Samanta: rozdział 18 - Rowery wodne i rozmowa ojca z córką
Podpłynęły pod molo i zostawiły chłopaków w tyle. Justyna chciała z nią porozmawiać i powiedziała to tak, jakby miała jej coś ważnego do przekazania. Chwilę zwlekała, zanim wypowiedziała pierwsze słowo, więc Samanta mogła się jej dokładnie przyjrzeć. Długie, czarne włosy sięgające do pasa, drobna buzia i wąski nos, a do tego duże, niebieskie oczy. Bez makijażu była dużo ładniejsza. Szczupła, ale nie na tyle, by nie mieć czym zainteresować mężczyznę. Zdawała się nieco nieśmiała albo po prostu przyjmowała taką pozę, dlatego to Samanta postanowiła rozpocząć rozmowę.
– Chciałaś ze mną porozmawiać o Damianie? – domyśliła się.
– Tak – przyznała. – Zerwałam z nim.
– Słyszałam, że się rozstaliście – powiedziała, a wtedy Justyna spojrzała na nią zaintrygowana.
– Rozmawiał z tobą?
– Chwilę, ale to nie była rozmowa godna jakiejkolwiek uwagi.
– Boże! Jakie to do niego podobne! – wypowiedziała bardziej w kierunku nieba niż do niej. – Rozstaje się z jedną i leci od razu do drugiej.
– No, tak właśnie go oceniłam – przyznała, ale nie była pewna, czy Justyna mówi jej całkowitą prawdę. W końcu była jego byłą dziewczyną i mogła mieć korzyść z oczerniania go.
– Zacznijmy od tego, że to ja z nim zerwałam. Miałam go dość. Go i jego chamskich zachowań, dlatego chciałam z tobą porozmawiać. Przestrzec cię, bo jesteś tu nowa i nie wiesz tego, co wiedzą inne dziewczyny na jego temat.
– A co wiedzą inne dziewczyny na jego temat? – zapytała Samanta.
Justyna wydawała się zatroskana. Jej oczy przybrały smutny wyraz i chwyciła ją za rękę, żeby dać jej do zrozumienia, że chce ją wesprzeć. Ona jednak w tej rozmowie widziała inny cel. Chciała dowiedzieć się, jaką opinię ma chłopak, który ją zaintrygował i czy warto zawracać sobie nim głowę.
– Przede wszystkim, że on nie szanuje kobiet.
– To dlaczego z nim byłaś?
– Wiesz, muszę ci się do czegoś przyznać – powiedziała i nieśmiało opuściła głowę. – Ja jeszcze pół roku temu, zanim go poznałam, byłam straszną kujonką...
– To coś złego? Ja też się dobrze uczę.
– No dobra. Nie rozumiesz, to ci wyjaśnię... Ja nie byłam taką fajną, dobrze uczącą się dziewczyną, tylko po prostu tukanem. Byłam dziewicą, nie miałam chłopaka i w ogóle nikt się mną nie interesował... Rozumiesz, prawda?
– Tak, rozumiem – zaśmiała się Samanta – ale dalej nie rozumiem, co to ma wspólnego z Damianem.
– Chodzi o to, że poszłam do najlepszego liceum w regionie. Miejsca, gdzie wszyscy mieli być na poziomie i dobrze się uczyć podobnie jak ja. Spotkałam jednak tam go. Trafiliśmy do jednej klasy. On jest rok starszy, ale w gimnazjum podobno zawalił rok za nieobecność. Nie wiem, jaka była prawda, bo nie chodziliśmy do tego samego gimnazjum. On chodził do Ścinawki, gdzie dyrektorem jest jego dziadek, a ja dojeżdżałam do Kłodzka. W każdym bądź razie oboje byliśmy z tej samej miejscowości, więc myślałam, że to nas jakoś połączy. Wiesz, będę mu pomagać jako słabszemu koledze. Ale mu nie była potrzebna pomoc. On jest kurewsko dobry z wszystkiego... ale zamiast uczestniczyć w lekcjach, jego albo na nich nie było, albo był zupełnie nieobecny i tylko rysował sobie coś w tym swoim zeszycie, bo on nawet rysuje zajebiście. Muszę przyznać, że mi imponował...
Przerwała na chwilę swoją opowieść. Przez moment patrzyła w wodę, a potem odchyliła głowę do góry i pociągnęła nosem. Samanta zrozumiała, że próbuje powstrzymać łzy przed wypłynięciem.
– Ale nie płacz – powiedziała i przetarła jej mokry policzek.
Było jej naprawdę żal dziewczyny. Może tego nie chciała okazywać, ale cierpiała po stracie chłopaka.
– Nie płaczę – otrząsnęła się i odtrąciła rękę Samanty. – Słuchaj lepiej, żeby to samo nie przytrafiło się tobie.
Poprawiła się niepewnie na drewnianych deskach i zaczęła mówić dalej:
– Byłam naiwna i głupia. Pierwszy raz jakiś chłopak zwrócił na mnie uwagę, do tego był naprawdę przystojny. Zakochałam się. Zaczęliśmy być razem i z początku było dobrze. Potem okazało się, jaki jest naprawdę. Zaprosiłam go podczas nieobecności moich rodziców do siebie. Wiedział, że jestem dziewicą i zależy mi, żeby było wyjątkowo. Mimo to przyszedł naćpany i po prostu mnie przeleciał. Nie powiem, żeby nie umiał się kochać, ale nie tego spodziewałam się po pierwszym razie. Nawet nie patrzył mi w oczy, w ogóle na mnie nie patrzył. Opuścił tylko lekko portki, a gdy chciałam zdjąć mu kurtkę, to powiedział, żebym nawet nie próbowała, bo nigdy nie rozbiera się przy ludziach. Po wszystkim stał się zimny i szorstki. Od tego momentu traktował mnie jak przedmiot. Musiałam być na każde jego zawołanie, robić co on chce i kiedy chce. Ty, Samanta, nie popełniaj moich błędów. – Ujęła jej twarz w dłonie i spojrzała prosto w oczy. – Bądź mądrzejsza.
Samanta zsunęła ręce Justyny ze swojej buzi, bo nie potrzebowała takich czułych gestów. Dobrze wiedziała, czego „nie chce" od mężczyzny, a nie chciała być znowu potraktowana tak, jak to zrobił Kamil i uparcie się tego trzymała.
– Nie musisz przestrzegać mnie przed Damianem. Popełniłam kiedyś taki błąd jak ty i nie zrobię tego znowu. On mnie nie interesuje. Nie zamierzałam wtrącać się między was. To że się rozstaliście, też nie sprawia, że zmienię zdanie – powiedziała, próbując uzmysłowić dziewczynie, że tak naprawdę nie ma dla niej znaczenia, jaka relacja była między nimi. Miała swoje życie i swoje problemy, a małomiasteczkowe romanse jej nie interesowały.
– Mówię ci to, bo on mi powiedział, że wyrucha damulkę z wielkiego miasta. Najpierw mnie błagał, żebym go nie zostawiała, a jak zrozumiał, że to koniec, to powiedział, że udowodni mi, że może mieć każdą, a ty będziesz na to przykładem...
Justyna zrobiła duże, smutne oczy. Wyglądała jak wielka, porcelanowa lalka, którą ktoś postawił na półce. Wręcz teatralnie. Samanta miała dwojakie spojrzenie na tę rozmowę. Z jednej strony bardzo chciała mieć koleżankę, która by ją przestrzegła przed draniem. Jeśli to co mówiła, było prawdą, to z Damiana był kawał skurwysyna. Cieszyła się, że nie nawiązała z nim bliższej relacji. Z drugiej jednak strony Justyna wyglądała bardzo sztucznie w swoich zachowaniach i ciężko jej było uwierzyć, by ta historia była rzetelnie opowiedziana. Miała wrażenie, że wiele jest w niej przejaskrawień i przeinaczeń, tak by to Justyna wyglądała na ofiarę. Żeby poznać prawdę, musiałaby usłyszeć wersję Damiana, a tak naprawdę nie chciała poznawać żadnej z historii przez nich przedstawionych, bo w żaden sposób nie dotyczyły jej samej.
Pod molo podpłynął Remik z rozbawioną miną. Chlapnął je wodą z zalewu. Samanta poczuła nieprzyjemny chłód na ciele, jakby lodowate igły wbijały się z jej skórę. To był niesamowicie gorący dzień i zdążyła już się nagrzać, dlatego woda sprawiła jej niemiłą niespodziankę. Jednak to co ją rozzłościło najbardziej, to nie było zachowanie kolegi, ale to co powiedział. Jej złość nie była skierowana w jego stronę, ale osób, o których się wypowiedział.
– Stara miłość nie rdzewieje, Samanta! – zaśmiał się Remik. – Spójrz, niedługo będziesz miała rodzeństwo!
Wskazał palcem w kierunku miejsca, w którym siedzieli jej rodzice. Marek całował matkę po szyi i dotykał jej piersi, a ona z chęcią mu się oddawała.
– Cholera jasna! Jak dzieciaki! – warknęła Samanta.
– To chyba dobrze, że się kochają... – stwierdziła Justyna naiwnie.
– Nie dobrze, bo ona ma męża i nie jest nim on. Pójdę do nich, zanim się rozkręcą na dobre. Fajnie było was spotkać. Na razie.
– Spotkajmy się jeszcze – zawołała Justyna.
– Zgadamy się – odpowiedziała, nie zwracając już uwagi na kolegów.
*
– Nie bawisz się już ze znajomymi? – zapytał Marek na jej widok.
– Nie – odparła. – Zmyłam się, gdy tylko zaczęły się żale na byłego chłopaka. Nie interesuje mnie kto kogo zostawił, ani jak im się układało. W ogóle Damian to ostatnia osoba, którą bym się zainteresowała.
Marek skinął głową ze zrozumieniem i przytulił mocniej jej matkę. Nie spodobało się to Samancie, ale miała dopiero szesnaście lat i nie posiadała prawa upominać swoich rodziców, jak powinni się zachowywać. Chciała jednak bardzo przypomnieć kobiecie, która ją urodziła, że jest mężatką i to co robi, jest wysoce niestosowne. Jedyne co mogła zrobić, to oderwać ich trochę od siebie.
– Widziałaś, mamo, że są tu rowery wodne? – zasugerowała, choć prawdopodobieństwo namówienia Klary na wydawanie pieniędzy było minimalne.
– Chcesz popływać? – zapytał Marek, ale jej matka nie była taka otwarta.
– Samanta, ty widziałaś, ile to kosztuje? I to tylko za pół godziny.
– Ale ja nigdy nie byłam... – pożaliła się.
Rodzice Samanty nigdy nie zabrali jej na wakacje. Nigdy nie widziała morza i nigdy nie była w górach. Kiedyś na propozycję mamy, by zabrać ją do cyrku, Tadeusz oznajmił, że jest to głupia rozrywka i szkoda na nią pieniędzy. Gdy była młodsza, jeździła do Grażyny i Władysława Żuchowskich na wieś, gdzie wyprowadzili się na starość. Do rodziców swojego ojczyma, ale nie lubiła tam przebywać. Zawsze dawano jej do zrozumienia, że nie jest członkiem rodziny, a pozostałe wnuki jej dziadków były traktowane nadrzędnie. Pobyt w Gorzuchowie był pierwszą formą wakacji, jakie Samanta miała w życiu, dlatego liczyła, że może uda jej się namówić mamę na coś jeszcze, ale ona mimo miękkiego serca była uzależniona od dochodów męża, a Tadeusz niechętnie wydawał swoje pieniądze.
– Nie, Samanta, kochanie – ze smutkiem zadecydowała jej matka.
– Dlaczego nie? – wtrącił się nagle Marek. – Jak chce, to niech idzie.
– To jest drogie, Marek.
– Nie dla mnie.
Delikatnie odsunął od siebie Klarę i wstał z koca, na którym siedzieli. Samanta widziała, jak jego ręka przesuwa się wzdłuż jej ramienia, przez kark aż po czubek głowy, by tam w końcu stracić z nią kontakt. Widziała również, jak jej matka odchyla szyję, jakby właśnie straciła coś cennego w swoim życiu. Samanta dostrzegała w tym piękno i nawet przez chwilę pomyślała, że naprawdę szkoda, że tych dwoje nie są razem, ale rozsądek i uczucie, jakim darzyła Tadeusza, kazały jej również widzieć w tym obraz bezwstydności, jaki prezentowała jej matka.
– To my idziemy popływać, a ty, mamo, zastanów się, co włożysz na dzisiejszą randkę z tatą. W końcu jesteście umówieni na wieczór – powiedziała z premedytacją.
Chciała przypomnieć swojej matce o tym, że jest mężatką, a Markowi uzmysłowić, że jego miłość wciąż sypia z Tadeuszem. Uzyskała pożądany efekt. Jej matka pochyliła głowę ze wstydem, a biologiczny ojciec zacisnął usta i ręka lekko mu drgnęła. Nie miała satysfakcji z tego, że wbiła im szpilkę prosto w serca. Czuła się z tym podle. Oni jednak nie dali się sprowokować. Zwłaszcza Marek.
– Mama może iść z nami – zasugerował.
– Nie – wymówiła niepewnie Klara. – Idźcie sami. Pogadajcie sobie. Poznajcie się.
– To doskonały pomysł – stwierdził rozentuzjazmowany Marek i rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
– Wiesz, co jest doskonałym pomysłem? – zaśmiała się Samanta, a gdy nie odpowiedział, tylko skinieniem ręki nakłonił ją do dalszego mówienia, dodała:
– Kieszonkowe.
– Samanta! – zganiła ją matka.
Uśmiechnęła się niewinnie i bezradnie rozłożyła ręce, żeby pokazać, że tylko żartowała. Sięgnęła po zielone, luźne spodnie sindbadki. Włożyła je na siebie, bo nie chciała pływać na rowerze wodnym z Markiem w samym bikini. Zrozumiał ten przekaz i machnął ręką w jej stronę.
– Chodź, Szeherezada.
– Szeherezada? – zdziwiła się. On zaś sapnął, jakby tłumaczył coś po raz kolejny.
– To taka postać z... – chciał wyjaśnić, ale mu przerwała.
– „Baśni tysiąca i jednej nocy" – dokończyła za niego. – Wiem, kim była Szeherezada. Mama czytała mi to, gdy byłam dzieckiem, ale dlaczego ty o tym wspomniałeś?
– Bo mi mama też to czytała, gdy byłem dzieckiem – zaśmiał się i objął Samantę ręką. – Mama ci to czytała, tak?
– Tak – przyznała niepewnie. Właśnie dotarło do niej, że to nie z powodu uwielbienia dla egzotycznych opowieści jej matka miała oczy pełne pasji, czytając jej o Aladynie, Ali Babie czy Sindbadzie. – Mama kupiła mi tę książkę na pierwsze urodziny. Właściwie to była pierwsza rzecz, jaką dostałam. Uwielbiałam ją.
Opowiadała mu, a on ostrożnie głaskał ją kciukiem po skórze na ramieniu. Podobał jej się ten dotyk. Był czuły i troskliwy, a jej bardzo brakowało opieki mężczyzny. Rozpoczynał się w jej nastoletnim życiu taki okres, gdy dziewczyna bardzo pragnie być kochana przez chłopaka. Jednak na jej horyzoncie rozpościerał się widok ogromnej pustki i nic nie zapowiadało, by miała się ona szybko wypełnić.
Dotarli do drugiego molo, gdzie na drewnianym leżaku siedział młody chłopak w czerwonych spodenkach i białym podkoszulku. Pobierał opłaty za wynajęcie roweru wodnego. Marek podszedł do niego i z grubego, czarnego portfela, który nosił w kieszeni dresowych spodenek, wyciągnął banknot, aby podać chłopakowi. Samanta nie zobaczyła nominału, ale podejrzewała, że mogą pływać naprawdę długo. Jej biologiczny ojciec wszedł do niebieskiego pojazdu i wyciągnął w jej stronę ręce. Pomógł jej wejść do środka, ale zrobił to w sposób, który ją urzekł. Przez chwilę poczuła się jak dama. Podał jej dłoń i przypilnował, by mogła bezpiecznie stanąć na pokładzie. Przez krótką chwilę była kobietą, a nie dzieckiem.
Usiadła obok niego, ale nie ustawiła stóp na pedałach, tylko zaczekała, aż on sam poprowadzi rower wodny. Myślała, że zwróci na to uwagę, ale on przyjął swoją rolę, jakby była z góry ustalona. Samanta przyjrzała mu się dokładnie. Był bez koszulki, więc widziała, że ma umięśnione ciało, a wysiłek fizyczny raczej nie stanowił dla niego wielkiej przeszkody.
– Chodzisz na siłownię, prawda? – bardziej stwierdziła, niż zapytała. Dobrze znała już odpowiedź.
– Trzy razy w tygodniu – odpowiedział bez wahania.
– Lubisz ćwiczyć?
– Raczej jest to sposób na wypełnienie dnia i pozbycie się testosteronu.
– Lepsze to, niż wyżywanie się na innych i walenie gruchy – zaśmiała się.
Spojrzał na nią i lekko uniósł brew. Myślała, że powie o tym, jak bardzo niestosowne były jej słowa, ale on tylko pociągnął nosem, pod którym się zaśmiał.
– Tak też można to nazwać – powiedział rozbawiony. – Może jednak porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. Tysiąc ci wystarczy?
– Jaki tysiąc?
– Kieszonkowego – wyjaśnił. – Nie rozmawiałem przy twojej mamie, bo oponowałaby przez cały dzień, ale jesteś już nastolatką i pieniądze są ci potrzebne. Twoich rodziców nie stać, a ja mogę... – zawahał się. – Jestem twoim ojcem. Chcę, byś miała wszystko, czego potrzebujesz.
– A samochód też mi kupisz? – zażartowała.
– Ale dopiero na osiemnaste urodziny – odpowiedział bez chwili namysłu.
Miała wrażenie, że nie dosłyszała. Spojrzała na niego zaskoczona, nie wiedząc, co powiedzieć. Otworzyła usta i jedyne, co udało jej się z nich wydobyć to:
– Jaja sobie ze mnie robisz?
– Nie, ja tylko pomyślałem, że może byś chciała...
– Chcesz mnie kupić? – zapytała podejrzliwie.
– Nie, przepraszam. Ja nie chciałem, żeby to tak wyglądało. Nie jestem jak on, nie jestem jak twój dziadek. Nie daje ci pieniędzy, żeby nie mieć z tobą kontaktu. Ja chciałem, żebyś była szczęśliwa.
– Nie rozumiem, o czym do mnie mówisz. Moja mama nigdy nie opowiadała o swoim ojcu.
Samanta pomyślała o tych wszystkich chwilach, kiedy próbowała dowiedzieć się, dlaczego Klara nie odzywa się do ojca. Wiedziała, że jej nie akceptował, ale rodzice Tadeusza również jej nie uznawali, a jednak wysyłała ją co roku do nich na wakacje. Nigdy też o nim nie wspominała. Zupełnie jakby nie istniał.
– Twój dziadek, ojciec mamy, dawał jej bardzo wysokie kieszonkowe. Właściwie dawał jej pieniądze za każdym razem, kiedy o nie prosiła. Tylko dlatego, że nie chciał mieć z nią kontaktu. Zajmowała się kupowaniem ciuchów i udawaniem, że jest zadowolona – wyjaśnił jej Marek.
Tym razem pomyślała o tych wszystkich chwilach, gdy matka mówiła jej, że pieniędzmi nie kupi się tego, co najważniejsze. Że nie one stanowią miarę szczęścia. Wydawało jej się wtedy, że są to frazesy, banały, ale z perspektywy tego, co mówił Marek, wynikało, że jej słowa pochodziły z jej własnego doświadczenia. Były to słowa dziewczyny, która miała pieniądze, ale nie miała miłości ojca.
– Możesz mi powiedzieć, dlaczego nas zostawiłeś? – zapytała bardzo poważnie.
– Nigdy was nie zostawiłem. Zostałyście mi zabrane. Tylko Kasprzak wiedział, gdzie jest Klara i ty. Dopilnował też, żeby ona nie wiedziała, gdzie jestem ja.
– I nie próbowałeś się z nią kontaktować?
– Próbowałem, ale jej telefon... ich telefon. To były inne czasy, nie było komórek i za każdym razem słyszałem jego głos, więc się rozłączałem... – tłumaczył się.
– Ale gdybyś nie wyjechał, to może... – wyszeptała niepewnie, ale wiedziała, że szuka wyjścia, którego nie było.
– On mi groził, kochanie – powiedział jakby zrezygnowany.
– Wystraszyłeś się? Bałaś się go?
Popatrzył na nią i zamrugał oczami, jakby sprawdzając, co właściwie ma na myśli albo zastanawiając się, czy powiedzieć jej prawdę. Wsunął rękę we włosy tuż za lewym uchem i zaczął niepewnie pocierać głowę.
– Nie – odpowiedział stanowczo. – Nie bałem się go, ale tego dnia się wystraszyłem. On nie groził mi. Tobie groził i twojej mamie, a ja potwornie bałem się sprawdzić, do czego tak naprawdę zdolny był ten człowiek. Dlatego wyjechałem, a potem próbowałam was odszukać, ale już nie zdołałem. Twoja mama przepadła.
Samanta nie wiedziała, co ma odpowiedzieć na to wyznanie. Wiedziała za to, co czuje. Była ogromnie wdzięczna temu człowiekowi za poświęcenie, jakie dla niej zrobił. Być może nawet uratował jej życie. Wyciągnęła w jego kierunku ręce i dałam mu znak, że chce się przytulić. I to wystarczyło, by przywarł do niej stęskniony jej dotyku.
– Ale nie możesz tak przytulać mamy, jak to robiłeś tam na kocu – wyszeptała mu prosto w brązowo-czerwony bark. Odsunął się od niej delikatnie i przetarł ręką oko, wycierając nagromadzoną łzę.
– Dała mi jeden dzień. Jeden dzień z wami. Dzień, który mógłby się zdarzyć, gdyby nie wydarzyło się wszystko to, co się stało. Ty też mi daj jeden dzień. Przymknij oko przez jeden dzień, dobrze?
– Tylko jej nie ruchnij, co?
– Obiecuję – zaśmiał się. – Chodź, usiądziemy z tyłu. Tam będziemy mogli swobodniej porozmawiać.
Usiadł po drugiej stronie roweru wodnego, a właściwie to wyciągnął się na nim, tak że ułożył się w pozycji półleżącej. Jedną nogę zawiesił na niebieskiej krawędzi i zamoczył ją w wodzie. Ręką zaś nabrał słodkiej, zielonej wody, a następnie wtarł ją w spoconą klatkę piersiową. Dzień był niesamowicie gorący, a on pedałował już od ponad godziny. Samanta zaś usiadła obok niego i w związku, że obiecała mu dzień, to przytuliła się do niego, tak jak zwykła to robić kiedyś do Tadeusza. Tyle że w przeciwieństwie do swojego ojczyma, od niego poczuła ciepło i radość z tego gestu, a nie tylko zobojętnienie.
– To co chciałbyś o mnie wiedzieć? – zapytała.
– Wszystko – odpowiedział ze śmiechem. – Co lubisz robić? Co lubisz jeść? Jaki jest twój ulubiony kolor? Kim byś chciała zostać w przyszłości? Co myślisz? Co czujesz? Po prostu wszystko...
– Hm... Niech pomyślę. Lubię tańczyć. Uwielbiam zapiekankę, którą mama nazywa „zapiekanką babci". Szary lub błękitny. Nie mam zielonego pojęcia. Myślę, że nie chce tu zamieszkać i czuję, że chciałabym się zakochać tak naprawdę jak ty i mama. A ty? Jakie są twoje odpowiedzi na te pytania?
– Nie wiem, co lubię robić. Robię wiele rzeczy, ale niewiele daje mi satysfakcję. Wiem na pewno, że nie lubię tańczyć, ale umiem całkiem dobrze. Lubię kuchnię perską, zwłaszcza gdy gotuje moja przyjaciółka. Granatowy, ale też zielony, bo kojarzy mi się z twoją mamą, to jej ulubiony kolor. Przyszłość chciałbym spędzić z Klarą. Myślę, że nie wiem, co robić. Myślę, że moje życie nie ma sensu. Czuję smutek. Praktycznie ciągle czuję się smutny, bezradny i słaby.
– Dlaczego? – wyszeptała skołowana tym wyznaniem.
– Bo codziennie za wami tęsknię – powiedział melancholijnie i pociągnął nosem, ale po chwili nabrał powietrza w płuca i powoli wypuścił, żeby się uspokoić. – Powiedz lepiej, co to jest „zapiekanka babci"?
– Mama taką robi. Jest w niej makaron, szpinak, papryka, cukinia, cebula, pomidory i to wszystko zapieczone w beszamelu. – Rozmarzyła się, mówiąc o swoim ulubionym daniu i pomyślała, że chętnie by teraz je zjadła. Marek jednak ją zaskoczył.
– I kurczak. W niej jest jeszcze kurczak... – powiedział, marszcząc brwi.
– Mama robi do niej kurczaka oddzielnie, bo ja go nie jem. Mdli mnie od kurczaka – wyjaśniła niepewnie. – Znasz tę zapiekankę?
– Tak, to zapiekanka mojej matki. Zrobiłem ją Klarze w dniu, gdy dowiedzieliśmy się o ciąży. Faktycznie mdliło ją wtedy od kurczaka. Wygrzebała wszystkie kawałki i oddała mi – zaśmiał się Marek.
– Zawsze myślałam, że chodziło o mamę mamy, ale teraz to wiele zmienia. Nawet Liszka nabiera innego znaczenia – stwierdziła z zadumą i pomyślała o swojej maskotce z dzieciństwa.
– Liszka?
– Tak, Liszka. Na piąte urodziny mama kupiła mi zabawkę. Pluszowego, zielonego owada. Tata powiedział, że to świerszcz, ale mama, gdy kładła mnie do snu, powiedziała, że to modliszka, tylko żeby nie wspominać o tym przy tacie, bo on nie lubi nie mieć racji, więc była to nasza tajemnica. Moja modliszka-tuliśka – prychnęła rozbawiona, a potem opanowała się i spoważniała, żeby powiedzieć mu coś, co uważała za ważne. – Myślę, że mama całe moje dzieciństwo próbowała dać mi jakąś cząstkę ciebie. W bajce, zabawce, w zapiekance.
– Też tak myślę – przytaknął i objął ją mocniej, a potem pocałował w czubek głowy.
– A babcia? Jaka jest? Mogłabym ją poznać? – zapytała z nadzieją, ale po jego minie zobaczyła, że istnieje jakaś przeszkoda. Potarł nasadę nosa, którą przed chwilą zmarszczył i wydał z siebie przeciągłe „yyy".
– Tak, mogłabyś. Oczywiście – powiedział ku jej zaskoczeniu – ale nie nastawiałbym się na zbyt wiele z jej strony, bo ona...
– Też mnie nie uznaje – dokończyła za niego.
– To nie do końca tak. Ciężko mi jest powiedzieć, co ona myśli o tobie. Nie chciała nigdy jednoznacznie się określić, a uparta jesteś po niej. Musisz zrozumieć, że ona dowiedziała się o tobie w przeddzień mojego wyjazdu do Londynu, w bardzo niemiłych okolicznościach. Ona tego dnia straciła wszystko. Myślę, że w jakiś sposób łatwiej było jej myśleć, że Klara nigdy nie urodziła, więc dopiero oswaja się z myślą, że istniejesz. Rozumiesz? Ona tylko potrzebuje czasu.
– Rozumiem – przyznała. – Ja też dopiero oswajam się z myślą, że nie jestem wynikiem gwałtu, a wielkiej, niespełnionej miłości. Zawsze zastanawiałam się, kim jestem, a teraz mam namieszane w głowie jeszcze bardziej.
– Myślisz, że Klara była w tym barze? – zapytał onieśmielony.
Spuścił głowę i popatrzył na wodę, a potem w stronę brzegu, gdzie na trawie siedziała mama. Wyglądał, jakby próbował prześwietlić ją wzrokiem, by dowiedzieć się prawdy.
– Nie wiem – odpowiedziała szczerze. – Zawsze myślałam, że tak, ale ostatnimi czasy okazało się jak wiele rzeczy, z tych które uważałam za fakty, nimi nie są.
– A jest coś, co mogłoby wskazywać na to, że miało to miejsce? – dopytywał.
Samanta zrozumiała, że jest to coś, co go bardzo dręczy i tworzy w głowie pytanie: „Czy mogłem ją od tego uchronić?".
– Jestem uczulona na kocią sierść – zaczęła mówić, a on nie do końca zrozumiał, o co jej chodzi, dlatego kontynuowała swoją wypowiedź: – Alergolog pytał, czy ktoś w rodzinie jest uczulony, a mama powiedziała, że ona jest na lateks. W drugim tygodniu ciąży dostała ostrej infekcji po użyciu prezerwatywy, więc jeśli nie ty założyłeś tę gumę, to ktoś założył.
Patrzyła na Marka i widziała, jak jego oczy robią się nieobecne. Zapadł się w sobie i spochmurniał. Zaczął obserwować, jak jej matka ponownie wciąga na siebie tunikę, a następnie zaczyna smarować łydki krem z filtrem. Ona również spoglądała w kierunku niebieskiego roweru wodnego, a gdy ich oczy natknęły się na siebie, podniosła rękę i delikatnie pomachała w ich kierunku.
– Chcesz wracać, prawda? – bardziej stwierdziła, niż zapytała Samanta.
– Przepraszam – powiedział, jakby ją zawiódł.
Ona jednak dobrze go rozumiała. Sama chciałaby mieć możliwość sprawienia, by ten okropny dzień w życiu jej matki nigdy się nie wydarzył. Choć Klara nigdy nie nazwała tego gwałtem, to ona dobrze wiedziała, że jej mama nigdy nie wyraziła zgody na to, co się wydarzyło w tej toalecie.
– Nie przejmuj się i tak wypadałoby do niej wrócić. Mama lubi samotność, ale lepiej niech nie siedzi zbyt długo sama. Robi się wtedy zbyt melancholijna. – Uśmiechnęła się do niego, żeby trochę go rozweselić. Odwzajemnił jej uśmiech, ale był on blady i niepewny. – Mogę cię jeszcze o coś zapytać? – odezwała się nieśmiało.
– Pytaj.
– Może to trochę niestosowne, ale właściwie, jeżeli nie w barze, to w jakich okolicznościach zostałam poczęta?
– To było tutaj – zaśmiał się i nagle rozweselił, jakby dostał nowej energii.
– Ale tutaj? – dopytywała się z niedowierzaniem. – W wodzie?
– Dokładnie tam – powiedział i wskazał na drewniane zadaszenie na środku zalewu, do którego prowadził wąski pomost.
– W tej altance?
– Przed nią. Na tamtych wydmach.
– Tam? – zdziwiła się. Przymrużyła oczy, próbując sobie wyobrazić, co właściwie można zrobić na tym niewielkim skrawku trawy, ziemi i piasku. – Jak wyście...
Marek wybuchł gromkim śmiechem. Przyjrzał się na nowo niewielkiej wydmie, podrapał po klatce piersiowej i odwrócił do Samanty.
– Nie wiem – przyznał rozbawiony. – Był środek nocy. Twoja mama obudziła mnie, żeby pokazać mi niezwykłe zjawisko astrologiczne. Tej nocy Księżyc był bardzo blisko Ziemi i odbijał się w wodzie. Wyglądało to zupełnie tak, jakby do niej wpadł. Kąpaliśmy się nago w zalewie. Zaczęliśmy całować, a potem kochać. Tydzień później dowiedzieliśmy się, że będziemy cię mieli. Najlepsza decyzja, jaką podjąłem w życiu.
– Czyli nie byłam nieplanowana? – zaskoczyła się.
– Podjąłem spontaniczną decyzję kochać się z twoją mamą bez zabezpieczenia. Prawdopodobieństwo, że zajdzie w ciążę było dość wysokie – zaśmiał się, a potem dodał:
– Wracajmy.
Pocałował ją w czoło i wstał, żeby wrócić na siedzenie kierowcy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top