Rozdział 4
***Skillet - "It's Not Me It's You"***
***All Good Things - "Fight"***
***Sabaton - "Uprising"***
- Wstawaj, słoneczko.
Chciałem otworzyć oczy, ale to zadanie okazało się za trudne, więc po prostu jęknąłem cicho.
Usłyszałem zrezygnowane westchnięcie i ktoś podniósł moją głowę. Usłyszałem dziwny dźwięk i prawie się utopiłem. Gwałtownie otworzyłem oczy. Byłem cały mokry, a woda była lodowata. Popatrzyłem w dół i zrozumiałem, że woda dosłownie była lodowata. Pływały w niej dość spore kawałki lodu.
- Przepraszam słoneczko, ale nie mogłem cię dobudzić.
Zacząłem trząść się z zimna.
Zdziwiony popatrzyłem po sobie i zdałem sobie sprawę, że na sobie mam tylko bieliznę.
- C-Co t-ty...
- Ćśś... Dowiesz się. I lepiej, żebyś oszczędzał to swoje gardełko. Masz być w nienaruszonym stanie.
- Co chcecie z-ze mną z-zrobić?
- Mogę powiedzieć tyle, że Dawid zawiódł.
Patrzyłem na niego rozszerzonymi ze strachu oczami.
- Zabiliście go?
- Nie! Idiota z ciebie. Przekonywał dyrektora, żeby cię oszczędził, ale on uznał, że można na tobie dużo zarobić. Bardzo dużo... Tak więc, zamierzamy się sprzedać słońce! Ale nie powiem do kogo trafisz, bo ja sam tego nie wiem. Kto więcej daje, ten dostaje! - Zaśmiał się.
- N-nie... - Wyszeptałem przerażony, ale on mnie nie usłyszał.
Jakiś czas później ten sam mężczyzna wrócił i odwiązał mnie od krzesła zapinając kajdanki na moich nadgarstkach. Doczepił do nich gruby łańcuch, który niemiłosiernie mi ciążył.
- M-mogę c-coś do u-ubrania? - Zapytałem niepewnie.
- Nie rozśmieszaj mnie, kundlu. Myślisz, że ktoś by cię wziął, gdybyś był bardziej ubrany?
Zacisnąłem usta. Mogłem się tego spodziewać.
- Chodź. - Rozkazał.
Przeszliśmy przez jakiś korytarz i zatrzymaliśmy się przy ciemnych drzwiach.
- Bądź grzeczny, psie. Niestety nie mogę ci przywalić, bo nie chcę stracić takiej pracy.
Weszliśmy na dziwny... wybieg? Oczy wszystkich momentalnie zwróciły się na mnie, a ja skuliłem się trochę.
- Oto jeden z naszych nowych nabytków! Można powiedzieć, że prawie nieużywany! - Ernest stał sobie z boku i darł się przez mikrofon. - Cena wywoławcza, 100 tysięcy!
- 120! - Usłyszałem głos z końca sali.
- 150! - Stary facet wpatrywał się we mnie z lśniącymi oczami. Zawsze muszę mieć pecha, prawda?
- 180!
- 230!
Zainteresowani przekrzykiwali się dobre kilka minut podając coraz wyższe stawki.
Gdy zostało wypowiedziane "780!" usłyszeliśmy donośmy, głęboki głos, który rozbrzmiał echem w mojej głowie.
- Milion! - Po tych słowach zapadła głucha cisza, a wszyscy rozglądali się niepewnie na boki.
- Sprzedany! - Zawołał uradowany dyrektor. - Prosimy udać się po odbiór nagrody.
Mężczyzna, który nadal mocno mnie trzymał szarpnął za łańcuch dając do zrozumienia, że mam iść. Zanim wyszedłem z sali, zauważyłem pewne smutne oczy.
Dawid wpatrywał się we mnie ze łzami w oczach, a ja uświadomiłem sobie, że prawdopodobnie już tu nie wrócę... Ale może uda mi się uciec? Uwolniłbym się od tego bagna... Ta myśl nadal dawała nadzieję. Gdyby nie ona, już dawno bym się zabił.
Weszliśmy do innego korytarza, a ja po chwili zauważyłem mojego "właściciela". Boże, jak to okropnie brzmi.
Facet stał sobie i wpatrywał się we mnie.
Poczułem gęsią skórkę na plecach i zatrząsłem się.
Mężczyzna chwycił podany mu łańcuch i szarpnął mnie do przodu.
Wyszliśmy z... dziwnego, dużego budynku... w środku miasta... Co jest? Ile musiałem być nieprzytomny, że wywieźli mnie tak daleko?
Facet wrzucił mnie na fotel pasażera, a sam zajął fotel kierowcy. Odpalił auto i ruszyliśmy. Bałem się odezwać... Co ja mówię?! Ja bałem się na niego spojrzeć! Co on będzie mi robił?
Zobaczę jeszcze kiedyś Dawida? Albo Artura? Na myśl o tatuażyście przypomniałem sobie o moim tatuażu. Zerknąłem na rękę i zobaczyłem mój piękny numer, 666. Aha, czyli o to chodziło Arturowi, gdy mówił, że mam ciekawy numerek.
- Może powiesz jak masz na imię, co ślicznotko?
Nie odezwałem się. Nawet na niego nie patrzyłem. Po chwili poczułem szarpnięcie i popatrzyłem na niego, a on w tym momencie uderzył mnie w twarz.
- Jak pytam, to odpowiadaj! Jak masz na imię?
- A-Aron. - Czułem, jak mój głos drży, ale co ja mogłem na to poradzić?
- Cóż, jesteś nowy, więc pewnie nie znasz zasad, prawda?
- N-nie...
- Więc... Po pierwsze, jestem twoim właścicielem. Robisz to, co ci powiem i kiedy ci powiem. Bez sprzeciwu. Jasne?
- T-tak...
- Po drugie. Mówisz do mnie per "panie".
Spojrzałem na niego jak na wariata, a jemu bardzo się to nie spodobało.
- Oj, kotek. Nawet nie zbliżyliśmy się do naszego domu, a ty już sobie grabisz.
- P-przepraszam...
- Przepraszam co?
- Przepraszam, p-panie. - Nawet nie macie pojęcia, jak ciężko to wymówić.
- Tak lepiej. Po trzecie, nie wolno ci uciekać, ale myślę, że to jasne, prawda?
- T-Tak, panie.
- Widzę, że szybko się uczysz. - Uśmiechnął się złowieszczo. - Po czwarte. Cóż, zawsze mogę cię oddać. Pamiętaj o tym.
Resztę drogi spędziliśmy w ciszy.
- No, jesteśmy.
Facet otworzył drzwi po mojej stronie i dość brutalnie wyciągnął mnie z auta.
Przyjrzałem się jego... domowi. A konkretniej, ogromnej willi, jakiej nie widziałem w całym swoim życiu.
Zacząłem trząść się z zimna, a on zauważył to i pociągnął mnie do środka.
Stanąłem jak wryty. Mimo tego całego zimna, strachu i bólu, musiałem przyznać, że dom był przepiękny. Był bardzo nowoczesny, pełen szarości, bieli i czerni, z mnóstwem dekoracji tego samego koloru. Cały budynek wyglądał bardzo elegancko.
Facet pociągnął mnie za sobą po schodach. Podszedł do jakiegoś pokoju i otworzył go.
Wepchnął mnie do środka, po czym zamknął drzwi na klucz.
Rozejrzałem się po moim nowym "mieszkaniu". Duże, dwuosobowe łóżko, duża szafa, komoda, biurko i krzesła... I haczyki na ścianach. Hmm... Ciekawe po co tu są, prawda? Ach, jak ja kocham mój sarkazm. Zawsze pojawia się w najmniej oczekiwanych momentach.
Usiadłem skulony przy łóżku, oparłem się o nie plecami i zwinąłem w kulkę opierając brodę na kolanach. W poprzednim wcieleniu musiałem być chyba jakimś seryjnym mordercą, że teraz życie tak mnie karze. Po około pół godzinie usłyszałem kroki i dźwięk otwieranych drzwi. Zerwałem się na równe nogi, a do pomieszczenia wszedł mój... Właściciel...
- Widzę, że już wstałeś, kotku.
Popatrzyłem na niego, a on uśmiechnął się do mnie.
- Mam coś dla ciebie. - Powiedział i podał mi czarne pudełko. Jeśli to jest to, co ja myślę, to od razu mogę mu powiedzieć, że wyrzucił całkiem ładne pieniądze w błoto.
- A tak przy okazji, jestem Marek.
Mężczyzna wyszedł i znów zamknął drzwi na klucz.
Otworzyłem pudełko i prawie krzyknąłem z oburzenia. Co to ma być?! Z drugiej strony... Już rozumiem, czemu nazywał mnie "kotem". W pudełku znalazłem jakby dwa zestawy. Jeden składał się z obcisłej czarnej bluzki z długim rękawem i białą łatą pośrodku, czarnych długich leginsów z... ogonem, obroży z dzwoneczkiem i kocich uszu. Muszę stąd uciekać. Najszybciej, jak tylko będę w stanie, pomyślałem. Drugi zestaw składał się z krótkich spodenek również z tym cholernym ogonem, kolejnych uszu, obroży i... tym razem niespodzianka, smyczy.
Chyba coś mu się pomyliło. Nigdy, PRZENIGDY tego nie założę.
Z nudów postanowiłem przejrzeć zawartość szafy. Tutaj prawie padłem na zawał.
Wszystko w kolorach różu, bieli i czerni, choć w przypadku tego ostatniego było to tylko parę obcisłych spodni. Zacząłem dokładniej przeglądać zawartość mebla. Przecież musi tu być coś normalnego! Znalazłem jakieś sukienki, spódniczki, czy Bóg jeden wie, co to jest.
Czas zacząć myśleć o ucieczce. Jak najszybciej...
Rozglądnąłem się po pomieszczeniu. Podszedłem do dużego okna, rozsunąłem zasłony i cofnąłem się, przerażony. Kraty. Dlaczego jestem takim idiotą i tego nie przewidziałem?!
Wyjrzałem za okno.
W odległości może kilometra zobaczyłem jakąś rzekę, a niżej duże jezioro. Dalej były łąki, a po nich ogromny, ciemny las. Gdyby udało mi się dotrzeć do tego lasu... Może byłaby jakaś nadzieja? Muszę uciec. Muszę.
Usłyszałem jak ktoś otwiera drzwi. Stanął w nich młody chłopak, na oko 17 lat. Wysoki, ciemne włosy, złote oczy. Wydało mi się to trochę dziwne, no ale mógł mieć soczewki, no nie?
Rozejrzał się po pomieszczeniu, a gdy jego wzrok spoczął na mnie, jego oczy pociemniały.
- Cześć. - Zaczął podchodząc do mnie. - Jestem Filip. Mój ojciec cię kupił, prawda?
Skinąłem mu głową, nadal przerażony.
- Czy mój ojciec się kupił? - Przedrzeźnił sam siebie. - Boże, jak to okropnie brzmi! - Wrzasnął, a ja poczułem wilgoć pod powiekami. - Przepraszam. - Dodał łagodniej. - Nie bój się, też go nienawidzę. Nic ci nie zrobię. Pomogę ci stąd zwiać.
Patrzyłem na niego, a on na mnie. On naprawdę myśli, że ja mu uwierzę?
- Wiem, że może ciężko ci w to uwierzyć, ale nie chcę, żeby mój ojciec nadal torturował ludzi.
- P-powiedziałeś t-tor-turował?
- Może trochę źle się wyraziłem, ale w pewnym sensie można uznać to za tortury. A tak przy okazji, jak masz na imię?
- A-Aron.
Chłopak skinął głową, po czym spojrzał z odrazą na czarne pudełko leżące na łóżku. Cholera, zapomniałem go schować...
- Mój ojciec ci to dał? - Zapytał głosem wręcz ociekającym nienawiścią.
- T-tak... - Wychrypiałem.
- Nie musisz tego nosić. Nie przy mnie. Okej?
Skinąłem głową. Nie miałem żadnego płynu w ustach od tak dawna, że zaczynam mieć problemy z mówieniem.
- Chcesz wody?
Popatrzyłem na niego błagalnie i pokiwałem głową.
- Zaczekaj tu chwilę.
Zostawił mnie samego, ale po chwili wrócił z talerzem pełnym jedzenia i szklanką wody.
- Tylko pij powoli, bo inaczej będziesz wymiotował, zgoda?
Znów pokiwałem głową i wyrwałem mu naczynie z rąk.
Gdy skończyłem pić, zdałem sobie sprawę jaki jestem odwodniony.
- Dziękuję. - Mój głos zabrzmiał trochę normalniej. Zamknąłem na chwilę oczy. Dobrze było znów być w stanie się odezwać.
- Nie ma za co. Powinienem iść teraz na policję i zgłosić tego zboczeńca, ale nikt mi nie uwierzy. Jest bardzo bogaty i wpływowy. Pomogę ci się stąd wydostać, ale dalej musisz radzić sobie sam.
- Dziękuję. A co do drugiej części. Poradzę sobie. Nie pierwszy raz jestem zdany tylko na siebie.
- Dobrze, w takim razie...
- O! Widzę, że poznałeś naszą nową zabawkę! Ładny, prawda? - Cały się spiąłem, gdy usłyszałem ten głos. Boże, nie... A było tak dobrze!
- T-tak, ta-tato... - Powiedział cicho. Nie wierzyłem własnym uszom. Popatrzyłem na Filipa szeroko otwartymi oczami. Chłopak siedział ze spuszczoną głową. Czyżby się bał? Szczerze? Nie dziwię mu się. Sam się go boję.
- Dobra, a teraz wyjdź, bo ja też chcę z nim trochę posiedzieć.
Chłopak szybko zabrał szklankę i talerz z jedzeniem, którego nawet nie zdążyłem ruszyć.
Chociaż, może to nawet lepiej, bo teraz z pewnością bym wszystko zwymiotował.
- Czemu się nie przebrałeś, kiciu? Teraz będę musiał dać ci karę.
Chwycił mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Chciałem się wyrwać, ale on złapał mnie mocniej i przełożył przez kolano. Nie. Nie! On przecież tego nie zrobi. Zrozumiałem, jak bardzo się myliłem w chwili, kiedy poczułem mocne uderzenie.
- A! - Zacząłem się szarpać, ale on był silniejszy. Po parunastu minutach szamotaniny w końcu osłabłem i poddałem się.
- Niegrzeczna kicia.
- Przestań tak do mnie mówić!
- Chyba już zapomniałeś o czym mówiliśmy w aucie.
- Nie zapomniałem! Jeszcze nie!
Podniósł mnie do góry, rzucił na łóżko i położył się na mnie.
- Boże, ile ty ważysz?! - Wykrzyczałem dusząc się pod jego ciężarem. W życiu bym nie powiedział, że on jest taki ciężki!
- Nie tym tonem!
Po parunastu sekundach, które dla mnie były wiecznością, ten wieloryb w końcu ze mnie zlazł, a ja z wdzięcznością zaczerpnąłem powietrza, jednak potem dostałem takiego ataku kaszlu, że myślałem, że własne płuca wypluję.
- Czyżby coś zaległo ci na płucach, kiciu? - Miałem ochotę zetrzeć mu ten jego uśmieszek z twarzy.
Odpowiedziałem mu kaszlem.
- Wrócę tu za godzinę. I chcę cię widzieć w tym, albo następna kara będzie jeszcze gorsza. - Powiedział, wskazując na komplet ze smyczą.
- N-nie c-chcę...
- JA cię kupiłem, JA jestem twoim panem, masz wykonywać MOJE polecenia i masz być grzeczny! Zrozumiano?! - Wydarł się na mnie trzymając mnie za włosy.
- Tak... - Wyszeptałem przerażony.
- ZROZUMIANO?! - Wrzasnął na całe gardło, a ja poczułem jak łzy napływają mi do oczu.
- Tak! - Krzyknąłem, a on splunął mi w twarz i uderzył.
- I tak ma być! -Warknął, po czym wyszedł.
Podniosłem się z płaczem trzymając za obolałe miejsce.
Wstałem z ziemi i od razu tego pożałowałem. Tak mocno zakręciło mi się w głowie, że nie byłem w stanie ustać na nogach. Z jęknięciem bólu przewróciłem się na łóżko. Leżałem tak przez chwilę, dopóki nie minął mi ból, a potem usiadłem.
Wziąłem w ręce wskazane przebranie i z płaczem ściągnąłem z siebie moje ubranie. Przy okazji obejrzałem swoje ciało. Wszędzie miałem jakieś mniejsze lub większe rany, a na plecach istną rzekę krwi po spotkaniu z dyrektorem więzienia. Ubrałem na siebie ten głupi strój, a gdy sięgnąłem po obrożę, zobaczyłem, że jest na mnie odrobinę za mała. On chyba nie chce, żeby jego milion się udusił, no nie? Chociaż z drugiej strony... Może tak byłoby lepiej? Zniknąłbym z tego świata. Artur, Dawid i Filip mieliby mnie z głowy... "Nawet tak nie myśl.". Podskoczyłem z piskiem przerażenia i rozejrzałem się szybko po pokoju. Byłem sam. Co do... Dopiero po chwili zorientowałem się, że skądś znam ten głos.
- Nie strasz mnie tak. - Powiedziałem cicho. - Prawie dostałem zawału. "Przepraszam."
Westchnąłem i zacząłem męczyć się z obrożą. Naprawdę była za mała. Miałem problem ją zapiąć. Kiedy w końcu mi się to udało zobaczyłem smycz. W sumie... Co mnie to? Założyłem też ją, w miarę ogarnąłem pomieszczenie dobrze ukrywając mój normalny strój i usiadłem na łóżku.
Po parunastu minutach usłyszałem przekręcanie klucza w zamku.
Gdy Marek wszedł do pomieszczenia i spojrzał na mnie stanął jak wryty. Odwróciłem głowę i popatrzyłem za okno. Nie chcę go oglądać.
Mężczyzna podszedł do mnie, usiadł obok i przeciągnął na swoje kolana. Pisnąłem cicho, a on pociągnął za smycz.
- Ćśśś... Nie przeszkadzaj, co?
Popiskiwałem cicho, a on całował mnie po szyi.
- Ślicznie wyglądasz, kiciu. - Sapnął do mnie.
Poczułem jak coś spływa mi po twarzy. Łzy.
- Dlaczego moja kicia płacze? - Zapytał czule.
- A jak myślisz, panie? - Odpowiedziałem pytaniem na pytanie w międzyczasie wycierając oczy.
- Przepraszam, że cię uderzyłem, kiciu. - Przytulił mnie do siebie, a ja siłą zmusiłem się, żeby nie zacząć się wyrywać. Nie mam z nim szans.
Zaczął całować mnie po reszcie ciała, ale w pewnym momencie przestał i ze złością spojrzał mi w oczy.
- Co to ma być?!
Nie rozumiałem o co mu chodzi, a on wtedy dość mocno pociągnął mnie za rękę.
- To! Moja kicia nie może mieć zniszczonego ciała! - W życiu nie widziałem bardziej wściekłego człowieka.
- P-panie, t-to n-nie mo-moja w-wina.
- To czyja!? - Wrzasnął.
- D-dyrektora obozu, w którym byłem. - Zacząłem cicho. - Każdy ma swój numer. Musi go znać i musi go mieć wytatuowany na nadgarstku.
- Udowodnisz mi to jakoś?
- N-nie, panie...
- Więc kłamiesz.
- Panie, j-ja...
- Cicho!
Marek zrzucił mnie z siebie, wstał z łóżka i... wyszedł. Opadłem na łóżko wykończony strachem.
Po chwili mój "pan" wrócił z liną i batem w rękach.
- Nie...
- Tak, kiciu. Tak! - Zawołał wesoło. Złapał mnie za smycz i zaczął wiązać.
Przywiązał mnie za nogi do łóżka, tak, że leżałem na plecach. Potem nie odwiązując mnie obrócił mnie na brzuch, a moje ręce również przywiązał do łóżka. Byłem nienaturalnie wykręcony i moje plecy zaczynały błagać o zmianę pozycji.
On z uśmiechem na ustach zaczął okładać mnie biczem po plecach. Poczułem, jak rany, które zostawił dyrektor obozu znów się otwierają, a po moich łopatkach spływa dużo gorącej cieczy.
Z czasem zacząłem odnosić wrażenie, że krew dosłownie pali mi skórę. Wszystko mnie piekło, plecy niemiłosiernie bolały, krew zalewała łóżko, a łzy moczyły moją twarz jak i materiał pode mną.
- Ughh... Prze-stań! - Wydusiłem przez łzy. On uderzył mnie w głowę, a ja poczułem jak moją twarz zalewa coś poza łzami. On rozciął mi głowę!
- Kotku, mnie też to boli, ale nie miałem wyboru.
- To dlaczego szczerzysz się jakbyś właśnie trafił szóstkę w totka?
- Bo poza tym, że mnie to boli, to bardzo mi się to podoba. - Powiedział zadowolony i wrócił do okładania mnie.
W końcu opadł z sił. Nareszcie! Zerknąłem za okno. Było już ciemno. Spojrzałem na niego błagalnie, żeby mnie rozwiązał, albo chociaż pozwolił inaczej się położyć, ale on popatrzył na mnie z rozbawieniem i wyszedł.
Chciałem za nim krzyknąć, ale w momencie gdy się poruszyłem, poczułem paraliżujący ból kręgosłupa. Wrzasnąłem z bólu, po czym parę łez spłynęło mi po twarzy.
Nie mogę się ruszyć, bo boli jakby mnie ktoś torturował. Nie mogę sterczeć w tej pozycji do rana, bo albo połamię sobie kręgosłup, albo go uszkodzę, albo nie będę mógł się ruszyć z bólu.
Leżałem tak zastanawiając się co teraz, gdy nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi.
- No dobrze, nie będę aż taki zły. - Powiedział Marek, odwiązując mnie.
Obróciłem się na bok i z płaczem zwinąłem się na łóżku.
- Nie płacz, kiciu. - Powiedział i przykrył mnie jakimś kocem. Jak mam nie płakać?! Czuję się, jakbym umierał na najgorszych torturach! Zamknąłem oczy i niemal od razu zasnąłem z bólu i zmęczenia. Chociaż może lepszym określeniem byłoby, że straciłem przytomność.
- Dlaczego ludzie są tacy okropni? - Zalewałem się łzami wtulając się w znajome futro.
- Nie wiem... Po prostu nie wiem...
Nic nie mówiąc mocniej przytuliłem to duże stworzenie i po chwili zasnąłem, zmęczony płaczem.
Obudziła mnie ciepła dłoń głaszcząca mnie po twarzy.
- Aron, obudź się.
Przez chwilę widziałem mojego... Pana... Przerażony zerwałem się z łóżka kompletnie zapominając o wszystkich ranach i wrzasnąłem z bólu, przy okazji prawie upadając na ziemię.
Prawie, dlatego, że gdy spadałem z łóżka silne ręce złapały mnie zanim zderzyłem się z podłogą i wciągnęły na materac obok siebie.
- Wystraszyłem cię? - Zapytał łagodnie chłopak, a ja pokiwałem głową. - Przepraszam.
- Jesteś podobny do ojca... - Powiedziałem cicho drżącym głosem.
- Wiem. Nienawidzę tego. W ogóle go nienawidzę. Zaraz wrócę, okej?
Pokiwałem głową.
Wyszedł z mojego... pokoju? A po chwili wrócił z talerzem pełnym gorącego jedzenia i kubkiem parującej herbaty z cytryną.
- Ty zjedz, a ja muszę pójść po coś jeszcze.
- Zgoda.
Gdy wyszedł, natychmiast zabrałem się za jedzenie. Boże, jakie to było pyszne! Kiedy skończyłem, wziąłem się za herbatę. Zanim zjadłem zdążyła trochę ostygnąć i była idealna do wypicia. Szybko się z nią uwinąłem i położyłem się na łóżku patrząc w drzwi.
Byłem najedzony i napity, poza tym było mi tak cudownie ciepło, że po chwili zasnąłem.
Obudził mnie potężny huk. Zerwałem się na równe nogi przy czym stanąłem twarzą w twarz z Mariuszem. Na początku myślałem, że znów mi się coś pomyliło i że przede mną stoi Filip. W momencie byłem cały mokry od potu.
- Oj, kiciu... - Zaczął lodowatym tonem. - Czy pozwoliłem ci jeść?
- N-n-nie, p-panie... - Powiedziałem cichutko.
- Więc dlaczego zjadłeś bez pozwolenia?
- J-ja...
- Ojej, kiciu. wiesz, że dostaniesz karę, tak?
- P-proszę, panie...
- Za późno!
Mówiąc to wziął mnie na ręce i rzucił na podłogę.
Usiadł na mnie i uderzył mnie w twarz.
- Słyszałem, że masz młodszą siostrzyczkę, kiciu. Podobno jest ładniutka. - Wymruczał mi do ucha po czym wsadził do niego swój język.
Poczułem piekące łzy pod powiekami. W pewnej chwili poczułem się dziwnie. Czy on właśnie powiedział, że moja siostra jest ładniutka? Nie daruję mu... Z tą myślą zrzuciłem go z siebie, a potem...
Potem w ciągu pięciu minut Mariusz leżał półprzytomny na podłodze, a ja siedziałem mu na klatce piersiowej i okładałem pięściami po twarzy.
- Nigdy. Nie. Waż. Się. Ruszać. Mojej. Siostry! - Mówiłem między uderzeniami, a on wił się pode mną. Krew lała się z jego ran strumieniami, a przy każdym kolejnym uderzeniu czerwona ciecz barwiła moje ubranie oraz zalewała mi twarz.
Po paru chwilach bezlitosnego katowania on zdołał wykrzyczeć "Ochrona!". Po chwili do pomieszczenia wpadło dwóch napakowanych goryli, którzy szybko mnie obezwładnili i pomogli temu śmieciowi.
Gdy facet powoli podnosił się z ziemi, jak katowałem go spojrzeniem. Patrzyłem na niego z taką nienawiścią, że aż sam się nie poznaję. Jeden z goryli mówił coś do mnie, ale ja nadal patrzyłem na Mariusza. Gdy nasze spojrzenia w końcu się skrzyżowały, on wzdrygnął się, a ja dałbym głowę, że moje oczy lśniły chęcią mordu. On się bał. Widziałem to. Czułem to. Czułem zapach strachu. Skąd wiem jak pachnie prawdziwy strach? Nie wiem.
Jeden z goryli uderzył mnie w głowę, a ja straciłem przytomność. Zanim jednak na dobre odpłynąłem dosłyszałem, jak jeden z gości mówił do Mariusza, żeby ten się nie bał, bo "oni już mnie odpowiednio utemperują". Nie wiem, co miał na myśli, ale jeśli będę musiał walczyć, to będę walczył!
Obudziłem się na arenie bardzo podobnej do tej z obozu. Czyżby to był tylko sen? Rozejrzałem się po widowni. A, to po prostu inna arena. Spoko, rozumiem.
Znowu krew w ustach. No niechże już wyjdą! Chcę zabijać!
Poczułem, że moje ręce są dziwnie śliskie. Spojrzałem na nie i zdębiałem. Były całe we krwi. Wyglądały, jakbym zabił co najmniej dziesięć osób. Przyjrzałem się sobie. Krew. Wszędzie. Na rękach, na ubraniu, na twarzy, w ustach. Może się to wydawać obrzydliwe albo chore, ale polubiłem ten metaliczny smak. Spróbujcie walczyć dzień i noc o swoje życie, o swoje bezpieczeństwo, a pokochacie wszystko, co związane z walką.
Stanąłem naprzeciw chłopaka. Kojarzyłem go skądś. W pewnym momencie mnie olśniło. Jasiek. Chodziliśmy razem do szkoły... Co on tu robi? Też go porwali? Chciałem z nim porozmawiać, ale potem zmieniłem zdanie.
Cóż, nie ma co się zastanawiać. CZAS NA WOJNĘ!
Zabrzmiał dzwon wzywający do walki.
Rzuciliśmy się na siebie i zaczęliśmy bić. "Walcz tak, jakbyś nigdy nie miał zginąć. Walcz, abyś został żywy. Walcz, aż zabierzesz koronę. Walcz, aż ich zniszczysz!"* Dziękuję za radę tajemniczy stworze. Na pewno się przyda.
Chłopak leżał w kałuży krwi i patrzył na mnie przerażonymi oczami.
- Nie chce mi się zabijać. - Jęknąłem po czym obróciłem się na pięcie i odszedłem.
Siedziałem sobie na ławce i wycierałem ręce z krwi. Przymknąłem na chwilę oczy.
Otworzyłem je w momencie, gdy poczułem, że ktoś siada obok mnie.
- Palisz?
- Jasne. Dzięki. - Przyjąłem papierosa od młodego, około 19-letniego chłopaka. Miał ciemne włosy i prawie czarne oczy.
- Jestem Czarek.
- Aron. - Chłopak skinął głową i zaciągnął się dymem.
Również się zaciągnąłem. Spodziewałem się wszystkiego, tylko nie tego, że kompletnie nic mi się nie stanie. Myślałem, że zacznę kaszleć, albo coś, a tu... Nic.
- Paliłeś wcześniej?
- Nie. - Odpowiedziałem lekko zdziwiony.
- Poważnie?
- No.
- Ciekawe. Gdy ja pierwszy raz zapaliłem, myślałem, że się uduszę, a potem mój trup wypluje własne płuca. Byłeś w Białym Auschwitz? - Zapytał, po czym wziął kolejnego bucha.
- W czym?
- Białe Auschwitz. Ten obóz.
Sam zaciągnąłem się, pomyślałem chwilę, po czym wypuściłem dym z ust.
- Byłem tam.
- Wygrałeś na arenie.
- Naprawdę aż tak łatwo się tego domyślić? - Znów zaciągnąłem się dymem. Zaczynało mi się to podobać.
- Widać, pod warunkiem, że chcesz, żeby inni to zobaczyli.
- Nie jestem zbyt dobry z filozofii.
Chłopak zaśmiał się.
- Chodziło mi bardziej o to, że nie pokazujesz strachu, bo go nie masz.
- Jeszcze mnie nie widziałeś. - Zaśmiałem się. Od bardzo dawna tego nie robiłem.
- Nie przerywaj. - Powiedział zaczepnie i wziął kolejnego bucha. - Widać po tobie, że się nie boisz. Masz za sobą niejedną wygraną walkę. I pewnie masz o wiele więcej krwi na rękach niż teraz. - Powiedział pokazując na ręcznik wybrudzony czerwoną cieczą.
Przytaknąłem mu i dopaliliśmy swoje papierosy.
W pewnej chwili złapał mnie za rękę.
- Co ty... - Zacząłem, ale on przerwał mi i podwinął nasze rękawy.
- Patrz.
Moim oczom ukazał się rząd małych czarnych cyferek. 654.
- To co, Diabełku? Może być? - Zaczął się śmiać, a ja pacnąłem go w głowę.
- Idiota!
- No co? Moim zdaniem pasuje! - Popatrzył na mnie z oczami zbitego psa, a ja nie mogłem się powstrzymać i też zacząłem się śmiać.
Ta sielanka trwałaby zapewne dłużej, gdyby nie Mariusz, który pojawił się jakby znikąd, mocno złapał mnie za rękę i zaciągnął do mojego pokoju.
Gdy już wrzucił mnie do pomieszczenia zamknął drzwi na klucz i podszedł do mnie z zimną furią w oczach.
- Kiciu... Co ja mówiłem o papierosach?! - Wrzasnął, a mnie momentalnie sparaliżowało. Co Czarek mówił o moim strachu? Że go nie mam? Chyba tak powiedział. Mariusz popchnął mnie na ziemię, a ja spadając uderzyłem się w głowę.
"Nie bój się." Poczułem przypływ odwagi.
- Nic nie mówiłeś.
-Jak ty... - Nie dałem mu dokończyć, ponieważ mój szybki cios spowodował utratę przytomności.
Cóż... Chyba powinienem coś mu zrobić, nie?
Już chciałem go udusić, ale pewne ręce złapały mnie od tyłu.
- Aron, to ja!
- Czarek, debilu! Ty nie widzisz, co ty się dzie... - Odwróciłem się do niego i zamarłem w miejscu.
- Tak? Co się stało? - Zapytał lodowatym tonem. Jego oczy były martwe, skóra blada jak papier, a w miejscu ust szeroki uśmiech. Natomiast gdy zjechałem wzrokiem niżej, zauważyłem, że w jego gardle znajduje się ogromna dziura.
Potwór przybliżył się do mnie powiedział coś, co zapamiętam do końca życia.
- Kiedyś... Będziesz mój...
Zacząłem wrzeszczeć, a potem coś mokrego uderzyło mnie w twarz.
- Opanuj się! - Facet znów mnie uderzył, a ja zrozumiałem, że siedzę przywiązany do krzesła, a jakiś gość okłada mnie mokrą szmatą po twarzy.
Odetchnąłem z ulgą. Koszmar. Po prostu koszmar. Nie ma się czym martwić, prawda? Kto ci to powiedział? Poczułem jak serce wraz z żołądkiem urządzają sobie romantyczny spacer w stronę mojego gardła.
Nigdy bym nie przypuszczał, że mam schizofrenię. Myślę też, że skoro mój ojciec był lekarzem, powinien zauważyć, że coś jest nie tak... Czy to oznacza, że to się dzieje naprawdę? Już chyba wolałbym obudzić się w jakimś szpitalu psychiatrycznym ze słowami "Przykro mi, masz schizofrenię i nie możemy nic na to poradzić." Tak. To jedyne wytłumaczenie tych głosów. Ale te spełniające się sny... Może mój mózg ma nieskończoną ilość energii, którą wykorzystuje na dręczenie swojego ciała? Może jestem narkomanem i leżę gdzieś w trawie, a to wszystko mi się śni?
Mężczyzna opuścił pomieszczenie i wyłączył światło. Zostałem sam, bezbronny i związany, w egipskich ciemnościach.
W pewnej chwili poczułem jak coś zimnego ociera mi się o twarz. Spanikowany zacząłem się rozglądać, ale nic nie zauważyłem. Poczułem, że to coś przypomina ludzką dłoń, jednak była... inna. Była szorstka, z długimi palcami zakończonymi pazurami. Zrozumiałem to wtedy, gdy to coś zaczęło mnie drapać.
Krzyczałem z bólu, ale to nic nie dało.
Po paru minutach zobaczyłem, że przede mną pojawia się jakaś postać. To był "Filip-demon". Popatrzył na mnie, po czym zmienił się w... Dawida. Twarz miał całą we krwi, a ubranie brudne i postrzępione.
Patrzył na mnie bez słowa, po czym zniknął tak niespodziewanie, jak się pojawił.
- Co to było do cholery? - Wyszeptałem.
Usłyszałem huk otwieranych drzwi i zobaczyłem Mariusza.
- Kiciu, jednak nic nie mówiłem o papierosach. Cóż, starość nie radość. - Mówił wesoło, a to oznaczało, że zaraz będzie źle. BARDZO źle. - A więc teraz ci powiem. NIE WOLNO CI PALIĆ! Pić zresztą też, ale zakładam, że to jasne, tak?!
Nie odpowiedziałem mu. Po zapaleniu było mi jakoś lżej na sercu.
W końcu jego cierpliwość wyczerpała się i chwycił mnie za włosy powtarzając pytanie.
Gdy znów nic nie odpowiedziałem, jedną ręką pociągnął mnie za włosy, drugą włożył mi pod koszulkę i zapytał trzeci raz.
- T-tak...
- Grzeczny kotek! - Zamruczał.
Podniósł mnie i wpił się w moje usta. Smakował jakimś mocnym alkoholem, a przy tym odrobinę się zataczał. Jeśli jest pijany, to może mam szansę...?
Po paru minutach całowania Mariusz dalej niosąc mnie w rękach otworzył drzwi i poszedł do jakiegoś pomieszczenia. Była to duża sypialnia, z dużym łóżkiem, na które od razu mnie wrzucił.
- Wiesz co, kotku? Lubię cię takiego. Zawsze jesteś taki niegrzeczny... Teraz, gdy się słuchasz jesteś słodziutki. - Powiedział, gdy oderwał się ode mnie. - Poza tym, myślę, że czeka cię nagroda. - Wymruczał mi do ucha.
Wgryzł mi się w szyję, a ja jęknąłem cicho. Z czasem gryzł coraz mocniej, a ja zacząłem krzyczeć.
Czułem krew spływającą po moich ramionach niczym płaszcz.
On nie przestawał gryźć mojej szyi, a ja zaczynałem się dusić. Z czasem odpuścił i odczepił się ode mnie.
- Z...Za co? - Wycharczałem trzymając się za krwawiącą szyję.
- A tak sobie. Miałem na to ochotę, kiciu.
Podszedł do mnie i wciągnął na swoje kolana. Chciałem się uwolnić, ale to i tak nic nie dało.
- Zaczynasz mnie denerwować. - Warknął. - Chyba nie chcesz, żeby coś ci się stało, prawda? Szkoda by było takiego ciałka.
- Zamknij się.
- Nie tym tonem!
Po chwili wyszedł, a ja zwinąłem się na łóżku. Co teraz? Mam szansę na... Chwila... Czy on...?
Z szeroko otwartymi oczami wstałem i podszedłem do drzwi. Delikatnie popchnąłem je i w moich oczach zatańczył łzy. Zapomniał zamknąć drzwi.
Szybko zwinąłem swoje stare ubranie i najciszej jak potrafiłem opuściłem pomieszczenie. Dom był ogromny, ale jakoś udało mi się znaleźć wyjście.
Wyjrzałem zza drzwi i prawie zacząłem się śmiać. Cała ścieżka od drzwi do bramy była obsadzona dużymi krzakami.
Wpełznąłem pod nie i zacząłem iść w stronę wyjścia. W pewnym momencie zamarłem, gdyż usłyszałem dźwięk otwieranej bramy. "Zaufaj bezruchowi..." Znów ten łagodny głos. Już myślałem, że on mnie zapomniał. Posłuchałem go i leżałem nieruchomo twarzą do ziemi.
To był Mariusz. O Boże... Czułem jak moje serce bardzo szybko i mocno uderza o żebra. Muszę przyznać, bolało.
Gdy w końcu usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi znów zacząłem czołgać się w stronę wyjścia. Jeszcze trochę. Na początku chciałem po prostu wyjść przez bramę, ale zauważyłem dużo lepszą opcję. W jednym miejscu pod płotem były ustawione kamienie, poobrastane krzakami. Mógłbym się tam przeczołgać, wejść na skały i przejść przez płot.
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Zaskakująco szybko uwinąłem się z drogą, dalej prawie leżąc na ziemi wdrapałem się na skały, zastygłem na chwilę w bezruchu i gdy byłem pewny, że mogę bezpiecznie przejść, powoli i spokojnie pokonałem płot. Gdy dotknąłem ziemi od razu wdrapałem się między wyższą trawę i dalej, w kolejne krzaki. Poczekałem jakąś minutę, a gdy już się uspokoiłem usiadłem i zacząłem się zastanawiać, co teraz. Nie mam zielonego pojęcia gdzie jestem, nie wiem, ilu on ma ludzi, nie wiem, w którą stronę wrócę domu, nie wiem, czy obóz też będzie mnie szukał. Za to wiem jedną rzecz. Nie odpuszczę. Tak dużo poświęciłem, żeby uciec. Teraz nie ulegnę. Walka na śmierć i życie. I zamierzam ją wygrać!
Z tą pokrzepiającą myślą wróciłem wspomnieniami do mojego pokoju. A konkretniej do widoku za oknem. Rozejrzałem się i zobaczyłem widok, jaki widziałem z mojego "mieszkania".
Upewniłem się, że jestem bezpieczny i powoli zacząłem czołgać się w stronę rzeki. Z czasem usłyszałem szum wody i odrobinę przyśpieszyłem. Gdy dotarłem nad brzeg, zamarłem przerażony. Woda była ciemna jak noc, co oznacza, że było bardzo głęboko. Rzeka pędziła niczym wodospad, więc nie mam najmniejszych szans na jej pokonanie. Znalazłem kolejne krzaki i wszedłem pod ich gałęzie. Co teraz? Zacząłem rozglądać się za jakimś rozwiązaniem, gdy do głowy wpadł mi bardzo ryzykowny pomysł. Nad brzegiem rzeki rosło mnóstwo drzew liściastych, o mocnych i grubych gałęziach, które stykały się z gałęziami z drugim brzegiem. Zamysł był dobry, jednak szybko odrzuciłem pomysł przechodzenia górą. Gałęzie były grube, ale tylko przy pniach. Nagle mój wzrok przykuł... lis. Rudy zwierzak przeszedł sobie obok mnie tak blisko, że prawie mnie dotknął. Podszedł do rzeki i wdrapał się na gruby pień wystający z wody. Przeszedł po nim trochę się chwiejąc, przeskoczył na drugi pień i wyszedł na drugim brzegu.
Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Uda się. A jeśli nie, to przynajmniej zniknę z tego świata.
Poczekałem jeszcze chwilę, dokładnie się rozejrzałem i wyszedłem z ukrycia. Może to zabrzmieć śmiesznie, ale poczułem się nagi jak nigdy w życiu. Dotarło do mnie, jaki jestem bezbronny.
Wszedłem na pień i zacząłem czołgać się po nim.
W połowie mojej drogi pień zaczął się chwiać, a ja mocniej się złapałem i kontynuowałem tę samobójczą misję.
Przeszedłem przez pień i zatrzymałem się na jego końcu. Czekałem, aż gałąź pode mną uspokoi się i skoczyłem. Złapałem się rękami i podciągnąłem.
Wdrapałem się na pień i przywarłem do niego całym ciałem. Powoli zacząłem iść do przodu.
Gdy moje stopy dotknęły lądu wznów wczołgałem się pod jakieś rośliny i gdy dotarłem do ciemnego, gęstego lasu wstałem i puściłem się pędem między największe gęstwiny.
***
"Walcz tak, jakbyś nigdy nie miał zginąć. Walcz, abyś został żywy. Walcz, aż zabierzesz koronę. Walcz, aż ich zniszczysz!"* - Jest to fragment piosenki "Fight" zespołu All Good Things, "Fight like you'll never die. Fight to stay alive. Fight to raise the crown. Fight to take them down."
Hej!
Dzisiaj trochę krócej, bo wydaje mi się, że to jest najlepszy moment w jakim mogłam skończyć.
Jak myślicie, co dalej z Aronem? Biedaczyna uczy się, że jeżeli chce przetrwać, musi radzić sobie sam. A przecież wszyscy wiemy, że w naszym społeczeństwie nie za bardzo jest to możliwe... U nas chcą pomagać, ale nie za bardzo im to wychodzi, co nie? XD
Chłopak poradził sobie bez niczyjej pomocy, z dziesiątkami wrogów w około. "Umiesz liczyć, licz na siebie." prawda?
Poza tym, parę dni temu dobiliśmy 100 odsłon! Wow! Dalej nie mogę w to uwierzyć :D
Dziękuję wszystkim za czytanie moich wypocin, które jak widać mają jakiś tam krąg zainteresowanych. Cieszę się, że macie ochotę czytać "Zabójcę" (nazwa serii) ponieważ w pierwotnym planie zakłada ponad 4 tomy, więc spokojnie, jeszcze się naczytacie :D
Czas na ogłoszenia:
1. Jak zapewne zdążyliście zauważyć, "Zabawka" pojawia się w soboty i chciałabym to utrzymać, ale została jeszcze "Wilcza Podróż", która będzie się pojawiała w niedziele lub też w soboty, ale to zobaczymy :)
2. Nareszcie udało mi się znaleźć tyle motywacji, żeby w końcu wziąć się za "Wilczą Podróż - Laboratorium" :D więc jak się wyrobię, to dziś lub jutro wrzucę pierwszy rozdział.
Do przeczytania,
- HareHeart.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top