18

19.48

Dzieci słysząc krzyk mężczyzny przestały na chwilę szlochać. Ktoś tu był. Ktoś tu był i sądząc po krzyku zaatakował mężczyznę. Ktoś po nich przyszedł! Jest dla nich ratunek. Chyba, że ten ktoś o nich nie wiedział. Tak bardzo chcieli do domu.

Stefanie zaczęła się szarpać starając się rozpaczliwie rozwiązać więzły trzymające jej nadgarstki. Miała mokre od łez policzki i dalej się bała, ale krzyk mężczyzny mówił sam za siebie. Ktoś go zaatakował i najwyraźniej wygrywał.

Chyba, że to porywacz wygrywa, a mężczyzna, który przeszedł ich uratować to tak na prawdę ich tata, który zaraz albo już stracił życie. Te myśli dały dziewczynce podwójną siłę, a trójka jej rodzeństwa poszła w jej ślady. Jeżeli uda im się uwolnić z krępujących lin muszą stąd jak najszybciej uciec.

Przerażenie oraz łzy powróciły wraz z ciężkimi krokami na schodach. Trzynastoletnia Livia nie mogła dalej wytrzymać i teraz szarpała się histerycznie starając się przetrwać za każdą cenę. Bała się jak nigdy w życiu. Chciała się przytulić do taty albo obudzić się z tego koszmaru.

W końcu postać weszła do pomieszczenia. Dzieci wpatrywały się mokrymi od łez oczami w kobietę, która wyglądała jak siedem nieszczęść. Poplątane włosy, krew na twarzy i ukryty ból w szarych oczach. Była cała mokra.

Podeszła powoli do dzieci wyjmując z zabłoconego kozaka mały nóż. Rozcięła sprawnie grube sznury i delikatnie odkleiła z ust rodzeństwa taśmę. W końcu czwórka istot była wolna i wiedzieli, że kobieta ma przyjazne zamiary.

Ruchem ręki kazała im iść za nią. W między czasie wybrała numer do swojej przyjaciółki przekazują jej, żeby podała adres, pod który ma zawieźć dzieciaki. Gdy uzyskała odpowiedź rozłączyła się i wyszła z drewnianego domku.

Zaprowadziła dzieci do auta i otworzyła im drzwi. Miała wielkie szczęście, że nie zgubiła kluczyków podczas szamotania się z tym gnojkiem, którego kiedyś kochała i, dla którego była w stanie zrobić wszystko. Teraz w tym, nieżywym już, mężczyźnie nie mogła dostrzec nawet cienia po swoim dawnym ukochanym.

Wsiadła za kierownicę, a kocem, który miała z tyłu okryła trójkę najmłodszych dzieci, które cisnęły się z tyłu. Wszyscy siedzieli cicho, gdy ich bohaterka ruszyła z miejsca i zaczęła wieść ich w kierunku mieszkania ojca. Tak bardzo się za nim stęsknili. Dobrze wiedzieli, że mieli już tylko jego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top