8
6.00
Carol Snow jadła spokojnie śniadanie z dwójką swoich dzieci. Wysoki chłopczyk kończył już jeść swoją trzecią bułkę, natomiast jego jedenastoletnia siostra grzebała łyżką w płatkach. Kobieta westchnęła widząc smutek córki. Przeżywała w tym momencie pierwsze zauroczenie i uważała, że chłopak, który jej się podoba naśmiewa się z jej wyglądu.
Była śliczną dziewczynką. Jasne, niebieskie oczy do tej pory zawsze biły blaskiem radości. Białe i równe ząbki były widoczne, gdy jej małe, pełne usteczka wykrzywione były w uśmiechu. Szczupła sylwetka i średni wzrost tworzyły ją niemal idealną. Problem stanowiły dwie rzecz w jej wyglądzie. Miedziany kolor włosów oraz okulary mające czarną oprawkę.
-Eva, zjedz płatki. -powiedziała jej matka patrząc na córkę znad filiżanki kawy.
Dziewczynka mruknęła coś pod nosem niechętnie biorąc łyżkę z płatkami i mlekiem do ust. Kobieta uśmiechnęła się na wykonany rozkaz przez jej córkę. Lubiła dyscyplinę i to, gdy dzieci się jej słuchały. Nie była złą czy surową matką. Nic z tych rzeczy. Lubiła mieć po prostu kontrole i wiedzieć co się dzieje. Jeżeli dzieci były grzeczne, nie sprawiały problemów i słuchały się matki kobieta je nagradzała. Pozwalała dłużej siedzieć z przyjaciółmi, wychodzić częściej na dwór, czy siedzieć przy komputerze.
Oczywiście wiedziała, że ojciec dzieci je rozpieszcza. Dawał słodycze i na wszystko pozwalał. Ale co się dziwić? Widział je raz w tygodniu i do tego musiał łączyć spotkania z dziećmi, które miał z pierwszą żoną. Carol nie była z tego zadowolona, ale ni mogła nic zrobić. Luis miał taką pracę, ale bardzo dbał o dzieci i rozmawiał z nimi codziennie. Z każdym po godzinie. Ona i Luis również mieli już ze sobą lepsze stosunki. Nie były one jeszcze aż tak dobra, ale na pewno się poprawiły skoro kobieta nie ma ochoty już się na niego rzucić i wydrapać oczu.
Jej rozmyślenia przerwał pisk dziewczynki, która ze łzami w oczach patrzyła na coś co znajdowało się na kobietą. Carol odwróciła się powoli i od razu zamarła widząc przed jej oczami lufę pistoletu. Przełknęła głośno ślinę i uniosła spojrzenia. Napotkała wzrok mężczyzny. Mrożący krew w żyłach i obojętny. Ciemnowłosą przeszły ciarki na plecach, gdy w końcu dotarło do niej w jakiej znajduje się sytuacji.
-Wstań powoli i stań twarzą do ściany. -mierzył teraz w siedmioletniego chłopca. -Już albo go zastrzelę na twoich oczach. -warknął.
Carol przełknęła głośno ślinę i powoli podniosła się z krzesła. Wykonała polecenie uzbrojonego mężczyzny. Stanęła twarzą do ściany modląc się, żeby zabrał to co chciał, po czym puścił ją i jej dzieci wolno. Bała się tego co może nastąpić, ale nawet przez chwilę nie pomyślała, żeby postawić się przeciwnikowi. Musiała zachować bezpieczeństwo sobie i dzieciom.
Nagle w kuchni wybuchł płacz dzieci. Kobieta uderzyła czołem w ścianę i osunęła się na białe płytki od razu brudząc je krwią. Jej martw wzrok wbity był w jasny sufit. W jednej sekundzie uleciało z niej życie, a na to wszystko patrzyły jej dzieci, które zaraz potem zostały brutalnie związane i wywleczone z domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top