21. Królowa
Raz na trzy miesiące braliśmy udział w posiedzeniu arystokracji. Przez długi czas Albert nie uczestniczył, bo go nie było, jednak ja i Jacob byliśmy zawsze. Ośmieszaliśmy przy tym królową, ilekroć się dało, gdyż wygłaszała bezmyślne opinie na tematy, na których się nie znała. Na przykład te, którymi ja się zajmowałam – jak podwyższenie budżetu rodziny królewskiej, czyli jej, ojca i Alberta. Bo to zazwyczaj tyczyło się ich pałacu, a nie całego pałacu cesarskiego.
Ale to posiedzenie miało się różnić od innych. Miałam ze sobą pisemne dowody zbrodni królowej i chciałam na posiedzeniu wreszcie to powiedzieć. Rzucić w twarz królowej oraz jej rodzinie to czego dokonali. Może i matka by tego nie chciała, ale ja tego potrzebowałam. Dla siebie i Jacoba. A także dla dziadka, który był na nią zły. Wiele razy szukał sposobu, żeby ją wyrzucić, jednak nie mógł działać zbyt pochopnie. Ponieważ był cesarzem.
Siadłam po prawej stronie dziadka zaraz obok Jacoba i Alberta. Z jakichś przedziwnych powodów siedziałam pomiędzy nimi.
Arystokraci – wszystkie głowy rodzin zasiedli przed nami w przygotowanych ławkach. Podzielili się na tych stojących za królową i tych za mną oraz Jacobem. Widać to było gołym okiem.
W tłumie zobaczyłam ojca Dante oraz Lionela, który miał zastępować Elmirę. W końcu była niedługo po porodzie. Dziecko miało niecałe dwa tygodnie, a Ela dalej była osłabiona. Nikt nie wiedział, że dziecko maga było tak trudno urodzić, ale Lionel powiedział, że będzie tak tylko z tym pierwszym. Tak czy inaczej Elmira i ich syn byli zdrowi. Potrzebowali jedynie wypocząć i nabrać sił.
- Zacznijmy! – zawołał dziadek.
Ścisnęłam teczkę, w której miałam dokumenty. Chciałam w ten sposób się upewnić, że dalej je miałam i nigdzie mi nie zniknęły.
Na początek markiz – brat królowej, który przejął tytuł – zaczął krzyczeć, że Albert musi odzyskać swoją możliwość dziedziczenia tronu. Kłócił się przez dobre trzydzieści minut, nim dziadek mu przerwał. Powiedział otwarcie, dlaczego odebrał mu prawo i czemu go nie przywróci.
Z powodu królowej.
Jednak to nie powstrzymało tej garstki, która przy nich została, by dalej się rzucać. Ale było to dla mnie korzystne. Właśnie tego potrzebowałam i tego oczekiwałam po tych draniach. Idealnie wprowadzili temat królowej na radzie.
Wstałam gwałtownie, przez co wszyscy na mnie spojrzeli. Dziadek niemal sądził, że chcę mu jakoś pomóc i uśmiechnął się z wdzięcznością. Bo wszyscy zamilkli, oczekując na moje słowa.
Zaś one miały wszystkich zszokować.
- Z tego miejsca chcę również zabrać głos w sprawie decyzji dziadka oraz oskarżyć królową – powiedziałam wychodząc i przekazując teczkę dziadkowi. Ojciec pochylił się do cesarza, zaś królowa zbladła. – Pragnę oskarżyć królową oraz jej rodzinę o zabójstwo mojej matki, poprzedniej królowej!
- Co za oszczerstwa!
- To prawda?
- Jak możesz być tak bezczelna księżniczko?!
- Królowa nie mogłaby tego zrobić!
- Cisza!
- Księżniczka może mieć rację!
Arystokracja zaczęła się wykłócać. Niektórzy wstali, inni śmiali się, z kolei ostatni rzucali się na siebie. W tej chwili przypominali bandę dzieci, która walczy o lepsze miejsce przy stole. Jednakże nikt ich nie powstrzymywał, bo też cesarz nie wydał rozkazu. Dziadek był zbyt zajęty sprawdzaniem dokumentów wraz z ojcem i Jacobem. Wszyscy trzęśli się czytając to, co zebrałam.
Z kolei królowa spoglądała to na swojego brata, to na swojego syna. Mimo to żaden z nich jej nie pomógł, bo w ogóle na nią nie patrzyli. Byli skupieni na zupełnie innych sprawach. Markiz wykłócał się z arystokracjom, a czasami odpychał ludzi. Zaś Albert wpatrywał się we mnie.
Jedynie strażnicy dobrze się bawili, przyglądając rozgrywającej się scenie przed nimi. Widać było, że też poszły u nich zakłady: kto wygra bójkę lub też kto uderzy pierwszy kogo. To było dla nich ważniejsze.
- CISZA! – wrzasnął dziadek.
Wzdrygnęłam się, oglądając na mężczyznę, który mocno ściskał dokumenty. Zdawał się czerpać z nich siłę, ale też był zdenerwowany. Bo nic mu nie powiedziałam. Nawet do niego nie przyszłam się skonsultować, gdy coś odkryłam. A przecież zawsze wszystko mu mówiłam.
- Co to jest? Co to jest Kira?!
- Dowody na zbrodnię królowej – oznajmiłam niewzruszona. Zacisnęłam na moment szczękę. – Gdy matka umarła, ponad dziesięć lat temu, śledziłam lekarza, który ją badał. Zaprowadził mnie on do komnat obecnej królowej. Tam usłyszałam, że wykonał zadanie, które zleciła mu ona oraz jej rodzina. Tym zadaniem było otrucie królowej trującą rośliną, którą chwalił się zawsze markiz. Trutkę dawali jej w częściach, tak aby niczego nie odkryto. Tak czy inaczej w zbrodni uczestniczyli: królowa, jej rodzina oraz lekarz mający odpowiadać za zdrowie mojej matki.
- To pomówienia!
- Myślisz, że zwykłymi kartkami udowodnisz cokolwiek?! – markiz zaczerwienił się z gniewu. Wskazał mnie obraźliwie. – Jesteś księżniczką, która nie zna świata, co? Specjalnie nas oskarżasz!
- Nie znam? Przecież jestem księżniczką, która zajmuje się sprawami królowej, jej obowiązkami – parsknęłam marszcząc czoło. – Bo ona sama sobie z tym nie radziła! To ja to robię, nie ona!
- Ha! Jak śmiesz...!
- Zamknąć się! – cesarz uderzył dłonią w tron. – Kira! Tylko to masz?
- Przecież mnie znasz, cesarzu – uśmiechnęłam się, kręcąc głową z politowaniem. – Nie jestem lekkomyślna. Lata mi zajęło znalezienie dowodów. Mam trujące rośliny, które użyto przeciwko mojej matce. Mam też świadka, który osobiście pomagał rodzinie królowej i jej samej. Mam lekarza.
- To pomó... Mhm! – markiz chwycił się za swoje usta. – Mmm!
- Było za głośno – parsknął Lionel, wstając ze swojego miejsca. W ogóle się nie przejmował, otwarcie używając magii i uciszając wszystkich na sali. Przeszedł przez tłum, stając przede mną. – Księżniczko.
- Dziękuję.
- Jeśli mogę... - Lionel zwrócił się do cesarza. – Chciałbym zaproponować rozwiązanie. W takim tempie niczego nie osiągniemy i stracimy jedynie mnóstwo czasu. Więc...?
- Zgadzam się z tym – rzucił Albert, przez co jego matka aż jęknęła.
- Kira... - wyszeptał słabo Jacob, upadając na kolana przy tronie. Po jego policzkach płynęły łzy.
- Mów – rzucił dziadek. – Co masz do powiedzenia mężu duchessy Sliver?
- Proponuję dochodzenie – powiedział wzruszając ramionami. Rozczesał dłonią srebrne włosy z wrednym uśmiechem. – Zamknijcie królową w jednym miejscu wraz z jej służącymi. Zamknijcie również markiza oraz dajcie nadzór nad tym, co robi on i jego rodzina. Tak, aby nie mogli pozbyć się dowodów. Proste, czyż nie? Cesarzu.
- Coś w tym jest.
Uśmiechnęłam się triumfalnie, zaraz potem łapiąc spojrzenie Lionela. Mężczyzna mrugnął do mnie, jakby najlepsze miało się dopiero wydarzyć. Oprócz tego dalej musiał rzucać zaklęcie, bo jego oczy błyszczały podejrzanie. Zawsze tak się działo, gdy używał magii i był przy tym podekscytowany.
Niedługo później arystokracja usiadła na swoich miejscach. Niektórzy samodzielnie, inni z pomocą magii Lionela. Jednak wszyscy tak samo przerażeni. W końcu nie wiedzieli o istnieniu magów.
- Zróbmy to, ojcze – powiedział tato, błagając dziadka wzrokiem. Trząsł się, nie odrywając rąk od dokumentów, które wcześniej dostał od cesarza. – Dla odkrycia kto tu ma rację.
- Poniosę konsekwencję, jeśli to, co mówię jest błędne, w co wątpię – wyznałam twardo. Zacisnęłam dłonie na materiale sukni. – Także chciałabym utrzymać miejsce pobytu lekarza w sekrecie, by nic mu się nie stało. I jeśli mi pozwolisz, cesarzu, to pragnę zostać świadkiem. W końcu wiem jak potoczyła się rozmowa między lekarzem a królową, więc mam prawo głosu.
- Niech tak będzie.
- Och! – Lionel uniósł rękę z uśmiechem na wargach. Uśmiechem, który sprawił, że się zjeżyłam. – Uważam, że niesprawiedliwie będzie więzić jedynie królową i jej rodzinę. Pod nadzorem powinna znaleźć się również księżniczka.
Gwałtownie spojrzałam w bok, a Lionel jedynie do mnie mrugnął. Zdawał się doskonale bawić. Jak gdyby podobało mu się to, co się tu wydarzyło. I, że wreszcie to spotkanie nie jest takie nudne.
- W ten sposób będzie to tylko sprawiedliwe, cesarzu – dodał mag.
- Co ty robisz? – syknęłam przez zęby.
- Spokojnie – parsknął cicho. – Jestem magiem.
Jęknęłam.
Wiedziałam, że magowie to dwulicowe bestie!
Mogłam jedynie się skrzywić, widząc jak wspaniale bawi się Lionel i jak bardzo mu się to podoba.
- Niech tak się stanie! – huknął cesarz decydując o moim losie.
**********
Dziewięciu magów siedziało przy stole w swoim pokoju. Wszyscy z głowami dociśniętymi do blatu, jak gdyby spali, odpoczywali lub zemdleli z braku wypoczynku. Jednak tak naprawdę byli jedynie załamani.
Jedynie... to niedopowiedzenie.
- Lionel...
- Ten dzieciak!
- Jak on mógł utrudnić życie naszej bohaterce?!
- Niech no tylko go dopadnę!
Mamrotali pod nosami, niemal wyobrażając sobie poddanie go męką. Oczywiście nie mogli go zabić, ani uszkodzić, jednak i tak mogli się nad nim poznęcać. Gdyby nie to, że był mężem jednej z bohaterek i był potrzebny do tworzenia dzieci...
- Trzeba go ukarać! – wrzasnęła starsza kobieta z mściwością unosząc dłoń. Świerzbiła ją od kiedy zobaczyła co robi ten młody gnojek.
- Ale jak?
- Musiałby się tu przywlec.
- Bez tego go nie dopadniemy.
- Tsk!
Wspólnie westchnęli.
Dziewięć magów dobrze wiedziało, że Lionel do nich nie przyjdzie. Nie zrobi tego, by ocalić swoją skórę, tak jak zawsze. Poczeka tylko do dobrego momentu, by udowodnić, że nic złego nie zrobił. A potem zasłoni się tym, że jest potrzebny przy wielu sprawach. Jak bycie mężem bohaterski, do stworzenia kolejnych dzieci, do bezpośredniej pomocy bohaterkom lub też im samym.
Lionel zawsze był sprytny.
- Czemu musimy mieć ciągle z nim problemy?
- Bo to Lionel.
To zawsze była odpowiedź na tego typu pytania i to się nie zmieniło od czasu, gdy do nich dołączył. Od kiedy stał się ich uczniem.
Zresztą był też jednym z potężniejszych magów i to również irytowało ich. Lub też kuło do żywego.
- Wygląda na to, że ujdzie z życiem.
- Tym razem.
- Może ma plan? – zasugerował młody mag.
- Oby.
- Jeśli nie obedrę go ze skóry... Ach, tego też nie mogę zrobić.
- Możemy pozbawić go włosów.
I tak magowie zaczęli złorzeczyć, oczywiście pamiętając, że trwała krzywda nie wchodziła w grę.
Ale tym razem Lionel naprawdę miał plan.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top