"Utrata sensu życia"
- Neve! Możesz dzisiaj zostać dłużej? - pyta mnie szefowa marketu. Pracuję jako kasjerka w Harvard Market [1]. Panuje tutaj bardzo przyjemna atmosfera. W sumie całe Cambridge w stanie Massachusetts w Stanach Zjednoczonych, to mój raj. Uwielbiam to miasto i za nic w świecie nie chcę go opuszczać.
- Nie ma problemu. - mówię. - Do której godziny?
- Dasz radę do zamknięcia? Keira się rozchorowała, a nie ma kto jej zastąpić. - na twarzy szefowej dostrzegam współczucie. Ona nie lubi, gdy któryś z pracowników musi zostać dłużej niż ma zapisane w umowie, ale czasem nic się nie da zrobić. Keira to moja najlepsza przyjaciółka. Ciekawe dlaczego mi nie powiedziała, że jest chora. No trudno. Zadzwonię do niej jutro rano.
- Rozumiem. Zostanę, niech się Pani nie zadręcza. Dla mnie to żaden problem.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła. - uśmiecha się, pokazując przy tym drobne zmarszczki. Lubię ją, zawsze jest uprzejma i przyjaźnie nastawiona do pracowników. Taka szefowa to skarb. Mimo że nie zarabiam tutaj dużo, to nie narzekam. Starcza mi na wszystkie wydatki, a to jest najważniejsze. Wolę żyć biednie w Cambridge, niż zamożnie w Bostonie. Nie chcę mieć kontaktu z moją rodziną. Wyrzekli się mnie, zaraz po skończeniu liceum. Nie wpasowałam się w image rodziny. Szefowa zostawia mnie samą, więc wybieram numer do mojego chłopaka. Tylko on pozwala zapomnieć mi o przeszłości.
- Hej, skarbie. - odbiera po trzech sygnałach. - Stało się coś?
- Muszę zostać dłużej w pracy. Wrócę około dziesiątej w nocy.
- Okej. Miłej pracy. - rozłącza się. Że co? Tak po prostu mnie olał? Pozwala mi samej wracać do mieszkania po nocach? Zawsze po mnie przychodził. Postanawiam na moment zapomnieć o Timothym i wracam do wykładania świeżego towaru na półki. Co jakiś czas wracam do kasy, aby skasować produkty dla klientów.
- Przepraszam, gdzie znajdę płyn do szyb? - pyta jakiś klient. Nawet na niego nie spoglądam.
- Czwarta alejka, ostatnia półka po prawej stronie. - odpowiadam bez namysłu. Cały towar mam w jednym paluszku.
- Dziękuję. - facet odchodzi, a ja wracam do kasy. Na dzisiaj już skończyłam z wykładaniem produktów. Tym zajmie się jutro ktoś inny. Do kasy podchodzi wysoki mężczyzna, z czapką na głowię i w okularach. Wygląda jak jakiś młody profesor.
- Widzę, że będzie pan mył okna. - zagaduję, gdy kasuję płyn do szyb, ściereczki i lateksowe rękawiczki. Zestaw do sprzątania. Pewnie jakiś pedant.
- Niezupełnie. - odpowiada. Nie mam ochoty wypytywać go o szczegóły, bo to nie moja sprawa.
- To będzie dwadzieścia dwa dolary, trzydzieści centów. - reguluje płatność i wychodzi z marketu. Mam już dość pracy. Chcę wrócić do domu, ale przede mną jeszcze dwie godziny. Mam nadzieję, że jutro będę miała wolne. Inaczej nie zwlokę się w ogóle z łóżka. Całe szczęście, panuje dość mały ruch. Najgorzej jest w soboty. Wtedy sklep jest pełen klientów i wszyscy pracownicy mają pełne ręce roboty.
- Neve, możesz iść do domu. - informuje mnie szefowa. - Zamkniemy dzisiaj szybciej. Jest mały ruch, a tobie przyda się odpoczynek. Dasz radę jutro przyjść na drugą zmianę? - a liczyłam na dzień wolnego. Trudno. Przynajmniej nie muszę wstawać wcześnie z łóżka.
- Druga zmiana mi odpowiada.
- Doskonale. Miłej nocy. Powiem Alfredowi, żeby zamknął sklep.- Alfred to tutejszy ochroniarz. Jest dość specyficznym człowiekiem i nie lubię z nim za bardzo rozmawiać. Jest trochę przerażający. Budzi respekt. Przebieram się w swoje ubrania i wychodzę ze sklepu. Dobrze, że jeszcze nie jest tak ciemno. Do mieszkania nie mam daleko. Zaledwie kilka przecznic, więc docieram na miejsce w dwadzieścia minut.
- Cześć, Neve. - wita się ze mną sąsiadka.
- Cześć, Elizabeth. - uśmiechamy się do siebie, a potem mijamy się w drzwiach. Biegnę na drugie piętro i wchodzę do mieszkania. Panuje tu dziwna ciemność, światła są pogaszone. Pewnie Timothy gdzieś wyszedł, ale szybko docierają do mnie dźwięki z naszej sypialni. I to nie byle jakie dźwięki. Stękania i jęki jakiejś kobiety. Mam nadzieję, że on tylko ogląda jakiś zboczony film. Wolę to od zdrady.
- Timothy! - krzyczy kobieta, co jest moją odpowiedzią na zarzuty. On mnie zdradza. Do oczu napływają mi łzy. Jak on może? Nie mam siły wejść do sypialni. Boję się tego, co mogłabym tam zobaczyć.
- Keira. - jęk Timothy'ego całkowicie zbija mnie z tropu. Keira? Czy ja się przypadkiem nie przesłyszałam? Teraz to muszę tam wejść. Jeśli to naprawdę moja przyjaciółka, załamię się.
- To było cudowne. - chichocze kobieta, która ma głos Keiry. Nie wierzę.
- Ooo tak. - śmieje się Timothy. - Ale zaraz musisz się zbierać. Neve może wrócić w każdej chwili.
- Pracuje do dwudziestej drugiej. Mamy jeszcze sporo czasu, kochanie. - mam dość. Nie chcę więcej ich słuchać. Wchodzę do sypialni, ale nie jestem przygotowana na ten widok. Timothy leży na Keirze. Nawet nie zauważyli mojej obecności.
- Macie pięć minut na wyjaśnienia. - mówię beznamiętnym głosem. Odskakują od siebie jak poparzeni.
- Neve? Kochanie - jąka Tim. - To nie tak jak myślisz! My tylko...
- Wpadło mi coś do oka. - wtrąca Keira. - Timothy pomagał mi to wyciągnąć. - prycham. Gorszej wymówki nie dałoby się raczej wymyślić. Czy oni myślą, że jestem głucha, albo ślepa?
- Naprawdę? - pytam z kpiną. - Myślałam, że Tim próbuje w ciebie włożyć swoje przyrodzenie.
- NIE! Kochanie to nie prawda. - tłumaczy Tim. - Nie zdradziłbym Cię. Kocham Cię!
- Kogo próbujesz oszukać?- nadal zachowuję spokój, ale długo to nie potrwa. Ludzie, którym najbardziej ufałam, zawiedli mnie. Tylko dla nich starałam się żyć. Teraz już nic mnie nie trzyma na tym świecie.
- Neve, to nie tak! Do niczego nie doszło.
- Byłam tu dostatecznie długo, żeby znać prawdę, sukinsynie. ZABIERAJ WSZYSTKIE SWOJE RZECZY! NIE CHCĘ CIĘ WIDZIEĆ! - krzyczę.
- Ale...
- Nie ma żadnego, ale! Nie chcę cię znać! Ciebie też szmato. - wskazuję na zdenerwowaną kruczoczarną, kobietę. - Uważałam cię za przyjaciółkę
- Nadal mogę nią być. Timothy należy do ciebie
- Spierdalajcie z mojego życia. - warczę. - Daję wam pięć minut. Potem ma Was tutaj nie być. - Timothy podchodzi do mnie zbyt blisko. Cofam się do tyłu, aby stworzyć większą przestrzeń.
- Naprawdę tego chcesz? - pyta.
- Tak! Nie wybaczę Ci zdrady.
- Jak chcesz. - wzrusza ramionami. - Keira mi ciebie zastąpi. - z całej siły staram się powstrzymać łzy. Te słowa zabolały. Gorzej niż ta zdrada. Nie mogę przy nich płakać.
- Z miłą chęcią. - odpowiada. - Ta nudziara niech zostanie sama. - wskazuje na mnie. Nie mogę płakać, nie mogę płakać, nie mogę płakać. Timothy szybko pakuje swoje ubrania, a Keira się ubiera. Ciężko jest na nich patrzeć. Oni byli dla mnie wszystkim. Teraz ich tracę. Wychodzę z sypialni. Nie mogę tam być. Nie chcę na nich patrzeć. Zranili mnie dość mocno. Już nikomu nie zaufam. Gdybym miała więcej odwagi, skończyłabym ze sobą, ale coś mnie blokuje. Coś każe mi tu zostać, mimo ciągłego pecha i niepowodzenia.
- Zostawiam Ci klucze. - Tim kładzie klucze od mieszkania na blacie. Wpatruję się w nie, jakby były skażone. Muszę się ich pozbyć. Najlepiej będzie jak zmienię zamki.
- Kochanie, chodź już! - woła go Keira z korytarza. Kochanie? Szybko stali się parą. To rani mnie jeszcze bardziej.
- Już idę. - odkrzykuje. - Powinienem czuć żal i smutek, że nasz związek się kończy, ale tak nie jest. Keira bardziej mi odpowiada. - uderzam go w twarz. Nie chcę tego słuchać. - Za dużo sobie pozwalasz. - warczy i oddaje uderzenie. Upadam na ziemię, jednocześnie uderzając czołem o szafkę. Jeszcze nigdy nie podniósł na mnie ręki.
- Wyjdź stąd! - szlocham. - Nie chcę cie znać!
- Życzę powodzenia w tym żałosnym życiu. - jego kroki się oddalają, a ja dopiero teraz zaczynam głośno płakać. Teraz mogę sobie pozwolić na ukazanie słabości. Zostałam całkiem sama. Bez rodziny, chłopaka i przyjaciółki. Ponadto rozwaliłam sobie czoło, a na moim policzku zapewne pojawi się wielki siniak, lecz teraz mnie to nie obchodzi. Straciłam wszystko, co było dla mnie najcenniejsze. Nie mam ochoty wstać z podłogi. Szkoda, że uderzenie o szafkę nie było dość mocne, żeby mnie zabić.
-----
Hej misie ❤️
Oto pierwszy rozdział. Jak wam się podoba?
[1] Harvard Market to nie jest wymyślona nazwa sklepu. Taki istnieje w Cambridge.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top