Rozdział 2

  <Natsu>


Ruszyłem za blondynką. W mig znalazła klasę, otworzyła drzwi i weszła, oczywiście zamykając drzwi i prawie uderzając mnie nimi w nos. Gdy je otworzyłem, widziałem, jak się uśmiecha, chociaż nadal lekko czerwona. Sadystka. Nauczyciel spojrzał na nas zdziwiony.


- Heartfilia, Dragneel! To, że się kochacie, to nie daje wam prawa, do spóźniania się na lekcje! Róbcie te rzeczy za szkołą! - krzyknął, a ja i ona zrobiliśmy się cali czerwoni. Skąd mu nawet to do głowy przyszło? Pff... Głupi człowiek.


- Panie profesorze! No nie widzi pan, że dziewczyna ma okres? - krzyknąłem „oburzony". Tak na serio to powstrzymywałem się, żeby się nie zacząć śmiać. Zobaczyłem kątem oka Lucy, która wyglądała, jakby chciała mnie zabić. Gdybyśmy byli sami, najpewniej by spróbowała to zrobić. - Musiałem jej pomóc, bo sama by se rady nie dała. - powiedziałem, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Nauczyciel zrobił się bardziej czerwony niż blondynka.


- Dobrze... Siadajcie — powiedział nadal czerwony. Chwyciłem Lu za rękę i pociągnąłem ją w stronę naszej ławki.


Nie odzywała się do mnie przez całą lekcję, a gdy ja się do niej odezwałem, to wysyłała mi mordercze spojrzenia. Gdyby miała pistolety, zamiast oczu to pewnie bym nie żył (gdybym był człowiekiem), ale to by było złe. Ma za ładne oczy, by je na coś zmieniać... Zaraz... Ogarnij się Natsu! To człowiek!

Wdech i wydech. Wdech i wydech. Dobra. Usłyszałem dzwonek. Szybko wyszedłem przed salę. Czekałem na Lucy. No i przyszła do mnie dopiero po dziesięciu minutach! Co ona tam kurde robiła? Może specjalnie tak długo zwlekała, żeby mnie wnerwić?


- Hej — powiedziała obojętnie.


- Hej — odpowiedziałem trochę zdziwiony. Nie wiedziałem, po co ponownie witała się ze mną, a zresztą czemu była taka oschła.


- Idziemy? - spytała tym samym tonem co poprzednio. Chciałem posmakować jej krwi. Ta myśl przyszła mi do głowy nagle, ale obrałem sobie za cel zrealizowanie jej.


- Jasne.


Zaczęła mnie oprowadzać, choć na niemalże każdym kroku podkreślała, że robi to niechętnie. Pokazała mi mniej więcej gdzie leżą jakie sale, kible, gabinet dyrektora, no i stołówkę. Z niej i tak nie będę korzystać. Wolę krew niż ludzkie posiłki. Będę najwyżej zadowalał się byle kim... Do czasu. W końcu uda mi się napić trochę krwi Lucy nie? A jeżeli nie da po dobroci, to zmuszę ją do tego, żeby dała się ugryźć. Ja nie widzę w tym problemu. I tak niczego nie będzie pamiętać. W końcu mamy możliwość wstrzyknięcia ofiarom środka usypiającego, który sprawia, że nic się potem nie pamięta. A może zmanipuluję ją tak, żeby stała się bezmyślną lalką?

Skończyła swoje „oprowadzanie" na korytarzu. Wskazała mi, która szafka jest moja i sobie poszła. Ja nie mogłem się powstrzymać, żeby nie pójść za nią.

Pierw poszła do szafki na końcu korytarza. Włożyła do niej jakieś książki i poszła do damskiego kibla. Schowałem się za szafkami, tak by mnie nie zauważyła, gdy wyjdzie. No i czekałem... Minęło pięć minut, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia... A ona nadal nie wychodziła! Ile można w łazience siedzieć?! Rozumiem, że to dziewczyna i musi załatwić swoje sprawy, no ale bez przesady! Poza tym przerwa dawno się skończyła, a ja nadal stałem tam jak kołek.

Już miałem wyjść zza szafek, wpaść do damskiego kibla i zacząć się na nią wydzierać, ale nagle drzwi się otworzyły. I wyszła przez nie.... Jakaś białowłosa dziewczyna. Śmiała się wniebogłosy. W rękach trzymała dwa telefony. Jeden z nich widziałem... Tylko gdzie? Niech pomyśle... Tutaj znam w sumie tylko Lucy, Zerefa, no i nauczycieli. No, ale przecież nie jest tak, że jest tylko jeden taki telefon. Może widziałem go w reklamie czy czymś innym.


Wyszedłem zza szafek i podszedłem do niej.


- Co tam masz? - spytałem jak gdyby nigdy nic.


- Telefo... - Spojrzała na mnie. Zlustrowała mnie wzrokiem i uśmiechnęła się szeroko. - Nic. A tak w ogóle jestem Lisanna. A ty przystojniaczku? - spytała, przejeżdżając paznokciem to mojej koszuli.


- Niech cię to nie obchodzi. Skąd masz telefon Lucy? - spytałem poważnie, jednocześnie zabierając jej rękę ode mnie i bardzo mocno ściskając jej nadgarstek. Zgadywałem, że to jej telefon, ale widocznie trafiłem.


- Lucy? Dała mi go — powiedziała, a potem syknęła z bólu. Widziałem, że kłamała.


- Nie kłam. Oddawaj go — powiedziałem i nie czekając na jej odpowiedź, po prostu wyrwałem jej telefon z rąk.


Wszedłem do tej ich łazienki i zacząłem szukać blondynki. Martwiło mnie to, że nagle gdzieś zniknęła.

Nagle usłyszałem huk. Odwróciłem się w stronę dźwięku i co zobaczyłem? Lucy ze wbitą w kafelki na ścianie pięścią. Wyglądała na wściekłą. Szczerze mówiąc, to jeszcze nigdy nie widziałem człowieka z taką siłą, zacząłem się trochę bać, ale tylko tak troszeczkę. Byłem jeszcze trochę rozbawiony i zaniepokojony, ale postanowiłem to zignorować. 


- Hej — zagadnąłem niepewnie.


<Zeref>


Strzeliłem sobie faceplam'a. Serio? Tylko to ma mi do powiedzenia? Po nie zauważeniu kogoś, kto od kilkunastu minut stał nad nią?


- Od jakiś... - Udałem, że się zamyśliłem. - Piętnastu minut — dopowiedziałem po chwili, starając się nie brzmieć nie miło.


- Chciałeś coś? - spytała jej koleżanka.


- Ta... Oprowadzisz mnie po szkole... Mavis? -spytałem. Dziewczyna przytaknęła ochoczo. 


- Chodź — powiedziała, po czym wstała, otrzepując się z kurzu i chwyciła mnie za rękę. - Pa Zera! - krzyknęła do tamtej dziewczyny i mnie gdzieś pociągnęła.


Najpierw pokazała mi gabinet dyrektora, kible, ułożenie sal, stołówkę itd. Potem zaczęła znowu ględzić, ale o dziwo z uwagą słuchałem, tego, co mówi. Czemu? Okazało się, że jest przewodniczącą samorządu, no i wie, gdzie są dane każdego ucznia. Powiedziała mi, że w gabinecie, trzecia szufladka od góry. Nie wiem po co, jednakże bardzo przydała mi się ta informacja. Będę mógł sprawdzić, kto ma jaką grupę krwi. Nie będę musiał się zadowalać byle czym.


- Powiedz, jaką masz grupę krwi? - spytałem nagle. Ona spojrzała na mnie zdziwiona.


- 0 Rh-, dlaczego? - spytała.


- Nic. Po prostu byłem ciekawy — odpowiedziałem, kryjąc ekscytację.


Ta grupa krwi jest akurat dobra. Teraz pozostaje tylko zostać jej „przyjacielem", no i mogę mieć zapewnioną krew do końca tego roku. Chociaż słyszałem, że w tym mieście są dwa wilkołaki. Muszę je znaleźć i złapać. Natsu jeszcze nie pił tej krwi, więc nie będzie, aż taki chętny do złapania ich, ale ja już się postaram, żeby się jej napił. Wtedy mi pomoże.


- Dobra muszę już lecieć, nara! - rzuciłem i wyszedłem ze szkoły. Nie chciało mi się siedzieć już na lekcjach, więc postanowiłem zaczekać na Natsu i wrócić z nim do domu.


W międzyczasie zastanawiałem się, kim mogą być te wilkołaki, jak je złapać, no i jak je poznać. Wiedziałem tyle, że na ramieniu mają zawsze znak z półksiężycem.

Czekałem kilka godzin na parkingu, czekając na Natsu. W tym czasie rozmyślałem o planie złapania wilkołaków.

Po lekcjach w końcu przyszedł. Opowiedziałem mu wszystko po kolei, a on mi. Trochę mnie zdziwiło, że człowiek ma taką siłę, ale nie będę w to wnikać. Rozbawiło mnie to, że Natsu dostał od niej w klejnoty. Skoro miała taką siłę, jak mi mówił, to zapewne, gdyby był człowiekiem, leżałby już martwy.


- Za co dostałeś? - spytałem rozbawiony.


- No, bo wszedłem do damskiego kibla, a potem spytałem się jej czy to przez okres, że jest taka wściekła. A ona, zamiast mi podziękować za telefon, to mnie kopnęła i sobie poszła! No i to wszystko — powiedział nadąsany, a ja nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać przez jego głupotę.


- Oj, Natsu... Dziewczyn nikt nigdy nie zrozumie — powiedziałem, klepiąc go po plecach.


- Czemuś w ogóle uciekł z lekcji? - spytał się mnie, gdy ruszyliśmy w stronę domu.


- Nie chciało mi się tam być. Zresztą upatrzyłem sobie już ofiarę.


- Kim ona jest?


- Jakaś Mavis. Ma krew 0 RH-.


- No to ci się dobrze trafiło — powiedział, ale nagle stanął w miejscu jak wryty. Strzelił sobie faceplam'a.


- Co jest? - spytałem zdziwiony.


- No, bo zapomniałem się jej spytać o grupę krwi. Westchnąłem. 


- Zapytasz się jutro. Chodź.


Ruszyliśmy do domu. Szliśmy w ciszy.

Po dwudziestu minutach zobaczyliśmy duży, dwupiętrowy, żółty dom. Wokół niego był mały ogródek. Mieszkaliśmy trochę dalej za miastem, bo jak ludzie krzyczą, to jest bardzo głośno. A nie mamy ochoty znowu się wyprowadzać. Trudno znaleźć jakiś dobry dom za miastem.

Weszliśmy i już przy wejściu „zaatakowała" nas mama.


<Natsu>


Leżeliśmy na ziemi, przygnieceni przez własną matkę. Po chwili wstała z nas. Gdy my wstaliśmy z ziemi, podszedł do nas tatko.

Moja mama miała długie do ziemi czarne włosy i tego samego koloru oczy. Była raczej drobna. Natomiast mój tata był wysokim i dobrze zbudowanym czerwonowłosym mężczyzną z również czarnymi oczami.


- I jak tam w szkole? - spytał rozbawiony, zabierając od nas, prawdopodobnie pijaną, mamę.


- Dobrze, ale co się stało mamie? - spytałem.


- Była głodna, więc napiła się krwi jakiegoś żula. Tu mamy efekt. - Wskazał na mamę, która... Na wszystkie wampiry! 


- Mamo! Przestań! - krzyknąłem, widząc, jak ma zamiar ściągnąć ubrania. 


- Skarbie przestań i chodź — powiedziała tata i wziął ją do pokoju. My poszliśmy do kuchni.


Była stosunkowo nie duża, ale na tyle, by pomieścić cztery osoby. Ściany były beżowe, podłoga wyłożona białymi kafelkami. Na środku pomieszczenie stał duży kwadratowy stół. Ściany były niemalże całe zasłonięte przez różnego rodzaju szafki, a były one w odcieniach czarno-białe. Całe pomieszczenie było oświetlone przez lampę, która wisiała na białym suficie.

Wyciągnęliśmy jabłka i sok. Gdy zjedliśmy, poszliśmy do swoich pokoi. Ja cały czas myślałem o Lucy... Znaczy tym jaką ma grupę krwi.


Położyłem się na łóżku i po chwili usnąłem.  

  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top