Rozdział 39
- Biegiem! - Krzyknął chłopak i rzucił się między drzewa. Zamrożona krew powoli zaczęła się roztapiać, a ja czułem, że właśnie teraz ważą się nasze losy. Bardzo ciężko biegło mi się z dzieckiem na rękach i w dodatku złamanym przedramieniem. Co rusz czułem, że albo się przewrócę, albo puszczę dzieciaka. A to oznaczałoby śmierć...
Gdy biegliśmy obok jakiegoś pagórka, Luke złapał nas i wciągnął za niego. Schowaliśmy się pod niby urwiskiem i modliliśmy się, żeby nas nie zauważyli. Słyszeliśmy oddalające się wrzaski i kroki. Luke powoli podniósł się, po czym wziął Kamilę na ręce. Zanim zdążyłem zareagować Lucy wzięła Artura.
- Możemy iść sami. - Szepnęło dziecko. - Odpocznijcie.
- Nie dacie rady przejść przez ten śnieg. - Mruknął chłopak. - A poza tym, nie dotrzymacie nam tępa. - Dzieci nie odezwały się, a ja zacząłem zwracać uwagę na otoczenie. Faktycznie, brnęliśmy przez śnieg do kolan. Niesamowite, że dopiero teraz to zauważyłem. Luke miał najlepiej. Był najwyższy, więc dla niego nie było to problemem. Usłyszałem huk wystrzału i poczułem, że moje serce staje.
- Tutaj! - Rozkazał szeptem chłopak i pobiegł przed siebie. My, oczywiście, ruszyliśmy za nim. Biegliśmy truchtem, nasłuchując i wypatrując wroga.
Szliśmy coraz dalej i dalej. Czułem, że zaraz nie wytrzymam. Wszystko tak strasznie mnie bolało... Było mi zimno, byłem głodny. Zaczynałem łapać się na tym, żeby wrócić do obozu. Byłem wściekły. "Tyle zrobiłem, żeby uciec, a teraz mam tam wrócić?! Niedoczekanie!", krzyczałem w myślach, a potem ruszałem z nową dawką energii.
Gdy tak szliśmy przez głuszę, nagle usłyszałem głuchy jęk gdzieś za mną i odwróciłem się w tamtą stronę.
- Lucy! - Krzyknął cicho Hunter i rzucił się ku siostrze. Ułożył ją sobie na kolanach i pogłaskał po policzku.
- Kami! - Kolejny krzyk. Tym razem krzyknął Artur, który padł obok siostry i zaczął nią szarpać. Szybko doskoczyłem do niego i wziąłem go na ręce.
- Uspokój się, nic jej nie będzie. - Powiedziałem ciepło i przytuliłem dziecko do siebie, po czym wziąłem na ręce jego siostrę. Żyła.
- Co z nią? - Spytał Hunter, a ja kiwnąłem głową.
- Żyje. Jak Lucy?
- Też żyje. - Odparł zarzucając sobie siostrę na plecy. - Musimy znaleźć jakieś miejsce na odpoczynek. - Mruknął i zaczęliśmy się rozglądać. Artur dzielnie szedł obok mnie, choć musieliśmy zwolnić, by mógł za nami nadążyć. Czułem jego zmęczenie i to, że ledwo idzie. Popatrzyłem na Luke'a. Też już ledwo się trzymał.
- Luke, daj Lucy, a ty weź Kamilę. Będzie ci łatwiej. - Powiedziałem i zarzuciłem sobie dziewczynę na ramiona. Zacząłem modlić się, żebyśmy dożyli do znalezienia jakiejkolwiek kryjówki.
Szliśmy naprawdę długo. Już przestałem mieć nadzieję, że przeżyjemy tą ucieczkę. To nie ma sensu. Zamarzniemy tutaj... Albo popadamy ze zmęczenia.
- Patrz! - Powiedział Hunter, a ja podążyłem za jego wzrokiem. W odległości jakiś stu metrów znajdowały się drzewa. To, co zwróciło naszą uwagę znajdowało się pod nimi. Musiała przejść tu jakaś burza lub zamieć. Drzewa były połamane i poprzewracane, a pod nimi uformowała się idealna kryjówka. Przynajmniej na razie mieliśmy gdzie odpocząć... Gdy weszliśmy do niej, od razu poczułem różnicę. Wiatr przestał tak dmuchać, a i dzięki ochronie gałęzi nie było tu śniegu. Położyłem dziewczynę na ziemi i sam padłem obok niej. Chłopak odłożył dziewczynkę obok swojej siostry i podszedł do wyjścia.
- Gdzie idziesz? - Spytałem sennie. Ten spojrzał na mnie smutno, podszedł do mnie i przeczesał moje włosy.
- Idę znaleźć coś na ognisko i do jedzenia. - Powiedział, a ja widziałem łzy w jego oczach. Wie, że już nie wróci.
- Idę z tobą. - Sapnąłem i zacząłem wstawać, gdy poczułem, że coś delikatnie naciska na moje ciało sugerując, że mam się położyć.
- Śpij... - Zamruczał głos. - Jeszcze będziesz miał okazję, by się wykazać. - Powiedział chłopak biorąc nóż i wycinając nim znaczek w korze.
- Nie idź... - Zapłakałem. - Nie poradzimy sobie bez ciebie... - Byłem za bardzo zmęczony, żeby wstać... On westchnął smutno i znów podszedł do mnie. Delikatnie wziął mnie na ręce i przytulił do siebie.
- Ćśś... Nie płacz, mały. Wrócę, obiecuję. - Powiedział przeczesując moje włosy. Nie mogłem wytrzymać... Zanim zasnąłem ujrzałem oddalającą się sylwetkę człowieka. Chciałem za nim krzyczeć... Błagać go, żeby nas nie zostawiał... Nie miałem sił. Zasnąłem.
- Arun... Wstawaj, mały. Musisz coś zjeść i się napić. - Powiedział znajomy, dźwięczny głos. Otworzyłem oczy i poczułem, że moje ciało płonie. Zasyczałem z bólu, a moje oczy zaszkliły się.
- N-nie mogę się r-ruszyć... - Wymamrotałem na jednym wdechu. Bałem się, że jeśli odetchnę zakwasy z piekła rodem znów się odezwą. Gdy jednak zorientowałem się, do kogo należy ten głos zapomniałem o zakwasach i rzuciłem się na wychudzonego chłopaka. - Wróciłeś! - Krzyknąłem i mocno go przytuliłem.
- Przecież obiecałem, że wrócę. - Zaśmiał się chłopak i podał mi kawałek upieczonego mięsa. Spojrzałem na niego zdziwiony, a ten uśmiechnął się lekko biorąc śnieg do ust i połykając go, gdy się rozpuścił.
- A ty nie jesz? - Zapytałem czując, że żołądek skręca mi się z głodu.
- Złapałem królika po drodze. - Mruknął. - Tyle mi starczy. Nie chcę, żeby żołądek mi pękł. - Powiedział, a ja wyczułem od niego kłamstwo. Westchnąłem, wziąłem nóż i przedzieliłem mięso na dwie części.
- Nie kłam. - Warknąłem wpychając mu jedzenie w dłonie i wgryzając się w soczyste mięso. Poczułem jak ślina zalewa mi usta, a łzy napływają do oczu.
- Jedz powoli. - Mruknął rozbawiony chłopak i sam zabrał się za jedzenie. Dawno nie jadłem nic tak pysznego.
Zanim się obejrzałem cały posiłek zniknął w moich ustach, a ja oblizałem wargi wziąłem w usta trochę śniegu. Poczułem, że znów zasypiam. Przyjemne ciepło biło od ogniska, byłem najedzony i napity.
- Odpocznijcie jeszcze trochę. - Powiedział Hunter. - Wyruszymy wieczorem. Chyba, że strażnicy nas znajdą. - Mruknął kładąc się na bok i zasypiając. Lucy położyła się obok niego i przytuliła do jego ciała. Po chwili to samo uczyniły dzieciaki, a ja wziąłem pistolet i wyszedłem z naszej kryjówki.
Wspiąłem się na pobliskie drzewo i usiadłem na jednej z gałęzi. Poczułem, jak wiatr wrzyna się w moje mięśnie, skórę i kości. Zacząłem trząść się z zimna. Owinąłem się ramionami i zacząłem obserwować otoczenie.
- Co tu robisz? - Spytał delikatny, przyjemny dla ucha głos.
- Strzegę obozu. - Mruknąłem nie odwracając wzroku w jej stronę.
- Zaufaj mi, jesteście bezpieczni. - Zamruczała.
- Skąd możesz to wiedzieć? - Zapytałem zaciskając palce na broni. Miałem wrażenie, że pojawia się tylko wtedy, gdy akurat o niej zapominam.
- Czuję to. - Spojrzałem w jej lodowo-niebieskie oczy i poczułem delikatne ukłucie tęsknoty. - Czuję to, że jesteście bezpieczni. Tak jak ty czujesz ich strach, głód, pragnienie...
- Dobrze... Rozumiem. - Odparłem.
- Idź się połóż... - Miauknęło zwierzę. - Popilnuję was.
- No dobrze... Dziękuję ci. - Powiedziałem po chwili.
- Nie ma za co. A poza tym... Już nie mogę się doczekać. - Zamruczała.
- Na co? - Spytałem.
- Zobaczysz.
- No dobra. - Parsknąłem rozbawiony. - Jeszcze raz dzięki. - Powiedziałem i ziewnąłem.
- Idź już lepiej spać.
- Mhm... - Mruknąłem schodząc z drzewa.
Ułożyłem się obok Huntera i wtuliłem w jego ciepłe ciało. Musiało nagrzać się od ogniska... To dobrze... Chłopak przerzucił rękę przez moją talię i przyciągnął mnie do siebie mrucząc coś. Zasnąłem zanim zdążyłem pomyśleć, żeby zamknąć oczy.
Obudził mnie czyiś dotyk na ramieniu. Wstałem i westchnąłem zadowolony. Napiłem się trochę, po czym rozejrzałem się w poszukiwaniu jakichkolwiek resztek z naszego wczorajszego posiłku.
- Trzymaj. - Mruknęła Lucy wyciągając w moją stronę kawałek mięsa. Z wdzięcznością wbiłem zęby w jeszcze ciepłe jedzenie zaciągając się jego zapachem. Usiadłem i popatrzyłem po reszcie. Dzieci wyglądały na szczęśliwe. Luke i Lucy też wyglądali o wiele lepiej. Uśmiechnąłem się do siebie czując ciepło w sercu na widok ich lśniących oczu i lekkich uśmiechów na twarzach.
- Musimy ruszać dalej. - Powiedział chłopak wstając. Poszedłem w jego ślady i jęknąłem czując ogień w ciele. - Co jest?
- Zakwasy... - Jęknąłem cierpiętniczo i rozciągnąłem się trochę. - Okej, możemy iść...
- Miejcie uszy i oczy szeroko otwarte. - Mruknął Luke biorąc Kamilę na ręce. Ja wziąłem Artura dokładnie lustrując wzrokiem nasze obozowisko. Wyglądało tak, jakbyśmy tu nigdy nie byli. Uśmiechnąłem się lekko do siebie i pokiwałem głową w stronę Huntera. - Ruszamy. - Mruknął.
- Luke... - Powiedziałem podając Artura Lucy.
- Hm? - Mruknął poprawiając śpiącą na jego rękach Kamilę.
- Co teraz? - Spytałem i zauważyłem smutny blask w jego oczach.
- Nie wiem, Aru... Po prostu nie wiem. - Westchnął, a ja poczułem ściśnięcie w sercu.
- Najważniejsze jest to, że żyjemy. I jesteśmy razem. - Uśmiechnąłem się lekko.
- Pytanie ile przeżyjemy? - Odparł bez życia. Na to nie mogłem znaleźć odpowiedzi... Miał rację... - Czasami żałuję, że w ogóle was w to wciągnąłem... - Powiedział po chwili, a ja aż otworzyłem usta ze zdziwienia.
- Co ty gadasz?! Gdyby nie ty, ja robiłbym za dziwkę, a wy byście nie żyli...
- Mógłbyś uciec... Dałbyś sobie radę w mieście. Wierzę w ciebie, Aru. I zawsze wierzyłem. - Powiedział patrząc mi w oczy, a ja dałbym sobie rękę uciąć, że widziałem w nich błysk dumy.
- D-dzięki... - Poczułem ból w ręce i syknąłem cicho.
- Mój Boże! Zapomniałam zając się twoją ręką! Przepraszam cię... - Odwróciłem się w stronę Lucy i posłałem jej ciepły uśmiech.
- Będzie dobrze. - Powiedziałem zaciągając się zapachem otoczenia. Poczułem, że moje serce staje, a potem przyspiesza. Bez słowa pociągnąłem resztę i zaczęliśmy biec.
- Co się dzieje? Czemu tak pędzisz? - Spytała dziewczyna.
- Strażnicy. - Mruknąłem i przyspieszyłem.
- Aru, czekaj. - Powiedział chłopak. - Widzisz to? - Spytał. Popatrzyłem za jego wzrokiem i zobaczyłem urwisko. Już wiem, co Hunter chce zrobić.
- Dasz radę się wspiąć? - Spytał.
- Dam radę. - Odparłem poważnie. Zacząłem żałować, że nie wzięliśmy ze sobą tamtej liny. Ale cóż, musieliśmy uciekać.
Ruszyliśmy w stronę urwiska. Widzieliśmy tylko jego koniec. W dodatku, bardzo, bardzo daleko od nas. Zorientowałem się, że staliśmy na wzniesieniu. Spojrzałem w dół i zobaczyłem coś na wzór bagien.
- Jakim cudem ta woda nie zamarza? - Spytałem chłopaka wskazując dziwne, czarne plamki, w których odbijało się światło księżyca.
- Nie wiem... Wiem jedno. Jeśli chcemy dotrzeć do urwiska, musimy przez to przejść. - Powiedział i zaczął schodzić w dół.
Ślizgaliśmy się na śniegu i drobinach lodu, które bezlitośnie wbijały się w nasze stopy. Mieliśmy tylko liche buty, które były tragiczne do takich warunków.
Gdy w końcu zeszliśmy na dół odetchnąłem z lekką ulgą i ruszyłem w stronę bagien.
Weszliśmy w ciemny, gęsty las. Poczułem, że coś mnie obserwuje.
- Ruszmy się. - Powiedziałem niepewnie i przyspieszyłem kroku.
Stanęliśmy pomiędzy suchymi, szarymi drzewami. Były tak wysokie, że przysłoniły nam niebo. Czułem się tak bardzo nieswojo, że zacząłem panikować.
- Spokojnie. - Powiedział chłopak ściskając moje ramię. - Tędy. - Ruszyliśmy w stronę, w którą wskazał i po chwili ujrzałem jasny blask księżyca odbijający się od wody. Niepewnie wszedłem do niej, a moje oczy rozszerzyły się z szoku.
- To nie jest woda... - Powiedziałem bez tchu. Luke nabrał substancji w dłonie, a zaraz potem puścił ją i cofnął się, przerażony.
- T-to krew... - Dokończył. - Krew zmieszana z błotem... - Przełknąłem ślinę, a potem poczułem, że robi mi się słabo. Zauważyłem dziesiątki zwłok leżących wokoło "bagna".
- Musimy przez to przejść... - Powiedział cicho Hunter.
Czułem się paskudnie... Jakbym to ja zabił tych wszystkich ludzi. Brnęliśmy w krwi po kolana. Nie mam pojęcia ile ludzi musiało zginąć, by wypełnić własną krwią tę piekielną dolinę... I nie chcę tego wiedzieć.
Co rusz któryś z nas ocierał się nogą o jakiegoś trupa, a to wywoływało falę mdłości.
Gdy byliśmy w połowie poczułem, że coś się na mnie patrzy. Spojrzałem na Luke'a i widziałem, że jest dosłownie biały.
- Hej, co się dzieje? - Szepnąłem.
- Nic... - Odpowiedział. - Po prostu chcę jak najszybciej stąd wyjść.
Widziałem już koniec tego przeklętego bagna, gdy usłyszałem cichy warkot. Rozejrzałem się przerażony ale nic nie zobaczyłem. Poczułem, że moje serce bije niebezpiecznie szybko i wziąłem głęboki oddech, żeby się uspokoić.
Wyszedłem na śnieg dziękując wszystkim znanym bóstwom, że udało mi się to pokonać. Usłyszałem drugi warkot, tym razem o wiele głośniejszy. Luke wyskoczył z błotno-krwistej wody, a jego siostra poszła w jego ślady. Zaczęliśmy się cofać, gdy nagle coś wyskoczyło z ciemnej cieczy.
***
Mówcie mi "Polsat" XDD
Zrobiło się ciekawie, prawda? XD
Do przeczytania,
- HareHeart.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top