Rozdział 1 - La Merced
Czasem zastanawiała się jakby to było, gdyby urodziła się zupełnie gdzie indziej. W jakimś innym mieście, w jakimś innym kraju, w jakiejś normalnej, zwyczajnej rodzinie. Czy byłaby wtedy kimś innym?
Niestety. Los związał jej życie z Meksykiem. Miastem, które było niczym państwo w państwie, co w sumie samo w sobie było faktem. Jednak nie chodziło tu o nazwę i to, że Meksyk był stolicą Meksyku. Meksyk... cóż, Meksyk rządził się swoimi prawami. Aby tu przeżyć, trzeba było dopasować się do tego miasta. Szczególnie gdy mieszkało się w jego najgorszej strefie. Urodziła się na najdzikszej ulicy Meksyku. La Merced. Dosłownie. Jej matka wydała ją na świat, w brudnym zaułku, na wybrukowanej, śmierdzącej moczem ulicy. Naćpana, wykrwawiła się i zmarła, nie zdając sobie nawet sprawy z tego co się dzieje. Kobieta, która ją znalazła, była umysłowo chora. Czy dlatego nazwała ją La Merced? Dokładnie tak jaką nazwę nosiła ulica, na której przyszła na świat. Nie miała pojęcia. Istotne było jedynie to, że przeżyła, chociaż jej życie było takie, że wielokrotnie tego żałowała. Nie było warto szczegółowo wymieniać pasm niekończących się nieszczęść i porażek.
Gdy miała jedenaście lat, trafiła do burdelu. Jej życie zróżnicowało się, gdy jeden z klientów odkrył, że go okradała. Ku jej zaskoczeniu nie zabił jej, jednak od tamtej chwili musiała pracować dla niego. Kradła, zabijała. Im była starsza i zwinniejsza, tym trudniejsze dostawała zlecenia. Gdy skończyła siedemnaście lat była już bardziej świadoma wszystkiego, również tego, że jej "mocodawca" tak naprawdę niewiele znaczył. Robił jakieś szemrane interesy z kartelami, lecz, prawdę mówiąc, był na samym dnie przewodu pokarmowego tegoż procederu. Wiedziała, że nie pozwoli jej odejść, więc po prostu go zabiła.
Czy życie stało się prostsze, gdy wyjechała z Meksyku? Nie. Nigdy nie była pięknością. Miała zwalistą sylwetkę, pozbawioną kobiecych krągłości, była szczupła i wysoka, lecz wygląd miała raczej chłopięcy. Twarz nijaka, cienkie, brązowe włosy. Szaro zielone oczy. Zdeformowany licznymi złamaniami nos oraz wąskie usta. Z takim wyglądem nie mogła liczyć na polepszenie bytu.
Co więc zrobiła? Wróciła do jedynego domu, który znała. Wylądowała dokładnie tam, gdzie przyszła na świat. Na La Merced. Ze swoim wyglądem nie zrobiłaby furory w burdelu, gdyż nie była już dzieckiem, ale doskonale znała szemrany półświatek i brutalne zasady, jakimi się rządził. Była chłodna, rzeczowa i nie bała się podejmować ryzyka. Stała się małym trybikiem w tym biznesie. Jednak w dniu, w którym uratowała życie Tolomeo Mena awansowała w jednej chwili. Stała się dość znacząca dla kartelu Sicarios i pomimo że nigdy więcej nie ujrzała już Tolomeo, zaczęła pracować dla bosa tego kartelu. Bosa, którym jak się okazało, wcale nie był Tolomeo, o czym nikt nie miał pojęcia.
Czy to nie było śmieszne? Wmówić psu, że niebezpieczeństwo stanowi inny pies. I gdy wszystkie psy wzajemnie na siebie polowały, żaden z nich nie miał pojęcia, że tak naprawdę zagrożenie stanowi kot. Zwykły, niegroźny, zawsze bagatelizowany kot, na którego nikt nawet nie spojrzał. Nikt nie brał go pod uwagę. To było prawdziwe mistrzostwo. Niedocenione, jednak w tym tkwiło jego piękno.
Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk telefonu. O wilku mowa — pomyślała.
— Słucham, Gato. — Może była w tym lekka ironia, lecz dla bezpieczeństwa byli dla siebie kotem i miłosierdziem*. Zwierzęciem i ulicą.
— Echo Grados Valdez — usłyszała.
— Mam ją zabić? — zapytała beznamiętnym tonem.
— Zna moją tożsamość. — Tego się nie spodziewała.
Oprócz niej i kilku zaufanych ludzi nikt nie miał pojęcia kim jest Sircario. Nawet Elida, która nie miała świadomości, że jest jedynie zwykłą, niczego nieświadomą marionetką.
— Zajmę się nią, ale potrzebuję informacji gdzie mogę ją znaleźć. Mam ją...
— Nie chcę żebyś ją zabiła, Merced — usłyszała i po raz pierwszy poczuła zaskoczenie. Jakaś dziewczyna poznała jego tożsamość, a on nie zamierzał się jej pozbyć? To było dziwne.
— Ale...
— To pasierbica Logana Nevila — stwierdził, a ona zaczynała powoli rozmieć. Fakt, zadarcie z Nevilem i Uroboros poskutkowałoby dużymi reperkusjami. Szczególnie gdyby wziąć pod uwagę prawdziwą tożsamość Zero i pewne fakty, o których w zasadzie niewiele osób wiedziało.
— W takim razie co mam zrobić? — zapytała rzeczowo.
— Na razie musisz po prostu o tym wiedzieć i...
— I?
— Nigdzie nie wyjeżdżaj, Merced. Będziesz mi potrzebna tu na miejscu — rzucił krótko i rozłączył się, pozostawiając ją z domysłami.
Pasierbica Logana. Znała tożsamość Gato. I? Co dalej? Skąd się wzięła? Po co przyjechała? I gdzie jest teraz? Telefon zadzwonił ponownie. Na jej twarzy zabłąkał się uśmiech, gdy spojrzała na wyświetlacz. Tak. W sumie można było się tego spodziewać.
— Zjebałem... — usłyszała męski, bełkotliwy głos.
— Zastanawiałam się, kiedy zadzwonisz — szepnęła w odpowiedzi. — W czym mogę ci pomóc? — dodała.
Sprawa się skomplikowała. Gato i Nick, byli jedynymi osobami, w stosunku do których była lojalna. W strukturę Sicarios i pod protekcję Gato weszła ratując życie Tolomeo. Natomiast Nick... Cóż, w tym wypadku to właśnie jej uratowano życie. I zrobił to jeden z braci Uroboros, który w półświatku funkcjonował teraz jako Zero, z nieznanych jej powodów. W tej chwili miała szczerą nadzieję, że cele obu mężczyzn będą zbieżne, gdyż w innym przypadku miałaby spory problem. Może pasierbica Logana nie miała niczego wspólnego z telefonem Nicka?
— Jest pewna dziewczyna — usłyszała i przymknęła oczy.
Tak. Teraz już wiedziała, że sytuacja jest poważna. Szczególnie dla niej. Na szczęście żaden z nich nie miał pojęcia, że Merced ma powiązania również z tym drugiem. Nikt nie mógł dowiedzieć się o Gato, również Zero chronił swą tożsamość. To było w jej przypadku błogosławieństwem. Aż do tej chwili. Do momentu, gdy nie pojawiła się tajemnicza Echo Grados Valdez. Ta dziewczyna przyniosła ze sobą duży problem. Kimkolwiek była. A fakt, że jej ojczymem był Logan Nevil, wcale nie ułatwiał sprawy. Prawdę mówiąc, zajebiście ją komplikował.
— Kim jest ta dziewczyna i co chcesz abym z nią zrobiła?
— Musisz ją znaleźć i przywieść do Nowego Jorku — usłyszała i zacisnęła kurczowo dłoń na słuchawce telefonu. Gato chciał, aby nigdzie nie wyjeżdżała, co oznaczało, że dziewczyna tu jest i on chce mieć ją na oku. Nick chciał zupełnie czegoś przeciwnego. Czy mogło być gorzej? — Szuka jej Logan i obawiam się, że nie zajmie mu długo odkrycie gdzie jest, a gdy się dowie... gdy się dowie...
— Rozpęta się piekło — wypowiedziała to, co nie mogło przejść mu przez gardło. Nie zaprzeczył.
* Merced, po hiszpańsku miłosierdzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top