Prolog

Z cienia przyglądałam się dwójce ludzi tulących się do siebie na korytarzu pałacu. Była to otwarta przestrzeń, dzięki której można było również wyjść na ogród lub skierować się do pałacu króla. Akurat ta, którą szłam po wizycie u cesarza, mojego dziadka.

Westchnęłam ciężko. Nie chciałam tu widzieć Alberta, w zasadzie to nie chciałam widzieć go także w takiej sytuacji. W dodatku nie teraz, bo zaczynało mnie mdlić.

Wreszcie nie wytrzymałam, dostrzegłszy, że ta dwójka nie zamierzała się oddalić. Wyszłam z ukrycia razem z bratem, który to zaciskał, to rozluźniał palce rąk. Był tak samo zły, jak ja, ale nie potrafił tego tak dobrze ukrywać. Nie tak jak ja.

Zakryłam usta za wachlarzem, żeby nie było widać mojego uśmiechu. W zasadzie to nie było takie złe – widzieć tu Alberta. Całkiem dobrze się złożyło, bo przynajmniej będę mogła szybko wyrzucić z siebie to, co miałam do powiedzenia.

- Kogo my tu mamy? – zaświergotałam, zatrzymując się parę kroków od nich. Zignorowałam przy tym pozdrowienia kobiety, która pośpiesznie odsunęła się od mojego przyrodniego brata. Mój wzrok był wyłącznie skupiony na mężczyźnie. – Cóż za zbieg okoliczności, nie sądzisz, Jacob?

- Księżniczko – warknął Albert, krzywiąc się na mój widok.

Musiał być niezadowolony. W końcu przerwałam mu, jego czas z kochanką.

- To zaskakujące jak ciągnie swój do swego – zachichotałam, mrużąc oczy. Nachyliłam się ku mężczyźnie. – Gdzieś tam czeka twoja narzeczona, a ty siedzisz tu z tym czymś – wskazałam podbródkiem kobietę, nie odwracając wzroku od Alberta.

Chciałam go zranić. Nie wiedziałam czemu, ale bardzo chciałam go w tej chwili zranić do żywego.

- Ona ma na imię...

- Wiesz, to chyba właśnie dlatego cesarz cię nie lubi, chociaż dziadek lubi przecież praktycznie wszystkich – kontynuowałam ignorując swojego przyrodniego brata. – Ach nie, twojej matki również nie lubi. Ale to w sumie by się zgadzało.

- Bo jest synem Tej królowej – zauważył Jacob, stając przy mnie. Wyprostował się dumnie. – Tej byłej konkubiny, która zasiadła na tronie jedynie dlatego, że nasza matka zmarła.

- Ach, to też ta, która nic nie umie zrobić – rzuciłam radośnie do brata, nachylając się ku niemu. – Cały czas pamiętam ten wspaniały dzień moich dwunastych urodzin, gdy to przejęłam obowiązki królowej, bo... sama sobie nie radziła – dokończyłam, zerkając z uciechą na Alberta. – W zasadzie to powinnam jej podziękować. Dzięki temu zyskałam więcej władzy, wcale się nie wysilając.

- Ale i tak nie masz prawa odziedziczyć tronu – parsknął prześmiewczo Albert w odpowiedzi.

Jacob roześmiał się, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Był przecież ze mną, a nawet rozdawał pismo dziadka spotkanym po drodze arystokratom. Tak, aby wiedzieli jakie zmiany zaszły w krótkim czasie. Jak dziadek postanowił zmienić prawo dla mnie.

- Czyżbyś nie czytał nowego dekretu dziadka? – spytał kpiąco brat, wskazując mnie. – Rozmawiasz z trzecim kandydatem do tronu. Z księżniczką Kirą Almą Daves, córką pierwszej, zmarłej królowej, która zyskuje władzę z dnia na dzień.

Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas. Skakał spojrzeniem ze mnie, na ogród i z powrotem. Zdawał się niezwykle niezadowolony tą zmianą. Musiał być, bo to znaczyło, że do gry wchodził silny zawodnik.

Zaraz potem dostrzegłam jak Albert szybko kalkuluje co musi zrobić. Tak szybko, że od razu padło śmieszne pytanie. Właśnie dlatego go nie lubiłam – był inteligentny i szybko potrafił dostrzec co, co należało zrobić dalej.

- Gdzie ona?

- Ona? – udałam, że nie rozumiem. Złożyłam wachlarz, stukając nim w wargę. – Nie wiedziałam, że masz taki problem z oczami i dotykiem, drogi księże. Przecież ta „ona" znajduje się przy twoim boku.

- Co?

Wskazałam przytulającą się, lekko zirytowaną pannę, która krzywiła się bardziej i bardziej. Była pewnie zła, że nie zwracałam na nią należytej uwagi. Musiała być, bo nie mogła nic powiedzieć dopóki się do niej bezpośrednio nie zwrócę. Tego wymagała etykieta. Zresztą, dopóki znajdowała się w pałacu cesarskim, musiała być grzeczna. Inaczej strażnicy od razu odeskortują ją do wyjścia. A, gdyby zrobiła coś nieprawidłowego lub podniosła głos, od razu rozniosłyby się plotki. Takie szkodliwe dla niej.

W końcu tu każdy mnie szanował za moją dobrze wykonaną pracę. Za to, jak pomagałam i zwracałam uwagę na najdrobniejsze szczegóły. I teraz wymagano ode mnie perfekcji, w związku z tym, nie byłoby poprawnie nie wyrzucić z pałacu kogoś, kto nie umie się zachować.

- Mówię o mojej narzeczonej – parsknął Albert.

- Och – Jacob roześmiał się, obejmując mnie ramieniem. – Mówisz o pannie Lettiti Wondergurg? Córce grand diuka? Tej narzeczonej?

- Najpewniej mówi o tej przeuroczej pannie – zgodziłam się, również rozbawiona. Objęłam dłonią policzek, opuszczając rękę z wachlarzem. Udawałam zasmuconą. – Obawiam się, że ją straciłeś. Przestała mieć złudne nadzieje i właśnie godzinę temu zerwała zaręczyny przy cesarzu. Dziadek był niezwykle zły.

- Kłamiesz.

- Ależ nie – zachichotałam mściwie. – Po zerwaniu zaręczyn przyszła do mnie – do tej jedynej osoby, która ją zawsze wspierała, pocieszała i rozmawiała. Przekazała mi te pomyślne wieści. O tym, że grand diuk będzie odtąd wspierał mnie, nie ciebie. Dlatego właśnie dziadek postanowił zrobić ze mnie jednego z następców tronu.

- Przecież oni nie mają syna – parsknął kpiąco Albert.

W tej chwili wyglądał jakby był jednocześnie spięty i oddychał z ulgą. Jednak musiało mi się to tylko zdawać.

- Och, nie zamierzałam wychodzić za mąż. Nie w ten sposób.

- Chodźmy to świętować! – zawołał Jacob, przeprowadzając mnie obok. Musiała mu się znudzić ta rozmowa. – Należy to uczcić!

A ja do momentu wyminięcia się z Albertem, wpatrywałam się w niego.

Triumfalnie.

Chociaż w głębi duszy czułam też inne uczucie. Ciężko było mi je zidentyfikować, ale wiedziałam, że daleko było mu do uczucia szczęścia z powodu wygranej.


No i mamy część 3 o naszych wspaniałych dziewczynach! :) Mam nadzieję, że prolog jest już zachęcający. Naprawdę się starałam.

Tak jak zawsze rozdziały będą wpadać w niedzielę!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top