9. Nauka

Zamiast myśleć o tym, co może pragnąć Albert, zaczęłam zastanawiać się czego potrzebuję. Musiałam nauczyć się bronić, ponieważ nie zawsze będzie przy mnie rycerz. Królowa mogła wpaść na różne pomysły, więc priorytetem było poznanie sposobów na utrzymanie się przy życiu. A przy okazji obronienie swojego ciała, gdyby ktoś chciał je posiąść siłą.

Z tego powodu z samego rana udałam się w stroju treningowym (Jacoba, który używał go dwa-trzy lata temu) na tereny treningowe. Rycerze byli podzieleni na trzy garnizony. Pierwszy (najważniejszy) należał do dziadka i strzegł stolicy oraz pałacu. Drugi był ojca, wobec czego byli oni wysyłani by bronić cesarstwa lub jako rycerze mający wspomóc w czasie wojny lub napaści. Trzeci garnizon był... zlepkiem wszystkiego. Znajdowali się tam arystokraci i pospólstwo, a także początkujący rycerze. Ten garnizon należał do królowej i byli to rycerze mający wesprzeć tych pierwszych. Ale królowa nimi nie zarządzała, tylko ja. Wobec czego wprowadziłam tam zmiany. Ponieważ nawet matka nie potrafiła ich przekonać do pracy. Głównie dlatego, że była to mieszanka wszystkiego – upadłych arystokratów, pospólstwa lub też niższej rangą szlachty, albo trzecich czy czwartych synów, z którymi nic nie dało się zrobić. Przez to ciężko było nad nimi zapanować.

Ale mi się udało – grożąc im. W końcu miałam władzę nad trzecim garnizonem. Wobec czego pokazałam mężczyzną, że nie warto było się buntować, odmawiać ćwiczeń, czy kłócić między sobą lub domagać się czegoś. I było to niezwykle pomocne, ponieważ dzięki temu wzięli się do pracy. Przez to stali się moją dumą i nie musieli poniżać się przed dwoma wcześniejszymi garnizonami.

Tam też w pierwszym odruchu chciałam się udać, jednak nie mogłabym tego zrobić. Nie byli oni specjalistami w obronie, dlatego zamiast do nich, udałam się ostatecznie do pierwszego garnizonu. Czyli dokładnie do tych, u których uczył się Jacob. Chociaż on wędrował od pierwszego, do drugiego, a czasem nawet trzeciego garnizonu. Tak, by zyskać różne techniki i zwiększyć doświadczenie w walce.

Jedynie nie wiedziałam jak było z Albertem, jednak temu nie zamierzałam się przejmować. Dziś zamierzałam myśleć jedynie o sobie.

Szybko dotarłam do dowódcy garnizonu i zastukałam do drzwi. Te otworzył jakiś młody chłopak, który długo się we mnie wpatrywał bez słowa.

- Kto to? – spytał głos ze środka.

- Jakaś kobieta. Rudowłosa z żółtymi oczami – wyznał nastolatek szczerze. – Bardzo ładna w dodatku.

Uśmiechnęłam się z rozbawieniem do chłopaka, który zdawał się być albo na naukach, albo pomagać w garnizonie. Jedynie ci nie wiedzieli kim byłam i jak się zachować względem mnie, ale to też jedynie bawiło. Nigdy nie zwracałam im również uwagi, bo to mi nie przeszkadzało.

- Dzień dobry – rzuciłam wesoło.

- Ty gnoju, to księżniczka! – ze środka dobiegł rumor, nim chłopak został popchnięty w bok. Na jego miejscu pojawił się potężny, starszy mężczyzna. Około pięćdziesięcioletni. – Proszę o wybaczenie.

- Nic nie szkodzi, sir Tristanie – machnęłam ręką wcale nieprzejęta. – Masz nowego pomocnika?

- To mój najmłodszy syn, księżniczko.

- Czyli wszyscy idą w twoje ślady – rzuciłam dając się poprowadzić do środka. Siadłam na krześle, nim przeszłam od razu do rzeczy. – Chciałabym wykorzystać pana do pewnej rzeczy.

- Zawsze i wszędzie, księżniczko! Może herbaty?

- Ach, nie – pokręciłam głową, zerkając na zszokowanego nastolatka, który nie odrywał ode mnie spojrzenia. – Prawdę mówiąc to pragnę uczyć się samoobrony. Chciałabym zapytać, czy byłaby taka możliwość w pańskim garnizonie.

- Oczywiście, księżniczko! Ale jesteś pewna? Mogę zwyczajnie podwoić rycerzy w twoim pałacu.

- Problem w tym, że nie zawsze ze mną będą. Dlatego zależy mi na nauce.

- Ach, to ten problem... W takim wypadku zaraz... pójdę z księżniczką i wskażę kto będzie nadawał się do tego zadania.

- Wyśmienicie. Bardzo dziękuję, sir Tristanie.

- Cała przyjemność po mojej stronie, księżniczko.

Zaraz potem wyszliśmy na tereny treningowe, gdzie już ćwiczyli rycerze. Co prawda przerwali, by się pokłonić i popatrzeć na mnie, ale dalej ćwiczyli. Też nic nie mogłam poradzić na to, ze wszyscy byli mnie ciekawi. Nie zawsze widzi się młodą kobietę na terenach treningowych w ubraniu młodszego brata. Takim sugerującym, że pragnie się czegoś nauczyć.

- Mój najstarszy syn będzie idealnym nauczycielem, księżniczko – powiedział mężczyzna, gdy zbliżyliśmy się do grupy nastolatków uczących się pod okiem równie potężnego mężczyzny. – Przyznam, że od dziecka miał zdolności do uczenia, dlatego też postawiłem go przed zadaniem szkolenia nowych rycerzy. W ten sposób zyskałem kogoś idealnego. Wszyscy młodzi są doskonale wyuczeni postaw.

- Ma pan wspaniałego syna.

- Oczywiście. Moja żona dała mi doskonałe dzieci – pochwalił się, mile połechtany. – Prócz tego najmłodszego – szepnął do mnie sir Tristan, poważniejąc. – Ten gnojek nadaje się tylko do pracy za biurkiem.

Obejrzałam się na chudzielca, który rzeczywiście zdawał się nie pasować do tego miejsca. I wręcz bać się broni, bo wzdrygał się za każdym razem, gdy stal uderzała o stal. Ale to też nie oznaczało, że był nieudanym dzieckiem, jedynie jego rola zdawała się leżeć gdzieś indziej. Na przykład przed biurkiem.

- Może być doskonałym ministrem lub asystentem, sir. To też nie takie złe.

- Może. Hej! – wrzasnął rycerz, aż się wzdrygnęłam. – Rob, masz tu jeszcze księżniczkę. Chce się nauczyć samoobrony, więc mnie nie zawiedź!

- Tak jest, sir! – młodszy mężczyzna zasalutował, nim pokłonił się przede mną. – To zaszczyt mieć cię tu z nami, księżniczko.

- Proszę się mną zająć, sir.

- To będzie prawdziwa przyjemność.

Skinęłam głową uczącym się rekrutom, którzy zaczęli miedzy sobą szeptać, po wykonaniu ukłonu. Zdawali się podekscytowani mogąc zobaczyć kogoś z rodziny królewskiej. Ale przez to nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo było to krępujące. To, że tyle par oczu było na mnie.

- Powtórzcie ćwiczenie sto razy! – huknął sin sir Tristana. Dopiero wtedy Rob zwrócił się ku mnie, biorąc na stronę. Nawet nie czekał aż jego ojciec odejdzie. – Proszę to wziąć, księżniczko.

- Sztylet?

- Tak – podał mi broń, układając odpowiednio dłoń na sztylecie. – To jest coś z czym się dziś zaprzyjaźnisz, księżniczko. Od tego zaczniemy. Pokażę ci ruchy, a ty je powtórzysz i dostosujesz do siebie. To bardzo ważne, księżniczko. Ponieważ w walce z większym przeciwnikiem jedynie sztylet może ci pomóc.

- Rozumiem, więc proszę o pokazanie, sir Rob.

- Tak jest, księżniczko!

***********

Miałam bardzo złą kondycję. Przynajmniej tak sądziłam po półtorej godziny ćwiczeń, cała spocona i dysząca. Dotąd myślałam, że nie jest tak źle, bo dużo tańczyłam, chodziłam i ruszałam się, a jednak. Wyglądało na to, że nie było się czym chwalić. Wręcz wstydzić się, że to wszystko nie pomogło.

Chociaż też nie mogłam porównywać się do rycerzy, którzy ćwiczyli po kilka godzin. W dodatku mieli więcej siły i umiejętności.

- Źle oddychasz.

Drgnęłam, oglądając się w bok, gdzie oparty o drzewo stał Albert. Wyglądało na to, że był tam już od dłuższego czasu, bo też nikt nie zdawał się zdziwiony na jego widok. Co więcej miał na sobie ubrania treningowe pierwszego garnizonu. Takie, które mógł dostać jedynie od dowódcy.

- Albert.

- Pozwól, że ci to powiem – rzucił mężczyzna podchodząc niczym drapieżnik. – Rob mógł tego nie zauważyć, bo jest rozproszony sprawdzaniem jak sobie radzisz oraz pilnowaniem swoich uczniów. Ale widać, że źle oddychasz, przez co szkodzisz sobie i utrudnia to twoje ćwiczenia.

- Gdyby tak było, byłabym już martwa.

Albert zaśmiał się, czekając aż stanę luźno. Dopiero wtedy przyjrzał mi się, a konkretnie mojemu ciału, marszcząc brwi. Nie było to spojrzenie, które sprawiłoby, że poczułabym się niekomfortowo. Tylko takie oceniające moje umiejętności.

- Więc tak... - przyłożył rękę do mojego brzucha, na co zesztywniałam z zaskoczenia. – Podczas ćwiczeń musisz oddychać za pomocą brzucha. Wtedy nie będziesz się tak męczyć i starczy ci sił na dłużej, księżniczko. Spróbuj.

- Co?

- Teraz nabierz powietrza w to miejsce, w które dociskam rękę. Nie tak jak zawsze, czy tak jak oddychają kobiety. Tylko inaczej.

Z dziwnych powodów postanowiłam go posłuchać, chociaż nie było to takie łatwe. Potrzebowałam kilku prób i zapomnienia o tym, że Albert mnie dotykał, zaś ja mu na to pozwalałam. To też nie było tak, że jego dotyk był nieprzyjemny, ale raczej z tych rozpraszających.

- Dobrze. I teraz tak...

Albert stanął za mną, dalej dociskając jedną dłoń do mojego brzucha. Drugą objął moją dłoń ze sztyletem, nogami ustawiając mnie w odpowiedniej pozycji. Jak gdyby mną dyrygował.

- Spróbuj jeszcze raz. Daję słowo, że teraz uda ci się to zrobić lepiej. I przy mniejszym wysiłku, księżniczko.

Zrobiłam to, próbując się skupić. Jednak całą sobą czułam obecność Alberta za sobą, o czym nie dało się zapomnieć. Byłam aż nazbyt świadoma jego ciała.

Ale to był mój przyrodni brat.

Więc czemu się tak zachowywałam?

- Jeszcze raz! – zawołał Albert.

On nie zdawał się być tak świadomy tego jak ja. Wręcz przeciwnie – zachowywał się prawidłowo jak przystało na relacje w rodzeństwie. Jednak w moim przypadku to tak nie działało od kiedy zaczęłam dojrzewać.

Miałam ochotę uderzyć się czołem o ścianę, by oprzytomnieć.

- Brawo. O to właśnie chodzi – ucieszył się Albert, gdy chyba zrobiłam dobrze ruch pokazany mi wcześniej przez Roba. – Właśnie w ten sposób musisz to robić, droga księżniczko.

Obróciłam twarz i spojrzałam na mężczyznę, który również opuścił spojrzenie. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, nim Albert błyskawicznie się cofnął. Tak szybko, jakby został oparzony.

Chrząknął w następnej sekundzie, skacząc spojrzeniem w bok.

- Pomogłem ci tylko dlatego, że nie mogłem patrzeć jak to robisz, księżniczko.

- Tak... dzięki – wyszeptałam zaciskając szczękę.

Weź się w garść, Kira! To twój brat.

- To dobrze, że wiesz. Pamiętaj o oddychaniu z brzucha i ćwicz postawę. Wtedy pójdzie ci lepiej.

- Mhm.

- A teraz wybacz, ale muszę gdzieś iść.

Albert odszedł, drapiąc się po karku i mamrocząc coś pod nosem z dziwnym wyrazem twarzy. Dopiero, gdy zniknął za ćwiczącymi rycerzami, mój wzrok opadł na rękę ze sztyletem. Zrobiła się ona chłodna od momentu, w którym puścił ją Albert. Zimna i jakby jakaś taka pusta.

- Książę miał rację, proszę o wybaczenie – sir Rob pokłonił się przepraszająco.

- To nic. Jest jeszcze coś na co powinnam zwrócić uwagę? – spytałam lekko wybita z rytmu. – Sir?

- Nie, jeśli wykonasz te ruchy, które wskazał książę, wszystko będzie w porządku, księżniczko.

- Rozumiem... Co dalej?

- Ach, wiec...

By skupić się na ćwiczeniach robiłam co mogłam. Nawet szczypałam się.

To było ważniejsze.

Albert to mój brat... przyrodni brat!

Ha...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top