Rozdział 3

Po wygranej Ravenclaw było już wiadome, że następny mecz zagrają oni ze Slytherinem. Dlatego też Marcus Flint, jako kapitan naszej drużyny, zgłosił się do Zachary'ego z prośbą, a może raczej delikatnym żądaniem, o zrobienie plakatów, afiszy wspierających drużynę. Tak samo chamsko, jak na co dzień się zachowywał, tak w momencie, gdy chodziło o te sprawy, nagle stawał się przykładnym kolegą. I lubiłam te chwile, gdy Zachary wraz ze swoją młodszą pomocniczką z trzeciego roku siadał na środku dywanu w Pokoju Wspólnym, skąd zostały specjalnie odsunięte kanapy oraz fotele. Obydwoje przez parę godzin tworzyli, a my, jak służący, byliśmy na każde ich zawołanie. Flint przynosił im na bieżąco potrzebne artykuły, tak samo jak ja siedział z tą dwójką do samego końca ich pracy, byleby niczego im nie zabrakło. Był krytyczny, gdy przychodziło co do czego i znowu włączał mu się ten wredny głos w głowie, jednak gdy podobało mu się to, co widzi, uśmiechał się i kiwał głową. Jakieś starsze dziewczyny donosiły im picie oraz przekąski, a Dorian, mój brat, proponował im nawet masaże, gdy odchylali się i lekko rozciągali. Raz wręcz wymusił na tej ciemnowłosej trzecioklasistce, że rozmasuje jej mięsień czworoboczny, cokolwiek miało to w ogóle znaczyć. I mimo wszystko podobały mi się te momenty, gdy prawie cały Slytherin siedział w Pokoju Wspólnym i obserwował ten proces twórczy, zrywając się do pionu na każde najmniejsze słowo czy mruknięcie. A na sam koniec albo następnego dnia podziwialiśmy to wszystko jak dzieła sztuki, choć było to nic więcej jak trywialne afisze wspierające szkolny zespół quidditcha. W takich momentach Slytherin rzeczywiście sprawiał wrażenie domu, rodziny, która może i robiła to, żeby wypaść najlepiej, ale wsparcie za tym idące mało z czym się równało. 

Tak właśnie było teraz, grupka ludzi stała i patrzyła na schnące plakaty. Stałam pomiędzy dwoma siódmoklasistkami, które z uśmiechem kiwały głową i zastanawiały się, który z nich będą trzymać. Na odchodne potargały Zachary'ego po włosach i odeszły na kanapy, a ja chciałam dotrzeć do otoczonego chłopaka, ale wtedy podszedł do niego Blaise, z którym z resztą dzielił pokój. Szepnął mu coś na ucho, przez co loczek się uśmiechnął i zaczęli już normalnie rozmawiać, więc nie chciałam się wtryniać. Akurat co obróciłam się na pięcie i momentalnie się wzdrygnęłam, bo zaraz za mną znikąd pojawił się Dorian. 

-Ty weź się ogarnij, Ty - odparł, kładąc sobie dłoń na piersi, po czym szeroko otworzył tak samo jak moje zielone oczy, aby przedrzeźnić moją reakcję. Przeszedł obok mnie, podchodząc do wystawy i po krótkim przeleceniu wzrokiem spojrzał ponownie na mnie. - Ja go chyba serio zatrudnię do malowania na moim weselu.

-Po znajomości się możecie dogadać - stwierdziłam, opierając się o niego. 

-Po znajomości to ja mu jeszcze dopłacę - dodał, po czym powoli przeniósł na mnie wzrok i z niewiadomych przyczyn złapał mnie za ręce, które okręcił wokół mnie samej na krzyż i podłożył nogę pod kolano, wymuszając dźwignię. Zdążyłam jednak złapać równowagę zanim skończyłam na podłodze i dałam radę wypuścić się z jego uścisku, żeby nie dać mu chwili na kolejny ruch, po czym odsunęłam się o krok. - No muszę czasami podręczyć młodszą siostrę, żebyś za dobrze nie  miała - odrzekł, szybko wyrzucając palce w stronę mojego brzucha, ale wbił tylko jednego. Zaraz po tym zdjął mi okulary i włożył je do pustego wazonu, pokazał mi język i poszedł w swoją stronę. Nie zdążyłam nic zrobić, ale nigdy nie byłam w stanie jakkolwiek reagować na jego czyny, bo były tak randomowe i dziwne, że wybijały mnie z rytmu rzeczywistości. Rozejrzałam się powoli po salonie, po czym wyjęłam moje okulary z eliptycznymi oprawkami z wazonu, co spotkało się ze zdziwionym spojrzeniem Blaise'a, który właśnie do mnie podszedł.

-Kiedy Cienna ma treningi? - zapytał zaraz po dojściu do siebie z tego widoku, a mnie szczerze zaskoczyła taka bezpośredniość.

-Em... Poniedziałki, środy i soboty, jeśli dobrze pamiętam. Dlaczego pytasz? I dlaczego sam jej nie zapytasz, skoro nagle wszędzie cię wokół niej pełno? - zaśmiał się jedynie na moje pytania i tym bardziej zapomniał o temacie, gdy obok pojawił się Zachary, mówiący, że mogą już iść. Ten drugi pomachał mi na pożegnanie, ale nie dowiedziałam się, jaki jest powód tego nagłego odejścia.

<<< (r.1983)

-...i potem tutaj poprowadzimy taki dłuugi most, weź tę poduszkę to ją podłożymy.

Sięgnęłam więc po poduszkę leżącą na łóżku za mną i podałam ją bratu, uważnie oglądając każdy jego ruch. Podziwiałam jego kreatywność, byłam zafascynowana tym, że zawsze wie co i jak zrobić, na dodatek robiąc z tego coś ciekawego. Po całym jego pokoju zbudowaliśmy wielkie miasto z drogami ciągnącymi się poprzez najdziwniejsze zakamarki i choć mając sześć (już niedługo siedem!) lat nie zawsze wiedziałam, co dalej ani jak sprawić, aby to co robię było trwałe to Dorian zawsze podchodził do mnie z cierpliwością i stosem miłości. Większość budowania układałam klocki na kształt domów, w których siedziały uśmiechnięte rodziny, a ich przody dekorowałam kwiatkami i nijak miało się to do powiększania powierzchni miasta, ale Dorian komplementował każde moje chwalenie się efektami.

-Dorian! Venice! - rozległ się krzyk z dołu i pierwsze co zrobiłam po usłyszeniu komendy to spojrzałam na brata. Wstałam dopiero wtedy, gdy on też wstał i szłam za nim krok w krok, aż w końcu zeszliśmy po pokrętnych schodach na dół. Przy szafie stała nasza mama właśnie zmieniająca buty na obcasy, ale nie spojrzała na nas, po przebraniu obuwia ruszyła prosto do salonu. Poszliśmy z Dorianem w jej ślady, rozglądając się wokoło, aby zrozumieć sytuację. - Za piętnaście minut przyjdą państwo Bones, jeśli będą z dziećmi to się razem pobawicie, jeśli nie to po zjedzeniu możecie wracać na górę.

-W jakim wieku mają dzieci? - spytał Dorian, a ja lekko się od niego odsunęłam, odwracając wzrok. - Nie będę się bawić z nikim młodszym ode mnie.

-Bez dyskusji! - odkrzyknął tata, robiąc się czerwony, a ja ponownie zrobiłam mały krok do tyłu. 

-Po co w ogóle chcą sprowadzać swoje dzieci do innych ludzi? - odezwał się ponownie, wykrzywiając twarz, a ja chciałam już tylko uciec.

-Merlinie! Co Ty taki pretensjonalny?! - ponownie odkrzyknął tata, na co byłam już przygotowana. Może jesteśmy złymi dziećmi.

Ludzie, których widziałam po raz pierwszy na oczy w końcu przyszli i nie zwrócili na nas najmniejszej uwagi, a ponieważ za ich dwójką zamknęły się drzwi to wiedziałam, że im prędzej zjem wszystko, co mam na talerzu tym prędzej będę mogła uciec z powrotem do moich domów z klocków ze szczęśliwymi rodzinkami. 

>>>

Mecz pomiędzy Slytherinem a Ravenclaw już niedługo i obydwie drużyny nie poprzestawały na ćwiczeniach, przez co spędzanie czasu ze Cienną ograniczone było do wspólnych zajęć i chwili przed obiadami. Zachary z jakiegoś powodu wychodził razem z Blaisem na treningi Slytherinu, ale uznałam, że wysportowane ciała graczy były głównym i pewnie jedynym czynnikiem, oprócz bycia fanem kolegi z dormitorium. Dlatego też przez niecałe dwa tygodnie czas spędzałam praktycznie sama, co wcale nie było dla mnie utrapieniem, może wręcz odwrotnie. 

Od czasu do czasu w dormitorium, które dzieliłam z Daisy oraz Elsie zarywałyśmy wspólnie nocki, obgadując wszystko i wszystkich z otoczenia. Tak jak na co dzień nie byłyśmy bardzo blisko i wszystkie lubiłyśmy swoją przestrzeń osobistą to wiedziałam, że jeśli coś się wydarzy to któraś z nich od razu pobiegnie do naszego pokoju, aby wszystko opowiedzieć. Nigdy nie byłam samotna w Hogwarcie. 

-...i ona wtedy mówi, że "Przepraszam na chwilę" i nikt nieprzejęty, ale ja już wiedziałam, że coś tu śmierdzi, bo to spojrzenie? Dajcie spokój... - machnęła ręką Daisy, leżąc głową na kolanach Elsie, która przeczesywała jej włosy palcami. 

-Ja jestem pewna, że one mają romans - stwierdziłam, na co Elsie przytaknęła mi głową, a Daisy od razu się podniosła. 

-One po prostu dają takie odczucie, co nie? Patrzy się na nie i pierwsze co myślisz to to, że śpią w jednym łóżku - odrzekła, spoglądając na mnie. 

-Jak mam koszmary to też się dokładam do którejś z was do łóżka - dopowiedziała Elsie, jeżdżąc po nas obojga wzrokiem, na co obydwie się zaśmiałyśmy. 

-Bo my wszystkie mamy romans , nie wiedziałaś? - Daisy objęła czarnowłosą, ale straciły równowagę przez co padły na łóżku w akompaniamencie chichotów. Gdy wróciłam wzrokiem z chwilowego patrzenia przez okno Elsie już stała na nogach i poprawiała kucyka, którego nosiła codziennie. Swoje długie czarne włosy zawsze spinała i w ciągu dnia miała wysoką kitkę, a w nocy splatała warkocza i tak naprawdę w rozpuszczonych włosach widziałam ją może trzy razy przez cały dotychczasowy pobyt w szkole. Najbardziej jednak zastanawiało mnie, jakim cudem potrafiła utrzymać swoją prostą grzywkę w ryzach przez cały dzień, bez ani jednego poprawiania. 

-Wiedziałyście, że jeden z bliźniaków Weasley podobno kręci z Angeliną Johnson? Widziałam ich ostatnio jak rozmawiali - zaczęła mówić, patrząc na siebie w lustrze.

-Nie wierzę, że się odważyła - zaśmiała się Daisy, podkładając sobie poduszkę pod głowę, a ja spojrzałam ponownie na Elsie.

-Który z nich? - zapytałam, na co spojrzała na mnie poprzez odbicie w lustrze i nagle odwróciła się na pięcie. 

-Na którego z nich wpadłaś? George'a? Który z nich był tą gapą? 

-Fred - odparłam, na co przytaknęła głową, dając nam do zrozumienia, że to o niego chodzi i nie wiem czemu, ale dziwnie się poczułam. Odwróciłam wzrok od wysokiej Elsie i spojrzałam na chwilę przez okno, a gdy powróciłam do pokoju to napotkałam spojrzenie Daisy, która nic nie powiedziała, ale przeanalizowała moją twarz. 

-Angelina to fajna dziewczyna, najwidoczniej lubi wyzwania - kontynuowała Elsie, sięgając po szczotkę z szafki nocnej. - Przynajmniej tyle dobrze, że nie musi z nikim o niego konkurować - zaśmiała się, powracając do swojego odbicia, a ja po spojrzeniu na zegarek weszłam pod kołdrę, odwracając się w stronę dziewczyn, aby jeszcze chwilę na nie popatrzeć. 

Konkurować? Kto w ogóle konkuruje o chłopaka? Co za bezsensowny bieg, kto tak robi?

Pomimo zbliżającej się zimy pogoda postanowiła zapewne ostatni raz w roku przyodziać się w całkiem ciepły wiatr, który wywiał multum uczniów na nadjeziorne błonia. Niedziela, czyli psychiczne przygotowywanie się na nowy tydzień nauki, wywołała u nas chęć powrotu do natury, więc od razu po śniadaniu rozłożyliśmy koc przy jednym z drzew i praktycznie się stamtąd nie ruszaliśmy. Nikt jednak nie przemyślał tego, że w pewnym momencie zachce się nam pić, ale ponieważ Cienna "jest wyczerpana po treningach", a Zachary "właśnie dostał skurczu łydki", a reszta po prostu nie była szczególnie zainteresowana planem wstawania to podjęłyśmy się wędrówki do zamku razem z Kelly. 

W końcu z torbą obładowaną napojami i drobnymi przekąskami, bo wiedziałyśmy, że na pewno ktoś ma ochotę, zaczęłyśmy powolnie wracać do znajomych, przecież nigdzie się nam nie spieszy. Kelly opowiadała mi, jak to na lekcji dostała piórem ze świeżym atramentem w głowę i właśnie pokazywała bladą plamę na swoich długich, kręconych blond włosach i byłam poważnie poruszona tą sytuacją, ale wtedy w kąciku oka mignęło mi coś, bądź raczej ktoś, na co od razu zwróciłam uwagę. Spojrzałam przed siebie i wtedy zauważyłam, że parę metrów przed nami idą bliźniacy Weasley razem z Lee Jordanem, spokojnie rozmawiając i delikatnie się uśmiechając, najwidoczniej również ciesząc się pogodą. 

-Hej - odparłam bez zastanowienia z uśmiechem, gdy się do nas zbliżyli i Fred, na którego głównie patrzyłam w tym momencie spojrzał na mnie i od razu mi odpowiedział, choć nie dało rady się nie zauważyć jego zaskoczenia. Nie mam pojęcia, co mnie podkusiło, ale gdy byli już za nami poczułam na sobie wzrok Kelly.

-Hej? To wy się znacie? To coś nowego, czemu o niczym nie wiem? - zaczęła nadawać, po czym odwróciła się za siebie. - Spojrzeli na nas! 

-W sumie to się nie znamy - odrzekłam, nadal będąc w szoku, że podjęłam tak spontaniczną decyzję. - I to się raczej nie zmieni. Nie wiem, czemu to zrobiłam - spojrzałam na nią, a swoje duże oczy nadal miała we mnie wbite i dopiero po chwili poczułam, jak bardzo przyspieszyłyśmy. 

-Ale odpowiedział Ci! 

-Wątpię, żeby miał czas przemyśleć, komu odpowiada. Proszę, nie mów nikomu jak na razie, naprawdę nie wiem, czemu to zrobiłam - poprosiłam z błagalnym wzrokiem, a ona pokręciła głową i ponownie się odwróciła. 

-Nie wiem, o czym mówisz - mruknęła, wzruszając ramionami i wracając twarzą przed siebie, po czym lekko się uśmiechnęła. Nie ulżyło mi na jej słowa z jakiegoś powodu, ale musiałam wziąć się w garść, bo właśnie dochodziłyśmy z powrotem na koc. 

Po podaniu wszystkim tego, co chcieli ułożyłam się głową na kolanach Zachary'ego, który siedział oparty z rękoma za sobą i rozmawiał ze Cienną o quidditchu, ale nie włączyłam się do rozmowy. Obróciłam twarz w stronę Hogwartu, gdzie przed chwilą minęłyśmy się z Gryfonami i na samą myśl zrobiło mi się głupio. Merlinie, przynajmniej mi odpowiedział, bo gdyby nawet na mnie nie spojrzał to z miejsca ruszyłabym do jeziora i zaczęła szukać ciężkiego kamienia. Zachary patrzyłby na mnie przez okno z naszego Pokoju Wspólnego.

-...czyli będziecie grać z Gryffindorem, okej - dotarł do mnie głos Zachary'ego i nie chciałam, ale dość energicznie na niego spojrzałam. 

-O co chodzi?

-Mówię, że teraz jeszcze mecze nie odgrywają się według żadnych wygranych, po prostu każdy gra z każdym i dopiero trzy ostatnie mecze są pod tym względem rozgrywane. Także po meczu, który gramy z wami za tydzień, będziemy rywalizowali z Gryfonami, ale to dopiero po przerwie świątecznej, bo w grudniu nie ma żadnych meczy.

Przytaknęłam na znak, że rozumiem, a Zachary znowu zagaił o coś do Cienny, ale ponownie się wyłączyłam, wracając wzrokiem na Hogwart. Chwilę na niego patrzyłam, lecz prędko zamknęłam oczy, lekko wzdychając. Po prostu o tym zapomnij, Venice, po prostu zapomnij. 

Delikatny wiatr muskał moje odsłonięte dłonie i frędzle szalika Slytherinu, który miałam obwiązany wokół szyi, w tle szeleściły opadłe liście i głosy, a słabe promienie dawały przyjemnie ciepło na twarzy i gdy na dodatek Zachary zdjął mi okulary to poczułam, że jeszcze chwila i zasnę. Lekko rozbudzały mnie śmiechy Krukonek, które zawzięcie o czymś rozmawiały, jednak ich konwersacja była jedynie szmerem z boku, z którego nic nie mogłam i nie musiałam rozumieć. 

-Dziwnie zareagowałaś na wspomnienie o Gryffindorze - mruknął loczek, na co automatycznie otwarłam oczy. Patrzył przed siebie, nie mówiąc nic więcej i najwidoczniej nie czekał na żadną obronę mojego zachowania, jednak widziałam, że jest dogłębnie zamyślony. Nie zareagowałam na to, woląc udawać, że tej sytuacji i jego słów wcale nie było, albo że były jedynie moim snem, w który tak czy siak nie dałabym już rady zapaść. Zamknęłam ponownie oczy, ale gdy tylko to zrobiłam to zobaczyłam ponownie scenę mijania Gryfonów i odwracającą się w moją stronę głowę Freda, który miał luźno zarzucony szalik swojego domu. Podniosłam się do siadu, szukając moich okularów. Nie dam rady teraz zasnąć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top