Rozdział 40

Przed nami stała paskudna i dziwna postać. Jej ciało było podobne do człowieka ale stała na czterech kończynach, miała zielonkawą skórę pokrytą łuskami, niewielką płetwę grzbietową i czarne, przerażające oczy. 
- C-co to d-do diabła j-jest? - Szepnąłem przerażony.
- Powoli się wycofujcie. - Rozkazał chłopak nienaturalnie wysokim głosem. Powoli sięgnąłem po nóż, gdy nagle zobaczyłem drugiego stwora. Zaczęły wychodzić z krwistego bagna i podchodzić do nas. Nagle jeden skoczył na mnie, a ja wrzasnąłem przerażony. Wbiłem mu nóż w głowę i od razu go wyciągnąłem. Potwór zasyczał i rzucił się do ataku. Nagle powietrze przeszył strzał z broni palnej, a to coś runęło martwe na ziemię. Luke wycelował w kolejnego stwora, a ten zasyczał wściekle i powoli wrócił do bagna zanurzając się w krwistym błocie.   
 
Rzuciliśmy się do ucieczki i zatrzymaliśmy się dopiero, gdy mieliśmy tysięczno procentową pewność, że nas nie złapią.
- Co to do diabła było?!- Wrzasnąłem nie mogąc się uspokoić. Luke wziął głęboki oddech, po czym usiadł wyczerpany.
- Gdy byłem w obozie słyszałem plotki, że prowadzono tu eksperymenty na ludziach... Chcieli stworzyć żołnierzy idealnych. Takich, którzy sami mogliby pokonywać morza i oceany. A zamiast tego stworzyli bestie żądne krwi. Te wszystkie ciała... To byli żołnierze, którzy próbowali ich zatrzymać... 
- C-co ty gadasz? - Wyszeptałem nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę. 
- Sam w to nie wierzyłem... Aż do teraz. - Powiedział chłopak wstając. - Musimy się ruszyć, zanim te bestie zmienią zdanie. Plus jest taki, że jeśli strażnicy tu przyjdą, mogą już stąd nie wyjść. - Uśmiechnął się drapieżnie. 
- Mhm... A my? - Spytała jego siostra. 
- My nie będziemy wracać. - Warknął Luke. Lucy jakby skuliła się trochę ale zaraz uspokoiła się i rozejrzała. 
- Więc gdzie teraz? - Zapytała wpatrując się w lodowe oczy brata. Ten wskazał głową na las. A konkretniej za duże urwisko, które było za lasem. 
- Dasz radę się wspiąć? - Zwrócił się do mnie. - Nie mamy liny... Jeśli któreś z nas spadnie, zginie. Nie ma odwrotu. - Powiedział kładąc jedną dłoń na moje ramię, a drugą na ramię siostry. - Tyle przeszliśmy... Porwania, gwałty, morderstwa... To też musimy przeżyć. - Powiedział odwracając się i biorąc chłopca na ręce. Lucy wzięła Kamilę, a ja powlokłem się za nimi wysyłając cichą modlitwę do Matki Natury, żeby zlitowała się nad nami. Już dawno nauczyłem się, że jedynym bogiem jaki istnieje jest Ona. Ona zabija, Ona daje życie. Podobno "Bóg" jest dobry... Więc dlaczego pozwolił, by stworzono Białe Auschwitz? To piekło...

Szliśmy i szliśmy, póki nie padłem wykończony na śnieg i choć próbowałem, nie byłem w stanie się podnieść.
- Aru! - Krzyknął Luke i podbiegł do mnie. Uklęknął obok i ułożył mnie na swoich kolanach.
- M-mogę iść... - Wyspałem. - Jest dobrze...
- Aron... - Mruknął chłopak przeczesując mi włosy. - Bracie...
- Pójdę. - Sapnąłem pewnie i odwróciłem się na brzuch. Podparłem się i opierając o Huntera wstałem chwiejne.
- Aru, nie wstawaj. - Powiedział drżąco chłopak, położył mnie na ziemi i delikatnie odwiązał brudny bandaż. Wrzasnąłem z bólu, a łzy popłynęły po mojej twarzy. 
- Mój Boże... - Szepnęła dziewczyna i od razu uklęknęła obok. Rozejrzała się niepewnie, po czym wzięła w dłoń trochę śniegu i położyła na moją rękę. Zamknąłem oczy czując jak chłód koi mój ból i odetchnąłem drżąco. Luke przyłożył mi dłoń do czoła, po czym cofnął rękę jak oparzony. 
- Masz gorączkę... Nadal ci nie przeszło. - Powiedział wystraszony. 
- P-przeżyję... - Sapnąłem przez zaciśnięte zęby. 
- Aru... - Otworzyłem oczy i spojrzałem w lodowe tęczówki chłopaka. Po raz pierwszy od bardzo dawna widziałem w nich przerażenie. Chłopak złapał mnie za twarz, a ja zadrżałem czując jego lodowate ręce na policzkach. Miał rację. Nadal mam tą przeklętą gorączkę. Nawet nie wiem, kiedy oczy zaczęły mi się zamykać. - Hej, popatrz na mnie. Nie zasypiaj... - Poprosił mnie Luke wołając coś do Lucy. Zanim zasnąłem usłyszałem jeszcze jakieś krzyki ale byłem zbyt zmęczony, żeby na nie zareagować. 

Stałem przed rzeką czując, że coś stoi obok mnie. 
- Nie bój się. - Mruknął głęboki, męski głos. - Walcz. Musisz zawalczyć. Stań do walki z tym, co jest dla ciebie najtrudniejsze do pokonania. - Usłyszałem ciche kroki, a po chwili drugi głos.
- Walcz o to, co dla ciebie najważniejsze. - Mruknęła Tygrysica. - Jeszcze trochę... 
- Trochę do czego? - Zapytałem ciekawie, a ona zamruczała rozbawiona. 
- Zobaczysz... - Miauknęła i rozpłynęła się w powietrzu. 

Zorientowałem się, że ktoś mnie niesie. 
- Luke? - Spytałem głucho. - Co ty robisz? 
- Strażnicy. - Odpowiedział, a ja w momencie całkowicie się rozbudziłem. 
- C-co? Luke, puść mnie! Musimy uciekać! - Powiedziałem przerażony. 
- Nie możesz iść... Nie dasz rady. 
- Muszę dać. - Powiedziałem cicho i wyrwałem mu się. Wylądowałem na twardej ziemi od razu podnosząc się i ruszając biegiem w stronę tego przeklętego urwiska. Już je widzieliśmy... Byliśmy tak blisko. Tak blisko wolności. 
Przyspieszyłem i stanąłem pod urwiskiem słysząc za sobą strzały z broni palnej i od czasu do czasu jakiś krzyk pełen cierpienia. Po chwili przybiegł do mnie Luke niosąc Artura, a po nim Lucy z Kamilą na rękach. Dziewczyna bez słowa podała mi dziecko i sama zaczęła się wspinać. Zaraz za nią jej brat, a potem ja. Spojrzałem wystraszony w górę. Dopiero teraz zauważyłem, jakie to jest wysokie... Kamila przytuliła się do moich pleców, a to dodało mi otuchy. „Mam o co walczyć.”, pomyślałem podnosząc rękę i czując w niej ogień. Zagryzłem wargę, żeby nie krzyczeć i zacząłem się wspinać. 

Szło mi tragicznie. Luke i Lucy byli już w połowie, a ja dalej walczyłem z własnymi słabościami. 
Gdy nareszcie dotarłem do upragnionej połowy stoku usłyszałem strzały, a parę sekund później poczułem, że skała pode mną osuwa się. Runęliśmy w dół, na oko jakieś sto metrów. Słyszałem piskliwy krzyk i płacz dziewczynki. Złapałem ją za rękę, a potem złapałem się jakiejś skały. Zarzuciłem sobie Kamilę na plecy i boleśnie zderzyłem się z piekielną skalną ścianą. Od nowa zacząłem się wspinać słysząc za sobą wrzaski i strzały. 

Byłem już na górze, już widziałem twarze moich przyjaciół. Wyciągnąłem rękę, żeby złapać kolejny kamień, gdy usłyszałem strzał i poczułem, jak coś rozrywa mi skórę na policzku. Potem następny strzał i tym razem oberwałem w rękę. Czułem jak wali mi serce, a ręce robią się niebezpiecznie śliskie od potu. Moje usta były suche, a oczy rozszerzone ze strachu. Poczułem, że coś łapie mnie i ciągnie w górę. 
- Udało ci się! - Krzyknął uradowany Luke i mocno mnie do siebie przytulił. Usłyszeliśmy kolejne strzały i krzyki na dole. - Biegniemy. - Rozkazał chłopak, a my rzuciliśmy się do ucieczki. 

Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna czułem się... Po prostu... Wolny... Już zapomniałem jakie to wspaniałe uczucie...

Zatrzymaliśmy się na dużej polanie i padliśmy zmęczeni na śnieg. 
- Jesteśmy wolni? - Spytał Artur siadając obok mnie. Popatrzyłem mu w oczy. Był tak podobny do ojca... Do tego jasne włoski, błękitne oczka... Jak się nad tym zastanowiłem, dopiero teraz do mnie dotarło, że nigdy nie przyglądałem się, jak wyglądają. Artur był blondynem o błękitnych oczach, a jego siostra była brunetką z oczami jak u brata. Położyłem się na śniegu i odetchnąłem. 
- Nie wiem, mały... - Przyciągnąłem go do siebie, a gdy się położył podniosłem go i posadziłem na swoim brzuchu. - Luke? 
- Jeszcze nie... - Westchnął chłopak. - Musimy iść dalej... 
- Jak daleko? - Spytała Kamila przytulając się do nogi czarnowłosego chłopaka. 
- Nie wiem, Kami. - Luke wziął ją na ręce i przytulił do siebie, po czym przysunął się do mnie i przyciągnął mnie do swojego ciała. Przytuliliśmy się do siebie, a ja poczułem, że jakaś delikatna i drobna dłoń przesuwa palcami po mojej ranie. 
- Lucy? - Spytałem odwracają głowę. Ku mojemu szokowi dziewczyna przysunęła się i delikatnie pocałowała moją ranę. Syknąłem cicho na ból, a potem zadrżałem czując chłód śniegu. Kątem oka spojrzałem na szeroko uśmiechniętego Luke'a i sam lekko się uśmiechnąłem. 
- Lepiej? - Spytała dziewczyna delikatnie wcierając zimny śnieg w moje rany. Pokiwałem głową i oparłem się wygodniej o starszego. 
- A ja to co? Prywatna poduszka Arona? - Zapytał i zaśmiał się, a my parsknęliśmy śmiechem. Wreszcie mogliśmy odpocząć bez panicznego strachu, że zaraz coś na nas wyskoczy. Zamknąłem oczy i odpłynąłem w objęcia Morfeusza. 

Luke obudził mnie po paru minutach, a przynajmniej tak mi się wydawało. 
- Aru, nie chcę ci nic mówić ale musimy się sprężyć. - Powiedział żartobliwie, a ja prychnąłem rozbawiony. 
- To rusz dupę i chodź! - Krzyknąłem biegnąc ze śmiechem przed siebie. Chłopak bez trudu dogonił mnie i śmiejąc się przewrócił mnie na śnieg. Zawisł nade mną i przez chwilę zamiast niego widziałem Ernesta...
Uderzyłem chłopaka w twarz i zerwałem się na równe nogi.
- Au! Za co to było? - Zapytał z wyrzutem. 
- J-ja... Przepraszam! - Zacząłem szybko. 
- Co widziałeś?
- Skąd wiesz, że coś widziałem? - Spojrzałem na niego zdziwiony. 
- Widziałem strach i ból w twoich oczach.
- Ernesta... - Powiedziałem poddając się. Chłopak podszedł do mnie i przytulił. 

Odsunął się po chwili i zmierzył mnie wzrokiem.
- W porządku? 
- T-tak... - Powiedziałem zawstydzony. Chłopak uśmiechnął się i pogłaskał mnie po włosach. Zamruczałem cicho. 
- W takim razie w drogę. - Oznajmił Luke z uśmiechem i ruszył przed siebie. Wziąłem Kamilę na ręce i poszedłem za nim.
Słyszałem cichy oddech dziecka, a to nie wiedzieć czemu bardzo mnie rozczulało. Dziewczynka zarzuciła mi ręce na szyję i mocniej się do mnie przytuliła. Zazdrościłem jej... Ją i Artura cały czas ktoś niósł, a my musieliśmy iść przez cholerny śnieg do kolan. Z drugiej strony, rozumiałem też decyzję Luke'a. Dzieciaki nie dałyby rady iść przez taki śnieg i nie dotrzymałyby nam tępa... 

- Patrzcie! - Powiedziała Lucy wskazując na coś przed nami. Uniosłem wzrok i moim oczom ukazało się ogromne jezioro skute lodem. 
- Jeśli uda nam się je pokonać, a potem skruszyć lód uciekniemy strażnikom... - Powiedział Luke cicho, jakby do siebie. 
- To na co czekamy? - Spytał Artur. 
- Nie możemy tak po prostu sobie tam wejść, bo jeśli lód załamie się pod nami, będzie po nas. - Westchnąłem. 
- Hmm... - Mruknął czarnowłosy podchodząc do brzegu jeziora. Niepewnie stanął na lodzie. Potem zrobił kolejny krok i kolejny. - Chyba jest bezpiecznie. 
- Mam lepszy pomysł. - Powiedziałem po chwili. - Zamiast po prostu iść po lodzie, możemy po nim przejechać przy okazji rysując go nożami. Co ty na to? - Popatrzyłem Hunterowi w oczy. Chłopak chwilę stał zastanawiając się nad tym, po czym uśmiechnął się i pokiwał głową. 
- Super pomysł. - Uznał i wyciągnął nóż. 

Położyłem się na zimnym i twardym podłożu i odepchnąłem od krawędzi. Zacząłem ślizgać się w stronę drugiego brzegu. „Dobrze, pierwsza część planu działa... Teraz czas na drugą.”, pomyślałem i wbiłem nóż w lód. Ostrza były naprawdę dobre. Cięły lód jak masło. 
Gdy byłem w połowie jeziora zobaczyłem przed sobą Luke'a, a zaraz za nim Lucy.
- Jak zwykle ja ostatni. - Z uśmiechem prychnąłem cicho do siebie. Nie przeszkadzało mi to. Mogłem być nawet martwy, byleby oni byli cali i zdrowi. 

Stanąłem na brzegu i odetchnąłem. Całe moje ciało było skostniałe. Ale warto było. Uśmiechnąłem się szeroko. 
- Dobra, teraz strzelę w lód i... - Zaczął chłopak ale szybko mu przerwałem. 
- Ale po co? Jak teraz to zostawimy, to strażnicy będą mieli szansę wpaść pod lód. I przy odrobinie szczęścia już nie wypłyną. - Uśmiechnąłem się drapieżnie. 
- A widzisz... - Mruknął Luke. - O tym nie pomyślałem. - Oznajmił. Zaśmialiśmy się cicho, po czym poszliśmy dalej.

Usłyszałem ciche burczenie i popatrzyłem po dzieciach. No tak, od dawna nie mieliśmy nic w ustach. 
- Zaraz wracam. - Rzuciłem i już biegłem w poszukiwaniu czegoś żywego. Gdzieś za sobą słyszałem jeszcze Huntera ale tym razem nie obchodziło mnie to.
Uniosłem głowę i rozejrzałem się czując, jak moje zmysły się wyostrzają. Poczułem zapach krwi i dziwny, niczym nieuzasadniony strach. 
Na przekór wszystkim instynktom ruszyłem w tamtą stronę czując, że to, co tam zobaczę zmieni moje życie. Mam nadzieję, że na lepsze.

Schowałem się w kępie krzaków i delikatnie rozsunąłem gałęzie, żeby zobaczyć... Oddział strażników. Poczułem, że moje serce przyspiesza, gdy wśród nich zobaczyłem mojego byłego właściciela. Nagle zauważyłem, że facet ściska ramię, a przez jego palce przecieka krew. No tak, Luke musiał go postrzelić, gdy uciekaliśmy. Uśmiechnąłem się lekko do siebie na myśl, że musi teraz cierpieć. W pewnej chwili zaczął krzyczeć coś na strażników, po czym powoli podniósł się, krzywiąc się przy tym. Przywołał do siebie jakiegoś faceta i ku mojemu zdumieniu zaczął rozmawiać z nimi po polsku.
- Macie ich? - Drugi mężczyzna spuścił głowę zawstydzony.
- Nie. - Odparł cicho. 
- Kurwa, za co ja wam płacę?! - Wrzasnął Ernest i przeszedł parę kroków. Spojrzał w niebo, potem przeniósł wzrok na las przed nim. - Wróć do bazy. - Mruknął. Strażnik spojrzał na niego zdziwiony ale zaraz spełnił polecenie. Wpatrywałem się w Ernesta, który stał z rękami za plecami i tęsknym wzrokiem patrzył w drzewa. - Wygraliście... Ty wygrałeś... - Westchnął i zaczął powoli odchodzić. Poczułem, jak łzy zalewają mi twarz. To... Koniec...

***

Witam, witam :>

To jeszcze nie koniec XD

Do przeczytania,
- HareHeart.   
 
    

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top