Prolog

Biegłam przez las, do mojego domu. Musiałam dotrzeć tam jak najszybciej. Te przeklęte wampiry znowu mnie goniły! One nie mają lepszego zajęcia niż cały czas żreć?!
To przez nie mama i tata nie żyją! To one porwały Kaito! Gdyby nie one moje i jej życie byłoby normalne... No prawie, bo ktoś taki jak ja nie może mieć normalnego życia, wśród ludzi. Szczególnie że oprócz nas żyją wśród nich także te przeklęte pijawki, które ubzdurały sobie, że to takie super uczucie, gdy się komuś wgryza w szyję i wysysa krew. To naprawdę boli. Nadal mam kilka śladów po tym, jak ostatnio mnie dopadły w drodze do domu. Szczęście w nieszczęściu, że ona nic nie wie. Nie potrzebnie by się tylko martwiła. Poza tym znając ją, pewnie poszłaby, chcąc dać im nauczkę, a wróciła z pogryzieniami, albo wcale. Zawsze taka była i wątpię, by kiedyś to się zmieniło.


Do tego wszystkiego jeszcze rodzina wampirów ma się przeprowadzić do naszego miasta. I co ja teraz zrobię? Wystarczy nam problemów z tymi z sąsiedniego miasta. Nie nażarte bestie. 


Na szczęście mam ją, moją jedyną ludzką przyjaciółkę, której mogę powiedzieć niemalże wszystko. Dzięki temu nie czuje się taka osamotniona z tym całym bagnem. Wiem, że dochowa tajemnicy, bo w końcu znamy się od dziecka. Może jest człowiekiem, ale dzięki niej mogłam przekonać się, że nie wszyscy ludzie są źli. Zresztą moja druga najbliższa osoba, a zarazem ostania członkini mojej rodziny, również ma ludzką przyjaciółkę.


Wbiegłam do naszego „domu" i zatrzasnęłam szybko drzwi, zamykając je na cztery spusty. Okna miałam zawsze zamknięte, więc o to nie musiałam się martwić. Przynajmniej o to. Prawdą jest, że jakby chcieli, to by mogli wybić szyby, ale dzięki temu, że są posmarowane specyfikiem, który je pali, po ostatnim razie odechciało im się tego.


Rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Było gorsze od chlewu. Weszłam do jednego z trzech pomieszczeń w tym „domu", które nie wyglądało jak po drugiej wojnie światowej. Była to kuchnia. W tym miejscu najwięcej przebywam. Dlatego też czasami tu posprzątam, ale inne pomieszczenia to niech same się sprzątają! Jestem na to za leniwa, a zresztą zdrapywanie stęchlizny ze „ścian", jeżeli można je w ogóle jeszcze tak nazwać, wykracza poza moje możliwości oraz chęci.


Drugim pomieszczeniem była sypialnio-łazienka. Miałam tam tylko dwuosobowe łóżko, szafę na ciuchy, biurko z szufladami, mały dywan i wydrążona, dwumetrową dziurę, która służyła mi jako wanna, gdy wlewałam tam wody.
Trzecie pomieszczenie było takie same, różnica polegała na tym, że ono należało do niej.


Podeszłam do jednej z szafek i wyciągnęłam z niej zupkę chińską. Zagotowałam wodę w czajniku i zrobiłam sobie ją, szybko ją zjadając. Nie mogłyśmy tu zużywać dużo prądu, bo mieliśmy ograniczony dostęp do niego, więc staraliśmy się oszczędzać go jak najwięcej. 


Potem poszłam spać do swojego pokoju. 


Miałyśmy ubogie warunki, ale nie narzekałyśmy. To był „dom" po moich rodzicach. Nie mogłam ot, tak po prostu go porzucić i wyprowadzić się gdzieś indziej. Ona nie chciała mnie zostawiać, więc mieszkała razem ze mną, ale teraz była w sklepie. Kończą nam się powoli zupki chińskie. Do tego musiała w końcu kupić coś innego. Dlatego dałam jej listę zakupów, którą sama zrobiłam. Dobrze, że ją mam.

Z tymi myślami usnęłam, zupełnie nieświadoma, tego, co mnie czeka jutro.  


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top