Rozdział 5

 ***Blacklite District - "With Me Now", "Them Days" "Living In The Nightmare"***
***Sabaton - "Uprising"***

Biegłem przed siebie tak szybko, że nie zauważałem nic wokół. Gnałem dzikim pędem, nie przejmując się tym, że jakiś drapieżnik może wziąć mnie za ofiarę.
Pokonywałem polany, łąki, strumienie, górskie szlaki...

Zatrzymałem się dopiero wtedy, gdy nie byłem w stanie się ruszyć. Przewróciłem się na plecy i leżałem chwilę, po czym zmusiłem się, żeby wstać i rozejrzeć się za jakąś kryjówką. Znalazłem stertę gałęzi i ułożyłem z nich prowizoryczne schronienie. Wsunąłem się pod nie, zwinąłem w kłębek i zasnąłem. 

Obudziło mnie wycie i dźwięk łamanych gałązek. 
Otworzyłem oczy i zobaczyłem watahę wilków szczerzących kły i zmierzających w moją stronę. 
Wyszedłem z pod gałęzi i stanąłem na przeciw nich.
Zaczęły mnie okrążać warcząc i szczerząc zęby. Ich lśniące ślepia odbijały światło księżyca, co trochę kłuło mnie w oczy. 

Nie mogłem dać się pokonać. NIE MOGŁEM! Rzuciłem się na najbliższe zwierzę, a ono zaskomlało głośno i gdy zrzuciło mnie z siebie, pognało gdzieś z podkulonym ogonem. 
Wstałem szybko kocim ruchem i popatrzyłem po pozostałych wilkach. 
Zawarczały jeszcze głośniej, a potem któryś skoczył mi na plecy wbijając kły w ramię. Wrzasnąłem z bólu i rzuciłem się na ziemię, przetaczając po wilku. Nie spodziewał się tego, gdyż puścił mnie i przez chwilę leżał na ziemi. 
Wykorzystałem to, że teraz zwierzęta zajęte są ich towarzyszem i szybko rzuciłem się na najbliższego osobnika. 
Skoczyłem mu na grzbiet i złapałem go za szyję przyciskając do siebie, tak, że nie mógł mi nic zrobić. 
Gdy zauważyłem, że jeden z pozostałych zaczyna się do mnie podkradać, bez zawahania rzuciłem w niego trzymanym zwierzęciem.  
W końcu zwierzęta poddały się i uciekły gdzieś piszcząc. 

Udało się... Padłem zmęczony na ziemię i leżałem ściskając moje ramię. Czułem, jak krew przecieka mi przez palce. 
- Cholera, niedobrze... - Wysyczałem.
Oderwałem kawałek materiału z mojej koszulki i przewiązałem nim ranę. 
Wstałem chwiejnie i ruszyłem w stronę mojej "kryjówki". 

Nie mogłem zasnąć przez bolącą kończynę, bolącą głowę, żołądek ściskający się ze strachu, głodu i nerwów.
Przewracałem się z boku na bok, aż w końcu uznałem, że nie ma to sensu. Wyczołgałem się spod gałęzi i położyłem na ziemi patrząc w niebo. 

Chciałbym nie żyć... 

Obudziły mnie pojedyncze krople kapiące mi na twarz. Szybko wsunąłem się pod krzaki, a po chwili ściana deszczu zaczęła moczyć las. Wspaniale...
Cóż, skoro nie mogę za bardzo wyjść, bo nie chcę dostać zakażenia, może trochę pomyślę. Na przykład o tym, CO JA TERAZ DO CHOLERY MAM ROBIĆ?! 
Gdzie mam iść? Mam wracać do domu? A może lepiej nie wracać, bo ściągnę na moją rodzinę nieszczęście. "Czarna owca, co?" Zaśmiałem się cicho. Ja nawet nie wiem, w którą stronę jest mój dom! Łzy napłynęły mi do oczu, a po chwili spływały ciurkiem po twarzy. Nawet nie miałem siły ich zetrzeć. Powinienem był się bronić. Gdybym wtedy wiedział, że zabijanie przychodzi mi tak łatwo, nie byłoby mnie tutaj... Co ja mówię? Przecież to mój dziadek mnie w to wciągnął! A mój ojciec jeszcze im pomógł! Nie chcę go widzieć... Nigdy więcej... Z tą myślą zasnąłem. 

Obudziły mnie promienie głaszczące mnie po twarzy.
Niechętnie podniosłem głowę i rozejrzałem się. 
Wypełznąłem spod krzaków i przeciągając się ze zgrozą zrozumiałem, że zaczynam się przyzwyczajać. 
Zrobiłem się głodny. Wiedziony instynktem podążałem pewną ścieżką, aż dotarłem nad jakiś strumień. Zobaczyłem nad nim królika. Był dosłownie na wyciągnięcie ręki. 
Szybko skręciłem mu kark i zaniosłem do swojego "obozu". 

Hmm... No okej, złapałem go, ale co teraz? Nie mogę zjeść go na surowo, a nie chcę rozpalać ogniska, bo boję się, że ten... facet dalej idzie moim śladem. Nagle wpadłem na wspaniały pomysł.
- A gdyby tak... - Powiedziałem cicho do siebie.  

Po chwili siedziałem sobie na drzewie machając nogami i wsuwając ze smakiem upieczonego królika. Miałem problem ze zjedzeniem go, ponieważ wspaniały smak upieczonego mięsa powodował, że w moich ustach tworzył się istny ocean śliny.
Tak dawno nie miałem nic zjadliwego w ustach... Tak dawno nie widziałem zjadliwego jedzenia... Odkąd uciekłem z domu Mariana.
Wtem przypomniałem sobie o Filipie. Ciekawe co u niego. Albo u chłopaków z obozu.
Po krótkim namyśle uznałem, że nie mam zamiaru się tego dowiadywać na własną rękę. 
Gdy już kończyłem mój posiłek usłyszałem warkot silnika. 
Prawie zadławiłem się mięsem, które w tamtym momencie jadłem. 
Zobaczyłem dużego, czarnego quada. 
Przylgnąłem do drzewa ledwo przełykając co miałem jeszcze w ustach. 

Pojazd zatrzymał się i zszedł z niego wysoki mężczyzna. Boże, nie... To nie może być on...
Patrzyłem ze strachem, jak ten ktoś zdejmuje kask i... To nie był Mariusz. Ani Filip. 
Mężczyzna był młody, około dwudziestu lat. Miał blond włosy i chyba brązowe oczy. 
Poczułem, jak w moim sercu, martwym od tak dawna zaczyna pękać małe nasionko i wyrasta z niego mała roślinka. 
A co jeśli to któryś z tych psycholi przysłał tu tego typa? W momencie roślinka uschła na wiór. 
- Aron! Jesteś tu?! - Zawołał mężczyzna.
Nie zauważył śladów obozu. Zaraz po upieczeniu zwierzyny zakopałem ognisko w ziemi, a gałęzie, jak to gałęzie, wyglądały naturalnie. 
W tym momencie w głowie królowało jedno zdanie. "Oby nie patrzył w górę."
Zacisnąłem powieki i mocniej przylgnąłem do gałęzi, na której aktualnie siedziałem. 
Na szczęście miałem na tyle rozsądku, że wszedłem na liściaste drzewo, więc miałem odrobinę nadziei, że facet nie zauważy mnie. 
- Mam cię! Wyłaź! - Poczułem łzy w oczach i ból w sercu.
Nie ruszyłem się. 
- Aron, wiem, że tam jesteś, wyjdź! 
Nadal nie ruszałem się zastanawiając się jakim cudem mnie zauważył. 
Nagle, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu mężczyzna westchnął, założył kask, wsiadł na pojazd i pojechał dalej. 
Już miałem się ruszyć, gdy zdałem sobie sprawę, że może to być pułapka.
Siedziałem w bezruchu i czekałem.

Poczułem chłód, gdy ciepłe słońce powoli ustępowało mrocznemu księżycowi. 
Mężczyzna już się nie pojawił. 
A co jeśli?! 
Tę noc spędziłem na gałęzi trzęsąc się z zimna. 
Całą noc targał mną wiatr, a gdzieś koło północy rozpadało się, w wyniku czego byłem jeszcze bardziej przemarznięty. 

Może w końcu umrę, powtarzałem sobie te słowa jak mantrę, bo w jakiś dziwny sposób podtrzymywały mnie przy nadziei, że jakoś uda mi się przeżyć to piekło. 

Gdy się obudziłem poczułem przeszywający ból głowy i mimowolnie syknąłem cicho. 
Kiedy dotknąłem ręką czoła zamarłem. Normalnie jakbym wkładał rękę do ognia. 
- I co teraz geniuszu, hm? - Zapytałem sam siebie ochrypłym głosem. Muszę znaleźć wodę. 
Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem?  Przecież w nocy lało jak z cebra. 
Powoli wstałem i zataczając się poszedłem do znalezionego ostatnio strumienia. 
Wziąłem wodę w ręce i przemyłem nią twarz. Dopiero teraz dotarło do mnie, że w przeciwieństwie do wszystkich strumieni jakie dotąd widziałem, ten był idealnie czysty. 
Tak naprawdę, to gdyby nie tamten królik pewnie nawet bym go nie zauważył. 
Znów przemyłem twarz wodą. Była tak cudownie chłodna. 
Rozejrzałem się, a po chwili na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech. 
Znalazłem jakiś stary garnek.
Normalnie nie wierzę! Czyżby ktoś w końcu postanowił się nade mną zlitować? 
Nabrałem wody do garnka i gdy wróciłem do obozu prawie padłem na zawał. 
Szybko wziąłem ze sobą naczynie i schowałem się w pobliskich krzakach. 
WIEDZIAŁEM, że to była pułapka. WIEDZIAŁEM! 
Poczułem łzy w oczach, ale nie mogłem pozwolić im wypłynąć. Szukałem rozwiązania, co
z gorączką trawiącą twoje ciało było praktycznie niemożliwe. 
Zobaczyłem Ernesta, Mariusza, Darka, Michała i Marcina. 
Normalnie jakby wszystkie demony umówiły się na spotkanie! 
Poczułem krew w ustach. Nie! Nie teraz! 
Zdusiłem w sobie chęć walki i obserwowałem ich. 
- Nie mógł uciec aż tak daleko! - Mariusz wydawał się wściekły. - Nikomu nie udało się przejść przez rzekę! Moim zdaniem porwała go woda. Powinniśmy wrócić do domu i odzyskać mój milion! 
- Zamknij się! - Cały Ernest... Zawsze taki władczy. - Nic nie dostaniesz! To nie moja wina, że go nie dopilnowałeś!
Nagle mężczyźni zaczęli się bić, a ja po cichu zacząłem wycofywać się jak najdalej od nich. 

Gdy byłem już pewny, że mnie nie usłyszą rzuciłem się pędem w stronę, w którą chciałem dalej wyruszyć. Czyli jak najdalej od tego syfu. 
Nagle potknąłem się o coś. Moim oczom ukazała się pochwa z nożem. Zaostrzonym, nowym nożem. Normalnie nie wierzyłem w swoje szczęście! 
Może naprawdę uda mi się przeżyć?
Szybko założyłem sobie nóż na pasek i znów zacząłem biec.
Nie mogę dać się złapać, nie mogę dać się złapać, nie mogę dać się złapać, NIE MOGĘ DAĆ SIĘ ZŁAPAĆ! Krzyczałem sam na siebie w myślach. 
Znów biegłem póki nie padłem z wycieńczenia, a moje płuca nie paliły żywym ogniem.
Usłyszałem za sobą warkot silnika i jak najszybciej rzuciłem się na najbliższe liściaste drzewo. 

Wszedłem praktycznie na samą górę, położyłem się wśród liści i czekałem w bezruchu.

Pojazd przejechał obok mnie nawet się nie zatrzymując. 

Gdy upewniłem się, że już nie wróci, powoli zszedłem z drzewa. 
Nagle poczułem się dziwnie. Głowa zaczęła bardziej boleć, a najgorsze było to, że rana na ręce piekła i bolała. Nie. Nie po to tyle walczyłem, żeby teraz zginąć! 

Powoli i z grymasem bólu ruszyłem w dalszą drogę. 

Szedłem parę godzin, coraz słabszy, ale jakoś udawało mi się iść dalej.   

Doszedłem pod jakąś górę. Umrę zanim na nią wejdę! 
Zacząłem powoli wchodzić na nią. Na początku szło w miarę łatwo, teren był pełen roślin i kamieni, o które mogłem się oprzeć. Im bliżej szczytu, tym było gorzej. W pewnym momencie stanąłem przed skalną ścianą. 
- Poddać się i zejść w dół, czy walczyć i iść na szczyt? - Powiedziałem do siebie. 
Obróciłem się i usiadłem. Przed sobą miałem widok na ogromny las, który rozciągał się poniżej. 
Nagle moje serce stanęło. Za lasem zobaczyłem dom. Bardzo znajomy dom. Ten widok dodał mi sił i zacząłem wspinać się na górę. 
Na początku szło w miarę łatwo i szybko, ale potem rana na ręce dała o sobie znać i wspinaczka stała się męczarnią. Każdy ruch kosztował mnie przeżywanie ogromnego bólu, ale mimo to parłem do przodu. Nie po to tyle ryzykowałem, żeby teraz się poddać. Tyle bólu, potu i łez...

Udało mi się! 
Leżałem na szczycie, twarzą zwróconą w stronę nieba. Było błękitne, bez ani jednej chmurki. Słońce grzało mnie i miałem tak wielką ochotę iść spać... Byłem wykończony strachem, bólem i zmęczeniem. Rozejrzałem się czy jestem bezpieczny i położyłem się na wygrzanym kamieniu przykrywając się bluzą, aby słońce nie poparzyło mi skóry. 
Zasnąłem w ułamkach sekund, w czasie gdy przyjemne ciepło rozchodziło się po moim ciele. 

Zdezorientowany otworzyłem oczy. Pierwsze co zauważyłem, to słońce wschodzące zza horyzontu. Przespałem półtorej dnia?! 
Boże, tak bardzo nie chciałem stąd iść. Było mi tak cudownie ciepło i czułem się bezpiecznie. Skoro według Mariusza już sama rzeka była nie do przejścia, to na pewno nie będą szukać mnie w górach, no nie? Trzymałem się tej teorii jak tonący gałęzi. 

Zebrałem się w sobie i wszedłem na sam szczyt. W oddali zobaczyłem kolejne góry.
Raz się udało... Drugi raz musi się udać. 
Nagle padłem na kolana sycząc z bólu i trzymając się za zranione ramię. 
Delikatnie odwinąłem materiał i poczułem, jak więcej krwi wypływa ze mnie, a rana znów pali żywym ogniem.
Jest naprawdę źle. W szpitalu mógłbym już być przygotowywany do amputacji.  
Zacisnąłem zęby z bólu i starałem się nie krzyczeć. Musiałem mocno ściskać ranę, bo gdy ją puszczałem ta momentalnie zaczynała boleć. 
Po chwili nie wytrzymałem i straciłem przytomność.

Chłód przyjemnie otulał moje ciało. 
Otworzyłem oczy i zobaczyłem rozgwieżdżone niebo. Widok był nieziemski. 
Cieszyłem oczy pięknem kosmosu, gdy poczułem, jak coś mnie obserwuje.
- Co jest? - Powiedziałem cicho do siebie. 
Znowu mam jakieś zwidy, pomyślałem. 
Zszedłem trochę ze szczytu, a gdy poczułem chłodną trawę, położyłem się na niej i zapatrzyłem w niebo.  
Nagle poczułem jak coś ostrego wbija mi się w ramię. 
Ze zgrozą zauważyłem igłę. Przypominała jedną z tych, które używa się gdy trzeba znieczulić jakieś dzikie zwierzę, bo na przykład jest chore i trzeba mu pomóc. 
Szybko wyrwałem ją z ramienia, co skończyło się dla mnie dość boleśnie.
Zacząłem dosłownie zeskakiwać z góry, byleby jak najszybciej znaleźć się w cieniu drzew. Jakieś parę metrów niżej zauważyłem początek lasu. Rzuciłem się w korony drzew i przylgnąłem do grubej gałęzi, zrzucając przy tym parę patyków. To nawet dobrze. Może pomyśli, że uciekłem w las.
Poczułem tępy ból w głowie, a całe otoczenie widziałem jakby zza mgły. 
Położyłem się na gałęzi, a następnie zemdlałem. 

Leżałem w miękkim łóżku przykryty grubą kołdrą. 
Niechętnie otworzyłem oczy i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Był to średniej wielkości pokój, z puchatym dywanem na środku pomieszczenia, biurkiem i krzesłem obrotowym, dużą szafą, regałem z książkami i dużym łóżkiem, na którym aktualnie leżałem.
Nagle do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna. To był ten sam facet, który jeździł na quadzie i wołał mnie. 
W rękach niósł tackę z jakimś jedzeniem i szklankę wody. 
- Cześć, wstałeś już? - Zapytał łagodnie, a ja cały się spiąłem. - Nie bój się, wiem, że raczej nieprędko mi zaufasz, ale nie chcę ci nic zrobić. 
Patrzyłem na niego, a on dalej uśmiechając się przyjaźnie podszedł do mnie, kucnął przy łóżku patrząc mi w oczy i zaczął głaskać mnie po głowie. 
- Nie bój się, nic ci już nie grozi. - Powiedział cicho przytulając mnie do siebie.
Nie miałem sił, żeby walczyć. Zamknąłem oczy z bezsilności, aż w końcu zasnąłem. 

Prawie spadłem z gałęzi, na której siedziałem. Kurczowo objąłem ją kończynami i nie chciałem jej puszczać. Cały trząsłem się ze strachu, a z moich oczu płynęły łzy. Dlaczego tak bardzo przeraża mnie wizja ponownego spotkania z innym człowiekiem? 
Naprawdę jestem nienormalny. 
Zszedłem powoli z gałęzi i wpadłem w jakąś sieć. Rozpaczliwie próbowałem się z niej uwolnić, ale nie dawałem rady. Nagle przypomniałem sobie o nożu. Szybko wyjąłem go z pochwy i zacząłem rozcinać sieć. Znaczy chciałem zacząć ją rozcinać. 
Była z jakiegoś wyjątkowo mocnego tworzywa, które było odporne nawet na dobrze zaostrzony i zadbany nóż. 

Zacząłem cicho popiskiwać przy okazji coraz bardziej się szamocząc. W końcu opadłem z sił i z łzami płynącymi po twarzy leżałem w sieci.

Po parunastu minutach zdarzyło się coś niespotykanego.
Zobaczyłem wiewiórkę skaczącą po drzewach.
Tonący brzytwy się chwyta, pomyślałem i zagwizdałem cicho.
Zwierzątko zatrzymało się i popatrzyło na mnie.
Gwizdnąłem jeszcze raz. Tym razem dźwięk był nieco wyższy i dłuższy.
Rude zwierzę przyszło do mnie i zaczęło obwąchiwać sieć. Po chwili ku mojemu ogromnemu zdziwieniu wiewiórka zaczęła przegryzać duży supeł. Dlaczego nie zauważyłem go wcześniej? Był zrobiony ze zwykłej liny i z łatwością bym sobie z nim poradził.
Moje rozmyślania przerwał dźwięk ciała zderzającego się z ziemią.
- Dzięki. - Powiedziałem do wiewiórki, a ta machnęła ogonem i pobiegła w korony drzew.

Wstałem i zacząłem iść w kierunku kolejnych gór.
Po chwili dotarła do mnie niecodzienność sytuacji.
Dogadałem się z wiewiórką! 
I jeszcze zrozumieliśmy się. Uśmiechnąłem się do siebie.

Wchodziłem po dość stromym zboczu góry. Było tu pełno kamieni, a żwir, który przy każdym ruchu obsuwał mi się spod nóg, dodatkowo utrudniał wspinaczkę.

Wspinałem się po pionowej ścianie, gdy nagle kamień, którego się trzymałem, odłamał się i zacząłem spadać w dół. 
Szybko złapałem się ściany przy okazji raniąc sobie ręce. 
Uderzyłem się w brzuch, ale jakoś to wytrzymałem.
Znów podjąłem wspinaczkę, tym razem o wiele wolniej, by w razie czego szybko wyczuć zagrożenie. 

Znowu mi się udało. Wszedłem na sam szczyt!
Usiadłem na zimnym kamieniu i popatrzyłem w dół.
Ogromny las, następnie jakaś rzeka, potem bagna, a na koniec niespodzianka, znów las. 
Cóż, będę musiał sobie z tym poradzić. 
Poczułem, jak burczy mi w brzuchu i zdałem sobie sprawę, że nie wiem, kiedy ostatnio jadłem. Co prawda, zjadłem królika, ale to za mało. 

Położyłem się na zimnym kamieniu i zwinąłem przykrywając bluzą. 
Tej nocy śnił mi się wyjątkowy sen. 

Byłem w nim małym tygrysem, moja mama była śnieżnobiała ze srebrnymi pręgami, a tata był bardzo ciemnoszary z czarnymi pręgami. Miałem też rodzeństwo. 
Pamiętam, że całymi dniami bawiliśmy się, a gdy trochę podrośliśmy rodzice pozwolili nam wyjść na zewnątrz jaskini. 
Pamiętam tę ekscytację, tę mieszankę różnych zapachów, które przyjemnie łaskotały mnie w nos. Moja mama czule polizała mnie po głowie, a ja z radosnym piskiem rzuciłem się na moje rodzeństwo. Zaczęliśmy się tarzać w trawie, popiskiwać i wygłupiać. 
- Kochanie, uważaj. Nie chcę, żeby coś ci się stało pierwszego dnia po opuszczeniu domu. - Jasna tygrysica patrzyła na mnie z mieszanką czułości i smutku w oczach.
- Dobrze, mamo! - Zamiauczałem wesoło, bo mój brat rzucił się na mnie i zaczął mnie lizać.
W tej samej chwili ktoś inny zaszedł mnie od tyłu i ugryzł w ogon, na co ja zapiszczałem z bólu. 
- Przestań! To bolało! - Zamiauczałem cicho liżąc swoją kończynę. 
- Ale jesteś miękki kociak! - Zaczęli się ze mnie naśmiewać.
- Nieprawda! - Stanąłem na swoje łapki patrząc im w oczy. 
- Cisza! - Nasze oczy momentalnie zwróciły się na jasną tygrysicę. - Nie powinniście się tak bawić. Jesteście rodziną. Macie przeprosić się nawzajem i to zaraz! 
- Przepraszam. - Zamiauczał mój brat.
Skinąłem mu głową. 
- Jest w porządku. Może poszukajmy czegoś ciekawego i pobawmy się tym, co? - Zaproponowałem patrząc na moją mamę, która patrzyła na mnie z aprobatą cicho mrucząc.
- Zgoda, ale pod warunkiem, że ty wymyślisz jakąś zabawę! 
- Zgoda! - Zamiauczałem i wszyscy rozbiegliśmy się po polance szukać czegoś do zabawy.   

Obudziłem się i leniwie przeciągnąłem. Ten sen był inny. Taki... Przyjemny. Normalny.
Leżałem przez chwilę zastanawiając się czy nie lepiej byłoby zrzucić się z góry. 
Miałem dziwne przeczucie, że ktoś chce mi coś zrobić. 
Zerwałem się na równe nogi i rozejrzałem się. 
Przede mną stał Mariusz. Patrzył na mnie z podziwem.
- Kotku, brawo. Nikt nigdy nie dotarł tak daleko. Nikt nawet nie zbliżył się do gór! -
Stanąłem cały spięty. Czułem jak moje ciało przygotowuje się na walkę.
- Nie mów do mnie kotku! Nie jestem twój i nigdy nie będę! 
-  Jeszcze zobaczymy... - Powiedział cicho i zorientowałem się, że ktoś stoi za mną. Chciałem zrobić unik, ale wtedy Mariusz mocno mnie złapał i zakrył mi nos i usta ręką. Po chwili zacząłem się dusić i mocniej szarpać. 
- Ćśśś... W nagrodę za takie osiągnięcie będę milszy... Kotku. 
Nagle mocno kopnąłem go w nogę, a on puścił mnie. Mimo tego, że z braku powietrza kręciło mi się w głowie zerwałem się pędem w dół góry prawie zabijając się parę pary. 
Wpadłem do lasu jak burza i ruszyłem przed siebie. 

Gdy poczułem, że zaczynam zwalniać nadal biegnąc rozejrzałem się za jakimś schronieniem.
Wskoczyłem na duży dąb i jak wiewiórka wspinałem się w górę, póki nie znalazłem się w koronie drzewa. Położyłem się płasko na gałęzi modląc się, żeby liście dobrze mnie zakryły. 

Czułem jak krew szumi mi w uszach, a serce łamie mi żebra. 
"Nie ruszaj się. Ruch przyciąga uwagę." No dobrze, tajemniczy głosie. 
Leżałem tak bez ruchu, starając się uspokoić, aż w końcu zasnąłem.

Obudziłem się następnego dnia rano i obolały, powoli zszedłem z drzewa.
Gdy już miałem zastanowić się co dalej, ktoś złapał mnie od tyłu i przyłożył nasączoną czymś chusteczkę do twarzy. 
Chwilę walczyłem, aż w końcu dziwne zmęczenie wzięło górę i zasnąłem. 

Obudziłem się w łóżku, przykryty kołdrą. 
W pierwszej chwili myślałem, że to kolejny straszny sen, ale gdy dotarło do mnie, że to nie jest sen, zacząłem cicho popiskiwać jak jakiś przerażony kociak.
Rozejrzałem się i poczułem jak łzy napływają mi do oczu. Byłem w domu Mariana. 
Tyle łez, bólu, potu i strachu, i wszystko na nic! Miałem ochotę wyć. 
Zagryzłem sobie rękę, a łzy spływały mi wodospadami po twarzy. 
Po chwili poczułem, jak coś spływa mi po ręce, a w moich ustach zatańczył metaliczny smak. 
Mimo to dalej gryzłem swoją rękę mając nadzieję, że może zdążę się wykrwawić.
Usłyszałem jak ktoś otwiera drzwi i w paru chwilach siada obok mnie. 
Ten ktoś przeciągnął mnie na swoje kolana i delikatnie, acz stanowczo złapał mnie za rękę i odciągnął ją. 
- Z-zostaw m-mnie. - Powiedziałem słabym głosem. 
- Nie mogę. Mój ojciec powiedział, że ma cię dość i teraz jesteś mój. - Spojrzałem na Filipa, a on złapał moją twarz w swoje dłonie. 
- Powiedziałem, że masz mnie zostawić! - Krzyknąłem i chciałem się odsunąć, ale chłopak mocno mnie trzymał.
- Uspokój się, wiem, że jesteś wściekły, ale dobrze ci radzę, bądź posłuszny. 
- Zamknij się! Tyle czasu spędziłem, żeby stąd uciec, a i tak tu wróciłem! - Wrzeszczałem wściekły na wszystko i wszystkich, a najbardziej na siebie. Jak mogłem być takim idiotą?! - Jestem do niczego... Nawet uciec nie potrafię... 
Zanim się zorientowałem, że dwa ostatnie zdania opuściły sferę moich myśli Filip mocno przytulał mnie do siebie, a ja trząsłem się ze strachu. A może ze złości? Albo ze wszystkiego naraz. 
- Spokojnie, przecież nic ci nie zrobię. - Mruczał cicho chłopak.
Na dźwięk jego głosu podskoczyłem lekko i zacząłem się wyrywać.
- Puszczaj! Powiedziałeś, że pomożesz mi uciec, to po prostu mnie wypuść! 
- Ćśśś... - Wymruczał do mnie. - Spokojnie, nic ci nie zrobię. 
- Puść mnie. - Zapiszczałem. 
- Nic ci nie zrobię. Czemu się mnie tak boisz? - Zapytał zmartwiony.
- Puść... - Poprosiłem cicho z łzami płynącymi po twarzy. Tak bardzo się go bałem, że przestałem się ruszać i z przerażeniem patrzyłem na niego. 
- Zaczekaj tu chwilę, dobrze? - Poprosił mnie łagodnie, po czym trochę rozluźnił uścisk, na co ja szybko odskoczyłem od niego i skuliłem się na brzegu łóżka. 
Chłopak westchnął, wstał i zamykając drzwi na klucz, opuścił pomieszczenie. 
Skuliłem się na łóżku i zacząłem delikatnie się kołysać. 
Boję się. Nie chcę do ludzi. Dobrze czułem się z dala od nich, a oni na siłę chcą mnie z powrotem. 

Usłyszałem chrobotanie klucza w zamku, a zaraz potem ujrzałem Filipa stojącego w drzwiach z tacką pełną jedzenia i szklanką wody. 
Skuliłem się jeszcze bardziej i z przerażeniem patrzyłem jak podchodzi do mnie, kładzie tackę na komodzie obok łóżka, a sam siada na nim i patrzy na mnie. Czemu on na mnie patrzy?
- Zmieniłeś się. - Stwierdził przygnębiony. - Powiesz mi co się stało?
Pokiwałem przecząco głową i oparłem brodę na kolanach. 
- Chcesz jeść? 
Zamiast odpowiedzi dostał wzrok uparcie wlepiony w ścianę. 
Zamknąłem na chwilę oczy i otworzyłem je szeroko gdy poczułem, jak chłopak znów sadza mnie na swoich kolanach. 
- Zostaw! - Wykrzyczałem próbując się uwolnić. 
- Ćśśśś, w dotyku nie ma nic złego. - Powiedział uspokajająco i zaczął głaskać mnie po plecach, na co spiąłem się jeszcze bardziej.
Zacząłem cicho piszczeć i trząść się jak galaretka. 
Co się ze mną dzieje? 
- Powiedz mi, co się z tobą stało? 
- Nie twoja sprawa. - Powiedziałem cicho, po czym dodałem trochę głośniej. - Puść mnie wreszcie! 
- Widzę, że to nie ma sensu... - Odparł smutno Filip i odłożył mnie na łóżko. 
Gdy tylko usłyszałem dźwięk przekręcanego klucza w zamku, skuliłem się na łóżku i zacząłem płakać jak małe dziecko.

Przepłakałem całą noc przewracając się z boku na bok. Nie tknąłem ani jedzenia, ani picia, które przyniósł mi Filip. 
Nad ranem skończyły mi się łzy i po prostu siedziałem na łóżku z zamknięty ze zrezygnowania oczami, mokrą od łez twarzą, której nie chciało mi się wytrzeć i z okropnym poczuciem, że jestem tak beznadziejny, że nawet uciec nie potrafię.

Nagle do pomieszczenia z uśmiechem na ustach wparował Filip. Popatrzył na mnie nadal się szczerząc, a gdy zauważył w jakim jestem stanie, mina mu zrzedła i szybko podbiegł do mnie mocno mnie przytulając. 
Zrezygnowany, smutny i przygnębiony odepchnąłem go, a on popatrzył na mnie zdziwiony i wyciągnął ręce, żeby znów wziąć mnie w ramiona. Szybko odskoczyłem od niego przez co spadłem z łóżka. Błyskawicznie podniosłem się i stanąłem na przeciw niego, przerażony jak nigdy. 
- Czemu się mnie boisz? - Zapytał łamiącym się głosem.
- Czemu po prostu mnie nie wypuścisz? - Zapytałem na skraju załamania.
- Bo obiecałem, że ci pomogę. 
- Pomożesz mi jak mnie stąd wypuścisz! 
Krzyknąłem, gdy Filip zaczął powoli iść w moją stronę. Wyglądał jak morderca czający się na swoją ofiarę, którą poniekąd byłem.
- Obiecuję, że cię stąd wyciągnę. Załatwię ci lekarzy i... 
- Nie chcę żadnych lekarzy! - Krzyknąłem na niego. - Chcę, żebyś mnie po prostu wypuścił! Czy to naprawdę aż tak wiele?! 
- Nie, ale...
- Daj mi odejść.
Patrzyłem, jak w jego oczach tańczą emocje, które próbował maskować, co niezbyt mu wychodziło.
- Nie! - Wzdrygnąłem się na ten rozkazujący ton. - Skoro teraz jesteś mój, rozkazuję ci tu zostać i dać sobie pomóc! 
- Zmuś mnie.  - Powiedziałem cicho, cały czas patrząc na niego.
- Dlaczego nie możesz zrozumieć, że po prostu chcę ci pomóc?! - Wydarł się na mnie, a ja poczułem tak dobrze znany smak. 
- Dlaczego nie możesz zrozumieć, że nie chcę twojej pomocy! - Wykrzyczałem o wiele głośniej niż on, co trochę go zaskoczyło. 
- Zgoda. Radź sobie sam. Ale gdybyś kiedyś zmienił zdanie... - Powiedział smutno Filip, a po chwili uderzył mnie w kark, przez co straciłem przytomność. 

Obudziłem się w dobrze mi znanym pomieszczeniu. 
Byłem w obozie. Poczułem w sobie furię. Jakim cudem znów tu jestem?! Pewnie zaraz przyleci Dawid z talerzem pełnym kanapeczek i Bóg jeden wie czego jeszcze!
Jak na zawołanie do pomieszczenia wpadł wspomniany chłopak i z paniką w oczach rzucił się na mnie mocno przytulając.
- Tak za tobą tęskniłem! Przepraszam! Za wszystko... - Powiedział patrząc na mnie czule.
Gdy w końcu się ode mnie odkleił, popatrzyłem na niego nic nie mówiąc.
- N-nie cieszysz się? - Zapytał smutno.
- Z czego twoim zdaniem mam się cieszyć? - Odpowiedziałem pytaniem na pytanie uważnie badając jego reakcję. 
- J-jak to czego?! - Wykrzyczał histerycznie. - Tego, że wróciłeś do mnie! Że znów możemy być razem! 
- Mhm... - Odparłem obojętnie. Nagle naszło mnie bardzo nurtujące pytanie. - Chwila... Jak to "znów"? Kiedy my byliśmy razem? - Zapytałem autentycznie zdziwiony, a on cały poczerwieniał
i z zaszklonymi oczami wyszedł szybko zostawiając mnie samego. 
- Mięczak. - Warknąłem do siebie. Długo tu nie pożyję... Zaśmiałem się cicho. 

Po jakimś czasie bezczynnego siedzenia usłyszałem chrobotanie klucza w zamku. 
- No nieźle, młody. - Spojrzałem spode łba na Ernesta i odwróciłem głowę uparcie wpatrując się w ścianę. 
- Co, czyżbyś obraził się na mnie? - Podszedł do mnie i kucnął na ziemi przede mną. 
Naplułem mu w twarz, a on spojrzał na mnie zdziwiony jak nigdy w życiu. Po chwili jednak uśmiechnął się szeroko, wytarł twarz rękawem i sam napluł na mnie, po czym uderzył mnie w twarz. Upadając razem z krzesłem, otarłem sobie policzek o chropowatą podłogę.
Poczułem, że krwawię, ale jakoś nie zrobiło mi to różnicy.  
- Teraz lepiej. - Stwierdził zadowolony, po czym z uśmiechem na ustach zostawił mnie na ziemi i wyszedł zamykając drzwi na klucz.
Jak tak dalej pójdzie, to w końcu zapuszczę korzenie, pomyślałem i zachichotałem cicho. 

Nawet nie pamiętam, kiedy zasnąłem. 
Obudził mnie dźwięk otwieranych drzwi. Chciałem podnieść głowę, ale poczułem, że coś stawia opór. Z przerażeniem odkryłem, że moja krew zadziałała jak klej i jeśli chcę wstać to muszę...
- Cześć, Aruś! - Zaczął ktoś wesoło. Nie widziałem jego twarzy, ani nie poznawałem głosu, co tylko bardziej mnie zdenerwowało. 
Szybko oderwałem głowę od podłoża i mimowolnie wrzasnąłem z bólu.
- Kochanie, co ty robisz?! - Zaczął mężczyzna przerażonym tonem i szybko podbiegł do mnie. 
Nie chciałem, żeby mnie dotykał, podchodził, ani nawet na mnie patrzył. 
- Odklejam się od podłogi, nie widać? - Warknąłem na niego, na co na jego twarzy zagościł grymas. 
- Nie ładnie tak się zwracać do starszych. A już w szczególności do swojego tatusia. 
Popatrzyłem na niego z przerażeniem. M-mój ojciec?! Najpierw mnie dręczył i udawał, że mnie nienawidzi, tylko po to, żeby mnie oddać! Ale... jego głos był inny... Tak mi się przynajmniej wydaje... Chciałem jakoś wydobyć z niego prawdę i po chwili udało mi się znaleźć odpowiednią strategię.
- Najpierw udawałeś, że mnie nienawidzisz, a potem mnie oddałeś i teraz znowu wracasz?! Zdecyduj się w końcu! 
- Nie, słońce. Źle mnie zrozumiałeś. Nie jestem twoim biologicznym tatą, ale chcę się tobą zająć, kochanie. 
- Po pierwsze, nie mów tak do mnie. Po drugie, nie jestem dzieckiem. Po trzecie, nie potrzebuję pomocy. I w końcu po czwarte, cały czas radziłem sobie sam, to teraz też sobie poradzę! 
- Aruś, zrozum, że potrzebujesz pomocy. A poza tym, jesteś niepełnoletni, więc zawsze mogę zrobić z tobą, co będę chciał.   
- I tak zawsze ucieknę. Nie ważne co zrobisz, i tak za każdym razem od ciebie odejdę. - Wysyczałem do niego, na co on wyraźnie się zdenerwował. 
- Nie będziesz uciekał. Ja już o to zadbam. Nie popełnię błędu mojego poprzednika. - Mruknął cicho, po czym podszedł do mnie i postawił krzesło do którego byłem przywiązany. 
- I-idź! Nie do-tykaj! - Wyjąkałem z przerażeniem, mimowolnie dokładniej mu się przyglądając. 
Był wysokim i umięśnionym mężczyzną, o mocnych rysach twarzy, szarych oczach i ciemnobrązowych włosach. 
- Nie martw się już, nic ci nie zrobię. 
- Wszyscy tak mówią! - Wrzasnąłem przerażony ze łzami w oczach. Stop! Nie płacz, nie płacz, nie płacz! Sam mówiłeś, że nie jesteś dzieckiem, to przestań nim w końcu być!  
Nagle z rozmyśleń wyrwał mnie dotyk ust mężczyzny na tych moich. 
Szybko odwróciłem głowę, czego on nie przewidział i oderwał się ode mnie.
- Co ty robisz?! Nie chcę! 
- Nie masz nic do gadania. Wszystko już załatwiłem, więc bądź po prostu grzeczny, a nie dostaniesz kary. - Wymruczał cicho, po czym zaczął odwiązywać mnie od krzesła. 
Cały się spiąłem. Czekałem na okazję, żeby go uderzyć i uciec. 
- Wiesz, mój kolega też ma takiego uroczego chłopca, więc jak już się zadomowisz, to z przyjemnością ich zaproszę. Kto wie, może się zaprzyjaźnicie? - Uśmiechnął się delikatnie. 
- Nie potrzebuję przyjaciół. 
- Nie wolno tak mówić, słoneczko. Ten chłopiec...
- Mówiłem, że masz tak do mnie nie mówić! - Przerwałem mu patrząc w jego oczy, po czym zapytałem zirytowany. - Mam powtórzyć? 
- Oj, nieładnie się zachowujesz... Naprawdę już chcesz karę? 
- Chcę, żebyś dał mi spokój! Zostaw mnie tutaj! 
- Powiedziałem ci już, że nie mogę, bo źle cię tu traktują, a ja chcę, żebyś był szczęśliwy i bezpieczny. - Powiedział łagodnie, z czułością patrząc mi w oczy.
Poczułem dreszcz obrzydzenia.
- Ty będziesz mnie źle traktował! Ja tu jestem szczęśliwy i bezpieczny! Dowiedziałeś się co chciałeś, to teraz mnie w końcu zostaw! Czego nie rozumiesz?! 
- Nie chciałem cię karać, gdy nawet nie dojechaliśmy do domu, ale nie dajesz mi wyboru, Aruś. - Mruknął cicho siadając i przekładając mnie przez kolano. No chyba coś go boli!
- Myślisz, że pięć wystarczy? 
Nie odpowiedziałem mu, na co ten westchnął i uniósł rękę, żeby mnie uderzyć. Wykorzystałem sytuację i w ułamku sekundy mocno uderzyłem go w żebra, na co on głośno krzyknął i przeklął, masując swoją klatkę piersiową. 
Szybko odskoczyłem od niego i stanąłem jak najdalej mogłem. Musiałem zostawić sobie trochę miejsca za plecami, na wypadek, gdybym musiał wykonać jakiś manewr. 
- Oj, dostaniesz coś gorszego niż te pięć klapsów! - Zadeklarował rzucając się na mnie. 
Odskoczyłem na bok, przez co mężczyzna zderzył się ze ścianą. 
Gdy wstał, zobaczyłem, że z jego nosa leje się krew. Przypomniało mi to pewien bardzo przyjemny smak, który natychmiast zatańczył mi w ustach dodając odwagi. 
- Chcesz się bić? TO DAWAJ! - Wykrzyczałem mu w twarz, na co ten od razu poczerwieniał ze złości. Byłem przygotowany na to, że mnie zaatakuje, ale ku mojemu zdziwieniu szybko odwrócił się na pięcie i wyszedł zamykając drzwi na klucz. 
Usiadłem zmachany na ziemi i starałem się uspokoić. 

Po chwili ten sam mężczyzna wpadł do pomieszczenia wyważając drzwi i szybko rzucił się na mnie, przyciskając dziwnie pachnącą chusteczkę do twarzy. Znów to samo?! 
Zacząłem się szarpać, ale on mocno mnie trzymał, a po chwili zacząłem robić się coraz bardziej senny, aż nie padłem ze zmęczenia. 

                                                                                           ***

Dzień dobry/Dobry wieczór :)

Może zacznę od wyjaśnień.
Bardzo, BARDZO, BARDZO przepraszam za to, że w zeszłym tygodniu nie było rozdziału, ale po prostu się nie wyrobiłam. 
Postanowiłam, że w nagrodę dla "cierpliwych czytelników" dostaniecie dodatkowy rozdział gdzieś w tygodniu, ale niczego nie obiecuję! Żeby potem nie było xd

Tradycyjnie, dziękuję za wszystkie wejścia i gwiazdki :*
W momencie, w którym to piszę, do 200 wejść brakuje tylko 25 <3 
Jesteście cudowni ;D
Naprawdę, aż tak wam się podobają te moje wypociny? XD
Cóż, zapraszam na sobotnią lub niedzielną "Wilczą Podróż" (tutaj też nic nie obiecuję!) i miłego weekendu :)

Do przeczytania,
- HareHeart. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top