Rozdział 8
Szedłem sobie spokojnie, gdy nagle usłyszałem wrzask. Przerażony odwróciłem się za siebie i zauważyłem jakiegoś bardzo zdenerwowanego mężczyznę, który coś do mnie krzyczał i dziwnie wymachiwał rękami.
Szybko wbiegłem w jakieś krzaki i pobiegłem w stronę lasu. Na moje szczęście Jacek mieszkał na przedmieściach, w zasadzie, to już na samym ich końcu.
Biegłem tak i biegłem, coraz wolniej i wolniej, aż w końcu opadłem z sił. Wspiąłem się na duże drzewo i patrzyłem, jak mężczyzna, który mnie gonił staje pod drzewem, opiera się o nie, po czym siada na ziemi. Odchylił głowę do tyłu i zaczął głęboko oddychać.
Po chwili wstał i udał się w drogę powrotną. Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo się cieszyłem, gdy w końcu moje ciało rozluźniło się, a ja sam opadłem na gałąź i natychmiast zasnąłem.
Obudziło mnie ciepło głaszczące mnie po twarzy. Zmarszczyłem brwi. Od jakiegoś czasu koił mnie chłód, a ciepło wydawało się... Dziwne. Przywoływało wspomnienia drugiego ciała, o którym tak bardzo chciałbym zapomnieć.
Jęknąłem cicho i odwróciłem się na drugi bok, po czym znów zapadłem w sen.
Obudziłem się, gdy poczułem jak czyjeś umięśnione ręce owijają się w okół mojego ciała. Zerwałem się przerażony i ze łzami w oczach, ale mężczyzna, który mnie niósł, zamiast zrobić cokolwiek, po prostu przytulił mnie do siebie i dał krótkiego całusa w czoło. Nie, to na pewno nie był Jacek. Przecież on nie żyje. Tak bardzo chciałbym w to wierzyć... Wystraszony otworzyłem oczy i zobaczyłem mężczyznę, który wcześniej mnie gonił. Wydawał się bardzo znajomy. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że ten trup miał jakiegoś brata, który miał go odwiedzić. Może pójdę siedzieć? Bardzo spodobała mi się ta wizja. Mężczyzna posadził mnie w samochodzie, wsiadł do niego od drugiej strony i odpalił samochód.
Zatrzymaliśmy się pod jakąś inną willą.
Facet wyciągnął mnie z auta i wniósł do domu.
Posadził mnie na ogromnej kanapie w salonie i usiadł obok mnie. Po chwili siedziałem na jego kolanach, a on obejmował mnie jakby się nad czymś zastanawiając. Parę minut później usłyszałem, jak robi głęboki wdech.
- Jestem Kuba. - Zaczął, a ja cały się spiąłem. Wraz z kolejnymi zdaniami myślałem, że umrę. - I jestem bratem Jacka. Nie martw się, słoneczko. Nic mu się nie stało. - Odsunął mnie i spojrzał mi prosto w załzawione ze smutku oczy. Jak to nic mu się nie stało? - Ćśśś... Teraz jest w szpitalu, ale wyjdzie za jakiś czas. Do tego momentu pomieszkasz ze mną, dobrze? Nie martw się, wiem, jak mój brat cię traktował, więc myślę, że najlepiej będzie, jak nie będę cię odzwyczajał. - Zacząłem się trząść, a moich oczu poleciały łzy. - Cichutko już... Ćśśś... Nie płacz. Nic mu nie jest.
- Właśnie dlatego płaczę! - Wrzasnąłem dławiąc się łzami. - Nienawidzę go! On zabrał mnie z obozu! I traktuje, jakbym był dzieckiem! - Mężczyzna spojrzał na mnie zdziwiony.
- A jesteś na niego wściekły, bo...? - Zapytał, jakby nic z tego nie rozumiał.
- Bo zabrał mnie z obozu! - Wykrzyczałem.
- Ale nie krzyczymy, kochanie. - Powiedział łagodnie, by potem dodać. - Nadal nie rozumiem, dlaczego jesteś na niego zły. Powinieneś się cieszyć, że ktoś cię wziął. Nikt nie dożywa w obozie do czterdziestu lat. Wszyscy giną. A tu, z Jackiem mógłbyś wieść szczęśliwe i bezpieczne życie.
- Nie chcę bezpiecznego życia... Gdy już przyzwyczaiłem się do obozu, to każdy mnie z niego zabiera. - Zawyłem i oparłem czoło o bark mężczyzny. - Chcę tam wrócić...
- Ćśśś... Coś poradzimy. - Odpowiedział, a ja spojrzałem mu w oczy.
- Zabierzesz mnie tam? - Zapytałem głosem przepełnionym nadzieją. Uważnie obserwowałem twarz mężczyzny, ale jego oczy wyrażały, że kłamie. - Kłamiesz. - Powiedziałem drżącym głosem, a z moich oczu popłynęła kolejna fala łez. - Dlaczego kłamiesz?
- Kochanie... - Zaczął, ale urwał, jakby niepewnym co ma powiedzieć. Pogłaskał mnie po twarzy i przytulił do siebie. - Nie mogę cię tam oddać. Jesteś... - Kuba zaczął, zawahał się i skrzywił. - ...Własnością Jacka... Nie mogę cię oddać. A poza tym, nie chcę. Tam jest okropnie. To miejsce jest jak piekło na ziemi. Dlaczego chcesz tam wrócić?
- Bo tęsknię za życiem... - Odpowiedziałem szczerze. Mężczyzna patrzył na mnie nic nie rozumiejąc, więc zacząłem mu tłumaczyć. - Na początku było bardzo ciężko, ale w końcu się przyzwyczaiłem. Po paru dniach walka zaczęła mi się podobać i często chodziłem na arenę. Potem jakiś facet mnie kupił i zabrał do siebie. Udało mi się uciec i parę dni uciekałem w lesie. Pokonałem rzekę i dwa razy udało mi się przedrzeć przez góry, a potem znów mnie złapali. Następnie do obozu przyszedł twój brat, ale byłem tak wściekły, że znowu tam trafiłem, że zacząłem walczyć. Za pierwszym razem się poddał, ale potem wrócił i zabrał mnie do siebie. Strasznie się o mnie troszczy i traktuje mnie jak małe dziecko. - Znów zawyłem i wtuliłem się w Kubę, który wyglądał jakby się zawiesił. Dopiero po chwili dotarło do niego co się dzieje i znów mocno mnie chwycił. - Nienawidzę go... - Wyszeptałem, ale on i tak to usłyszał.
- Co ci w tym tak przeszkadza? - Zapytał zdziwiony, po czym dodał. - Znaczy... Ja na twoim miejscu cieszyłbym się, że nie muszę już radzić sobie sam. - Uśmiechnął się do mnie.
- I o to właśnie chodzi! Nie chcę, żeby ktoś się mną zajmował! Sam sobie radziłem, to teraz też poradzę! - Krzyknąłem i zeskoczyłem z kolan Kuby. Już miałem uciekać, gdy zatrzymał mnie silny uścisk na ramieniu.
- Obiecałem bratu, że się tobą zajmę, więc tak zrobię. - Powiedział i wziął mnie na ręce.
- Uważaj, bo jak mnie wkurzysz to skończysz tak jak on. Choć nie jestem pewien, czy tym razem ktoś by ci pomógł. Puść mnie, jeśli ci życie miłe. - Wysyczałem patrząc mu w oczy. On spojrzał na mnie jakby ducha zobaczył.
- To ty go...?
- Tak. I jeśli mnie nie wypuścisz, to zrobię tak jeszcze raz. Już nie raz zabiłem. I zmuszony do obrony, będę zabijał. - Patrzyłem mu w oczy, a on wzdrygnął się, ale mnie nie puścił. - Powiedziałem coś.
- A ja obiecałem bratu, że się tobą zajmę. - Powiedział drżącym głosem. - Mówił mi, żebym uważał. Już wiem dlaczego. Zdziwiłem się, że drzwi od jego domu były otwarte. A potem znalazłem go na podłodze, w kałuży krwi. Gdy już byliśmy w szpitalu powiedzieli mi, że gdybym przyszedł dziesięć minut później, już nie byłoby kogo ratować. Straciłbym brata. - Popatrzył mi w oczy. - I to tylko dlatego, że jakiś chłopak nie chce pomocy. Słuchaj, mały. Nie wiem, co ci zrobili w tym obozie, i nie chcę tego wiedzieć. Ale proszę cię, daj sobie pomóc. Ile ty masz w ogóle lat?
- Straciłem już poczucie czasu... Coś koło piętnastu... - Powiedziałem cicho. Mężczyzna pokiwał smutno głową i zaniósł mnie na piętro. Wszedł do jakiegoś pokoju i położył mnie w dziecięcym łóżeczku.
- Ej! Co to jest?! - Krzyknąłem, na co on spojrzał na mnie.
- Po pierwsze, nie krzyczymy, kochanie. A po drugie, jak to co? Twoje łóżko. Chyba, że wolisz spać ze mną, słoneczko. - Powiedział z uśmiechem. Na początku chciałem odmówić, ale potem... Skoro Jacek będzie w szpitalu przez parę dni... Może mam szansę. Kiwnąłem mu głową i niechętnie wyciągnąłem ręce. - Widzisz, jaki jesteś kochany? Aż się zastanawiam, czy sobie też kogoś nie wziąć. - Powiedział zamyślony, a mnie przeszedł dreszcz.
- Jeśli już będziesz sobie kogoś brał, to weź kogoś kto chce.
- A jest tam jakiś chłopak dla mnie? - Zapytał z dziwnym uśmiechem.
- Hmm... Nie wiem. Z reguły nikt, ale to nikt nie chce opuszczać obozu. Ja w sumie też. Tylko szkoda, że KTOŚ wziął mnie siłą. - Popatrzyłem na mężczyznę spode łba, a on wszedł do jakiejś dużej sypialni i położył się ze mną w łóżku. Przytulił mnie i wsunął nos w moje włosy, a po chwili już spał. Uśmiechnąłem się do siebie złowieszczo. Zobaczymy, co teraz zrobisz, geniuszu. Najdelikatniej jak mogłem wysunąłem się z łóżka. Na chwilę stanąłem nieruchomo i wpatrywałem się w Kubę, żeby przypadkiem się nie obudził. Gdy miałem już pewność, że nic mnie nie powstrzyma cichutko wymknąłem się z pokoju i poszedłem do kuchni.
Nie wiem, jakim cudem ją znalazłem, ale wziąłem nóż i wróciłem do pokoju. Szybko wbiłem narzędzie w szyję mężczyzny, a z jego ust wyleciała krew. Chociaż tym razem mi się udało, pomyślałem. Zgarnąłem mój plecak, wziąłem rzeczy Kuby i wyszedłem z domu.
Szedłem ulicami tego ogromnego miasta już jakiś czas, gdy nagle zobaczyłem jak jakiś mężczyzna śmiejąc się zaczepia dziewczynę. Była naprawdę przerażona, cała się trzęsła, a z jej oczu leciały łzy. Wydawało mi się, że skądś ją znam. Podbiegłem do mężczyzny i szybko pozbawiłem go przytomności ciosem w kark. Kucnąłem przy dziewczynie i delikatnie podniosłem jej twarz. Nagle moje serce jakby stanęło. To była...
- A-Aron? - Wyszeptała patrząc na mnie. Dopiero po chwili dotarło do niej z kim rozmawia. Krzyknęła, a z jej oczu popłynęły łzy radości. Rzuciła mi się na szyję i zaczęła całować. - Aron! Gdzie ty byłeś?! Co się z tobą działo?! Całe miasto huczało o twoim porwaniu! - Dziewczyna zaczęła cała się trząść, a ja przytuliłem ją i oparłem brodę na jej głowie. Tak dawno jej nie widziałem... Myślałem, że już nie żyje...
- Moja jedyna... Moja kochana... - Powiedziałem i chwyciłem jej twarz w swoje dłonie. Dziewczyna wtuliła się w nie i zamknęła oczy.
- Tak za tobą tęskniłam... Co się stało? - Zapytała patrząc mi w oczy.
- Nie mogę, kochana. - Powiedziałem, a jej błękitne oczka zaszły smutkiem. - Zabiją mnie. A ciebie już planowali...
- C-co?! - Wykrzyknęła rozhisteryzowana i wtuliła się w moją pierś.
- ...Zapomnij o mnie... - Powiedziałem. - ...Po moim porwaniu nigdy się już nie spotkaliśmy... - Puściłem ją i powoli zacząłem odchodzić tyłem. - ...Nie widziałaś mnie... - Popatrzyła na mnie ze łzami w oczach. - ...I nie wiesz co się ze mną dzieje... - Zatrzymałem się. - ...Kocham cię... - Poczułem łzy w oczach. - ...Przepraszam... - Odwróciłem się i ruszyłem biegiem przed siebie. Gdzieś za sobą słyszałem jeszcze jej krzyk, wołający moje imię, ale nie zawróciłem. Nie zatrzymałem się. Nie mogłem.
Zatrzymałem się w lesie. Tak bardzo za nią tęskniłem, ale nie mogę wrócić. Całe moje "nowe życie" marzyłem, żeby wrócić do rodziny... A teraz... Nie mogę... Nie mogę ich narazić. Zabiłem tylu ludzi... Będą mnie szukać. Moja siostrzyczka nie zniosłaby tego, że mieszka pod jednym domu z mordercą. Rodzice pewnie by mnie wydziedziczyli. Uśmiechnąłem się przez łzy. Najlepiej będzie, jeśli po prostu zniknę... Usłyszałem za sobą kroki i odwróciłem się. Zobaczyłem ją, jak trzęsie się ze strachu, a po jej policzkach spływają łzy. - Amelka... Prosiłem, żebyś o mnie zapomniała... - Powiedziałem dusząc w sobie płacz.
- N-nie mogę... Co tam się stało?! - Podbiegła do mnie i płacząc zaczęła uderzać pięściami w moją klatkę piersiową. - Co oni ci zrobili?!
- Powiedzieli mi, że nie żyjesz... - Odpowiedziałem, na co ona zastygła w bezruchu. Patrzyła na mnie z oczami pełnymi współczucia, żalu i troski. Zarzuciła mi ręce na szyję i pocałowała w usta. Dawno nie całowałem się z żadną dziewczyną. Byłem zaskoczony, że jej usta są takie miękkie. W pewnej chwili oderwała się ode mnie i przytuliła mocno zaciskając ręce.
- Nie możesz odejść... Tyle nocy przepłakałam z tęsknoty... Nie możesz... Nie możesz... - Mówiła coraz ciszej i ciszej, aż w końcu znów się rozpłakała. Usiedliśmy pod jakimś drzewem i siedzieliśmy tak wtuleni jeden w drugiego. Ona płakała mi w ramię i tuląc się do mnie mówiła jak bardzo za mną tęskniła, a ja obejmowałem ją i prowadziłem wewnętrzną walkę. Nie mogę jej zostawić... Ona tego nie przeżyje... A iść z nią też nie mogę, bo ktoś ją zabije... Tygrysico, powiedz, co mam robić? Popatrzyłem błagalnie w niebo. "Przykro mi, ale w tym nie mogę ci pomóc. To twoja decyzja, dziecko. Zrób tak, żebyś niczego nie żałował.". Ciepły głos w mojej głowie nie pomógł mi tak jak się tego spodziewałem. Nie ważne jaką decyzję wybiorę, i tak będę jej żałował.
- Ami... - Powiedziałem cicho. Dziewczyna natychmiast spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. - Uciekaj...
- C-co? Co ty...? - Zaczęła zszokowana.
- Idź! - Przerwałem jej. - Nie chcę cię narażać. Proszę, idź. Poradzę sobie.
- N-nie... - Nie zdążyła dokończyć, gdyż przerwał jej jakiś głos wołający moje imię. Zerwałem się na równe nogi.
- Uciekaj... Proszę cię... Biegnij, zapomnij o mnie. Proszę... - Dziewczyna ze łzami w oczach kiwnęła głową, pocałowała mnie w usta, przytuliła i zaczęła odchodzić.
- Kocham cię. I zawsze będę... Nie ważne, co się z tobą stanie... - Wypłakała i pobiegła w stronę miasta. Patrzyłem za nią, jak się oddala. Było mi tak smutno, że nawet nie zauważyłem, jak ktoś podchodzi do mnie. Otrzeźwiło mnie dopiero uderzenie w głowę.
Obudziłem się i zobaczyłem jakiś obcy pokój.
- Oj, kochanie... Zdenerwowałeś mnie... - Usłyszałem wściekłe syczenie i spojrzałem w tamtą stronę.
- J-jakim c-cudem t-ty... - Czułem, że zaraz zwymiotuję.
- Jakim cudem ja żyję? Nie powinno cię to interesować. - Odpowiedział zimno Kuba. Jego szyja była owinięta bandażem, a on sam patrzył na mnie jakby miał zaraz zacząć mnie torturować. Bałem się. Bardzo się bałem. - Myślałem, że dam sobie z tobą radę, ale tym razem przesadziłeś. Gadałem z Jackiem. Powiedział, że nie chce cię oddawać, ale nie ma wyboru. Weźmie cię znowu jak cię uspokoją. - Powiedział wściekle, po czym wziął strzykawkę i wstrzyknął mi coś. Po chwili oczy same mi się zamykały, aż w końcu zasnąłem.
Obudziło mnie przeraźliwe zimno i metal dotykający moich kostek i nadgarstków. Zacząłem się trząść, a z moich ust wydobywały się kłęby pary. Nagle do pomieszczenia wparował Ernest z szerokim uśmiechem na ustach.
- Wiesz, kochanie, ile na tobie zarabiam? - Zaczął przeszczęśliwy. - Gdy ktoś cię bierze, a potem oddaje, inni są przekonani, że oni sobie z tobą poradzą i w rezultacie dostaję coraz większe pieniądze. - Złapał mój podbródek między kciuk i palec wskazujący i uniósł moją twarz. Widząc moje nienawistne spojrzenie zaśmiał się szyderczo. - Aż śmieszne, że taka suka radzi sobie z zabijaniem.
- Nie jestem żadną suką! Wypuść mnie stąd! - Krzyknąłem, a jego twarz przyozdobił jeszcze szerszy uśmiech.
- Nie wypuszczę cię. A co do pierwszej części... Jeszcze się przekonamy... Suko... - Powiedział, po czym wyszedł i zatrzasnął drzwi. Ogarnęły mnie egipskie ciemności, a chłód stał się jeszcze bardziej odczuwalny.
Nie wiem, ile czasu minęło, ale cały drżałem i nie czułem rąk i nóg. Po paru minutach usłyszałem otwieranie drzwi, ale nawet nie zwróciłem na to uwagi. Nagle poczułem jakbym się palił. Gorąco piekło mnie w ręce i nogi i po chwili dotarło do mnie, że to Dawid wziął mnie na ręce i gdzieś niesie.
Położył mnie na łóżku i przykrył kołdrą. Nie czułem własnego ciała i nie za bardzo mogłem się ruszyć. Poczułem jak jego gorąca dłoń głaszcze mnie po głowie, a potem zasnąłem.
Obudziło mnie bolące gardło i katar. Kaszlnąłem i przetarłem załzawione oczy. Jęknąłem cierpiętniczo ale wtedy i głowa dała o sobie znać.
- Mój Boże... - Wychrypiałem. Mój głos był strasznie suchy i zachrypnięty.
- Nic nie mów. - Usłyszałem znajomy głos. - Zaraz ci dam jakieś leki.
- Nie chcę. Nic mi nie jest. - Wymówiłem z trudem i już miałem wstawać gdy zakręciło mi się w głowie i znów bezsilnie opadłem na poduszki.
- Właśnie widzę... - Odparł Dawid z troską i usiadł obok mnie na łóżku. Wziął mnie na kolana i oparł o swoją klatkę piersiową. Przykrył mnie kocem i położył się ze mną.
- Z-zostaw... m-mnie... - Powiedziałem... Nie, wróć. Spróbowałem powiedzieć. Tak, to dobre określenie. Spróbowałem powiedzieć, po czym dopadł mnie atak kaszlu. Dawid poklepał mnie po plecach.
- Zaraz wracam. Leż i nie wstawaj. - Powiedział i wstał. Wyszedł z pomieszczenia i wrócił po chwili z jakąś tacką. Nie miałem już siły, więc zamknąłem oczy i wtuliłem głowę w poduszkę. Poczułem, jak obca dłoń głaszcze mnie po twarzy. Jęknąłem i odwróciłem się na drugi bok. - Mały, proszę cię. Zjesz ładnie lekarstwa i dam ci spokój, zgoda?
- Nie... j-jestem mały... - Mówienie, o ile mogę to tak w ogóle nazwać, było jeszcze cięższe niż myślałem.
- Nie mów nic. - Powiedział troskliwie i wziął coś do ręki. Usiadł obok. - Otwórz buzię. - Poprosił. Zrobiłem to z głuchym jękiem, a wtedy on włożył mi łyżeczkę do ust.
Gdy już podał mi wszystkie leki przykrył mnie dokładnie kołdrą i pogłaskał po włosach.
- Zdrzemnij się na chwilę, kochanie. - Powiedział o jak gdyby nigdy nic opuścił pokój. Wzdychnąłem i przewróciłem się na bok, a po paru sekundach już spałem.
Obudziłem się gdy poczułem, jak łóżko ugina się pod czyimś ciężarem. Mimowolnie przewróciłem się na drugi bok i wtuliłem w mężczyznę, który objął mnie ramionami i przykrył mnie kołdrą.
- Przepraszam... - Usłyszałem cichy szept, ale było mi tak ciepło i wygodnie, że po chwili znów usnąłem. Za nim odpłynąłem usłyszałem jeszcze otwierające się drzwi wejściowe.
Jak przez sen czułem jakieś umięśnione ręce niosące mnie na dwór, a potem ciche mruczenie silnika. Następne, co pamiętam, to jak ktoś mnie przebierał i kładł do jakiegoś łóżka.
Obudziły mnie ciche kroki. Półprzytomnie rozejrzałem się po pomieszczeniu i dopiero wtedy zrozumiałem co się właśnie stało. Jezu, przecież to jest dom Jacka! Przerażony zerwałem się do siadu, ale tak mocno zakręciło mi się w głowie, że znów się położyłem. Nagle usłyszałem odgłos otwieranych drzwi i bardzo znajomy głos.
- Jak się czujesz, myszko? - Poczułem jak oczy mi się szklą. Tyle czasu spędziłem, żeby stąd uciec, a i tak tu wracam! - Dlaczego płaczesz? - Mężczyzna podszedł do mnie i wziął mnie na ręce. Chciałem go odepchnąć, ale wtedy napadł mnie kaszel. - Już, skarbie. Tatuś zaraz się tobą zajmie. - Chciałem powiedzieć mu, żeby tak do mnie nie mówił, ale on położył mi palec na ustach. - Ćśśś, oszczędzaj się, mały. Zaraz ci podam leki, aniołku.
- N-nie ch... - Zacząłem, ale Jacek natychmiast zatkał mi usta.
- Ćśśś, mówiłem, żebyś się oszczędzał, mały. - Powiedział i zniósł mnie na dół.
Położył mnie na kanapie w salonie i przykrył szczelnie grubym kocem. Zakaszlałem i pociągnąłem nosem.
- Już, mały. - Powiedział i podał mi jakieś tabletki. - Weź je, pomogą ci, słońce.
- N-nie c-chcę... - Wychrypiałem i odsunąłem jego rękę.
- Ale bez dyskusji. No już, mały. Naprawdę ci pomogą.
- N-nie. - Powiedziałem już pewniej. Nie dam się nabrać. Pewnie chce mnie otruć.
- Weźmiesz je. - Zdecydował już ostrzej.
Gdy w końcu siłą mi je podał położył mnie na sobie i włączył jakąś bajkę. Bawił się moimi włosami, a ja cały się trząsłem.
- Zimno ci? - Zapytał po chwili. Na początku chciałem powiedzieć, że nie, ale wtedy zorientowałby się, że się boję. Pokiwałem twierdząco głową i zmusiłem się, żeby wtulić się w mężczyznę. Śmierdział mocnymi męskimi perfumami, których zapach przyprawił mnie o mdłości i kolejne zawroty głowy. Gdy tylko Jacek wstał i poszedł na górę, ignorując wszystko podbiegłem do drzwi. Zamknięte...
- Nawet o tym nie myśl, Aron. - Zadrżałem, gdy usłyszałem wściekłe syczenie zaraz za moimi plecami. Będąc szczerym, odzwyczaiłem się już od mojego imienia. - Tyle dla ciebie zrobiłem, a ty dalej chcesz odejść. Co ci tu nie pasuje, co? - Zapytał rozżalony.
- To, że nie jestem dzieckiem... - Zacząłem, gdy nagle poczułem jak Jacek przerzuca mnie przez ramię i zanosi z powrotem do salonu. Położył mnie na kanapie i przykrył kocem.
- Mój aniołek... - Powiedział i pogłaskał mnie po twarzy. Zmarszczyłem brwi i szybko odwróciłem głowę. - Coś nie tak?
- I-idź. - Wychrypiałem.
- Kochanie, daj już spokój. - Powiedział i wziął mnie na kolana. Po paru godzinach w końcu poddałem się i zasnąłem.
Względne dojście do siebie zajęło mi parę dni. Względne... Ta... Jeśli chodzi o ciało, to było już w miarę dobrze. Przeszła mi gorączka i katar, choć czasem jeszcze kaszlałem. A jeśli chodzi o duszę... Tak trochę nie bardzo. Jest coraz gorzej. Zapadam się w sobie, nie chcę nic jeść i pić, odzywam się wtedy, kiedy naprawdę muszę. Nie śpię po nocach gapiąc się w noce niebo, za to potrafię przespać cały dzień i wstać dopiero wieczorem. Siadam na parapecie, wtulam twarz w zimną szybę i patrzę na gwiazdy. To ostatnie, co pamiętam z mojego "starego życia". Czasami... Po prostu nie wytrzymuję i wybucham płaczem, który staram się hamować. Tęsknię za rodziną, za domem, nawet za tą szkołą, której wszyscy tak nienawidzą. Zmuszono mojego ojca do okaleczenia mnie, porwano, zmuszano mnie do walki na śmierć i życie, gwałcono, poniżano... Będzie co opowiadać.
Leżałem na łóżku myśląc o niczym, gdy nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a do pomieszczenia wpadł jakiś mężczyzna.
- Nie martw się, mały. - Zaczął, gdy tylko mnie zauważył. - Nic ci nie zrobię. Chodź tu, do mnie...
- Nie znam cię... - Powiedziałem cicho, na co mężczyzna zirytował się i podniósł mnie. Związał mi ręce i nogi i przerzucił sobie przez ramię.
Gdy już wychodziliśmy z budynku moich uszu dobiegł ogłuszający krzyk. Po chwili leżałem na ziemi, a Jacek bił się z tym mężczyzną. Myślałem, że przegra, jednak ku mojemu zdziwieniu po chwili ten obcy facet leżał na ziemi. Jacek zadzwonił na policję, a gdy skończył z nimi rozmawiać w parę sekund znalazł się przy mnie.
- Nic ci nie jest? - Powiedział troskliwie i zaczął mnie rozwiązywać. Gdy już skończył wziął mnie na ręce i przytulił do siebie. Po paru minutach zjawiła się policja, a on pogłaskał mnie po głowie i powiedział, że mam iść do siebie, co też uczyniłem. Nadal byłem mocno zbity z tropu więc nawet do głowy mi nie przyszło, żeby porozmawiać z policją. Zorientowałem się, że mogłem to zrobić dopiero, gdy Jacek zajrzał do mnie i powiedział, że mundurowi zgarnęli tego śmiecia. Odwróciłem się do niego plecami i wtuliłem głowę w poduszkę. Poczułem, jak materac ugina się pod dodatkowym ciężarem i obcą dłoń głaszczącą mnie po plecach.
- Zrobił ci coś? - Zapytał z troską.
- Nie. - Padła krótka odpowiedź.
- Na pewno, mały? - Ponowił pytanie, na co lekko się zirytowałem.
- Tak, na pewno. - Odparłem zimno i już miałem zamknąć oczy z zamiarem wrócenia do moich przemyśleń, gdy nagle mężczyzna podniósł mnie i wyszedł z pomieszczenia.
- Gdzie idziemy? - Zapytałem marszcząc brwi.
- Nie chcę, żeby to się powtórzyło, więc od teraz śpisz ze mną, mały. - Powiedział, a mnie przeszły ciarki. Co to to nie! Nie będę z nim spał w jednym łóżku! I pewnie będzie chciał mnie przytulać! - Co się stało? - Zapytał, a ja zorientowałem się, że cały drżę.
- N-nic. - Powiedziałem drżącym jak całe moje ciało głosem. - Naprawdę nic...
- Jeśli coś się stało, to powiedz, kochanie. - Pocałował mnie w czoło.
- Naprawdę nic... - Powiedziałem cicho.
Jacek położył mnie w łóżku, przykrył mnie kołdrą, po czym sam się położył. Objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie, na co ja tylko się spiąłem. Pocałował mnie w kark, a po moich plecach przeszły ciarki.
Leżeliśmy tak paręnaście minut gdy poczułem jak mężczyzna rozluźnia się i cicho chrapie. Nareszcie... Delikatnie i powoli wysunąłem się z łóżka i opuściłem pomieszczenie.
Wszedłem do swojego pokoju i usiadłem na parapecie. Oparłem głowę o zimną szybę. Chłód dawał ukojenie sercu szalejącemu z nerwów i strachu. Po chwili zasnąłem wtulony w zimne szkło. Już zapomniałem jak to jest spać.
Jak przez mgłę słyszałem jak ktoś mnie woła i biega po całym budynku. Nagle drzwi do mojego pokoju otworzyły się z hukiem.
- Aron, co ty do cholery wyczyniasz?! Myślałem, że ktoś znowu cię porwał! - Zaczął rozhisteryzowany mężczyzna wybudzając mnie ze snu.
- Idź... - Wymruczałem i odsunąłem się od niego, na co tylko mocniej mnie złapał.
- Dlaczego? Co się stało? - Zapytał.
- Jesteś ciepły... - Zamruczałem i zamknąłem oczy.
- I co w tym złego? - Zapytał nic nie rozumiejąc.
- To, że jesteś ciepły. - Powiedziałem już zirytowany.
- Ale co jest złego w tym, że jestem ciepły? Gorąco ci?
- Nie, po prostu nie lubię ciepła. - Odparłem spokojnie.
- Jak to nie lubisz ciepła, kotku? Każdy je lubi. - Powiedział i przytulił mnie mocniej. Jego ostre perfumy znów dały o sobie znać.
- Jesteś ciepły i śmierdzisz. - Zmarszczyłem nos, na co on tylko się zaśmiał.
- Jesteś uroczy... - Powiedział cicho, po czym dodał rozbawiony. - I nie śmierdzę.
- Nie jestem uroczy, a ty jesteś okropnie ciepły i do tego śmierdzisz, a mnie od tego odoru głowa boli i mnie mdli.
- To są perfumy, kotku. - Uznał mężczyzna i zaczął się śmiać. - Możesz mi wytłumaczyć, co ci przeszkadza w tym, że jestem ciepły?
- Masz strasznie mocne perfumy... - Wydusiłem resztkami sił woli powstrzymując wymioty. Przełknąłem to, co znalazło się w moim gardle i zakaszlałem. Skrzywiłem się. - Paskudztwo...
- No już, ćśśś... Przyzwyczaisz się, maluchu. - Powiedział i pogłaskał mnie po głowie. - Dobrze, a teraz wróćmy do mojego wcześniejszego pytania. Dlaczego nie lubisz ciepła? - Zapytał i zmarszczył brwi. Hmm... I co teraz?
- P-po prostu... - Powiedziałem cicho.
- Powiedz prawdę, mały.
- J-ja... - Zacząłem, ale kompletnie nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć.
- No dalej, kotku. Obiecuję, że nie będę się śmiał, ani nic. - Powiedział.
- Ciepło kojarzy mi się z ciałem drugiej osoby... - Wyrzuciłem na jednym wdechu i poczułem łzy w oczach. Momentalnie pożałowałem swoich słów. - Osoby, która zawsze może mnie skrzywdzić... - Dokończyłem szybko i odwróciłem wzrok od twarzy Jacka.
- Kochanie... - Zaczął.
- Nie mów mi tak. - Warknąłem ostro i uderzyłem go w żebra. Krzyknął z bólu i puścił mnie. Wylądowałem na ziemi i skierowałem się w stronę mojego pokoju.
- Jeszcze o tym porozmawiamy! - Krzyknął za mną, ale zignorowałem go.
***
Cześć :D
Na początek krótkie info: Postanowiłam, że rozdziały będą jednak krótsze (do około 3000 lub 4000 słów). Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe, ale możliwe, że dzięki temu nie będzie, że się "nie wyrobiłam", no chyba, że naprawdę, ale to naprawdę będę miała dużo nauki.
(Zapraszam też na mojego instagrama: hareheart24)
Cóż, to by było na tyle. Aha, oczywiście, bardzo dziękuję za wszystkie gwiazdki ;*
Kocham Was :D ❤❤❤
Do przeczytania,
- HareHeart.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top