Rozdział 5

Powoli mijały pierwsze dni grudnia. Pogoda zachęca wszystkich tylko i wyłącznie do siedzenia pod kocem z rozgrzewającą herbatą, więc dlatego po śniadaniu wszyscy wynosili ją w kubkach, przy okazji zabierając ze sobą małe pakunki z miodem czy przyprawami korzennymi, dostępnymi w Wielkiej Sali. Ja ze Cienną niosłyśmy kubki, a Zachary całą resztę i planowaliśmy kierować się do naszego Pokoju Wspólnego, ponieważ był on najbliżej Wielkiej Sali i jednocześnie prowadziło do niego najmniej schodów. Na kolację ludzie przychodzili bardzo różnie, więc nie było to dziwne, że ktoś już wychodził, a niektórzy dopiero co się pojawiali. Szłam z dwoma kubkami, a Cienna tylko z jednym, w drugiej dłoni niosąc łyżeczki i po to szłam w środku, aby jak najmniej być narażona na szturchnięcia, co było dość dobrym pomysłem, ponieważ zaraz za drzwiami Wielkiej Sali nastąpiła stłuczka, przez którą rozległ się odgłos uderzających o podłogę łyżeczek.

-Rety, wybacz - odezwała się Diggory, a naprzeciwko niej stał Oliver Wood przy boku Percy'ego Weasleya, obserwujący całą sytuację. Oliver widocznie oberwał łykiem wrzątku w jasny sweter, ponieważ na samym środku swetra miał mokrą plamę, jednak nie wyglądał na zdenerwowanego.

-Moja wina, powinienem się domyślić, że będziesz tak szybko wychodziła zza zakrętu z gorącą herbatą w tym miejscu i o tej godzinie - odpowiedział, schylając się po łyżeczki w tym samym momencie, co ona i obydwoje się uśmiechnęli. Chwyciła je jednak szybciej, prostując się szybciej od niego i szybko reagując na jego słowa.

-Prawda, powinieneś był - rzuciła, przytakując głową i podając mu chusteczki z kieszeni. Wood się wyszczerzył, patrząc na nią, po czym odebrał od niej paczuszkę i gdy byłam już gotowa na ponowny brzęk mieszadeł, które znowu wyleciały brunetce z dłoni, Gryfon złapał je centymetry nad ziemią. Włożył je z powrotem do dłoni Diggory, po czym razem z Weasleyem wyminęli nas i finalnie weszli do Wielkiej Sali. Również my po chwili znaleźliśmy się w końcu w dormitorium Zachary'ego, który stanął z rękoma na biodrach i patrzył się na Krukonkę. 

-Powiesz coś może - wypalił, przykuwając jej uwagę, jednak po minie dało się stwierdzić, że nie miała pojęcia, o co mu chodzi. - Wiatr Ci nie wytrącił tych łyżeczek za drugim razem! 

-O czym Ty mówisz? - zapytała z głęboką konsternacją, siadając na jego łóżko z kubkiem. Spojrzał na mnie, ale ja też do końca nie wiedziałam w jakiej kwestii mam go poprzeć, więc stał tak na środku pokoju i patrzył na takie dwie idiotki. 

-Czy Ty zdajesz sobie sprawę, jak zareagowałaś, gdy Wood się tak uśmiechnął? I czy Ty zauważyłaś, jak on się uśmiechnął? Przecież wy tego nie ukrywacie nawet - mówił tak pretensjonalnie, że Cienna była bardzo rozdarta pomiędzy tym czy ma to odbierać jako atak, czy zwykłe pytania. - Gdybyście chociaż jakieś mieszane sygnały dawali, jakieś krótsze spojrzenia, mniej takiego obycia ze sobą szczególnego, wtedy by może było nad czym się zastanawiać, kontemplować, czy coś jest na rzeczy, ale nie, nic z tego.

-Oliver i ona? - palnęłam, w końcu doganiając go myślami, a gdy przytaknął to wystrzeliłam ze swojego siedzenia. - No co nie! Oni są tacy oczywiści! 

-Wcześniej tego nie widziałem aż tak, ale po tych piętnastu sekundach nie muszę widzieć nic więcej! - Zachary był tak wzburzony, że po Ciennie było widać lekkie przerażenie, ale byłam zbyt podekscytowana jego obserwacją, aby szczególnie się na tym skupić. 

-Dlaczego krzyczysz? - zapytała, patrząc na niego, a on przez chwilę wpatrywał się w nią, po czym uśmiechnął się i spojrzał na mnie. Skakał po nas wzrokiem z rękoma opartymi na biodrach, po czym rzucił w nas obydwie paczuszkami z miodem. - Zamieniasz się w Venice.

-Bo jej zachowanie jest sensowne - odparł, podchodząc do łóżka i usiadł na jego krawędzi, zakładając ręce na piersi. - Wood leci na Ciebie, a Ty na niego, ale jeszcze nie byliście na randce, jak to działa?

-Ale my... Nie lecimy na siebie - skwitowała, na co Zachary posłał mi krótkie spojrzenie. 

-Jak mu zripostowałaś to wyszczerzył się, jakby milion galeonów zobaczył, a Ty tak na dodatek straciłaś czucie w dłoni, bo Cię tak tym ogłupił - zareagował, ale Ciennę to nie przekonało.

-Nie rozumiem, dlaczego wy wszyscy doszukujecie się czegoś w naszej przyjaźni. A łyżeczki po prostu zahaczyły mi się o sweter. 

-Kim są wszyscy?

-Dziewczyny też myślą, że coś między nami jest, argumentując to byle sytuacjami. Tyle, że nikt z was nie chce zrozumieć, że jesteśmy tylko przyjaciółmi.

-On jest totalnie w Twoim typie, zdajesz sobie z tego sprawę? - stanęłam obok Fauxa, opierając się o baldachim. 

-No i co z tego? Na siłę chcecie znaleźć coś, co nie istnieje, czuję się z tym niekomfortowo - wygłosiła, po czym odłożyła kubek na stolik nocny, a my spojrzeliśmy na siebie z chłopakiem. 

-Przynajmniej jest przystojny - szepnął Zachary, na co lekko przytaknęłam i Cienna na pewno to słyszała, ale nic nie powiedziała. Chwilę ciszy przerwał Blaise, który wszedł do dormitorium z kolegą, ledwo nas zauważając. Kiwnął na nas głową z uśmiechem i nie przerywał dyskusji z chłopakiem, wziął coś ze swojego stolika nocnego i od razu wyszli. - Nie wiem, kto to był - mruknął loczek, drapiąc się po głowie i nie odrywając wzroku od drzwi. - W sumie to nigdy nie przedstawia mi swoich znajomych...

<<< (r.1984)

-No pogłaszcz, nie ugryzie, trzymam - zachęcił mnie Dorian, trzymając w rękach właśnie co złapanego kota, który wygrzewał się na naszym podwórku.  Na chwilę się zawahałam, ale gdy tylko kicia rozciągnęła się na jego dłoniach, poczułam się pewniej. Zaczęłam opuszkami palców jeździć po jej główce, a gdy zamknęła oczy, spojrzałam na uśmiechniętego Doriana. Jednak tę chwilę przerwały nagłe odgłosy dobiegające od domu za naszymi plecami. Zainteresowani ruszyliśmy w jego stronę i zaczęłam wzrokiem szukać niani, która siedziała wcześniej na tarasie, jednak nie było tam po niej śladu. Weszliśmy powoli do środka i gdy tylko zobaczyłam stojące przy drzwiach walizki, zwolniłam tempa.

-Dzięki Alice, możesz już wracać do domu, będziemy w kontakcie - dotarł do nas głos taty z kuchni.

-Dziękuję, proszę się odzywać, gdy będzie potrzeba. Do widzenia! - odpowiedziała i wtedy wypadła zza drzwi na korytarz. - Cześć dzieciaki, na tarasie macie pokrojone owoce, ale nie zdążyłam was zawołać, zjedzcie sobie teraz. Do zobaczenia - uśmiechnęła się i po potarganiu Doriana po głowie, zniknęła zaraz za progiem. Chciałam z powrotem wyjść, ale on ruszył do przodu, więc nie zostało mi nic, jak pójście w jego kroki. Stanęliśmy w przejściu i zaczęliśmy obserwować poruszających się po kuchni rodziców, czekając na... cokolwiek. 

-Na tarasie macie owoce - oznajmiła mama, rzucając nam tylko krótkie spojrzenie. Tata wyszedł z kuchni bez słowa i zobaczyłam, że wyjmuje różdżkę, aby pomóc sobie z walizkami na korytarzu. Ruszył na górę, a mama nadal krzątała się po kuchni, nie zwracając na nas najmniejszej uwagi. Dorian wszedł głębiej do pomieszczenia, a gdy przez przypadek akurat stanął na drodze mamy, ta tylko westchnęła, powolnie go wymijając. 

-Jak było? - zapytał, a ja nadal opierałam się o framugę przejścia.

-Fajnie - mruknęła pod nosem tak cicho, że ledwo byłam w stanie zrozumieć. Zaraz po jej słowie Dorian skierował się z powrotem do wyjścia, pchając mnie również w jego stronę. 

-Wiesz, że ta kotka może mieć małe, jeśli zostanie tu wystarczająco długo? - odparł, gdy wyszliśmy już na taras. - Musimy jej znaleźć jakieś fajne miejsce do spania, chodź - popędził mnie, chwytając szybko talerzyk z owocami w gwiazdki i już po chwili wróciliśmy na słoneczny ogród pełen asfodelusów. Nic się nie wydarzyło.

>>>

-Gryfoni organizują imprezę świąteczną, idziemy? - rzuciła się na mnie znikąd Cienna, gdy dopiero co wyszłam z sali. Zmarszczyłam brwi, podążając za nią wzrokiem, gdy dorównywała mi kroku. 

-Od kiedy ja się zadaję z Gryfonami? - zapytałam, patrząc przed siebie, aby odpowiednio wybrać drogę do następnej sali zajęciowej.

-Odkąd ja się zadaję - odparła. - Poza tym, co Ty w ogóle masz do gadania? Idziesz ze mną i tyle.

-Czy to zaproszenie od Wooda? - spojrzałam na nią, zatrzymując się przy zakręcie, na co otworzyła szerzej oczy. - Dobra, kiedy to jest?

-Dwudziestego pierwszego grudnia, dzień przed powrotami do domu. Oliver powiedział, że mogę zabrać parę osób, żeby rozkręcać imprezę.

-Ooo i najpierw do mnie przyszłaś z tym? Słodka jesteś - pogłaskałam ją po włosach, na co od razu chwyciła moją dłoń, aby ją stamtąd zabrać. 

-Wierzę, że będzie trochę Ognistej to dopiero zaczniesz wszystkich zabawiać - uśmiechnęła się do mnie, a ja dostałam wspominek z tego pierwszego razu spróbowania i skrzywiłam się, spoglądając na nią chwilę, aby już po chwili skręcić w przeciwnym nam kierunku. - Hej, żartowałam!

Diggory od razu podbiegła do mnie i dorównała mi kroku, jednocześnie wyjmując ze swojej torby notatnik i przewertowała parę stron. Wyjęła jeszcze ołówek i szybko coś zapisała, po czym spojrzała na zegarek i ponownie na mnie. 

-Naprawdę żartowałam, nie bądź zła. Będę się lepiej czuła, jeśli tam będziesz, zapytam jeszcze dziewczyn, ale wątpię, żeby trzeba było je namawiać. Nie jesteś zła, prawda? - zapytała pod koniec, a ja się uśmiechnęłam i pokręciłam głową.

-Nie jestem zła, ale jak już to powiedziałaś to w sumie rzeczywiście trochę się boję, że ktoś mnie poczęstuje tym specyfikiem znowu. Tym bardziej, że tam będą ludzie, których nie znam - w mojej głowie już zaczęły formować się wszelkiego rodzaju sytuacje, przez które mogłabym zwrócić na siebie uwagę. - Tyle dobrze, że ten pierwszy raz to wina Doriana i jego znajomych. 

-No i właśnie, pierwsze koty za płoty, na stole przecież tańczyć nie będziesz, bo raczej starsi zachowają wszystko dla siebie. Tym bardziej, że jesteśmy, wiesz, obce. 

-Nie wiem, to chyba jest najgorsze właśnie - mruknęłam, gdy w końcu stanęłyśmy pod moją następną salą zajęciową, gdzie powoli zbierały się również inne osoby. - Gryfoni chyba niezbyt przepadają za zielonym - szepnęłam, nachylając się w jej stronę, bo to właśnie nimi zaczęłyśmy być otaczane. Brunetka rozejrzała się i oparła o ścianę obok mnie, wzdychając wymownie.

-Nie mów takich rzeczy, to już nie te czasy raczej, młodsi mają do tego inne podejście. Nie daj się prosić, jak będzie źle to po prostu wyjdziesz. To jak? - uniosła brwi i przeniosła na mnie całą swoją uwagę, a ja westchnęłam i odchyliłam lekko głowę do tyłu. - Muszę lecieć na zajęcia, ale nie zapomnę, zastanów się proszę, naprawdę mi zależy, żebyś była tam ze mną - położyła dłoń na moim ramieniu i po ostatnim spojrzeniu w oczy odeszła energicznym krokiem. Razem z jej odejściem zeszli się Zachary, Daisy, Elsie oraz Blaise, jednak już po chwili musieliśmy wejść do sali, gdzie czekał na nas profesor Cuthbert Binns, a raczej jego duch. Zazwyczaj stał przy tablicy i już coś na niej pisał, gdy zajmowaliśmy miejsca, jednak zawsze gdy miał dla nas "niespodziankę" stał przed biurkiem z lekkim uśmiechem. Posłaliśmy między sobą dyskretne spojrzenia, wiedząc co się szykuje i wtedy rozległ się jego głos, zachęcający nas do zajęcia miejsc najbardziej osobno, na ile tylko pozwalała ilość ławek. Usiadłam z Zacharym mniej więcej w połowie sali z nadzieją, że nie zwróci na nas uwagi, ale gdy wszyscy już usiedli i ostała się jedna ławka na samym przodzie, profesor poprosił Fauxa o "danie mi więcej przestrzeni na burzę mózgów". Na odchodne poklepałam go po plecach i dałam błogosławieństwo - wiedziałam, że jedyna dla niego nadzieja pozostaje w dobrotliwości osoby siedzącej obok. Profesor już zaczął rozkładać wszystkim kartki pod nos, gdy do sali z hukiem wlecieli trzej Gryfoni. Zatrzymali się spetryfikowani na widok sytuacji, w jakiej się wszyscy znaleźliśmy i Lee Jordan powoli wycofywał się do drzwi, lecz został zatrzymany upiornym głosem ducha.

-Panowie, macie pięć sekund na zajęcie miejsc - oznajmił, a oni rzucili się do najbliższych krzeseł, ale ponownie zostali uprzedzeni. - Nie, siadacie wyłącznie z osobami z nie waszego domu, ja już znam te wasze sztuczki. Proszę, pierwsza ławka z Panem Fauxem, zapraszam Panie Jordan - jego głos echem odbijał się po ścianach, a ja próbowałam nie uśmiechnąć się z wielkości nienawiści, jaką darzył tę trójkę. Każde zajęcia to samo, ciągle się musiał upominać, zwracać im uwagę, wybudzać z głębokiego snu i choć umiałam historię magii to całkowicie ich rozumiałam, Pan Binns nie potrafił dodać w historię... ducha. Spuściłam głowę, zagryzając wargę, aby się nie roześmiać z własnych głupich myśli, lecz zostałam wytrącona ze starań, gdy ktoś obok mnie usiadł. Uniosłam wzrok, ale od razu go z powrotem odwróciłam. Czemu akurat on? 

Po chwili dostaliśmy już swoje kartki do końca i nie chciałam wyściubiać poza nią nosa, żeby w żaden sposób nie dać się rozproszyć, ale w połowie trzeciego zdania o opisywaniu najważniejszej bitwy z czasy wojen olbrzymów, ukradkiem spojrzałam w lewo. Weasley nachylał się nad pustym pergaminem i dopiero wtedy zobaczyłam jego haczykowaty nos, o który właśnie opierał pióro. Podniosłam nieco bardziej wzrok, aby zlokalizować profesora, ale był on wpatrzony na krajobraz za oknem i wtedy powoli wyciągnęłam dłoń w stronę rudzielca. Widziałam jak marszczy brwi, gdy dotknęłam jego pergaminu, ale odchylił się lekko i pozwolił mi na cokolwiek chciałam zrobić. Po cichu dociągnęłam arkusz do siebie i przeanalizowałam podpis Weasleya na samej jego górze, po czym napisałam parę zdań w tym czy owym zadaniu, próbując wzorować się jego stylem pisma. Podniosłam znowu wzrok i przeszedł mnie dreszcz, gdy zobaczyłam, że oczy profesora są wbite wprost we mnie, nie miałam za dużo czasu na reakcję. Moja dłoń wystrzeliła w górę i w momencie, w którym nauczyciel zaczął kierować się w naszą stronę, moja druga dłoń zwróciła, co miała na swoje miejsce. 

-Słucham, panno Ridley? Nie sądzę, żeby miała Pani jakieś wątpliwości, co do swojej wiedzy, prawda? - zagaił z uśmiechem, co odwzajemniłam. 

-Nie, chciałam tylko zapytać, czy następnym razem mogłabym dostać nieco trudniejsze pytania? - tak głośno roześmiał się na moją prośbę, że nawet nic nie odpowiedział, wracał do swojego biurka absolutnie nie zwracając uwagę na to, co dzieje się za nim. A to, co działo się za nim, było jakimś mikro armagedonem, tak wielkie poruszenie, które jednocześnie było tak bezszelestne, ale ja nie odrywałam od niego spojrzenia. Może też dlatego, że czułam na sobie czyjś inny wzrok. 

W końcu doszedł do blatu, gdzie w końcu odwrócił się w stronę uczniów i z uśmiechem na mnie ostatni raz spojrzał, cały czas kręcąc głową. Był tak bardzo rozkojarzony, że znacząco przedłużył czas na pisanie i koniec końców zajęcia były jedynie krótką powtórką z zeszłego tygodnia. 

-Kocham Cię anielico z raju przysłana - Daisy upadła przede mną na kolana, gdy tylko wyszliśmy z sali, a Elsie szybko próbowała ją pozbierać, bo stanęliśmy na środku korytarza. - Mogłam spisać całe jedno zadanie od El siedzącej przede mną w tym czasie, zaliczę to, rozumiesz? Aniele złoty - złapała mnie za ramiona, a w oczach miała taką wdzięczność, jakbym uratowała jej życie. 

-Dobra po prostu znajdźcie sobie jakieś ustronne miejsce to jej to wynagrodzisz - palnął Blaise, stojący pomiędzy Zacharym a Elsie, od której dostał łokciem w bok. 

-Ty jakiś niewyżyty jesteś - syknęła czarnowłosa, ale Daisy chyba spodobał się ten pomysł, bo złapała mnie za dłonie i gdy tylko mnie okręciła, między głowami ludzi wychodzących z sali mignął mi on, znowu patrzący na mnie z lekkim uśmiechem. - Idźmy stąd w końcu, proszę.

I tak też się stało, El pchnęła naszą dwójkę w głąb korytarza i ruszyliśmy całą piątką w stronę Wielkiej Sali i nie zrobiłam tego, ale z tyłu głowy chciałam jeszcze raz spojrzeć za siebie. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top