3

3.30

Stała. Spokojnie paliła papierosa. Znajdowała się na balkonie na trzecim piętrze. Zaciągała się tym świństwem raz po raz patrząc w ciemność, w której czasami przejechało jakieś auto. Jeszcze tak niedawno żyła w tak ciemnym życiu jak teraz ta mokra od deszczu ulica. Zastanawiała się jak mogła tak żyć. Odbierała ludziom życie bez najmniejszego problemu nie zastanawiając się nad tym, że mają takie samo prawo do życia jak ona, jej rodzina czy mieszkańcy miasta.

Zaciągnęła się kolejny raz. Zdusiła niedopałek w popielniczce zostawiając go tam. Objęła się ramionami i w dalszym ciągu patrząc w ciemność, oparła się łokciami o mokrą barierkę. Jej noce były bezsenne. Zastanawiała się czy ktoś kiedyś odkryje, że to ona wraz z rodziną mordowała tych niewinnych ludzi. Wiedziała jednak, że teraz tylko ona będzie musiała odpowiedzieć za te wszystkie zbrodnie, bo jej rodzina nie żyje już od trzech lat.

Założyła kosmyk czarnych włosów za ucho i spojrzała w dół. Ciemna trawa zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Delikatnie się kołysała na chłodnym, październikowym wietrze, podziwiana przez  odmienioną kobietę. Dziecko potrafi tak bardzo zmienić człowieka, że on sam może się nie rozpoznać. To samo było z Sophią. Jej fałszywe imię i nazwisko wywierało w niej ogromne poczucie odrazy do siebie i dawnego życia.

To przez ojca, pomyślała. To jego wina. On to wszystko zapoczątkował. Gdyby ich nie zostawił i nie uderzył jej matki nic by się nie działo. Nie zaczęłaby mordować, a jej rodzina dalej żyłaby razem. Może nawet miałaby teraz dwójkę dzieci i cudownego męża? Zamiast tego miała małe mieszkanie w bloku z córką i koleżanką z pracy. Nie jest to szczyt marzeń, ale dopiero co zaczęła. Dopiero co zaczęło powoli się układać.

Płacz dochodzący z przyjemnego i ciepłego wnętrza mieszkania szybko przywołał kobietę do rzeczywistości. Odchrząknęła i wycierając mokre łokcie weszła do salonu. Zamknęła szybko drzwi i udała się do swojej sypialni, gdzie znajdowała się jej córeczka. Mała miała już trzy i pół roku, ale choroba nie pozwalała spać ani jej, ani jej matce.

Ciemnowłosa wzięła dziewczynkę na ręce i zaczęła delikatnie ją lulać. W rogu pokoju świeciła się długa, stojąca lampka. Dawała pomarańczowe światło, które otaczało obie postacie swoim ciepłym blaskiem. Jednak widoczność i tak była lekko ograniczona. To nie przeszkadzało kobiecie jednak w zajmowaniu się chorą córką. Mała miała gorączkę i całe opuchnięte gardło. Gluty lały się z jej nosa jak z wodospadu. Spała jedynie godzinę. To i tak dużo.

Sophia kolejny raz spojrzała na zegarek. Powinna podać jej już leki. Emma obudziła się w samą porę chociaż szkoda, że z płaczem. Trudno było ją uspokoić, o czym matka dziewczynki wiedziała doskonale, bo nie chciała obudzić swojej współlokatorki. Chociaż i tak za półtorej godziny powinna wstawać, żeby zdążyć do pracy. Mimo to Sophia wolała, żeby jeszcze spała przez te półtora godziny.

W końcu, gdy jej córka się uspokoiła mogła spokojnie opuścić pokój i udać się do kuchni, żeby podać Emmie lekarstwa. Miała trzy syropki oraz sprej do nosa, które było znienawidzone przez małą istotkę, a matka walczyła z nią przed każdym psiknięciem do dziurki nosa. Robiło się to męczące i irytujące, ale Sophia nie mogła się poddać. Chciała by jej córka była zdrowa i w końcu normalnie chodziła do przedszkola.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top