Rozdział 24
- A-ale... - Shadow wyglądał na zszokowanego. - Przecież Watahy wymarły dawno temu...
- Ostała się mała grupka, która stworzyła własną watahę. Watahę Lasu. Niestety, ludzie zaczęli wypalać łąki, a pożary dosięgły naszego obozu. Tylko ja się uratowałam. - Wyznała smutno.
- Biedactwo... Taka młoda... - Usłyszałem cichy pisk i spojrzałem na Chmurę.
- Shadow, Olchowy Pysk ma ślady po poparzeniach. Mógłbym ją tu opatrzyć? - Szczeknął cicho duży, brązowy pies. Zgaduję, że to jest ten Dąb i jest czymś w rodzaju lekarza.
- Oczywiście. Potrzebujesz czegoś?
- W sumie to nie. Mam już wszystko. - Wskazał głową na dużą kępę różnych roślin obok niego.
- Dobrze. To tyle? - Rozejrzał się po wszystkich, a reszta pokiwała głowami.
Siedziałem właśnie z Chmurą i pomagałem jej przy szczeniętach.
- Są strasznie ruchliwe. - Zaśmiałem się cicho, a Cień lekko ugryzł mnie w rękę.
- Wiem. Naprawdę ci dziękuję. Twoja pomoc jest nieoceniona. - Chmura złapała malca za kark i wstała. - Chodź.
Weszliśmy do dużego pomieszczenia zrobionego z cierni, gałęzi i liści. W środku zauważyłem dużo starych szmat poprzetykanych mchem i sierścią.
- To są wasze legowiska, prawda? - Zapytałem, a ona zamachała ogonem. Zauważyłem inną suczkę. Wyglądała dość młodo i leżała zwinięta w kłębek, a obok niej spały dwa szczeniaki. Jeden był brązowo-czarny z ciemniejszymi plamami na łapach, a drugi był ciemnorudy z czarnymi pręgami i wyglądał jak tygrys. Sama matka była czarno-ruda.
- To jest Wiewiórka. - Chmura wskazała na samicę, która popatrzyła na mnie przychylnie, po czym powoli podniosła się ze swojego legowiska i podeszła do mnie.
- Dobry wieczór. - Szczeknęła cicho.
- Dobry wieczór, Wiewiórko. - Odpowiedziałem. - Masz ładne szczenięta.
- Dziękuję... Słyszałam, co zrobiłeś dla naszego przywódcy. Bardzo cię polubił, wiesz? - Zapytała, a ja zaczerwieniłem się lekko.
- Zauważyłem...
- Jak ci się u nas podoba? - Spytała siadając obok Chmury.
- Jest... Tak rodzinnie. Czuję się tu bezpiecznie.
- To bardzo dobrze. Słyszałam plotki, że Shadow chce, żebyś został z nami. - Szczeknęła, a mnie wmurowało w glebę. A... A co jeśli Ernest mnie znajdzie? Co ze Sforą?
- J-ja... Nie mogę zostać. - Odpowiedziałem cicho.
- Dlaczego nie? Mówisz, że czujesz się tu bezpiecznie. - Zapytała Wiewiórka, a ja spojrzałem na Chmurę z nadzieją, że pomoże mi się wyplątać z tego bagna.
- Nie może. - Odparła tylko, a ja poczułem jak moja nadzieja umiera.
- Ale dlaczego?
- Dlatego, że mój porywacz nadal mnie szuka. Jeśli chcę, żebyście byli bezpieczni, to muszę odejść. Błagam was, nie mówcie nic Shadow'owi.
- Musisz mu to powiedzieć.
- Wiem, że mnie nie puści. Ja muszę odejść... Naprawdę. Nic dziwnego, że Piorun rzucił się na mnie. Nawet bym się ucieszył, gdyby ktoś ze mną skończył... - Skończyłem jakoś tak koślawo i spojrzałem na nie. Chmura patrzyła na mnie smutno, a Wiewiórka wyglądała na zszokowaną.
- Nawet tak nie mów! - Szczeknęła czarno-ruda suka i zerwała się na równe nogi... Chociaż powinienem powiedzieć "łapy".
- Taka prawda. - Wzruszyłem ramionami. Poczułem, że coś się do mnie przytula i uśmiechnąłem się do Jagody i Śniegu, którzy postanowili zrobić ze mnie poduszkę. - Naprawdę, nie chcę was narażać.
- Nie będziesz. Jesteśmy silni. Poradzimy sobie ze wszystkim. - Powiedziała Wiewiórka i z czułością spojrzała na maluchy Chmury.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, gdy usłyszeliśmy jak ktoś wchodzi do pomieszczenia.
- Tu jesteś. - Zwrócił się do mnie Shadow. - Zwiedzasz obóz?
- Pomagam Chmurze ze szczeniętami. - Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, a pies popatrzył na nie z rozbawieniem i czułością w oczach.
- Potrafią dać w kość, nie?
- Tak. I to bardzo.
- Dobrze, chodź. Nadal masz ślady po pobiciu, prawda? - Zapytał ciszej.
- Mam. - Odpowiedziałem cicho.
- Chodź. Chcę, żebyś kogoś poznał. Poza tym, w tym żłobku jest strasznie duszno. - Szczeknął wychodząc.
- Do zobaczenia. - Powiedziałem do Chmury i Wiewiórki, a one zamachały ogonami i zaczęły ze sobą rozmawiać.
- To jest Wysoki Pień. - Wskazał na dość duży pień drzewa, które prawdopodobnie zostało kiedyś ścięte. - Tutaj zbiera się Sfora. A tam jest moje legowisko. - Skinął głową w dość spore zagłębienie pod konarem, a ja dostrzegłem w nim kolejny zwitek szmat i mchu.
Zwiedziliśmy cały obóz. Shadow pokazał mi legowisko wojowników, uczniów, starszyzny i medyka. Wyjaśnił też różnice i zadania każdej grupy. Przy ostatnim legowisku zatrzymaliśmy się na dłużej.
- Witaj, Dębie. - Brązowy pies spojrzał na niego.
- Dobry wieczór, Shadow. - Zamachał ogonem.
- Pamiętasz tego chłopaka, prawda?
- A jakże. To ten sam człowiek, który ci pomógł. Dziękuję ci. - Dąb zwrócił się do mnie, a ja poczułem, że się rumienię.
- Nie ma za co, naprawdę...
- Dębie, mam do ciebie prośbę.
- O co chodzi? - Pies zastrzygł uszami słuchając swojego przywódcy.
- Aron ma ślady po pobiciu. Mógłbyś się nimi zająć? - Zapytał Shadow.
- Oczywiście, że tak. - Dąb zamachał ogonem, a pyskiem wskazał jedno z legowisk.
- Rozbierz się i połóż. - Zrobiłem co kazał, a ten zaczął oglądać moje siniaki. - Zaraz coś na to zaradzę. - Szczeknął i poszedł głębiej w jaskinię. Słyszałem kapanie wody i rozejrzałem się po jaskini. Była duża, a przy jednej ze ścian miała małe źródełko zapewniające wodę rannym. Czułem zapach dużej ilości ziół i roślin. Shadow usiadł przy mnie.
- Naprawdę ci dziękuję. Uratowałeś mi życie. Jestem twoim dłużnikiem. - Usłyszałem tuż przy uchu, po czym pies wstał, obrócił się i wyszedł.
{{Leżałem tak przez chwilę, gdy usłyszałem, że Dąb wrócił.
- Przepraszam, że tak długo ale nie mogłem znaleźć ziaren maku. Muszę zrobić porządki w moich zapasach. - Zamachał ogonem rozbawiony.
- Do czego ci to? - Wskazałem na zawiniątko obok niego.
- Pomogą ci.
- A-ale... - Zacząłem przerażony. - J-jesteś pewien, że są dobre dla ludzi?
- Tak. Już kiedyś leczyłem nimi człowieka i reagował dokładnie tak samo, jak my. - Szczeknął i... Zaczął przeżuwać kilka liści co jakiś czas dokładając inne. Nagle przestał i podsunął mi jakiś mały pakunek z dużych, zielonych liści. Otworzyłem go, a moim oczom ukazały się małe, czarne kuleczki.
- Co to? - Zapytałem niepewnie, a on przestał na chwilę rzuć rośliny.
- To są nasiona maku. Łagodzą ból.
- Jaki ból? - Zapytałem. Postanowiłem udawać, że nic mnie nie boli. Przecież nie mogę najeść się byle jakich roślin i liczyć na to, że nie... Umrę...}}*
Szybko zjadłem wszystkie nasiona i położyłem się przymykając oczy.
- Może zaboleć. - Szczeknął Dąb, a ja spojrzałem na niego przez ramię. W pysku niósł liść, na którym była położona mieszanka roślin. Pies usiadł obok mnie i położył liść obok siebie. Wziął trochę papki na łapę i delikatnie zaczął mi ją wsmarowywać w siniaki. Na początku bolało ale potem chyba te nasiona zaczęły działać i przestało mnie boleć. Dąb robił to naprawdę delikatnie, więc byłoby to nawet przyjemne gdyby nie chłód maści.
- Gotowe. - Szczeknął zadowolony. - Poleż sobie jeszcze.
- Mhm... - Mruknąłem praktycznie przysypiając.
Obudziła mnie cicha rozmowa gdzieś obok mnie. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że jestem przykryty moją kurtką. Delikatnie dotknąłem siniaków i ku mojemu ogromnemu zdumieniu, nie poczułem żadnego bólu. Spojrzałem w dół i zobaczyłem, że nie ma śladu ani po maści, ani po siniakach. Ziewnąłem zadowolony i poszukałem wzrokiem Dęba. Zobaczyłem, że rozmawia z Olchowym Pyskiem i zacząłem wsłuchiwać się w ich rozmowę.
- Jak się czujesz, moja droga? - Dąb wyglądał na bardzo zadowolonego. Powąchałem powietrze i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z ciągłego zapach ziół. Poczułem dużo różnych zapachów wymieszanych ze sobą. Wśród nich rozpoznałem delikatną nutkę nasiona maku. Muszę przyznać, że Dąb zna się na swojej pracy.
- Bardzo dobrze, dziękuję... Trochę jeszcze bolą mnie poparzenia ale jest o wiele lepiej niż wczoraj. Dziękuję, Dębie.
- Nie ma za co, Olchowy Pysku. - Medyk zamachał ogonem zawstydzony, a ja lekko się uśmiechnąłem. - Mogę cię o coś zapytać?
- Tak? O co chodzi?
- ...Czy w twojej watasze był medyk?
- Tak. Bardzo dobry medyk. - Olchowy Pysk szczeknęła smutno spojrzała na mnie. - Dzień dobry.
- Dzień dobry, Olchowy Pysku. - Odpowiedziałem i ziewnąłem. Dąb wstał i podszedł do mnie.
- Jak się czujesz? Widzę, że siniaki ci zniknęły. - Dotknął nosem moich żeber, a ja wzdrygnąłem się na to uczucie. Miał naprawdę zimny nos. - Wybacz.
- Nie mam czego wybaczać. - Zaśmiałem się cicho. - Czuję się wspaniale. Nic mnie nie boli.
- Bardzo mnie to cieszy. - Zamachał ogonem. - Shadow wspominał też, że masz gorączkę. - Dotknął nosem mojego czoła.
- Wiem tylko tyle, że miałem gorączkę. - Powiedziałem cicho.
- Zaraz wrócę. - Szczeknął i poszedł do swoich zapasów.
Przez jakiś czas milczeliśmy, gdy nagle Olchowy Pysk zaczęła rozmowę.
- Tak właściwie... Nie przedstawiliśmy się sobie. - Zaczęła zawstydzona.
- Ja jestem Aron, a twoje imię słyszałem już jakieś sto razy. - Zaśmiałem się, a ona zamachała ogonem rozbawiona.
- W takim razie, miło cię poznać.
- Mnie również. - Uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Mógłbyś mi może opowiedzieć, co człowiek robi w sforze psów? - Spytała ciekawa, a ja uznałem, że w sumie nie mam nic do stracenia.
- Mieszkałem na ulicy, gdy pewnego dnia spotkałem Shadow'a i jego Sforę. Poprosił mnie o pomoc, a ja mu pomogłem. Miał wrośniętą skórzaną obrożę w szyję, więc mu ją ściągnąłem. I tak wylądowałem tutaj. - Powiedziałem w skrócie.
- Jesteś bohaterem. - Zamachała ogonem.
- Szkoda, że sam siebie nie mogę uratować...
Rozmawialiśmy przez chwilę, gdy nagle Dąb wrócił do nas i stanął obok mnie.
- Zjedz to. - Poprosił i przysunął do mnie roślinę z małymi, białymi kwiatami.
- Stokrotki? - Zapytałem.
- Nie. To wrotycz. - Odparł rozbawiony i zaczął wyjaśniać mi całe jej działanie.
- Masz niesamowitą pamięć. - Powiedziałem, gdy zjadłem lek, a Dąb skończył opowiadać o jej właściwościach.
- Muszę zapamiętać wszystkie rośliny lecznicze, trujące, wszystkie choroby i sposób leczenia każdej z ran. Ode mnie zależy życie członków Sfory. Muszę być przygotowany na wszystko.
- To duża odpowiedzialność. - Szczeknęła nagle Olchowy Pysk.
- Tak. Ale nie da się opisać, co czuję za każdym razem, gdy pomagam innym... Gdy ratuję ich życia.
- Jesteś niesamowity. - Zamachała ogonem. Usłyszałem, że ktoś wchodzi do jaskini medyka, jak nazywają to miejsce, i odwróciłem głowę w stronę wejścia.
- Dzień dobry, wszystkim. - Zaczął Shadow, a gdy jego wzrok spoczął na mnie, zamachał ogonem. - Jak się masz?
- Bardzo dobrze. Dąb jest niesamowity. - Powiedziałem i kątem oka zauważyłem, jak duży, brązowy pies patrzy niepewnie w swoje łapy, jakby był to najbardziej interesujący widok na świecie.
- Wiem o tym. - Szczeknął, po czym zwrócił się do Dęba. - Mógłbym ci go na chwilę ukraść? - Zaśmiałem się cicho.
- Oczywiście. W zasadzie, nie potrzebuje już leczenia. - Zwrócił się do mnie. - Przyjdź wieczorem. Dam ci więcej wrotyczu, żeby gorączka nie powróciła.
- Dobrze. - Powiedziałem zapisując sobie w pamięci, że wieczorem mam przyjść do Dęba po wrotycz na gorączkę.
- Mam do ciebie prośbę.
- Zamieniam się w słuch. - Powiedziałem poważnie.
{{- Wiesz, jak wygląda jałowiec? - Szczeknął, a ja zastanowiłem się.
- Ma fioletowo-niebieskie jagody i jest ciemnozielony, szpiczasty i liściasty, tak? - Dopytałem.
- Dokładnie tak. Potrzebuję jego jagód. Pomagają na dużo różnych dolegliwości, a dzisiaj zdałem sobie sprawę, że zapomniałem ich zebrać. - Przyznał zawstydzony.
- Nie ma problemu. Nie wiem tylko, gdzie mogę go znaleźć.
- Och, to bardzo proste. - Szczeknął. - Rośnie w suchych miejscach. Na pewno go zauważysz. Jeśli wiesz jak wygląda, bardzo wyróżnia się na tle innych roślin.
- Dobrze. Znajdę go. Ile go potrzebujesz? - Spytałem, a on zastanowił się.
- Na razie nie potrzebuję. Wolę jednak być przygotowany.
- Oczywiście. - Powiedziałem i pomachałem Olchowemu Pyskowi, która zamachała ogonem na pożegnanie.}}*
- Po co chciałeś mnie ukraść? - Zapytałem rozbawiony.
- Chciałem, żebyś poznał mojego zastępcę. - Odparł szukając kogoś wzrokiem. Gdy znalazł swój cel przywołał go do nas.
- Tak, Shadow'ie? O co chodzi? - Spytał witając się z nami machnięciem ogona.
- Pamiętasz tego chłopaka, prawda?
- Jak mógłbym zapomnieć? - Zapytał rozbawiony.
- Weź go na polowanie. - Odparł Shadow, a my spojrzeliśmy na niego zdziwieni.
- Miałem nazbierać jagód jałowca dla Dęba. - Przypomniałem mu cicho.
- Tak, pamiętam. Dasz sobie radę, wierzę w ciebie. - Już miał coś powiedzieć, gdy nagle ktoś go zawołał. - Muszę iść. Do zobaczenia. Udanych łowów! - Szczeknął biegnąc w stronę jakiegoś wojownika.
- Jestem Kieł. - Przedstawił się.
- Jestem Aron. - Powiedziałem lustrując go wzrokiem. Był dużym, jasnoszarym psem z brązowymi oczami i blizną na prawym barku.
- Umiesz zabijać? - Zapytał.
- Umiem. - Odpowiedziałem bez wahania, a ten spojrzał na mnie zaskoczony.
- No, to zobaczmy na co cię stać. - Szczeknął zmierzając w stronę wyjścia, nazywanego tunelem.
Szliśmy lasem przez jakieś pół godziny. Słońce przyjemnie ogrzewało moje ciało i czułem, że Kieł czuje to samo. Nie odzywaliśmy się. Szliśmy w przyjemnej ciszy nasłuchując odgłosów lasu. Nagle zauważyłem pewien szpiczasty krzak.
- Jałowiec! - Powiedziałem cicho.
- Co?
- Obiecałem Dębowi, że nazbieram mu jagód jałowca. - Powiedziałem i zacząłem podchodzić do rośliny. Nagle zauważyłem świeży trop* łani* i dłonią dałem znać Kłowi, żeby był cicho. Ten przykucnął w trawie. Zacząłem skradać się po tropie.
Zauważyłem jakiś ruch w roślinach i gdy byłem już pewny, że to nasza łania rzuciłem się na nią i jednym, porządnym ciosem powaliłem ją na ziemię. Doskoczyłem do niej i szybko skręciłem jej kark.
- Piękna zdobycz! - Kieł patrzył raz na mnie, a raz na zwierzynę, którą trzymałem na plecach. - Jestem pod wrażeniem.
- Dziękuję. Mógłbyś ją dla mnie potrzymać? Chcę nazbierać tych jagód. - Powiedziałem, gdy szliśmy w stronę obozu.
- Oczywiście. Daj ją. - Szczeknął, a ja zarzuciłem mu ją na grzbiet.
Podszedłem do krzaka i uważając na owady zacząłem zbierać jagody.
***
{{...}}* - Te części zostały wymyślone na potrzeby książki! NIGDY NIE JEDZCIE ROŚLIN, JEŚLI NIE JESTEŚCIE W 1000% PEWNI, ŻE WAM NIE ZASZKODZĄ!!!!
trop* - Wiele osób myli to ze śladem: Trop to odcisk kopyta/łapy w ziemi/śniegu, a ślad to na przykład, kawałek sierści na gałęzi lub drzewo podrapane przez niedźwiedzia.
łania* - to jest SAMICA JELENIA. Sprawdźcie sobie różnicę między jeleniem i sarną. To są dwa, zupełnie różne gatunki. Jeleń - Łania i Sarna - Rogacz.
(Tak się kończy zamiłowanie do lasu i posiadanie dziadka myśliwego XD)
***
Ostatnio mam strasznie dużo weny. Tak samo, rysować mi się chce. To jeszcze nic! Mi się moje rysunki podobają! A to oznacza, że naprawdę jest coś nie tak xd.
Do przeczytania,
- HareHeart.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top