2

Trzasnąłem drzwiami i zaciągnąłem maskę w dół, zakrywając całą twarz. Wyszedłem na tyły starych, obskurnych, wzbudzających obrzydzenie kamienic i rozejrzałem się za potencjalnym zagrożeniem. Wiedziałem, że takowego nie ma, ale zawsze warto się upewnić. Ja się zawsze upewniam, a wy? Tak, wy. Do was mówię... A z resztą.

Zapiąłem suwak czarno-czerwonej bluzy i narzuciłem kaptur na zamaskowaną łepetynę. Obejrzałem się jeszcze raz za siebie i ruszyłem w stronę mojego ukochanego baru. To wcale nie miało być sarkastyczne. Serio, kocham ten bar.

- Cześć, stary - rzuciłem w stronę mojego przyjaciela, siadając za barem.
Jack bez słowa postawił przede mną drink i spojrzał znacząco za mnie. Odwróciłem się i zobaczyłem Boothe'a wraz z kumplami, pijącego piwo. Odwróciłem się z powrotem, przodem do baru i pokręciłem głową.

- Nie dzisiaj, Jack.

- Kurwa... - przeklął zrezygnowany i rzucił ścierką, którą przed chwilą wycierał blat. - Czemu ja mam takiego pieprzonego pecha. Żadnej walki dzisiaj, liczyłem, że coś zaczniesz.

- Mówię ci, nie dzisiaj. Wpadłem napić się przed robotą.

- I pijany będziesz popierdzielał w tych wrzynających ci się w dupę rajtkach. Brawo - mruknął i mimo wewnętrznego sprzeciwu, postawił przede mną kufel wypełniony piwem i z wyciekającą, pyszną, gęstą pianką... Tego nie było, jeszcze dodam jakieś inne, nieprzyzwoite określenia, a przecież czytają nas dzieci. Zaraz... Autorka też nie jest pełnoletnia... Ej!

- Wade, dobrze się czujesz? - Jack uderzył mnie ścierką w głowę i kiedy zwróciłem na niego uwagę, wrócił do wycierania kufla. Jak tak dalej pójdzie, zetrze szkło.

- Ta, wszystko gra. Zastanawia mnie tylko, dlaczego młode dziewczyny chcą się zabić.

Okularnik spojrzał na mnie, odkładając przedmioty na ladę i oparł się o nią, mierząc mnie wzrokiem. Właściwie, to patrzył mi w oczy. Tak, miałem zdjętą maskę i kaptur. Tu, w barze, czuje się jak w domu, nikt nie czepia się tych pieprzonych blizn ma moim ryju.

- Po co przyjmowałeś to zlecenie? Nie możesz odpuścić?

- Naprawdę sądzisz, że mógłbym zabić młodą dziewczynę? - popatrzył na mnie sceptycznie. - No dobra, mógłbym. Ale tylko w wyjątkowych sytuacjach. Ta dziewczyna nie zasłużyła sobie na śmierć.

- Wewnętrzna Matka Teresa ci się odezwała?

- Potrafisz zepsuć chwile, debilu. Uwielbiam zabijać, ale życie niewinnej nastolatki to inna kwestia, której ja sam nie mogę rozstrzygnąć - wstałem z barowego krzesła i położyłem na blacie kilka dolarów.

- Co chcesz zrobić?

- Nabić im oleju do głowy, żeby nie stały się puste na starość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top