Rozdział 6
-Ja po prostu ubiorę zwykłe dżinsy i sweter, nie ma co - oznajmiła Krukonka na śniadaniu, gdy już piętnasty raz w ciągu tygodnia zaczęłam jej truć, że nie wiem, co ubrać na imprezę, na którą w końcu się zgodziłam pójść. - Dziewczyny wczoraj wieczorem mówiły, że jakoś podobnie.
-To ja też mam ubrać dżinsy? - zapytałam, a Zachary się zaśmiał, obejmując mnie ramieniem i spoglądając na Ciennę.
-Nie wiem, jak Ty się będziesz ubierać, jak kiedyś zamieszkamy osobno - oznajmił, po czym wziął łyk soku i spojrzał na zegarek, otwierając szerzej oczy. - Merlinie, ja miałem iść do McGonagall przed zajęciami! - wystrzelił do góry, a już po chwili Cienna z mocnym impetem odstawiła również swój kielich i wyszła bez słowa, wpadając w tym zabieganiu na Blaise'a przy drzwiach, który coś do niej powiedział i nie trafił w końcu na śniadanie, tylko ruszył za nią. Rozejrzałam się po stole Ravenclaw, przy którym siedziałam i postanowiłam pójść w ich ślady, nie za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, siedząc sama jako Ślizgonka nie przy swoich. W końcu zrezygnowana skończyłam pod salą do transmutacji, siedząc na podłodze z książką w dłoniach i nadzieją, że czas szybko minie.
-Hej - dobiegło do moich uszu, na co uniosłam oczy znad oprawek. Podniosłam jednak twarz w całości, gdy zrozumiałam, że to naprawdę do mnie i od razu odpowiedziałam, goniąc za nim wzrokiem. Szedł z bliźniakiem, już minęli mnie, ale ja nadal na nich patrzyłam i odwrócił się znowu na mnie, gdy skręcali w lewy korytarz. Powiedział to pierwszy, sam z siebie. Uśmiechnęłam się pod nosem, od razu czując się mniej głupio za to, że to kiedyś ja to zrobiłam. Powiedział to pierwszy.
-Co się tak uśmiechasz? Chodź do sali - wyrwał mnie z przemyśleń Zachary, wychylający się ze środka pomieszczenia, pod którym czekałam. - Gorzej Ci? Uśmiechasz się do książki z transmutacji, chyba masz gorączkę - stwierdził, przykładając rękę do mojego czoła, po czym rozejrzał się po korytarzu. - No chyba, że to nie transmutacja, co?
>>>
-Myśli Pani, że mogłabym zostać tu z Panią po skończeniu nauki? - spytałam, a moje słowa aż odsunęły Panią Pomfrey od pracy.
-Nie wiem, czy dla takiej młodej dziewczyny jest to praca z perspektywami - stwierdziła po krótkim spojrzeniu na mnie, wracając do wycierania buteleczek na półkach. - Rozwijaj się, zrób coś kreatywniejszego w życiu, jak tam Ci się nie spodoba to wtedy możesz tu wrócić. Nie, że Cię tu nie chcę, jesteś naprawdę dużym odciążeniem, bo znasz się na rzeczy, ale praca z brykającymi dziećmi nie jest dla każdego - dodała, ale nie byłam pewna, czy się z nią zgadzam. Poppy Pomfrey była najstarszą moją koleżanką w Hogwarcie. Od czwartego roku przychodziłam do niej parę razy w tygodniu i pomagałam z wieloma sprawami, chociażby pokroju takich, jak teraz, czyli sprzątanie schowka z eliksirami. Po prostu w pewnym momencie uznałam, że niesamowicie interesuje mnie cała otoczka związana z byciem pewnego rodzaju medykiem, pielęgniarką, kimś, kto pomaga ludziom. I choć na początku szkolna pielęgniarka nie potrafiła zrozumieć, czego ja właściwie u niej szukam i była dość sceptyczna, to pewnego dnia powiedziała, że widzi we mnie potencjał i w końcu oficjalnie przygarnęła pod swoje skrzydła. Po pewnym czasie poprosiła opiekuna domu, czyli Snape'a, o przyzwolenie na moje częste i czasami późne przebywanie w skrzydle szpitalnym i nie chciał się na początku zgodzić, ale cokolwiek mu powiedziała, od tamtego czasu profesor dawał mi dodatkowe przepisy czy rady na zajęciach z eliksirów, które mogłyby mi się przydać w przyszłości. Jednocześnie czasami bywałam przy rozmowach, przy których nie znajdowałby się żaden inny uczeń, ponieważ do Pani Pomfrey lubiła przychodzić między innymi McGonagall czy nawet sam Dumbledore, z którymi piła herbatki i zajadała herbatniczki.
Było to wszystko zdecydowanie na plus, ponieważ nie dosyć, że niektórzy profesorowie mieli do mnie inne podejście, to najważniejsze było to, że mogłam rzeczywiście zbierać wiedzę i rozwijać się w tym temacie. Pani Pomfrey okazała się osobą, z którą przyjemnie spędza się czas, choć dla ludzi, którzy przychodzili do niej, nie była największym wsparciem emocjonalnym to serio troszczyła się o każdego z osobna, aby jak najszybciej wrócił do zdrowia. Rozwijało to we mnie dodatkowe aspekty empatii, uczyłam się od niej nie tylko praktyki, ale też tego, jak wszystko odbierają osoby poszkodowane i jak wypada do nich podchodzić, uczyłam się niby oczywistych, ale tak zapomnianych elementów bycia medykiem.
-Dzień dobry! - zawołał ktoś z głównej sali, zamykając za sobą drzwi. Pani Pomfrey uśmiechnęła się do mnie, po czym prędko wyszła z kantorka, a ja powoli i po cichu poszłam w jej kroki. Nie chciałam tak chamsko wychodzić tuż za nią, zazwyczaj, gdy byłam potrzebna to po prostu byłam wołana, więc nie wyglądało to, jakbym brała się znikąd i tak sama z siebie pomagała przy poszkodowanym. Wyjrzałam zza framugi i zauważyłam bliźniaków Weasley oraz Lee Jordana, znowu, bo chyba byli najczęstszymi gośćmi w tej części szkoły. Ale oni nie wiedzieli, że ja wiem. Zazwyczaj Pani Pomfrey opowiadała mi, z czym tym razem do niej przyszli, narzekając na dziwne godziny albo jeszcze dziwniejsze objawy, z którymi się zgłaszali i choć zazwyczaj dało się to wszystko naprawić jednym zaklęciem, eliksirem to kobieta nie potrafiła wyjść z tego słowotoku, gdy okazuje się, że znowu u niej byli. Patrzyłam na nich przez szparę parawanu, próbując zauważyć o co właściwie chodzi i który z nich jest poszkodowany, gdy nagle rozległo się wołanie kobiety.
-Venice, przynieś proszę balsam ze stokrotki! - od razu zareagowałam, szybko wyszukując wzrokiem niebiesko zielonej buteleczki na dolnej półce. - Dobrze, wiesz, co robić, ja muszę to odnotować, żeby nie przeciągać - oznajmiła, gdy tylko wyszłam zza parawanu i machnęła rękoma na trójkę Gryfonów, wzdychając wymownie. Podeszłam do nich i lekko się skrzywiłam, gdy zobaczyłam w końcu twarz Freda, przez co pozostała dwójka wybuchła gromkim śmiechem, a ja od razu położyłam sobie dłoń na ustach.
-Matko, przepraszam, po prostu się tego nie spodziewałam - mruknęłam, oglądając czerwono granatowy środek jego twarzy, a tamta dwójka nadal śmiała się w najlepsze. Zachęciłam go wzrokiem, aby usiadł na łóżku, abym mogła zrobić swoje.
-Powiedzieli, że nie wygląda tak źle - powiedział, posyłając im krótkie spojrzenie, a oni powoli się uspakajali, stając przy końcu łóżka. Uśmiechnęłam się, odkręcając buteleczkę i nałożyłam sobie trochę balsamu na palec, po czym bez słowa przyłożyłam go do środkowego punktu całości, czyli nasady nosa. Przesunęłam opuszek w dół, przejeżdżając po garbatym grzbiecie i kończąc na zagiętym koniuszku. Miałam wrażenie, że wypełniam jakąś potrzebę, która powstała w mojej głowie dopiero na ostatniej lekcji historii magii i gdy lekko rozkojarzona powróciłam do nasady, było za późno, zbyt mocno najechałam palcem i Weasley odwrócił głowę w bok, wydając z siebie krótki jęk bólu.
-Musisz być twardy! - zawołał George, kładąc mu rękę na ramieniu. - Długo będzie go to boleć? - zapytał, przenosząc na mnie wzrok.
-Nie, ale muszę wsmarować balsam co najmniej dwa razy na całości - odparłam, patrząc ze współczuciem na obolałego i George westchnął, siadając obok brata. Fred w końcu wyprostował głowę z powrotem w moją stronę, biorąc głęboki wdech.
-Nie chcę być niemiły czy wścibski, ale co Ty właściwie tu robisz? Masz jakiś szlaban tutaj? - odezwał się Lee, co od razu kontynuował George.
-Wątpię, że Pomfrey pozwoliłaby dawać sobie na głowę sprawy ze szlabanami.
-Nie mam szlabanu, po prostu podszkalam się u Pani Pomfrey - odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od twarzy Freda, co dawało mi jakąś dziwną satysfakcję. - Takie praktyki biorę sama z siebie.
-Jesteś z Ravenclaw, co nie?
-Jest ze Slytherinu - nagle odezwał się Fred z zamkniętymi oczami, a ja aż spowolniłam nakładanie balsamu na prawej stronie jego nosa.
-A, myślałem, że jesteś Krukonką, bo spotkaliśmy Cię pod ich wieżą - skwitował George i pokiwał głową na uwagę brata, jednak najbardziej zagubiony był Jordan.
-Dobra, stop, to wy się znacie? Ja mam wrażenie, że widzę Cię drugi raz w życiu, a teraz jeszcze jestem niesamowicie zainteresowany historią idącą za twoimi praktykami u Poppy - obwieścił, rozkładając ręce i popędził, aby usiąść po drugiej stronie mojego pacjenta. - No to proszę, opowiadaj. Venice, tak?
-Nie do końca wiem, co chcesz usłyszeć - uśmiechnęłam się, rzucając krótkie spojrzenie chłopakowi. Odsunęłam się na chwilę od Gryfona, aby poczekać aż wchłonie się pierwsza warstwa kremu i jednocześnie razem z nią znika pierwsza warstwa siniaka. - George obejrzyj proszę z bliska jego lewą część nosa.
-Na co mam patrzeć dokładnie?
-Chwila, chwila, jeszcze większe stop, Ty ich odróżniasz? - znowu ozwał się Jordan, ponownie wymachując rękoma wokoło siebie, a bliźniacy spojrzeli na mnie w tym samym momencie. - Mi to zajęło miesiąc zanim zacząłem to robić, ja chyba naprawdę jestem do tyłu.
-W sumie to wcale się nie znamy - oznajmił George i spojrzał na Lee. - Poznaliśmy się i nic poza tym. Ty serio wiesz który z nas to który? - zapytał, a mnie aż zacięło, bo wydawało mi się, że to horrendalne pytanie. Spojrzałam na całą trójkę, po czym znowu odkręciłam buteleczkę i wylałam więcej balsamu na swój palec.
-Przecież to na pierwszy rzut oka widać - mruknęłam, przejeżdżając znowu wzdłuż jego nosa. - Chociażby po nosach. Ludzie naprawdę was mylą? - spytałam, zbliżając się do twarzy Freda i choć miałam na to medyczne poparcie, większość uwagi przerzuciłam na zwykłe wpatrywanie się w jego wszystkie detale, delikatne piegi, gęste jasne rzęsy, układ brwi, malinowe usta... Gryfoni już po chwili znowu zaczęli nadawać, jadaczki im się nie zamykały, a ja w końcu skończyłam nakładać kolejną warstwę kremu, wciąż nie odrywając wzroku od pacjenta, aby patrzeć jak ten gigantyczny siniak zanika.
-Merlinie, to działa! - krzyknął Lee, gdy w końcu zwrócił uwagę na twarz Weasleya. - Szkoda tylko, że urody i tak Ci nie dodało.
-Następnym razem Ty możesz być testerem, zobaczymy czy może w końcu coś Cię przymknie - odparł Fred z przekąsem, pstrykając palcami na czole kolegi, który od razu rzucił się na niego w odwecie, a ja taktycznie zrobiłam duży krok do tyłu, nie za bardzo wiedząc czy mogę już odejść i czy nie dostanę rykoszetem. Zaczęli się śmiać i choć przez ten cały czas patrzyłam tylko na jego uśmiech, kątem oka zobaczyłam, jak George pod wpływem mojego spojrzenia powoli wstaje, biorąc bliźniaka pod ramię. Oni jednak nadal się śmiali i zdecydowałam po prostu wrócić na tył do Pani Pomfrey. Spojrzała na mnie i od razu po tym na zegarek na biurku, po czym rzuciła wszystko, co miała w rękach i wręcz wybiegła bez słowa.
-Dzięki Venice! - krzyknęli chłopacy i trzasnęli drzwiami na do widzenia, a ja zostałam sama w wielkiej ciszy. Spojrzałam w dół na swoje dłonie, zaczęłam przebierać palcami prawej, przypominając sobie ułożenie każdego z nich na jego twarzy i to, które z nich były łaskotane przez kosmyki jego włosów i jakie ciepło od niego biło i jak bardzo muszę się ogarnąć, bo to nie jest normalne.
>>>
-Mam posklejane rzęsy? - spytała Cienna, otwierając przede mną szeroko oczy, przy czym od razu potknęła się o ostatni schodek przed wejściem do salonu Gryffindoru. Pokiwałam jedynie przecząco głową, bo w tym samym momencie z przejścia wyłonił się Oliver i wszystkie jak na zawołanie przywitałyśmy się z nim. Jego odpowiedź zagłuszona była lecącą już w tle muzyką i gdy ktoś chyba z karaoke głośniej zaczął śpiewać refren, pospieszył nas do środka. Zaparło mi dech w piersi i od razu spojrzałam na stojącą obok mnie Kelly, jej reakcja była podobna. Nie sądziłam, że jakikolwiek pokój wspólny może pomieścić tylu ludzi i nadal mieć miejsce w poszczególnych miejscach.
-Co, Ślizgoni nie mają takiego rozmachu, nie? - zaśmiał się Wood, spoglądając na mnie i szturchając ramieniem.
-Zaprosiłeś Ślizgonki? - przed nami zmaterializował się jakiś chłopak, który chyba przedwcześnie zaczął zabawę. - Kiedyś też tu przyszły, potrafiły się bawić - parsknął, a ja spojrzałam na Olivera, który przytaknął głową i nachylił się lekko do mnie.
-Adam jest na siódmym roku i zajmuje się... dostawami pewnych trunków. Wykorzystaj tę informację, jak chcesz - po czym puścił mi oczko i machnął na niego ręką, zaciągając nas w głębię pokoju. - Czujcie się jak u siebie, podać coś?
-A co masz do zaproponowania? - uśmiechnęła się Britney, zarzucając włosy przez ramię i opierając się o najbliższy stolik. Chłopak odwdzięczył jej uśmieszek i odwrócił się do chłopaków siedzących na kanapach, z którymi podał sobie rękę. - Uroczy jest - dodała ze wzrokiem wbitym w jednego z nich.
-I starszy - rzuciła Cienna, ale Britney uśmiechnęła się jeszcze bardziej, po czym spojrzała na Anne, wzięła ją pod rękę i zajęły miejsce jak najbliżej jego oraz jego kolegów. - Jeśli coś będziecie widzieć, działamy i ją stąd zabieramy.
-Daj się dziewczynie wyszaleć - odezwała się Kelly, ale Diggory zmarszczyła brwi, nie zgadzając się na taki bieg wydarzeń.
-On jest starszy!
-Merlinie, no i co? To tylko dwa lata - odpowiedziała jej, po czym naciągnęła swoją bluzkę. - Pewnie nawet nie zauważy - zaśmiała się, na co brunetka otworzyła buzię zszokowana, nie wierząc swoim uszom, ale nie powiedziała nic więcej, bo wrócił do nas Wood, wpychając mi oraz Kelly szklanki do dłoni. Zaraz za nim wyłoniła się Katie Bell, która zrobiła to samo, ale dla Cienny i jednocześnie przywitała ją uściskiem.
-Sądzę, że pierwszy toast powinniśmy wznieść za jubilatkę - nagle odezwał się chłopak, wbijając we mnie wzrok, a ja otworzyłam szeroko oczy.
-Skąd wiesz, że mam dziś urodziny? - zapytałam, ale on jedynie uniósł swoją szklankę i zbił się ze mną trunkiem, a w jego kroki poszły również dziewczyny, które jednocześnie mnie uścisnęły. Nie dostałam w końcu wyjaśnienia, a po chwili trójka zaangażowanych w quidditcha zaczęła prowadzić swoje profesjonalne rozmowy, więc została mi jedynie moja szklanka oraz Kelly. Rozglądałam się co chwilę na ludzi zajmujących cały salon, część z nich tańczyła, inni siedzieli w grupkach i śmiali się do łez i choć dostałam zaproszenie, czułam, że jeśli zacznę się bawić to będzie to dziwne. Muzyka była tak głośna, że dudniło mi w bębenkach i czułam każdą nutę całym ciałem, przechodziła mnie od stóp do głowy i jednocześnie zapraszała na parkiet. Spojrzałam na trzymaną w dłoniach szklankę i w tym samym momencie spojrzałyśmy na siebie z Kelly. Uśmiechnęłyśmy się do siebie i nie wiem, jakim cudem zrozumiałyśmy się bez słów, ale gdy tylko przytaknęłyśmy głowami, duszkiem wypiłyśmy zawartość szklanek. Muszę się rozluźnić.
Tak też było, już po paru minutach wyskoczyłyśmy z Krukonką do przodu. Ciągnęłam ją za rękę wprost na środek pomiędzy tańczących ludzi i tak bardzo chciało mi się śmiać, że ciało samo mi się rusza do rytmu. Kelly miała tak samo i tańczyłyśmy blisko siebie, nie zważając na nikogo wokoło. I choć myślałam, że szybko wytańczę jedną szklankę, po jakimś czasie znalazłyśmy się z Kelly na podeście, również biorąc udział w karaoke i robiąc show do piosenki KISS. Bynajmniej w mojej głowie było to wielkie show, bo w tej mojej kręcącej się głowie byłam tak bardzo zsynchronizowana z Krukonką, a ludzie przy nas tak dobrze się bawili, że czułam się jak gwiazda na koncercie. I piosenka się wreszcie skończyła i musiałyśmy ustąpić miejsca następnym osobom, ale gdy oparłam się o jedną z kanap, dotarło do mnie, że nie ma przy mnie dziewczyny. Jest za to kto inny. Spojrzał na mnie, gdy ja na niego i tak bardzo chciałam ustabilizować sobie jego obraz, że długą chwilę na niego patrzyłam. Choć wcale nie odwrócił wzroku pierwszy.
-Hej - odparł w końcu z uśmiechem. - Niezły występ - dodał, a ja posłałam mu uśmieszek, który dopiero po chwili zrozumiałam, że mógł być zbyt... nazbyt.
-Po prostu mam to coś, wiesz, Ślizgońskie sprawy - machnęłam włosami i poruszyłam ramionami, co jeszcze bardziej go rozbawiło. Odwróciłam od niego wzrok, bo czułam, że już za bardzo mu się przypatruję i może i lepiej, bo wtedy przed nami stanęła Angelina Johnson, spoglądając to na mnie, to na niego.
-Hej, jesteś ze Slytherinu, co nie? - zapytała, na co przytaknęłam, unosząc brwi i kiwnęła jedynie głową po tej odpowiedzi, zajmując miejsce między mną a Fredem. Gdy siadała, zrozumiałam absurd sytuacji, jaką wywołała i tego pytania i coś tak niesamowicie się we mnie zagotowało, że nie potrafiłam tego aż wytłumaczyć. Może jednak przesadzałam.
-Jesteście razem? - zapytałam ją, ale ona już coś szeptała rudzielcowi na ucho i dopiero po chwili odwróciła głowę w moją stronę. Spojrzała na mnie zdziwiona, a ja zaczynałam rozumieć, że trzeźwieję. I chyba jest mi głupio za niektóre rzeczy.
-Czemu pytasz? - odpowiedziała, a ja doszłam do wniosku, że jeśli nie odpowiedziała od razu "nie" to mam już swoją odpowiedź. Pokręciłam głową, a zza niej wyłonił się znowu on, chcąc usłyszeć, o czym rozmawiamy. Spojrzałam na niego ostatni raz, po czym wstałam i zaczęłam przeciskać się przez ludzi do wyjścia.
Miałam w głowie zero myśli, nawet gdy już wychodząc zobaczyłam jak Kelly jest pogrążona w rozmowie z Georgem. Dopiero po wyjściu na pusty korytarz poczułam, jaka duchota była tam w środku i może to kręcenie w głowie było trochę tym spotęgowane. Nie wiem nawet kiedy znalazłam się na samym dole, zbiegałam po schodach tak szybko, ale w ogóle nie poczułam zadyszki, chciałam jak najszybciej znaleźć Zachary'ego. W końcu dotarłam pod jego dormitorium i bez zastanowienia weszłam do środka, gdzie zastałam go siedzącego na podłodze z rysownikiem, skąd podniósł na mnie zdziwione spojrzenie.
-On naprawdę mi się podoba - powiedziałam na wydechu, a gdy uniósł jedną brew, zaczesałam włosy do tyłu i ukucnęłam tuż przed nim, chowając twarz w dłoniach. Biedna Venice, której w końcu ktoś się podoba.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top