10

7.34

Obojętny wzrok mężczyzny skał z dziecka na dziecko. Najstarsza dziewczynka siedziała otoczona swoim młodszym rodzeństwem i przyjmowała na siebie ciężar ich ciał. Starała się ich jakoś uspokoić, żeby te nie szlochały. Bała się tak samo jak oni, ale nie wiedziała czy ich porywacz nie zirytuje się przez ich szloch.

Byli związani i zakneblowani zwykłą, szarą taśmą. Może po kilku minutach ciągłego szamotania się daliby radę się uwolnić, ale nikt z nich nie zamierzał ryzykować utratą życia. Połowa z tych dzieci widziała dziś jak umiera ich mama, a druga połowa tylko słyszała. Oczami wyobraźni jednak umieli wyobrazić sobie obraz martwej rodzicielki. To nie było łatwe przeżycie.

Stefanie zastanawiała się czy obłąkaniec ma rodzinę. Jeżeli ma to dlaczego z taką łatwością zabił dwie kobiety przy ich dzieciach. Patrzył beznamiętnie na każdą z tych osób jakby dla niego ludzkie znaczenie nie miało żadnego znaczenia. Może jego życie również nic nie znaczyło? A może dokonywał to z zemsty?

Rzeczywistość była jednak zbliżona do rozmyśleń piętnastolatki, która miała przy sobie Eve, Livię oraz Henry'ego. Mężczyzna miał rodzinę, a nawet ma dziecko. Zabijanie jednak przychodziło mu z wielką łatwością, bo żył morderstwami. Dla niego to nie było nic nowego. Z zimną krwią mordował dla zabawy, a po zamordowaniu swojej rodziny i przyjaciół zaczął zabijać na zlecenia. Robił to od czego się uzależnił i jeszcze mu za to płacili. Jemu jednak takie życie odpowiadało.

Po raz kolejny przeleciał wzrokiem po twarzach przerażonych dzieci. Siedziały w jednej kupie związane i zakneblowane. Opierały się o ścianę z odrywającą się tapetą. W pomieszczeniu było zimno i wilgotno. W rogach pomieszczeń były grzyby oraz wielkie pająki, a meble były w tragicznej sytuacji. Sam porywacz wiedział ile tu żyć zakończyło z jego ręki swoje istnienie.

Sam porywacz również wiedział gdzie są i na jak długo tu zostaną. Dzieci oczywiście miały nadzieje, że ktoś znajdzie ich najszybciej jak się tylko da. Było im zimno, a dwójka z nich była dodatkowo w piżamach i bez śniadania. Każde z nich bało się coraz bardziej, a widok mężczyzny, który obserwował ich mając w dłoni pistolet i palec na spuście nie pomagał w uspokojeniu szlochania.

Wyglądał strasznie. Ciemnie, przemoczone ubrania. Przydługie włosy ukryte pod czapką oraz kapturem. Nierówna i czarna broda. Zimne, jasne oczy, które już same w sobie były przerażające. Samo spojrzenie w jego oczy odpierało wszystkie siły życiowe. Potem taką nieszczęsną skorupę dobijał strzałem w głowę albo podcięciem gardła nożem, który trzymał za paskiem spodni.

Znowu przeszedł wzdłuż pomieszczenia obserwując dzieci. Zastanawiał się co robi teraz jego prawdziwy cel oraz co robi jego dziecko. Było dopiero po siódmej, a on jak na razie miał skąpe informacje na temat osoby, na którą teraz poluje. To się jednak miało zmienić dokładnie po godzinie szesnastej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top