Rozdział 12
***Three Days Grace - "Pain", "I Hate Everything About You", "Time Of Dying"***
***Ashes Remain - "End Of Me"***
***Skillet - "Never Surrender"***
Leżałem na łóżku, a Holly i Tiger spali obok mnie. Odwróciłem się do nich i leżąc bokiem co jakiś czas głaskałem któreś z nich. Jeździłem palcami po pręgowanym futerku kotki, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Warknąłem do siebie, ale nic nie odpowiedziałem. Po chwili pukanie powtórzyło się ale i tym razem zachowałem milczenie. W końcu usłyszałem otwierające się drzwi.
- Aruś? - Wzdrygnąłem się na moje przezwisko, ale nic nie odpowiedziałem. - Kochanie, co się stało? Coś nie tak? - Mężczyzna podszedł do mnie i pogłaskał mnie po biodrze.
- Zostaw. - Warknąłem drżąc z obrzydzenia. Wspominałem już, że nienawidzę być dotykanym? Wydaje mi się, że tak.
- Co się stało? - Zapytał.
- Ty.
- Oj, no nie bądź taki. Staram się być miły. - Powiedział trochę ostrzej i odwrócił moją twarz w swoją stronę. Skinąłem tylko głową. Nie chcę z nim rozmawiać... Miałeś być martwy, pomyślałem. Sam prawie cię zabiłem. A potem jeszcze ten sen, gdy leżałem w śpiączce. Za piękne, by było prawdziwe, prawda? Ach, gdybym tylko mógł cię w końcu dopaść. Rozerwać na strzępy i nakarmić tobą jakieś zwierzę. Rozsypałbym twoje poszarpane zwłoki po lesie i zostawił na pastwę losu. Mimowolnie uśmiechnąłem się na tę myśl. Przyjemnie by było.
- Więc jednak się na mnie nie gniewasz? - Zapytał z nadzieją. Mój w miarę dobry nastrój momentalnie wyparował, a ja znowu się rozzłościłem.
- Nie. - Warknąłem. Nie mam ochoty z nim gadać. Może jak trochę pokłamię i poudaję to w końcu da mi spokój. Zmusiłem się do obojętnego tonu. - Nie gniewam się.
- Przecież widzę, że kłamiesz. - Wziął mnie na kolana i mocno uściskał. Poczułem jak oczy szklą mi się ze strachu. Kto wie, co może mi zrobić? Jestem unieruchomiony, a poza tym nie mogę zobaczyć, co on robi.
- Z-zostaw... - Powiedziałem już mniej pewnie.
- Ćśśś... Czas na mleczko, mały. Może dlatego jesteś taki marudny. - Powiedział. Czekaj... CO?!
- Ja naprawdę nie chcę... - Powiedziałem po raz setny, łamiącym się głosem.
- Koteczku, nie wiem, co się stało w tamtym lesie, ale musiało cię nieźle wystraszyć. Zobaczysz, dam ci pić, wykąpię i położę do łóżka. - Poczułem końcówkę butelki na wargach i mocno zacisnąłem usta. Nie dam się. - No już, musisz przecież coś pić. - Usłyszałem głos i podniosłem wzrok. Jacek trzymał mnie na kolanach tuląc do siebie. Jego mocne perfumy dały o sobie znać i poczułem jak drażnią mój nos i żołądek. To nie był naturalny zapach. Przypominało to wymioty połączone z odorem rozkładającego się ciała. Przynajmniej dla mnie. Jestem strasznie wyczulony na mocne perfumy, które zawsze powodują u mnie odruch wymiotny. Poczułem, że jeśli zaraz nie odsunę się od niego, cała zawartość mojego żołądka wyląduje na drogich ubraniach mężczyzny.
- P-proszę, puść m-mnie.
- Cichutko, dam ci pić i od razu poczujesz się lepiej. - Pochylił się i pocałował mnie w czoło, przez co jeszcze wyraźniej poczułem ten okropny zapach. Przełknąłem to, co zdążyło zgromadzić się w moim gardle i zeskoczyłem z jego kolan. Pędem rzuciłem się na górę i wpadłem do swojego pokoju od razu doskakując do okna i otwierając je na oścież. Zaczerpnąłem parę głębokich wdechów i zamknąłem oczy. Zakaszlałem, a z moich oczu popłynęły łzy.
- Boże, co za paskudztwo. - Wydusiłem cicho. Usłyszałem otwierające się drzwi i spojrzałem na wchodzącego mężczyznę.
- Nigdy więcej masz tak nie uciekać! Zrozumiano?! - Wykrzyczał do mnie ale gdy tylko zobaczył, że płaczę od razu złagodniał. - Co się stało? - Zapytał zmartwiony.
- Masz okropnie mocne perfumy. - Powiedziałem na nowo zaczynając się dusić.
- Nie udawaj. - Warknął do mnie.
- N-nie udaje... - Wydusiłem nie mogąc złapać tchu. Ciekawe dlaczego dopiero teraz to wróciło? Przysunąłem się do okna i wziąłem parę głębszych wdechów. Kolejne łzy spłynęły mi po twarzy, kiedy znów poczułem ten odór, tym razem o wiele zbyt blisko mnie.
- Dobrze, zmienię je, kochanie. - Powiedział, a ja pokiwałem głową przecząco.
- N-nie zmieniaj. Po prostu w o-ogóle nie używaj p-perfum. - Poprosiłem.
- Tego nie mogę, koteczku. Nie przystoi mi. - Powiedział i cmoknął mnie w głowę.
- Nie rób tak więcej! - Warknąłem, gdy już przełknąłem to, co znów napłynęło mi do gardła.
- Nie podnoś na mnie głosu. - Powiedział i znów się do mnie pochylił. Oczy mi się zaszkliły, gdy poparzone od kwasu żołądkowego gardło znowu dało o sobie znać.
- P-proszę, m-możemy z t-tym trochę poczekać? N-naprawdę zaraz zwymiotuję. - Poprosiłem z łzami w oczach.
- Dobrze, koteczku. Ale nie podaruję ci. Jak tylko ci przejdzie ładnie wypijesz całe mleczko. - Uznał i zanim zdążyłem zaprzeczyć wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Zakaszlałem i otworzyłem drugie okno.
Gdy już się uspokoiłem, położyłem się na łóżku i wtuliłem twarz w sierść kociaków, które nadal smacznie spały. Zanim się zorientowałem zasnąłem.
Jak przez mgłę usłyszałem otwierające się drzwi. Ktoś wszedł do pomieszczenia i zamknął wszystkie okna.
- Nie rób tak więcej, bo mi się rozchorujesz, kochanie. - Powiedział mężczyzna i wziął mnie na kolana. Poczułem, że się wykąpał i przebrał. Nie śmierdział już tymi swoimi "perfumami". Uznałem, że zasługuje na nagrodę i niechętnie się w niego wtuliłem. Na początku wydawał się zbity z tropu, ale szybko odwzajemnił uścisk i cmoknął mnie w głowę. Gdy zauważył, że już mu się nie wyrywam wzdychnął.
- Myślałem, że naprawdę udajesz. - Powiedział i przeczesał moje włosy.
- Nie. Mam okropnie czuły węch. Zwłaszcza na mocne perfumy. Naturalne zapachy jeszcze ujdą, ale mocne pachnidła wywołują u mnie wymioty. - Skrzywiłem się na wspomnienie swoich dziecięcych lat, kiedy dosłownie każda perfuma powodowała u mnie mdłości. - Jako dziecko miałem o wiele gorzej.
- Dobrze, już nie będę ich używał. A teraz mleczko. - Powiedział i zanim zdążyłem zareagować położył mnie na swoich kolanach i wsunął koniec butelki do ust. Chwilę walczyłem, aż w końcu Jacek mocniej mnie złapał i siłą zmusił do wypicia tego czegoś. Nie mam zielonego pojęcia, co on tam dodał, ale było okropnie mdłe i... ciepłe... Zadrżałem, gdy poczułem jak znów mi się cofa, ale tym razem wytrzymałem.
- Grzeczny koteczek. - Powiedział i pogłaskał mnie po głowie. Zdusiłem mdłości i spojrzałem na niego. Ten uśmiechnął się i pocałował w usta. Chwycił mnie za głowę, żebym nie mógł się odsunąć i bardziej przycisnął do siebie. Oderwał się ode mnie i podniósł.
Weszliśmy do łazienki. Stanąłem na puchatym dywanie w środku pomieszczenia, a on nalał wody do wanny i dodał do niej jakiegoś płynu. Wstrzymałem na chwilę oddech, gdy do moich nozdrzy dotarł zapach czekolady i chyba cytryny. Co to w ogóle za połączenie?
- Rozbierz się. - Padło polecenie, które wykonałem drżącymi rękami. - Nie bój się. Nic ci nie zrobię, tak? - Usłyszałem łagodny głos, gdy jego właściciel podniósł mnie i włożył do wody. Pokiwałem lekko głową i otworzyłem szeroko oczy, gdy moje ciało dotknęło bardzo ciepłej cieczy. Nie była gorąca ale jak już wcześniej wspominałem, po prostu wolę chłód.
Leżałem na kolanach Jacka, który siedział kanapie w salonie. Byłem nakarmiony, umyty i przebrany w piżamę, a w telewizji leciała jakaś bajka. Poczułem obce palce masujące mi głowę i warknąłem na niego. Zatrzymał dłoń, ale jej nie odsunął. W końcu sam to zrobiłem, mocno zirytowany jego zachowaniem. Żeby bardziej dobitnie dać mu do zrozumienia, że nie mam najmniejszej ochoty na jakikolwiek dotyk wstałem z jego kolan i przesiadłem się na fotel.
- Ej, gdzie idziesz? - Spojrzałem na niego. Przed oczami stanął mi Tomek. Oparłem brodę na kolanach i odwróciłem głowę. - Co się stało?
- Powiedziałem ci, że nie lubię dotykania, a ty jak na złość mi to robisz. - Warknąłem.
- Każdy potrzebuje trochę czułości, myszko. No już, chodź tu do mnie, mały.
- Dwa razy nie. Dziękujemy, do widzenia. - Powiedziałem zły i wstałem. Skierowałem kroki w stronę mojego pokoju, gdy nagle poczułem, jak brakuje mi gruntu pod nogami.
- Dobrze... Chciałem być dla ciebie miły ale wydaje mi się, że szybciej dojdziesz do siebie, jak wrócimy z zasadami. - Powiedział, a mnie przeszły dreszcze. - Mam ci je wszystkie przypomnieć, czy sam sobie poradzisz?
- P-poradzę sobie s-sam... T-tatusiu... - Zacisnąłem mocno oczy, do których napłynęły łzy.
- Grzeczny kotek. - Pochwalił mnie i podniósł.
Mężczyzna pocałował mnie w czoło i włożył do łóżeczka. Tak bardzo tego nienawidzę... Tak strasznie bardzo tego nienawidzę... Zamknąłem oczy i odwróciłem się na bok.
- Albo czekaj. Zrobimy inaczej. - Spojrzałem przerażony na Jacka, a on podniósł mnie i posadził sobie na kolanach. Zaczął mnie kołysać i przytulać, a po chwili zaczął też nucić. Na początku byłem cały spięty i jedyne o czym myślałem to to, żeby nie dać po sobie poznać, że się boję. Zmęczony całym tym strachem i nerwami przysnąłem dopiero po paru godzinach kołysania. Gdy Jacek kładł mnie do łóżeczka otworzyłem na chwilę oczy i spojrzałem na zegar wiszący na ścianie. Była 12:00 w nocy. Mężczyzna położył mnie w łóżeczku, przykrył kocem i włożył smoczek do ust. Dobra, possę go chwilę, żeby ten matoł sobie w końcu poszedł i wtedy go wypluję, pomyślałem. Odwróciłem się na bok, a po chwili na brzuch. Po prostu tak wygodniej mi się śpi. Usłyszałem zamykające się drzwi i od razu wyciągnąłem smoczek z ust. Czy to naprawdę takie trudne zrobić sobie dziecko i nim się zajmować? A jeżeli jest gejem, to bardzo mi przykro, nie moja wina. Po paru minutach zasnąłem.
Obudziłem się i pierwsze co zrobiłem to spojrzałem na zegar. Według jego wskazówek była 2:01. Spałem jakieś dwie godziny? Przekręciłem się na drugi bok, zamknąłem oczy i spróbowałem zasnąć. Całą noc spędziłem na próbach, które za każdym razem kończyły się fiaskiem. Poddałem się coś około 4:49 nad ranem.
Leżałem z zamkniętymi oczami nadal nieudolnie próbując zasnąć, gdy drzwi otworzyły się, a w nich stanął ten znienawidzony przeze mnie idiota.
- Jak się spało, mały? - Zaczął z uśmiechem. Widać było, że ma dobry dzień. Szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o mnie. Jęknąłem cicho i odwróciłem się do niego plecami.
- Zostaw mnie. Spać mi się chce. - Powiedziałem i odsunąłem się od niego.
- Był czas na spanie, myszko. - Uznał i wziął mnie na ręce.
- Idź. - Mruknąłem.
- Ćśśś... Idziemy na śniadanie.
- Spadaj, chcę spać. - Powiedziałem z zamkniętymi oczami, na co Jacek wyraźnie się zdenerwował.
- Nie wolno mówić tak brzydko. Przeprosisz tatusia, czy chcesz karę z samego rana?
- Zostaw mnie w końcu. Chcę spać.
- Przesadziłeś, koteczku. - Powiedział, usiadł i przełożył mnie przez kolano. - Ostatnimi czasy byłeś w miarę grzeczny, więc dam ci mniejszą karę.
- N-nie c-chcę kary...
- Trzeba było nie pyskować. - Powiedział i uderzył pierwszy raz. Zacisnąłem usta, ale nie wydałem z siebie żadnego dźwięku. Uderzył drugi raz, tym razem mocniej. Nadal nic nie powiedziałem. Każde kolejne uderzenie było coraz mocniejsze, a ja wiedziałem, że Jacek chce sprawić, żebym się rozpłakał. Zacisnąłem zęby, a gdy poczułem, że przegrywam ugryzłem się w język i zacisnąłem oczy.
- Twardy jesteś. - Prychnął. - Zobaczymy co powiesz na to. -
Przez chwilę zapanował spokój, a potem poczułem bardzo mocne uderzenie jakimś drewnianym przedmiotem. Nadal zwiększał siłę uderzeń, aż w końcu nie mogłem wytrzymać i pisnąłem cicho. Mężczyzna zaczął uderzać z całej siły, a ja krzyczałem z bólu. Po chwili moje oczy zaczęły wypuszczać słone krople, na co Jacek podciągnął moje spodnie i posadził moje ciało na swoich kolanach. Syknąłem i przesunąłem się tak, żeby siedzieć tylko udami.
Pocałował mnie w usta, a potem w czoło.
- Przeprosisz tatusia?
- P-prze-praszam... Tatusiu... - Zapłakałem.
- Już spokojnie, myszko. Ładnie zniosłeś karę. - Powiedział i przytulił mnie, na co znów syknąłem. - Ćśśś...
- T-tatusiu... - Ludzie, dlaczego stworzyliście takie słowo? - M-mógłbym iść pospać?
- A co robiłeś w nocy?
- P-próbowałem zasnąć... - Powiedziałem cichutko.
- Próbowałeś? - Pokiwałem smutno głową. - Moje małe słoneczko. Dam ci mleczka i pójdziesz spać, okej? - Znowu pokiwałem głową i ziewnąłem.
Siedziałem u mężczyzny na kolanach i piłem ciepłe mleko z butelki. Byłem tak zmęczony, że nawet nie miałem sił zaprotestować, gdy obce ręce podniosły mnie i opuściły pokój.
Poczułem, że facet kładzie mnie do łóżka, a po chwili sam do niego wchodzi i mocno mnie przytula. Po dosłownie paru sekundach zasnąłem.
- Kochanie, wstajemy. Przespałeś cały dzień. - Usłyszałem rozbawiony głos i niechętnie otworzyłem oczy. Ziewnąłem szeroko i zamlaskałem.
- Kawy. - Jęknąłem przeciągle zanim zdążyłem się powstrzymać. Mężczyzna wybuchł takim śmiechem, że przez chwilę nie mógł złapać tchu.
- Dzieci nie piją kawy, słonko.
- Mam 15 lat! Nie jestem dzieckiem. Chcę kawy!
- Ale nie krzycz. Nie mogę dać ci kawy, koteczku. - Warknąłem zły i wstałem, żeby pójść do siebie. - Halo, ja jeszcze nie skończyłem!
- Ale ja tak! - Krzyknąłem i pobiegłem do siebie.
Zamknąłem drzwi i rzuciłem się na łóżko.
Po jakimś czasie wpadł mi do głowy pewien ryzykowny pomysł.
Otworzyłem okno i wszedłem na parapet. Zeskoczyłem na ziemię i zacząłem biec.
Zobaczyłem znak z napisem "Policja" i poczułem, że łzy napływają mi do oczu. Wpadłem jak burza do budynku i zderzyłem się z jakimś policjantem.
- Uważaj! Co ci się tak spieszy? - Zapytał.
- P-Potrzebuję po-pomocy... - Wyjąkałem i usłyszałem otwierające się drzwi. Podskoczyłem i pisnąłem cicho, a gdy się odwróciłem ujrzałem jakiegoś policjanta. Odetchnąłem z ulgą, a wyraźnie zmieszany policjant spojrzał na mnie.
- Spokojnie. Chodź. Opowiesz mi, co się stało. - Pokiwałem głową i poszedłem za nim lekko dygocząc.
- Może najpierw się przedstawisz? - Zapytał splatając ręce na klatce piersiowej.
- Jestem Aron...
- A nazwisko? - Uniósł brwi.
- N-Nie chcę go podawać...
- Dlaczego?
- M... Mam swoje... powody... - Powiedziałem wymijająco.
- Dobrze, jeszcze do tego wrócimy. Miałeś jakiś problem, prawda?
- T-tak... - Zacisnąłem mocno oczy. - Chodzi o to, że... Parę miesięcy temu zostałem porwany i oddany do... W sumie sam nie wiem czego. Jest to taki duży kompleks budynków i bardzo przypomina niemieckie Auschwitz. - Widziałem, że policjant nie za bardzo mi wierzy, więc podwinąłem rękaw bluzy i pokazałem mu numer. On spojrzał na mnie i cały zbladł. - Traktują tam ludzi gorzej niż zwierzęta i zmuszają do walki. Od czasu do czasu sprzedają niektórych ludzi. Mnie sprzedali parę razy. - Powiedziałem cicho i poczułem, jak szklą mi się oczy. Szybko je wytarłem i pociągnąłem nosem. - Trafiłem do paru różnych mężczyzn, ale od każdego udało mi się uciec... - Padłem przed nim na kolana. - Proszę, musi mi pan uwierzyć! Od tego zależy moje życie! Jeżeli on dowie się, że na niego doniosłem zabije mnie! Proszę... - Powiedziałem błagalnie. Mężczyzna stał i patrzył na mnie w osłupieniu. Schowałem twarz w dłoniach, bo uświadomiłem sobie, co mnie czeka, gdy mi nie uwierzą. Poczułem dłonie na ramionach i otworzyłem opuchnięte od płaczu oczy.
- Wierzę ci. - Padło jedno, pozornie błahe zdanie. - To nie pierwsze takie zgłoszenie. Na początku myśleliśmy, że to po prostu żarty, ale zaczynam w to wątpić. Dorwiemy tego skurwysyna. - Uznał i pomógł mi wstać. W tym momencie policjant złapał mnie za dłoń i wyszliśmy z pomieszczenia. Podał mi chusteczkę, a ja zacząłem wycierać sobie twarz z łez. W tej samej chwili spotkaliśmy drugiego policjanta, który spojrzał na mnie i przeniósł wzrok na kolegę po fachu, a w jego oczach pojawiło się pytanie. Funkcjonariusz tylko pokręcił przecząco głową dając do zrozumienia, że to nie zbyt dobry czas na pogawędki.
Weszliśmy do innego pomieszczenia. Był to dość duży pokój, który przypominał bardziej jakiś gabinet. Była w nim duża, biała kanapa, parę foteli i miękki dywan.
- Poczekaj tu chwilę. - Powiedział do mnie i wyszedł. Wrócił po chwili z jakąś kobietą, która spojrzała na mnie zdziwiona, ale zaraz uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Cześć. - Powiedziała, a ja w odpowiedzi skinąłem jej głową. Boję się, że w moim głosie byłby słyszalny strach. Nie mogę przecież pokazać, że się boję... Prawda?
Po chwili poprosiła policjanta, żeby ten zostawił nas samych, a ja przełknąłem gulę, która jakimś powodem nagle znalazła się w moim gardle. Kobieta usiadła na kanapie i gestem zaprosiła mnie, żebym też usiadł. Zrobiłem to, o co prosiła ale usiadłem na jej drugim końcu.
- Jestem Basia. A ty?
- Aron.
- No dobrze, podobno masz jakiś problem, co? - Zapytała zaczepnie, a ja zdusiłem w sobie chęć, żeby na nią nakrzyczeć. Wydaje mi się, że tu pracuje. A skoro to jest jej praca, to nie powinna się w niej zachowywać, no nie wiem... Profesjonalnie? Czuję się jakbym rozmawiał z dzieckiem.
- Powiedzmy.
- Opowiesz coś o sobie? - Zapytała już poważniej, a ja skinąłem głową.
- No to tak... - Wziąłem głęboki oddech. - Moja matka była aktorką, a ojciec lekarzem. Miałem młodszą siostrę i byłem szczęśliwy... Potem zmarł mój dziadek, ojciec mojego ojca i wtedy wszystko zaczęło się psuć. - Zrobiłem pauzę, ale ku mojemu zaskoczeniu Basia nie poganiała mnie. - Zauważyłem, że ojciec zrobił się bardzo oziębły względem mnie. Zachowywał się tak, jakby nigdy mnie nie chciał, mimo, że wcześniej byłem jego oczkiem w głowie. Któregoś razu, gdy moja siostra poszła spać on kazał mi pójść z nim na parter. Przyszpilił mnie do ściany i zerwał moją koszulkę. Zaczął jeździć mi po brzuchu i plecach rozgrzanym do czerwoności nożem. Uderzył mnie w twarz tym nożem, a potem uznał, że nie chce mnie widzieć... Wybiegłem z d-domu i pobiegłem do lasu... Wszedłem do jakiejś jaskini i zdałem sobie sprawę, że nie mam na sobie nawet głupiej koszulki, a już się ściemniało. Było tak strasznie zimno... Położyłem się na boku i gdy już zasypiałem poczułem jak coś zaczyna mnie lizać. Udało mi się na chwilę otworzyć oczy i zobaczyłem, że to coś ma białą sierść w srebrne pręgi i jest to naprawdę ogromne zwierze. Obudziłem się jak było już ciemno i zobaczyłem, że na sobie mam jakąś bluzę. Gdy wróciłem do domu powitała mnie wściekła matka. Zasypała mnie gradem pytań i pomogła opatrzyć ranę na twarzy. Potem poszedłem do siebie i gdy ściągnąłem bluzę położyłem się spać. Rano moja mama wpadła do pokoju, gdy szukałem jakiś leków, żeby rany przestały mnie tak boleć. Dowiedziała się, że to ojciec mi to zrobił. Opowiedziała, że chciał mnie oddać... I że ją do tego namawiał... To samo mówił mojej siostrze. Którejś nocy nie mogłem zasnąć i stanąłem przy oknie, ale wtedy poczułem, jak ktoś przykłada mi chusteczkę do twarzy i zanim zemdlałem zobaczyłem swojego ojca... Potem okazało się, że mój dziadek miał jakieś długi z mafią, czy Bóg wie co i ci kazali sobie zapłacić. Mój ojciec miał do wyboru oddać mnie albo moją siostrę. Prosił, żebym wrócił do domu... Żebym przeżył... - Zdałem sobie sprawę, że od jakiegoś czasu łzy moczą mi twarz. - Potem wrzucono mnie do auta i wywieziono do obozu. Przypominał niemieckie Auschwitz, ale był bardziej nowoczesny... - Pokazałem kobiecie numer na nadgarstku, a ta patrzyła na mnie coraz bardziej blada. - Pierwszego dnia, gdy tam przybyłem, zawlekli mnie do dyrektora tego całego obozu, a on i jego podwładni... Oni... Byłem z t-trzema innymi chłopakami w celi... O-oni też m-mnie... - Zawyłem cicho na to wspomnienie i postanowiłem przemilczeć resztę tematu. - Była tam t-taka arena, na której walczyliśmy na śmierć i życie. Byłem na niej. I wygrałem. Wgrywałem za każdym razem... W-wkrótce przyzwyczaiłem się do zabijania i do walki na śmierć i życie, aż nagle sprzedali m-mnie do jakiegoś faceta. Miał syna, który obiecał, że pomoże mi uciec. Poradziłem sobie s-sam... Przedarłem się przez rzekę, las i dwa razy przez góry. Przy drugim razie złapali mnie i znów trafiłem do obozu. Poznałem wnuka założyciela obozu, który się we mnie zakochał... I tatuażystę, którego zmusili do używania zwykłego tuszu zamiast tego do tatuaży, aż w końcu zdenerwował się i z-zaczął kupować ten specjalny tusz. Żeby się nie wydać, dawał go tylko dzieciom... I mnie... Potem znów ktoś mnie kupił. Tym razem facet, który ubzdurał sobie, że b-będzie traktował mnie jak dziecko. I to dosłownie... W końcu dostałem swoją szansę od losu, gdy on był do mnie odwrócony tyłem, a ja siedziałem na blacie w kuchni. Ugodziłem go nożem, s-spakowałem się i uciekłem. Potem znalazł mnie jego brat, którego również prawie zabiłem. Potem znowu uciekłem i chciałem się zabić. Skoczyłem z mostu, ale mi się nie udało. Gdy się obudziłem, l-leżałem w szpitalu, a t-ten potwór siedział obok mnie... Potem znów wziął mnie do domu, ale i tym razem udało mi się u-uciec. I tak się t-tu znalazłem... P-proszę, nie chcę d-do niego wracać... - Dokończyłem cichutko i wbiłem wzrok w ziemię. Kobieta patrzyła na mnie. Patrzyła i patrzyła, jakbym był jakimś kosmitą. Niepewnie spojrzałem jej w oczy i zobaczyłem, że płacze. Zanim zdążyłem zareagować przytuliła mnie mocno.
- Nie wrócisz tam. Nie wrócisz... - Wtuliłem się w nią. Pierwszy raz od dawna poczułem się bezpiecznie.
***
Więc, mamy historię Arona. Może w końcu uda mu się wrócić do rodziny? A co jeśli tamci znajdą sposób na to, żeby wziąć do siebie ich "koteczka"?
Do przeczytania,
- HareHeart.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top