Rozdział 7
***Citizien Soldier - "Never Good Enough"***
Po parunastu minutach Jacek wyłączył silnik.
Znajdowaliśmy się przed ogromnym budynkiem.
Tuż obok wejścia zobaczyłem pewien znak. Wydawał się bardzo znajomy. Zastanawiałem się, skąd mogę go kojarzyć, gdy nagle mężczyzna złapał mnie za rękę. Pisnąłem cicho, gdy delikatnie pociągnął mnie w stronę wejścia.
W progu w moje nozdrza uderzył bardzo nieprzyjemny zapach. Zapach szpitala.
- C-co my tu robimy? - Zapytałem niepewnie i spojrzałem na niego.
- Odwiedzamy moją przyjaciółkę. Pracuje tutaj jako lekarz. Mam nadzieję, że się polubicie. Masz być miły, jasne? - Nie odpowiedziałem mu, na co on mocniej ścisnął moją dłoń. - Pytałem, czy to jasne?
- T-tak... - Powiedziałem cichutko.
- Tak, co? - Zapytał z uśmiechem.
- Nie powiem tego. Nie tutaj. - Nie ustąpię mu! Niech się wali. Trzeba było mnie nie kupować. Albo wziąć sobie kogoś innego.
- A chcesz karę? Wiesz, że mogę ci ją dać też tu, prawda, słoneczko? - Zapytał uśmiechając się. Jego oczy lśniły jak latarnie, gdy na mnie patrzył. Były przepełnione podnieceniem.
- Zawsze będę mógł kogoś zawiadomić. - Tym razem to ja się uśmiechnąłem.
Jacek widocznie nie przewidział tego. Momentalnie jego mina zrzedła, a on sam przybrał postawę myśliciela. Zachichotałem cicho, a on pociągnął mnie za rękę.
Szliśmy przez długi korytarz. Z obydwu stron mogłem zauważyć mnóstwo drzwi i jakieś ławki.
- Jesteśmy. - Powiedział, po czym zapukał w drzwi.
Po chwili usłyszeliśmy stłumione "proszę" i weszliśmy do środka.
Znajdowaliśmy się w dużym gabinecie. Zauważyłem też jakieś zabawki. Dostrzegłem plastelinę, kolorowy piasek i jakieś maskotki, a na biurku leżała paczka żelek.
- Cześć, Jacek! - Zaczęła kobieta i objęła mężczyznę.
- Cześć. - Przywitał się.
Zaczęli ze sobą rozmawiać. W pewnej chwili obrócili się tak, że żadne z nich nie patrzyło na uchylone drzwi.
W moich ustach zatańczył smak krwi, a ja pomyślałem, że jeśli teraz nie ucieknę, to już nigdy mi się to nie uda.
Cichutko wymknąłem się z pokoju i jak najciszej oddaliłem się od drzwi.
Gdy byłem przekonany, że już mnie nie usłyszą, zerwałem się z miejsca i pędem rzuciłem się w stronę, z której przyszliśmy.
Wypadłem na dwór i pobiegłem jak najdalej od budynku.
Biegłem tak i biegłem. Pokonywałem różne ulice, parę razy prawie wpadłem pod samochód.
Nie obchodziło mnie to już. Gdy byłem wolny - żyłem. Po prostu. Znów miałem o co walczyć. Czułem jak adrenalina rozsadza mi cały organizm.
Dobiegłem do lasu i bez zastanowienia wpadłem w najdziksze rośliny. Boże, jak cudownie było poczuć tę woń. Delikatny, chłodny wiatr owiewał moje zgrzane ciało, które za wszelką cenę starało się uciec. Biegłem i biegłem bez wytchnienia. Bez przerwy. Zatrzymałem się dopiero, gdy stanąłem nad brzegiem dużego jeziora. Rozglądnąłem się szybko i zobaczyłem wierzbę płaczącą.
Szybko rzuciłem się w jej stronę. Nie mogę dać się złapać. Raz popełniłem ten błąd i prawie przypłaciłem go życiem. Odgarnąłem gałęzie i poczułem jak serce rośnie mi z radości. Między korzeniami drzewa znajdował się tunel. Bez namysłu wczołgałem się do niego.
Poruszałem się na czworaka, gdyż tak było mi o wiele wygodniej.
Po chwili zacząłem odczuwać wilgoć w powietrzu. Nie przejąłem się tym zbytnio, w końcu jestem jakieś sto metrów od jeziora.
Nie wiem, ile metrów pokonałem gdy nagle tunel zaczął się wznosić.
Wyczołgałem się i niepewnie ogarnąłem wzrokiem małą polankę.
Wokół mnie rozciągał się gęsty i ciemny las.
- Co jest? - Warknąłem cicho. Ile musiałem iść, że odszedłem tak daleko?
Cóż... Zawsze mogłem trafić na kogoś znajomego. Albo na samego Jacka.
Poszedłem prosto przed siebie.
Po około godzinie wędrówki znalazłem dąb.
Po chwili namysłu zacząłem wspinaczkę.
Usiadłem na samym szczycie drzewa i głęboko zaczerpnąłem powietrza.
Poczułem delikatny zapach słodkiej wody, wilgoć, roślinność i zwierzynę.
Zapach wolności. Czułem, że mógłbym zatopić się w tej woni.
Oparłem się plecami o pień drzewa i położyłem się na gałęzi.
Obudził mnie mocniejszy podmuch wiatru. Zerwałem się do siadu.
Śniło mi się, że mnie znaleźli.
Spojrzałem w górę na rozgwieżdżone niebo.
Siedziałem tak zapatrzony w ten piękny obraz namalowany przez najlepszą artystkę - naturę.
Poczułem, jak coś dużego siada obok mnie. Przymknąłem oczy i wtuliłem się w jasne futro tygrysicy.
- Widzisz? Każda gwiazda to inna dusza. Inny cel w życiu. Ile gwiazd - tyle ludzi. Ile ludzi - tyle gwiazd. Są nadzieją na odnalezienie domu. Szukaj nadziei w niebie. Gwiazdy wskażą ci drogę do domu. Są niczym drogowskazy. - Nie odsuwając się od niej wlepiałem ciekawe spojrzenie w zwierzę, na co ono zamruczało. - Chcesz usłyszeć pewną legendę? - Pokiwałem głową na tak, a wtedy niebo jakby zaczęło się poruszać. Nagle tygrysica zaczęła mówić, a gwiazdy zlewały się z jej słowami. Była narratorką nieba. Jej oczy lśniły chłodnym, błękitnym blaskiem. Jednak teraz patrzyła na mnie cieplej niż własna matka. Rozkazywała gwiazdom. Albo one rozkazywały jej. -Uśmiechnąłem się na tę myśl i spojrzałem na niebo. - Dawno temu, w górach urodził się pewien człowiek. Nikt nie wie, kto był jego rodziną ani kto go wychował. Dziecko pojawiło się jakby znikąd i dorastało samo. Wraz z wiekiem rosła potrzeba miłości. Niezaspokojone serce zaczęło strzelać piorunami powodującymi katastrofy. Pewnego dnia, człowiek ten wymarzył sobie, że zostanie królem. Według niego, gdyby był władcą, każdy musiałby go kochać. Mężczyzna wyruszył w podróż. Podczas swojej wędrówki wiele razy obserwował zwierzęta czule opiekujące się swoimi dziećmi. Zżerała go zawiść i smutek. Wiedział, że nigdy tego nie doświadczy. Jego serce było już tak czarne, że nawet gdyby znalazł się ktoś, kto dałby mu choć namiastkę tego, co otrzymały młode zwierzęta, on nawet by tego nie poczuł. Gdy był już u kresu swojej wędrówki, w lesie pod pewnym potężnym miastem, zobaczył wilczycę bawiącą się z dwiema, małymi dziewczynkami. Dzieci były brudne od kurzu i trawy, ale wtedy młoda wilczyca warknęła cicho. Dziewczynki natychmiast przybiegły do niej, a ona zaczęła je wylizywać, jak gdyby to były jej własne córki. Wtedy mężczyzna zrozumiał, że zwierzęta mogą mieć więcej serca niż niektórzy ludzie. Wiedział, że w okolicy jaskini tej wilczycy jest mnóstwo kłusowników. Jego czarne, lodowate serce odzyskało kolor i roztopiło się. Upolował dużego jelenia i podszedł do zwierzęcia. Dziewczynki płacząc i piszcząc schowały się za młodą samicą, a ta wyszczerzyła kły i zaczęła warczeć. Wtedy mężczyzna złożył zwierzynę u łap wilczycy i dotykając czołem ziemi pokłonił się oddając tym samym hołd matce naturze. Matce, która mimo, że tak okrutna, potrafi najlepiej oddać to, czym powinna być rodzina. Rodzina to nie gatunek, nie pokrewieństwo, czy prawo. Rodzina to miłość i zaufanie. Lata temu, gdy byłam jeszcze bezbronnym kociakiem moja matka opowiedziała mi tę legendę. A teraz ja przekazuję ją tobie. Jestem twoją patronką, mały. I nigdy cię nie zostawię. Pamiętaj o tym. - Wymruczała patrząc mi w oczy, a mnie owinął jej zapach. Był tak słodki i delikatny, że mógłbym się w nim utopić. Nagle tygrysica polizała mnie czule po głowie i rozpłynęła się w powietrzu.
Przez dobrą godzinę trawiłem jej słowa. Legenda bardzo mi się podobała. Była taka... życiowa.
Nie zliczę, ile naczytałem się historii osób, które były wychowywane przez zwierzęta. Uwielbiałem tę tematykę i zawsze chętnie zgłaszałem się do wszelkich prac.
Po chwili zasnąłem, nadal otulony słodkim zapachem tygrysicy.
Jak przez mgłę poczułem dość mocny wiatr.
Obudziłem się lecąc w dół. Nie było czasu, by myśleć. Moje ciało zareagowało samo.
Szybko obróciłem się, wylądowałem i przewróciłem, żeby zniwelować upadek.
Przeżyłem. O Boże. To była wysokość czwartego piętra! Nie mam pojęcia, jakim cudem żyję i jestem cały, ale bardzo się z tego cieszę. Wstałem i podszedłem do pnia. Znalazłem jakiś stary nóż i wyryłem w nim jeden napis "Rozgwieżdżona Wilczyca". Uśmiechnąłem się do siebie. Nawet jeśli przez to mnie złapią, będzie warto. Nie zapomnę tego momentu. Tej legendy i nieba. A już na pewno nie zapomnę tych błękitnych oczu, patrzących na mnie tak czule, że czułem, jakbym wpatrywał się we własną matkę.
Wszedłem z powrotem na najwyższą gałąź i położyłem się na niej. Sen przyszedł niemal od razu.
Obudził mnie dziwny dźwięk.
Zerwałem się do siadu. O nie... Znalazł mnie... Przerażony spojrzałem w dół i zobaczyłem dużego jelenia skubiącego trawę. Mój Boże, ale się wystraszyłem. Rozejrzałem się trochę i wybrałem drogę przeciwną do strony gdzie było jezioro.
Musiałem uciekać. Znowu.
Nagle usłyszałem szczekanie i wycie psów. Sparaliżowało mnie. W następnej chwili biegłem najszybciej jak mogłem i szukałem dużego, liściastego drzewa.
Wspiąłem się szybko na dąb i zobaczyłem dwa ogromne owczarki niemieckie. Co najdziwniejsze, obydwa miały odblaskowe kamizelki z napisem "Policja"... Czekaj... Policja mnie szuka?!
Kurwa, muszę wiać! Zacząłem przeskakiwać z jednej gałęzi na drugą. Gdy już załapałem o co w tym chodzi, przyspieszyłem.
Nagle usłyszałem znajomy głos wołający moje imię. Nie... Tylko nie to... Chciało mi się płakać. Czy naprawdę nic nie może mi się udać? Chociaż raz! Tylko o to proszę! To chyba nie aż tak wiele, prawda?
W końcu opałem z sił i usiadłem na jakiejś gałęzi.
Nagle gałąź złamała się, a ja runąłem w dół.
Gdy spotkałem się z ziemią, poczułem kilkadziesiąt kilogramów na moich plecach. Te psy usiadły na mnie! Gdy zaczynałem się szarpać, one warczały.
Po chwili usłyszałem krzyk. Psy natychmiast zeskoczyły ze mnie i usiadły po bokach. Gdy chciałem się ruszyć i znów zacząć uciekać, one zaraz wskakiwały mi na plecy, unieruchamiając mnie. Nie wytrzymałem i zacząłem cicho szlochać.
- Aron, gdzieś ty był?! Wiesz, jak ja się o ciebie martwiłem, kochanie?! Dlaczego uciekłeś? - Mężczyzna zasypał mnie potokiem słów, a gdy zdał sobie sprawę, że płaczę, od razu otrzeźwiał.
- C-co się stało? Boli cię coś? Źle się czujesz? - Nie odpowiedziałem mu. Odwróciłem głowę i zamknąłem oczy. Uparcie starałem się pooddychać tym wolnym powietrzem, póki jeszcze mogę. Nagle Jacek podniósł mnie i skierował się w jakąś gęstwinę.
Gdy już wyszedł z lasu, postawił mnie na ziemi, otworzył auto i posadził mnie na siedzeniu pasażera.
Przez całą drogę starał się przekonać mnie, żebym chociaż na niego spojrzał.
Gdy weszliśmy do domu, on zamknął drzwi i przyparł mnie do nich. Stałem zapatrzony w podłogę, z łzami płynącymi po twarzy. A już było dobrze... No właśnie... Było...
Mężczyzna chwycił moją twarz w swoje dłonie i delikatnie ją podniósł, zmuszając mnie tym samym, bym na niego spojrzał. Dobra, udało mu się. Ale nigdy nie zmusi mnie, bym się do niego odezwał. Nie po tym, jak znów wziął mnie do siebie. Co z tego, że kasa mu ucieka? Trzeba było sobie kupić jakieś BMW, czy innego mercedesa. Przepuścił mnóstwo pieniędzy na coś takiego jak ja. Trochę to śmieszne. To tak, jakby kupować tico za miliony.
Nagle mężczyzna delikatnie mnie pocałował, na co otworzyłem szeroko oczy, ale nadal nie wydałem żadnego dźwięku.
- Chcesz coś jeść? Albo pić? - Zapytał troskliwie, a ja zdałem sobie sprawę, że od dawna nie miałem nic w ustach. Mimo wszystko pokiwałem przecząco głową i powoli skierowałem się do "swojego pokoju".
- Kotek, zaczekaj! - Zawołał mnie, a ja stanąłem, ale nie odwróciłem się w jego stronę. Postanowiłem, że nie dam mu tej satysfakcji i gdy będę miał wybór, nie będę na niego patrzył. Podszedł do mnie i wziął na ręce. Oparł moją głowę o swoje ramię. Nie sprzeciwiałem się, bo niby po co? I tak zrobi ze mną, co będzie chciał...
Poszedł ze mną do salonu i posadził na kanapie.
- Zaczekaj tu na minutkę. - Powiedział i uśmiechnął się miło. Nadal na niego nie patrzyłem. Gdy wyszedł, łzy znów popłynęły po mojej twarzy. Nie miałem zamiaru ich ścierać. Nie chciałem. Niech widzi, co ze mną zrobił.
Gdy Jacek wszedł do pomieszczenia i zobaczył w jakim stanie jestem, podbiegł do mnie, odłożył coś, co trzymał w ręce i posadził mnie sobie na kolanach. Otarł mi łzy i podniósł moją twarz, by popatrzeć mi w oczy.
- Co się stało? - Powiedział, po czym dodał smutnym głosem. - Dlaczego się nie odzywasz? Już wolałem jak kląłeś na mnie i wyrywałeś się przy każdej próbie dotyku. - Uznał i przytulił mnie. Trzymał mnie luźno, przez co wiedziałem, że chce wywołać u mnie jakąś reakcję. Niedoczekanie. Siedzieliśmy tak przez jakieś pół godziny. Ja - siedzący na jego kolanach, zapatrzony w jeden punkt, a on - zmartwiony, przestraszony i zdenerwowany. Próbował chyba wszystkiego. Głaskał mnie po ciele, przytulał, całował, łaskotał, mimo, że wiedział, że nic tym nie zdziała. W końcu zaczął mi grozić. Powiedział, że jak się nie odezwę, to da mi karę. I tak nic nie powiedziałem. W końcu Jacek chyba się poddał. Po prostu chwycił mnie mocniej, oparł moje ciało na swojej klatce piersiowej i wzdychając ciężko, po prostu trzymał mnie na kolanach.
Nagle jakby o czymś sobie przypomniał. Ułożył mnie tak, że leżałem na jego kolanach. Wyciągnął coś z szafki i przybliżył do mnie.
Włożył mi butelkę do ust. Pewnie liczył, że zacznę się wyrywać, ale ku jego zdenerwowaniu po prostu zacząłem pić co mi dał.
- Dlaczego nie chcesz mi nic powiedzieć? Proszę, odezwij się. Tęsknię za twoim głosem. - Powiedział i przytulił mnie. Nadal nic ze mnie nie wydobył. Wzdychnął smutno i wziął mnie na ręce.
Przebrał mnie w piżamę i położył ze sobą w łóżku.
Na początku leżeliśmy osobno. Po chwili, mężczyzna przysunął się do mnie, a gdy i tym nie uzyskał żadnej reakcji, przerzucił swoją rękę przez moje biodro i przytulił się do mnie. Albo może mnie do siebie.
Poczułem, jak mężczyzna wstaje, ale nawet nie otworzyłem oczu.
Po chwili dał mi krótkiego całusa w czoło, na co ja mimowolnie zmarszczyłem nos. Usłyszałem jego cichy śmiech i poczułem, jak odgarnia mi włosy z czoła. Opatulił mnie szczelniej kołdrą i po cichu wyszedł z pokoju.
Po chwili znów zapadłem w sen.
Obudził mnie ciężar małego ciała na mojej piersi i coś obwąchującego moją twarz. Zerwałem się do siadu i popatrzyłem na królika siedzącego na moich kolanach. Odwróciłem się
i zdziwiony popatrzyłem na Jacka. Mężczyzna opierał się o framugę drzwi i patrzył na zwierzątko ze szczerym uśmiechem.
- Podoba ci się? - Nie odpowiedziałem mu, na co on posmutniał, ale nadal nie dawał za wygraną. - No dalej, wymyśl mu jakieś imię. - Zachęcał mnie. Pokiwałem przecząco głową.
- Do jasnej cholery! Co się stało w tym lesie, że milczysz jak zaklęty?! - Wrzasnął, na co królik pisnął. Mężczyzna nagle jakby oprzytomniał i powoli zbliżył się do mnie. - Przepraszam... Ponosi mnie... Po prostu powiedz, dlaczego się nie odzywasz. - Uklęknął przede mną. - Proszę. Tylko tyle... - Pokiwałem przecząco głową. Mężczyzna pocałował mnie w usta. - Proszę. - Znów pokiwałem głową.
Kolejne pół godziny Jacek próbował sprawić, żebym się odezwał. Jak na moje oko, trochę marnie mu to szło. W końcu poddał się i wziął mnie na ręce. Posadził mnie na puchatym dywanie i położył obok mnie ubrania. Gdy już mnie przebrał posadził mnie na łóżku. Włożył królika do klatki i zniósł mnie na dół. Posadził mnie na blacie w kuchni i zajął się przygotowywaniem posiłku.
Po jakiejś godzinie siedziałem na kolanach mężczyzny, który próbował nakarmić mnie naleśnikami, choć nie za dobrze mu to szło. Byłem w paskudnym nastroju i nie miałem ochoty na nic.
- Słuchaj. - Zaczął i obrócił mnie przodem do siebie. - Dzisiaj po południu przyjedzie tu mój brat. Masz być grzeczny i żadnych numerów, jasne? - Pokiwałem mu głową i szybko zeskoczyłem z jego kolan.
Zacząłem powoli iść do siebie, gdy nagle mężczyzna podbiegł do mnie i przyszpilił mnie do ściany. Mocno wpił się w moje usta, na co ja otworzyłem szeroko oczy. Odsunął się ode mnie dopiero wtedy, gdy jemu samemu brakło powietrza. Opadłem na ziemię ciężko dysząc, ale on się tym nie przejął. Podniósł mnie i udał się do swojego pokoju.
Rzucił mnie na łóżko i znów wpił się w moje usta. Włożył do nich język i dokładnie zaczął badać moje podniebienie.
Gdy w końcu się ode mnie oderwał zauważyłem, że nasze ubrania leżą sobie grzecznie na podłodze. Poczułem jak łzy napływają mi do oczu. On, widząc je pocałował mnie w czoło, na co zamknąłem oczy, a łzy zaczęły moczyć mi twarz. Otarł mi buzię dłońmi i przejechał językiem po mojej szyi.
Leżałem na nim, kompletnie wycieńczony. Skończył dopiero wtedy, gdy zacząłem go błagać, by już przestał. Chciał zmusić mnie do gadania...
- Widzisz, a wystarczyło się odezwać. - Wysapał zadowolony.
Wziął mnie na ręce i zaniósł do łazienki. Umył mnie dokładnie, wysuszył włosy i ubrał w inne ubranie. Podniósł mnie i zaniósł do salonu. Wszystko mnie bolało, wręcz nie byłem w stanie się ruszyć. Usiadł na kanapie i położył mnie na swoich kolanach. Sen przyszedł niemal natychmiast. Zanim odpłynąłem usłyszałem jeszcze, jak Jacek pyta się co chcę obejrzeć.
Obudził mnie dotyk. Ktoś właśnie brał mnie na ręce. Rozejrzałem się półprzytomnym wzrokiem po pomieszczeniu i zobaczyłem mój pokój oraz uśmiechniętą twarz Jacka.
- Co się tak szczerzysz? - Warknąłem chrapliwie. No tak, przez nieużywanie mój głos zrobił się suchy i zachrypnięty. Mężczyzna posmutniał.
- Głos ci się zmienił. - Zauważył ponuro i opuścił pomieszczenie.
Wrócił po chwili i położył mnie na swoje kolana. Przyłożył mi butelkę do ust, ale ja odwróciłem głowę. Jacek spojrzał na mnie zdziwiony i ponowił próbę. I tym razem odmówiłem.
- Chciałeś, żeby wrócił awanturnik, no to wrócił. - Zauważyłem, że facet zdenerwował się. Mocno zacisnął szczęki i pięści, ale w końcu wstał, odwrócił się i poszedł.
Wrócił po paru godzinach, już całkiem spokojny. Jego twarz zdobił szeroki uśmiech.
- Cześć, kotku! - Zaczął dziwnie szczęśliwy. - Wymyśliłeś już imię?
- Jakie imię? - Odparłem obojętnie.
- No dla króliczka. - Powiedział lekko zmieszany.
- Nie nazywa się jedzenia. - Wytłumaczyłem cierpliwie.
- Zwariowałeś? Nie będziemy go jeść! - Wzburzył się mężczyzna.
- To po co go kupiłeś? - Zapytałem patrząc na niego.
- Jak to po co? Żebyś miał z kim się pobawić, gdy ja będę w pracy. - Powiedział.
- Dzięki, ale świetnie radzę sobie sam ze sobą. - Odparłem ponuro i wyciągnąłem się na materacu.
- Nie zostawię cię samego. Zwariujesz mi tutaj.
- Jak ja już zwariowałem. - Parsknąłem.
- Nie mów tak, jesteś uroczy. - Powiedział podchodząc do mnie.
Usiadł obok i przeciągnął mnie na swoje kolana.
- Zostaw. - Warknąłem wściekle.
- Nie denerwuj mnie. - Zaczął ostrzegawczym tonem.
- Bo co?! - Wrzasnąłem na niego.
Mężczyzna chwycił mnie mocno i przełożył przez kolano.
Ściągnął ze mnie spodnie i bokserki i złapał mnie mocniej.
- A! Co robisz?! - Zacząłem się szarpać. - Puszczaj mnie!
- Nie, dopóki się nie uspokoisz. - Powiedział spokojnie, po czym dodał. - Należy ci się dwadzieścia klapsów, a jak będziesz się rzucał, to ci jeszcze dołożę, zrozumiano?
- T-tak... - Co jak co, ale nie za bardzo mam ochotę na karę.
- Tak, co? - Dał nacisk na ostatnie słowo.
- Nie powiem tego.
- Nie masz wyboru. - Powiedział i mocno mnie uderzył. Krzyknąłem i zacisnąłem pięści.
- Nie! Zapomnij! - Krzyknąłem.
- Oj, naprawdę nieładnie się zachowujesz. - Powiedział i zaczął mnie karać.
Po chwili moja twarz była cała mokra od łez, a z mojego gardła wydobywał się cichy szloch.
- Co masz powiedzieć, kochanie? - Zapytał z uśmiechem.
- N-nic. - Wyszlochałem. Tyłek strasznie mnie piekł.
Twarz mężczyzny zmieniła wyraz, a on sam uderzył mnie raz jeszcze.
- A! Przestań!
- Co masz powiedzieć? - Zapytał raz jeszcze.
- N-nie w-wiem! - Mężczyzna wściekł się i uderzył raz jeszcze, tym razem używając całej swojej siły. Wrzasnąłem z bólu i opadłem na jego kolana. Oddychałem ciężko, a z moich oczu leciały łzy.
- Co masz powiedzieć? Ostatni raz się pytam. - Warknął ostrzegawczo.
- P-przepraszam... - Wyjąkałem cały czerwony od płaczu i wstydu. To nie ja powinienem przepraszać, a ten zboczeniec doskonale o tym wie i świetnie się bawi!
- Kogo przepraszasz, słoneczko? - Powiedział łagodnie.
- Przepraszam... - Mocno zacisnąłem powieki, po czym mocno zaciskając szczękę dodałem. - ...Tatusiu...
- Widzisz, jaki jesteś grzeczny? - Zapytał. Ubrał mnie i posadził na swoich kolanach. Syknąłem cicho z bólu, ale on jakby tego nie zauważył. - Mój grzeczny aniołek. - Powiedział i pocałował mnie w kark, a ja zdusiłem w sobie szloch. Nie mogę się rozpłakać, bo zapyta, co się stało. Siedziałem smutny, zawstydzony, zły i nie wiem jaki jeszcze na jego kolanach, a on miział mnie po włosach i od czasu do czasu głaskał po plecach. Byłem cały spięty, bo nie chciałem, żeby mnie dotykał, a nie mogę mu tego powiedzieć, bo mam już dość kar. Nagle podniósł mnie i całując w usta zaniósł do kuchni, gdzie posadził mnie na stole.
- Na co masz ochotę, kotku? Zrobię, co zechcesz. - Zaśmiał się. W pierwszej chwili miałem nieodpartą chęć, by powiedzieć mu, żeby zgłosił na policję, co ze mną robi, albo, żeby dał mi odejść.
- Nie jestem głodny... - Powiedziałem, na co on chrząknął znacząco, a ja zrezygnowany dodałem niepewnie. - ...Tatusiu... - Uśmiechnął się i pogłaskał mnie po głowie.
- Kotku, musisz coś jeść. - Uznał rozbawiony.
- Naprawdę nie jestem głodny, tatusiu... - Zobaczyłem, jak jego oczy błyszczą. Zawstydzony spuściłem wzrok, na co mężczyzna zaśmiał się i podszedł do mnie. Objął mnie w pasie, a ja niechętnie spojrzałem mu w oczy. Facet z uśmiechem oparł swoją twarz na mojej i przytulił mnie do siebie.
- No kochanie, proszę cię, musisz coś zjeść. Nie jadłeś nic od jakichś dwóch dni. - Skrzywił się z niesmakiem. - Zrobię ci coś, a ty ładnie wszystko zjesz.
- Nie chcę. - Powiedziałem pewniej.
- Nie podoba mi się ten ton... - Zaczął ostrzegawczo, a ja momentalnie pobladłem ze strachu. Zacząłem się trząść, a w oczach zbierały mi się łzy. Jacek, widząc moją reakcję momentalnie ochłonął i przytulił mnie do siebie. - Przepraszam, kochanie. Nie płacz, nie będę cię karał, ale musisz coś zjeść.
- P-proszę, nie c-chcę... Nie j-jestem g-głodny... - Powiedziałem nie patrząc na niego.
- Dam ci małą porcję. - Uznał i odwrócił się w stronę lodówki, gdy nagle zwrócił się do mnie. - Jak miałeś się do mnie zwracać?
- P-przepraszam... t-tatusiu... - Powiedziałem i mocno zacisnąłem powieki, żeby się nie rozpłakać.
- Grzeczny chłopczyk. - Uznał odwracając się przodem do lodówki.
Otworzyłem szeroko oczy. To moja szansa... Bezszelestnie zeskoczyłem ze stołu i równie cicho wylądowałem na podłodze. Podniosłem się i ruszyłem w jego stronę przy okazji biorąc do ręki jakiś nóż. Zacisnąłem pięść czując przyjemną, lekko szorstką rączkę.
Stanąłem za mężczyzną, który chyba zorientował się, że siedzę coś za cicho, bo odwrócił się w moją stronę.
Wbiłem mu nóż w brzuch patrząc mu prosto w oczy. Oczy, które teraz lśniły łzami i wprost bezdennym przerażeniem. Uśmiechnąłem się zwycięsko i patrzyłem, jak jego ciało wiotczeje i zsuwa się z ostrza lądując na podłodze. Kucnąłem przy nim i mocno złapałem go za włosy. Zwróciłem jego twarz w swoją stronę. Mężczyzna patrzył na mnie z mokrą od łez twarzą. Czułem się tak cholernie dobrze! Normalnie, jakbym nawciągał się narkotyków.
- No i co, tatusiu. - Rzuciłem do niego kpiąco. - Teraz, gdy role się odwróciły, nie jest już tak dobrze, prawda? - Zapytałem bawiąc się nożem. Usłyszałem stłumiony jęk i zobaczyłem, jak facet mdleje. Uśmiechnąłem się i poszedłem na górę.
Zgarnąłem wszystko, czego mogłem potrzebować i udałem się do kuchni. Przeszedłem nad ciałem mężczyzny i wziąłem jeszcze parę noży.
Spakowałem wszystko do jakiegoś dużego plecaka, który znalazłem.
Przeszukałem szafki i znalazłem jakieś siedem tysięcy. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł. Niechętnie przeszukałem mężczyznę i znalazłem drogi, nowy telefon oraz jakieś dwadzieścia złotych. Pochodziłem jeszcze po domu i zgarnąłem jego portfel, ładowarkę i jego ciepłą kurtkę. Wziąłem trochę wody, długoterminowego jedzenia i wyszedłem z domu.
- Pa, Jacek! Dzięki za spotkanie. - Zawołałem z uśmiechem. Jeśli któryś z sąsiadów zauważyłby, jak wychodzę, uznałby, że jestem jakimś jego kolegą. Parsknąłem cichym śmiechem i spokojnie poszedłem w stronę drogi.
***
Witam :)
Szybkie info: Rozdział jest dzisiaj ze względu na nasze ukochane Halloween ;)
Przepraszam, że tak króciutko, ale no, sami przyznajcie, czy po takiej nowinie chcecie coś jeszcze? Kontynuacja mam nadzieję, że pojawi się za tydzień :D
Wyrobiłam się w tym tygodniu tylko i wyłącznie dlatego, że mam dwa dni wolne ;)
Mogłabym napisać, że szkoda, że ten chu... Znaczy... Że Jacek nie żyje, ale... a z resztą, przeczytacie ;)
Wesołego Halloween :D (piszę to 31.10.2019 więc... cóż).
Moi drodzy, powolutku zbliżamy się do połowy książki.
Teraz pewnie większość z Was ma minę w stylu: ";0" ale spokojnie, będą jeszcze jakieś 4 tomy, więc myślę, że jeszcze się naczytacie :)
Do przeczytania,
- HareHeart.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top