Rozdział 11

***Citizien Soldier - "Let It Burn"***(piosenka bardzo pasuje do Arona, nie?)
***Panic!At the Disco - "The Emperor's New Clothes"***

...Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech. Otworzyłem je, znów spojrzałem na zachodzącą kulę światła i zrobiłem krok w przód... 

Krzyknąłem cicho, gdy nie poczułem niczego pod nogami. Spojrzałem w dół. Woda. Zimna, śmiercionośna, czarna otchłań. Odwróciłem się głową w dół. Chcę mieć absolutną pewność, że zginę. Patrzyłem na ciemne niebo, upstrzone milionami malutkich białych kropeczek, potocznie zwanych gwiazdami. Przypominałem sobie każdą, nawet najmniej istotną scenę z życia. Zdałem sobie sprawę, że już nie płaczę. Pewnie dlatego, że już nie mam o co. Straciłem wszystko co mogłem... Ostatni raz patrzyłem w oczy Amelce, Julce... Mojej matce i mojemu ojcu... Zdałem sobie sprawę, że mimo wszystko, ja nadal go kocham... 
- Do widzenia... - Powiedziałem. Uśmiechnąłem się i ostatni raz spojrzałem w niebo. Jakieś pół sekundy później poczułem okropny ból w głowie i barku, a wszystko spowiła czerń...   

Obudziłem się i pierwsze co zrobiłem, to zwymiotowałem ogromną ilość wody, po czym zaniosłem się kaszlem. Strasznie bolało mnie gardło i płuca, a głowa pulsowała otępiającym bólem. 
- Nie żyję? - Zapytałem cicho siebie i spróbowałem wstać. Nagle poczułem przeszywający ból w barku i mimowolnie krzyknąłem chwytając mocno kończynę. Sycząc niczym wąż wstałem chwiejnie i rozejrzałem się. Gdy tylko puściłem ramię ono znów zaczęło boleć, więc koniec końców musiałem cały czas je trzymać. Rozejrzałem się i nieświadomie pozwoliłem, by łzy spłynęły mi po twarzy. Jakieś dwa kilometry dalej widziałem most, z którego się rzuciłem. 
- I kurwa wszystko poszło na marne! - Wrzasnąłem. Rozejrzałem się szybko i od razu znalazłem coś, na czym mógłbym się wyładować.

Raz po raz uderzałem w twardą korę drzewa kalecząc sobie ręce. Łzy nienawiści do samego siebie spływały mi po twarzy, ale starałem się ich nie zauważać. Tak bardzo siebie nienawidzę. Tak bardzo... Jedyne, do czego się nadaję to obsługiwanie napalonych facetów. Oparłem głowę o zakrwawione drzewo, a gdy kolana się pode mną ugięły i na moim czole zagościły rany. Tak bardzo chciałem się zabić, że nic z tego nie wyszło. Jestem beznadziejny. Nawet zabić raz, a dobrze nie potrafię. Ani kogoś, ani siebie. Oparłem się plecami o pień zaznaczony moją krwią i schowałem twarz w dłoniach, które oparłem o kolana. W pewnej chwili zacząłem drżeć, ale czy ja, jako ta beznadziejna podróbka człowieka mógłbym się tym przejąć? Oczywiście, że nie... Siedziałem sobie i wyłem, gdy poczułem znajome lizanie po włosach.
- Teraz przychodzisz?! - Krzyknąłem i wytarłem oczy.
- Byłam z tobą cały czas... - Mimo, że tak strasznie nie chciałem pokazywać mojej słabości przytuliłem się do niej. Była taka miękka i ciepła. Objęła mnie łapą i spojrzała prosto w oczy. - Samobójstwo do niczego nie prowadzi, kochany. Powinieneś to wiedzieć. 
- Daj spokój... Jestem tak beznadziejny, że nawet zabić nie potrafię... - Powiedziałem i znów zacząłem płakać. Tygrysica polizała mnie po włosach i zajęła się zlizywaniem słonych łez z mojej twarzy.
- Nie mów tak. ...To ja. - Powiedziała, na co ja spojrzałem na nią nic nie rozumiejąc. - Zachowałam cię przy życiu, mały. - Wyjaśniła, a ja poczułem, że się gotuję.
- D-dlaczego?! Aż tak mnie nienawidzisz, żeby mi nie pozwolić w końcu odpocząć?! - Uklęknąłem przed nią i przez płacz dotknąłem czołem ziemi. Właśnie klęczałem dotykając głową ziemi i wyjąc w niebo głosy. 
- Ćśśś... - Powiedziało zwierzę i podniosło mnie za kark. Po chwili zaczęła też mruczeć, co od razu mnie uspokoiło. Teraz tylko popiskiwałem od czasu do czasu i nadal moczyłem swoją twarz łzami. Kot zaniósł mnie do jakiejś jaskini. Gdy tylko poczułem jej chłód, od razu przestałem płakać. Tygrysica położyła się obok mnie i odwróciła się na bok. Nie myśląc wiele położyłem się zaraz obok niej, tak, że leżałem stykając się z jej klatką piersiową. Prawą rękę przełożyłem nad jej barkiem i położyłem zaraz obok głowy, która skończyła na szyi kota. Jeszcze od czasu do czasu słona łza spływała mi po twarzy, ale szybko wnikała w sierść kotki.
- Ćśś... Samobójstwo nie prowadzi do niczego dobrego, mały. - Zamruczała kojąco, na co pokiwałem głową i mocniej ją przytuliłem. 
- Nadal nie rozumiem... Dlaczego mnie uratowałaś? - Wymruczałem wtulając policzek w jej sierść. Była taka miękka... 
- Mówiłam ci już, jestem twoją patronką. I opiekunką. I zawsze nią będę. Nawet, jeśli zginę. 
- Obiecujesz? - Podniosłem na nią przeszklone oczy.
- Obiecuję. - Ta odpowiedź wystarczyła, bym znów ją pokochał. Tak, kocham ją. Nie jak dziewczynę, czy siostrę, ale jak moją własną mamę. Jest dla mnie taka troskliwa i cierpliwa, zawsze mi pomaga i uspokaja, podczas gdy już nawet nie pamiętam, jak na prawdę wygląda moja biologiczna matka. Pamiętam tylko to, że jest aktorką i podobno była bardzo atrakcyjna. 
- Masz wybity bark. - Stwierdziła, na co od razu spojrzałem na ramię. Faktycznie, dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak boli. Zwierzę wstało, na co ja jęknąłem smutno. - Czekaj, zaraz znów się położymy. - Wymruczała z rozbawieniem i zajęła się moim ramieniem. 

Nie mam bladego pojęcia jak, ale jakoś mi je nastawiła. Wiem za to, że to cholernie bolało. I że krzyczałem.
- Nie wstydź się, każdy krzyczy. - Zamiauczała, gdy zobaczyła kolor mojej twarzy. Polizała mnie po głowie, na co cicho zamruczałem. To uczucie było zawsze przyjemne. 
- Powiedziałaś, że znów się położymy. - Powiedziałem smutno, gdy kotka skierowała swoje łapy w stronę wyjścia. 
- A kiedy ostatnio coś jadłeś? Albo piłeś? - Zapytała i zdałem sobie sprawę, że nie za bardzo pamiętam. Wiem tylko, że jadłem jakiegoś królika. Spuściłem wzrok, na co ona zamruczała. - No właśnie... Zaraz wrócę, okej? - Zapytała, a ja pokiwałem głową. 

Siedziałem sam w ogromnej i zimnej jaskini, gdy nagle usłyszałem szelest. Przekonany, że to tygrysica wyjrzałem zza skał i zamarłem. Zobaczyłem Jacka i Kubę zmierzających w moją stronę. Poczułem łzy w oczach i najszybciej jak tylko potrafiłem rzuciłem się głąb jaskini. Gdy Tygrysica poszła po jedzenie, ja obejrzałem dokładnie grotę. Okazało się, że w samym jej tyle jest ukryte drugie wyjście. Wczołgałem się między skały i pod rośliny, a po chwili znalazłem się w tunelu. Mam tylko nadzieję, że nic jej się nie stało, pomyślałem. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby przeze mnie zginęła. Po chwili byłem już na zewnątrz i wpinałem się na duży dąb.
Usiadłem na samym jego szczycie, położyłem się na grubej gałęzi i owinąłem ją rękami i nogami. 

Siedziałem już dobrą godzinę, gdy zauważyłem Kubę obchodzącego jaskinię. Serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi. Rozglądał się kolejną godzinę, po czym nareszcie poszedł. Po kilku minutach usłyszałem oddalający się silnik. Czekałem jeszcze jakieś trzydzieści minut, a gdy miałem pewność, że już nie wrócą ostrożnie zszedłem z drzewa. Bezszelestnie przekradłem się do jaskini i po chwili znów siedziałem na drzewie. Pułapka... Jeden z nich został w jaskini, a drugi wziął samochód i pojechał. Jakim jestem idiotą, że na to nie wpadłem! W sumie, to faktycznie słyszałem zamykanie tylko jednych drzwi. 

Po kolejnych trzydziestu minutach usłyszałem niepewne kroki. Jacek obszedł jaskinię dookoła i wrócił do środka. Zauważyłem Tygrysicę idącą do środka. Nagle zwierzę podniosło głowę i zauważyło mnie. Spojrzała na mnie zdziwiona, a ja szybko wskazałem na jaskinię i pokiwałem przecząco głową. Chciałem, żeby była przy mnie. Tak bardzo nie chciałem wracać do ludzi, że aż cały się trząsłem. Ku mojemu bezdennemu przerażeniu zwierzę zaczęło głośno szeleścić liśćmi. Łzy napłynęły mi do oczu... Nie rób tego, błagałem ją w myślach. Nagle usłyszałem bardzo szybkie kroki i ze strach prawie spadłem z drzewa. Wtedy ona wskoczyła w pobliskie krzaki, a dosłownie sekundę później ujrzałem jak zdyszany Jacek rozgląda się pospiesznie, jakby czegoś szukając... Albo raczej kogoś... Gdy zorientował się, że jest sam, wzdychnął i już miał odchodzić, gdy Tygrysica wyskoczyła z krzaków i przyszpiliła go do skał. Jacek krzyknął przerażony, a wtedy ja przypomniałem sobie te wszystkie chwile, kiedy mnie karał. Łzy spłynęły mi po twarzy, którą wtuliłem w szorstką korę. Zatrząsłem się, ale dzielnie utrzymałem na gałęzi. Nagle zerwał się bardzo silny wiatr i usłyszałem trzask pod sobą. W momencie znalazłem się na ziemi i spojrzałem na Jacka. Ten patrzył na mnie, a po chwili łzy spłynęły mu po twarzy. 
- Kochanie... - Powiedział cicho, ale wtedy Tygrysica warknęła, odsunęła go od skał i przycisnęła ponownie. Mężczyzna jęknął z bólu.
- Uciekaj! - Krzyknął do mnie, na co ja stanąłem jak wryty. Zapanowałem nad sobą i wziąłem głęboki wdech.
- Jedyna osoba, przed którą chcę uciekać stoi przyciśnięta do ściany. - Powiedziałem. - Przed kim twoim zdaniem mam uciekać, co? 
- Przed t-tygrysem! Rusz się! 
- Nie. - Padła krótka odpowiedź. Podszedłem do niego, ale wtedy usłyszałem ostrzegawcze syknięcie.
- Nie podchodź do niego. - Skinąłem głową, na co mężczyzna spojrzał na mnie jak na kretyna. 
- T-ty ją rozumiesz? - Zapytał lekko drżącym głosem. 
- Ta. W przeciwieństwie do ciebie, ratowała mnie i pomagała mi. 
- A-ale... - Zaczął, ale nie było dane mu skończyć. Kotka szybko pozbawiła go przytomności silnym ciosem w głowę. 
- To co z nim zrobimy? - Zapytałem patrząc na moją patronkę.
- Jak to co? - Zamruczała rozbawiona. - Polejemy go alkoholem, wlejemy mu go do ust i wrzucimy do jakiegoś rowu obok drogi. - Powiedziała, a ja wybuchnąłem szczerym, niepohamowanym śmiechem. 
- J-jesteś niemożliwa, w-wiesz? - Wydusiłem przez łzy.
- Wiem, mały. - Zamruczała, a ja znów się zaśmiałem. Nagle morze czarnych plam przysłoniło mi pole widzenia, a ja poczułem, jak lecę w dół. Tygrysica złapała mnie i podniosła.

Weszliśmy do jaskini, a kotka położyła mnie obok siebie.
- Odpocznij chwilę, okej? - Poprosiła z troską.
- Mhm... - Wymruczałem. Poczułem tak znajome lizanie po włosach i karku. Po chwili już przysypiałem usypiany spokojnym i głośnym mruczeniem. 

Czułem, że leżę w jakimś miękkim łóżku. Jęknąłem cicho, otworzyłem oczy i przerażony rozejrzałem się po pomieszczeniu. Byłem w szpitalu... Zastanawiałem się, jakim cudem tu trafiłem, gdy nagle poczułem jak ktoś mocno łapie moją dłoń. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem Jacka... Serce podeszło mi do gardła, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały. 
- Obudziłeś się... - Pierwsze, co usłyszałem z jego ust. Gdybym stał, następne zdanie zapewne zwaliłoby mnie z nóg. - Byłeś w śpiączce przez dwa tygodnie. 
- A-ale... P-prze-przecież... - Zacząłem się jąkać. To wszystko mi się śniło? To, że w końcu uciekłem? Że w końcu wyrwałem się z tego wariatkowa? 
- Mogę ci zadać jedno pytanie? - Zapytał, a ja cały się spiąłem. Doskonale wiem, o co zapyta. - ...Dlaczego?
- Nienawidzę cię. Po prostu cię nienawidzę... 
- Odpowiedz. Dlaczego? Czemu chciałeś się zabić? - Wstał gwałtownie, a krzesło, na którym siedział upadło z hukiem na podłogę. 
- Bo was po prostu nienawidzę. - Odwróciłem głowę.
- Tyle dla ciebie zrobiłem, a ty tak mi się odwdzięczasz?! 
- TY coś dla mnie zrobiłeś?! Niby kiedy?! SAM się sobą zajmowałem, gdy TY lałeś mnie jakbym był jakimś workiem treningowym! - Zaczęliśmy się kłócić, gdy nagle on zamknął mi usta pocałunkiem. 
- Masz rację, czasami mnie ponosiło. Postaram się przystopować, okej? 
- Daj mi w końcu spokój. Czego nie rozumiesz?! Nie chcę się bawić w jakąś parę gejów, czy Bóg wie co jeszcze! 
- Proszę cię. 
- A ja ciebie nie. Zostaw mnie w końcu.
- Daj mi ostatnią szansę, proszę! 
- A potem? - Zapytałem odrobinę zaciekawiony.
- Potem... Sam nie wiem... Widzę, że ci ze mną źle... Może oddam cię do obozu? Albo w ogóle wypuszczę? Tylko wtedy musiałbym zrzec się wszystkich praw.
- N-naprawdę? Zrobiłbyś to? - Zapytałem czując jak szklą mi się oczy. Już widziałem siebie, jak przytulam mamę i Julkę. 
- A będziesz grzeczny? 
- A wypuścisz mnie? I zrzekniesz się praw? 
- Jak będziesz grzeczny, to tak.
- Jak dasz mi odejść, to będę grzeczny. 
- Zastanowię się... - Powiedział. 

Pogadaliśmy jeszcze jakąś godzinę, gdy weszła pielęgniarka i powiedziała, że czas odwiedzin się skończył. 
Strasznie mi się nudziło, więc w końcu postanowiłem zastanowić się, co powiem rodzicom, gdy już do nich wrócę. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Pewnie będę miał gulę w gardle i nie będę w stanie wydusić nawet słowa. Albo zmięknę i rozpłaczę się jak dziecko. Parsknąłem cicho i położyłem się wygodniej. W końcu udało mi się zasnąć. 

- Wstawaj, myszko. - Obudził mnie rozbawiony głos. - Wracamy do domu. 

Weszliśmy do willi Jacka, która według mężczyzny była "moim domem". Już chciałem iść do siebie, gdy poczułem uścisk na ramieniu. 
- Czekaj. - Wyciągnął jakieś czarne pudełko. - To dla ciebie. Na przeprosiny. - Uznał i mi je podał. 
- Umm... Dziękuję. - Powiedziałem zmieszany i przeczesałem moje włosy. Faktycznie, jak na mnie są już odrobinę zbyt długie. 

Wszedłem do mojego pokoju i zamknąłem za sobą drzwi. Usiadłem na łóżku i zacząłem otwierać pudełko. W środku był jeden z najnowszych modeli laptopów Apple'a. 
- No chyba go pojebało. - Uznałem i schowałem urządzenie do pudełka, które odstawiłem na biurko. Usiadłem na parapecie i oparłem ciało o zimną szybę. 

Po paru godzinach usłyszałem otwierające się drzwi.
- Hej, mały. - Uśmiechnął się i rozejrzał po pokoju. Nagle jego wzrok spoczął na pudełku i zmarszczył brwi. - Otworzyłeś to w ogóle? - Skinąłem głową nie odwracając się. Moją uwagę pochłaniała rodzina wróbli latająca po ogrodzie. Młode radośnie fruwały wokół rodziców. Było widać, że to jeden z ich pierwszych lotów. Było to trochę dziwne uczucie obserwować młode, gdy parę dni wcześniej widziałem początek zimy. W końcu doszedłem do wniosku, że może w tej części kraju zima nie jest aż tak ostra. Poza tym, przez około dwa tygodnie leżałem w śpiączce, więc w sumie wszystko mogło się zdarzyć. Nawet ledwo zaczynająca się zima mogła się skończyć. - Nie podoba ci się? - Zapytał mężczyzna. W końcu łaskawie odwróciłem się w jego stronę. 
- Sam nie wiem. - Wzruszyłem ramionami. - Nie jest ani dobry, ani zły. Poza tym, że jest niesamowicie drogi jest po prostu... przeciętny.
- Wypróbowałeś go, mały? 
- Po co? - Zapytałem i usłyszałem dziwne dźwięki za oknem. Spojrzałem w tamtą stronę i uśmiechnąłem się. Na parapecie, po drugiej stronie szyby siedziała sobie rodzina wróbli i patrzyła na mnie. Gdy spojrzałem na nie, one zaświergotały radośnie, a starsze osobniki wzbiły się w powietrze. Dopiero po chwili zorientowałem się, że Jacek coś do mnie mówi.
- Słuchasz mnie w ogóle? - Zapytał, gdy zdał sobie sprawę, że wpatruję się z uśmiechem w małe ptaki za oknem. 
- Przepraszam, zamyśliłem się. 
- Widzę... - Powiedział. - Dlaczego go nie chcesz? Niektórzy przez całe życie nie mogliby sobie na niego pozwolić.    - Po prostu nie mam bladego pojęcia, do czego miałby mi służyć. - Odparłem. Mężczyzna parsknął śmiechem i podszedł do mnie. 
- Coś zaradzimy, kochanie. - Uznał i pogłaskał mnie po głowie. - Pierwszy raz spotykam się z kimś, kto nie chciałby laptopa. Wolisz tablety? 
- Nie. - Odpowiedziałem już zirytowany. Co go to obchodzi? 
- Ale spokojnie, po prostu chcę się dowiedzieć, co lubisz. - Uznał i zaśmiał się. Patrzyłem na niego jak na wariata, gdy usłyszałem pukanie o szybę. Jeden z wróbli wyraźnie zdenerwował się moim zignorowaniem ich i zaczął pukać dzióbkiem o szybę. Nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać. Nie wiem czemu, ale wydawało mi się to strasznie śmieszne. Ptaszek zaprzestał swojej czynności i spojrzał na mnie oczkami jak koraliki. 
- Co cię tak bawi? - Zapytał Jacek. - Przecież to tylko wróble. W dodatku odrobinę dziwne wróble. 
- Ale są strasznie słodkie. - Popatrzyłem z uśmiechem na nie. Jeden nadal siedział na parapecie i świergotał. Poczułem, jak coś miękkiego ociera mi się o rękę i pogłaskałem Holly. Kocurek zamruczał i położył mi się na kolanach. Ciekawe, jak wlazł na parapet. Po chwili dołączyła do niego jego siostra. 
- Moim zdaniem ty jesteś słodki. - Powiedział i pocałował mnie w usta. - I to dosłownie. - Parsknąłem zirytowany i odwróciłem głowę. Wróbelek spojrzał na mnie i poleciał do rodziny. Mina mi zrzedła, bo wyobraziłem sobie siebie samego. Tęskniłem za moim domem i rodziną i nie mogłem nic z tym zrobić. Wziąłem kociaki, zeskoczyłem z parapetu i położyłem je na łóżku.
- Coś jeszcze? - Zapytałem, gdy odwróciłem się w stronę mężczyzny i zobaczyłem, że nadal stoi w moim pokoju.
- Po prostu chciałbym, żebyś zrozumiał, że mi na tobie zależy. - Już miałem się na niego wydrzeć, ale w końcu odpuściłem. Zamknąłem oczy i ugryzłem się w język. Gdy już się trochę uspokoiłem, spojrzałem na niego spode łba. Mocniej ugryzłem się w język, tylko po to, żeby nie zacząć go wyzywać. Co jak co, ale kary to ja nie chcę. Jacek wzdychnął i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Boże, jak ja go nienawidzę! Nienawidzę ich wszystkich razem i każdego z osobna. Położyłem się na łóżku i przytuliłem kotki.

- Aron, chodź! - Usłyszałem wołanie z dołu i niechętnie podniosłem się. Wziąłem kotki na ręce i zszedłem na dół. Zobaczyłem, jak mężczyzna wyciąga jakiś koc i poduszki i rozkłada to wszystko na kanapie. 
- Wołałeś mnie? - Zapytałem.
- Tak. Oglądamy film, chodź. - Powiedział i usiadł. 
- Okej. - Westchnąłem i usiadłem na fotelu. Pogłaskałem kociaki i przytuliłem je do siebie. Poczułem jak Tiger liże mnie po szyi i zachichotałem. Podniosłem ją na wysokość mojej twarzy i dotknąłem swoim nosem jej noska. Kotka zamruczała i liznęła mnie po twarzy. Nasze czułości przerwał nam pewien męski głos. 
- Chodź na kanapę, koteczku. - Uśmiechnął się, a mnie przeszły ciarki.
- Podziękuję. - Odparłem zimno i wróciłem do małych, puchatych kuleczek na moich kolanach. 
- Chodź. 
- Nie chcę. 
- Kanapa jest o wiele wygodniejsza niż fotel. Chodź. 
- Nie. 
- No chodź, chcę cię trochę poprzytulać, kochanie. - Powiedział z uśmiechem. 
- Podziękuję. Wolę fotel. 
- Chodź tu do mnie, albo cię przyniosę. 
- Nie lubię się przytulać. - Warknąłem. Już dawno obiecałem sobie, że nie dam się dotknąć.
- Czemu, koteczku? Przecież to miłe. 
- Nie dla mnie. 
- Cóż, skoro tak wolisz. - Wstał, podszedł do mnie i wziął na ręce przytulając. - To naprawdę takie złe?
- Tak. Puść mnie albo cię kopnę. 
- Daj spokój, to miłe. - Pocałował mnie w głowę, a mnie przeszły dreszcze obrzydzenia.
- Puść. - Powiedziałem. 
- Nie. - Odparł i usiadł ze mną mocno mnie trzymając.

Cały film siedziałem na jego kolanach starając się nie trząść. Gdy już w końcu się skończył, mężczyzna puścił mnie, a ja wykorzystałem sytuację, wziąłem kociaki i pognałem do siebie. 
- Nienawidzę się przytulać. - Powiedziałem do siebie drżącym głosem. - Nienawidzę... 

***

Witam :D

Tym razem odrobinkę krócej, bo zaraz muszę się zbierać do szkoły (piszę to 22.11.2019) ale mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza.

To chyba na tyle. 

Do przeczytania,
- HareHeart.        
 
  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top