybrukowanym dziedzińcu, obok którego przechodziło najwięcej korytarzy oraz był on otoczony m.in. wieżą Gryffindoru, trudno byłoby tego nie słyszeć. Uniosłam głowę, gdy w jednym z okien pokoju wspólnego Gryfonów dało się zauważyć zwiększający się tam ruch, co jasno wskazywało na fakt, że dotarła tam drużyna. Zaczęłam się zastanawiać czy nie jest czas na powrót do dormitorium, ale bałam się, że po drodze natrafię na Krukonkę, której widok jedynie by mnie zabolał. Nie przeszkadzało mi siedzenie na dworze, bo był taki piękny, już praktycznie wiosenny dzień i przed potrzebą wstania broniła mnie torba podręczna, w której miałam najważniejsze rzeczy do przeżycia takiego czasu samej. Większość czasu siedziałam jednak obserwując pojedynczego ptaszka, który chyba budował sobie gniazdo. Był parę metrów ode mnie, więc idealnie widziałam wszystko, co robi i dziwiłam się, że moja bliskość go nie odstrasza. 

-Myślałem przez chwilę, że jesteś rzeźbą - jego głos też nie odstraszył ptaszka. Odwróciłam się i byłam lekko zaskoczona, widząc go samego. Rudzielec podszedł i usiadł obok mnie na ławce i chwilę na siebie patrzyliśmy w ciszy. Był już w zwykłej bluzie z kapturem, ale nadal miał rumieńce i rozczochrane włosy. Nagle wyjął z przedniej kieszeni bluzy dwa cukierki i bez słowa dał mi jeden. Chyba nigdy nie widziałam go w takim spokoju i nie mogłam oderwać się od tej energii, jakby magnesu i miałam wrażenie, że on wie, co czuję, ale po prostu nic nie powie na to. - Nie było Cię na meczu.

-Nie, to racja - odpowiedziałam, po czym się uśmiechnęłam. - A co, szukałeś mnie w tym tłumie, jak rzeczywiście rozwaliliście Krukonów? - spytałam, a on prychnął cichym śmiechem, ale przez cukierka w buzi nic nie odpowiedział. Chwilę siedzieliśmy w ciszy, konsumując słodycze i jednocześnie myślałam o tym, w jakiej sytuacji się znajduję. 

-Zauważyłem cię z okna - odparł w końcu, podnosząc palec na wieżę Gryffindoru. - Mamy tam pokój wspólny. Na początku pomyślałem, że postawili jakąś nową rzeźbę, więc zacząłem się przyglądać, ale wtedy się ruszyłaś i ma to sens, że posąg nie miałby takich żywych włosów ani okularów - zaśmiał się, rzucając mi krótkie spojrzenie. - Przyszedłem, bo przypomniała mi się tamta akcja rano, no to chciałem się dowiedzieć, o co chodzi. Rozmawiałyście? 

-Bardziej się kłóciłyśmy - obwieściłam, spoglądając przed siebie i wtedy się zatrzymałam, bo przecież nie mogę mu powiedzieć, o co jej chodziło. - Ale nieważne, powiedziałyśmy sobie, co nam na sercu leży i może się dogadamy za jakiś czas. 

-Poważnie jest? - zapytał, okręcając się w moją stronę. - Biłyście się? Wyrwałyście sobie trochę włosów?

-Nie widziałeś podczas meczu, że brakuje jej jedynki?

-Chyba za bardzo skupiłem się na tym podbitym oku - odpowiedział zamyślony, podpierając dłoń pod brodę i wtedy spojrzeliśmy na siebie, zaczynając się lekko śmiać. Z uśmiechem spojrzałam na ptaszka, który skakał swojego gniazda i gdy doleciał do niego drugi, zrozumiałam, że rozmawiam z Fredem Weasleyem jak z przyjacielem w piękny dzień na ławce i to takie... Łatwe.

-Jak Oliver? 

-Oliver? No, dał nam wycisk na rozgrzewce, więc nie żartował, ale chyba za bardzo był zdenerwowany. A co? 

-No bo... Znaczy, ja nie wiem... Czy powinnam to mówić - stwierdziłam, przenosząc na niego wzrok, a on widocznie się zainteresował, bo już całkowicie usiadł rozkrokiem na ławce i położył dłoń na sercu.

-Nie wygadam się, co więcej, zapomnę, co powiedziałaś, gdy tylko wstaniemy - przysiągł, a ja patrzyłam na niego z uniesionymi brwiami i na jego wzrok w końcu uległam.

-No dobra, powiem - westchnęłam, również obracając się w jego stronę i uniosłam dłonie, przy okazji poprawiając okulary. - Ale Ty nic nie wiesz.

-Nawet nie wiem, kim jest Wood przecież - rzucił z przechyloną głową w bok i przewróciłam na to oczami, ale znowu się uśmiechnęłam. - Venice, kim jest Oliver? To jakiś nowy?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top