Samanta: rozdział 15 - Dziewiętnastocentymetrowy test na ojcostwo
Umówili się równo o 21:00 pod sklepem spożywczym Marka mamy. Dzieciaki z okolicy nawet nie wiedziały, że jest jej synem. Nikt go nigdy nie widział. Podobno nigdy nie przyjeżdżał. Nie miał też dobrej opinii. Podobno uchodził za agresywnego. Samanta nawet nie mogła zaprzeczyć. Widziała raz jego wybuch złości, ale jej akurat się podobał. Ktoś pierwszy raz stanął w obronie jej matki. Miała też osobiste przeczucie, że wcale nie należał do ludzi, którzy rozwiązują problemy pięściami, ale miał aparycję, której niejeden mężczyzna mógł się wystraszyć.
Kiedy dotarła na miejsce, Rafał i Remik już tam byli, ale Damian ze swoją dziewczyną jeszcze nie dotarli. Miał naturę Don Juana, więc prawdopodobne było, że każe na siebie czekać. Samancie to jednak nie przeszkadzało. Lubiła go. Jego bezpośredniość i zdystansowanie jednocześnie. Miał w sobie to „coś", ale miał też dziewczynę i to zamykało sprawę. Przynajmniej jak dla niej. Nie zmieniało to jednak faktu, że dobrze czuła się w jego towarzystwie.
– Siema – powiedział Remik, gdy ją zobaczył, a jego brat tylko skinął głową.
– Siema – odpowiedziała. – Więc, co będziemy robić? Wiecie już? – zapytała zaciekawiona.
– Wiemy. Będziemy w fajnym miejscu, zobaczysz. Nieźle się zabawimy! – zaśmiał się Rafał. Powiedział to trochę tak, jakby miał na nią ochotę. Samanta miała nadzieję, że się myli, bo zupełnie nie był w jej typie.
– A na Damiana długo będziemy czekać? – zapytała, ale wzrok skierowała na Remika, żeby nie tworzyć złudzeń jego bratu.
– Załatwi tylko coś z jednym kolesiem i przyjdzie. Spoko, pojawi się.
Zaprowadzili ją na skraj jakiegoś wzgórza w lesie. Dobrze, że chłopcy zabrali latarki, bo szliby w zupełnej ciemności. Na samym szczycie, tuż za trawiastą polaną, stała stara, rozkładająca się, drewniana chatka. Właściwie musiało to kiedyś służyć jako jakiś magazyn albo malutka stajenka.
– Co to za wyjąca szopa? – zapytała ze śmiechem Samanta.
– To kryjówka kochanków. O tym miejscu krąży miejscowa legenda – powiedziała podekscytowana Justyna. – Ale właściwie w Gorzuchowie nikt o niej nie wie. Powiedział mi ją dopiero Damian. Jego tata o niej słyszał i straszył go tą opowieścią.
– Jacy kochankowie chcieliby się tutaj spotykać? To rudera! – śmiała się dziewczyna o ciemnobrązowy lokach.
– Oni właściwie tu umarli, wiesz? – W głosie Justyny było słychać lęk. – Ja do niej weszłam tylko raz, a tak to się boję. Jest tam taka dziwna atmosfera.
– Naprawdę? Boisz się? – zdziwiła się Samanta. – Przecież duchy nie istnieją.
– Jesteś tego taka pewna? – wyszeptał jej do ucha Damian.
Nie spodziewała się go tuż za sobą. Wsunął rękę na jej biodro i poprowadził w stronę domku. Zostawili za sobą Justynę, która miała zaskoczoną minę i nie była zadowolona takim obrotem sytuacji. Samanta zresztą też nie, ale z niewytłumaczalnych dla siebie samej powodów pozwalała mu na ten dotyk. Był dla niej w jakimś stopniu naturalny.
Weszli do niewielkiego budynku. Na samym jego środku stała drewniana skrzynia, a w jednym z rogów resztki starego siana. Drewniane schody, w których zostało już tylko kilka stopni, prowadziły do jednej z belek stropowych, co oznaczało, że był tam kiedyś skonstruowany stryszek. W dachu widniała dziura wielkości arbuza, przez którą prześwitywało światło księżyca.
– Co tutaj kiedyś było? – zapytała Samanta po rozejrzeniu się dookoła.
– Podejrzewam, że spichlerz na siano. Pewnie trzymano tu też narzędzia – szepnął jej do ucha Damian, który ustawił się za nią i nie ściągał ręki z jej biodra. Co więcej, wsunął delikatnie palec pod jej koszulkę i subtelnie przesuwał opuszką po jej skórze.
– To co to za przerażająca historia? – zaśmiała się. – Dajesz te swoje Polish Horror Story!
– Oglądasz te bzdury? – zapytał zaskoczony. – Boże! Justyna też to ogląda. To jest takie głupie!
– Mi się podoba – przyznała. – Ale mi też się podobają kotki rzygające tęczą.
Roześmiała się i odwróciła głowę w jego stronę.
Nie spodziewał się tego, że ich usta spotkają się tak blisko siebie. Spojrzał jej na wargi i delikatnie oblizał swoje. Samanta nie planowała pozwolić na ich zbliżenie, dlatego pospiesznie odwróciła głowę. Usłyszała, jak głośno przełyka ślinę i zaczyna opowiadać.
– Podobno spotykała się tu dwójka młodych ludzi, żeby się kochać. To był mezalians. On był bardzo biednym Cyganem, a ona panienką z dobrego domu. Wymykała się swojej opiekunce i po szkole biegła spotkać się z chłopakiem. Ponoć on ją bardzo kochał i był gotowy wyrzec się rodziny, żeby z nią być. Podobno planowali ucieczkę, ale niestety jego rodzina dowiedziała się o tym. Przyszła tu podczas jednej z ich schadzek i na jej oczach rozbili mu czaszkę, a potem zgwałcili ją. Pocięli jej ciało i zostawili, by wykrwawiła się na śmierć. Podobno umarła, trzymając w ramionach swojego ukochanego i ciągle go całując. Niesamowicie romantyczne, co?
Przysunął się do niej jeszcze bardziej i zaczął coraz głębiej wsuwać swoją rękę pod jej bluzkę. Wysunęła się z jego objęć i w odległości dwóch kroków od niego spojrzała rozzłoszczona w jego zaskoczoną twarz.
– Co na to Justyna? Niby dała się nabrać? Na romantyczną historyjkę i niby przypadkowe macanko? Poza tym, co jest romantycznego w całowaniu trupa? To raczej obrzydliwe, nie sądzisz?
Patrzyła na niego, jak z zaciętą minom oblizał dolną wargę, przesunął kciukiem po swoich opuszkach palców, po czym zacisnął dłoń w pięść.
– Chodźmy stąd – powiedział stanowczo.
Obrócił się na palcach i wyszedł na zewnątrz.
– Ta opowieść kupy się nie trzyma – stwierdziła Samanta, gdy wszyscy usiedli na polance w pobliżu opuszczonej chatki.
– Dlaczego? – zdziwiła się Justyna. – Mi wydaje się całkiem prawdopodobna.
Damian spojrzał na nią z ukosa. Wyciągnął z plecaka plastikową torbę śniadaniową wypełnioną w jednej trzeciej marihuaną i zaczął formować w białej bibułce skręta. Samanta poczuła niepokój, gdy to zobaczyła. Na jej osiedlu w Białymstoku wiele osób brało narkotyki. Wielu jej znajomych lubowało się w tego typu używkach, ale ona paliła ją zaledwie kilka razy w życiu i niezbyt jej się to podobało. Podczas imprez dużo piła, paliła papierosy, ale zawsze unikała narkotyków. Teraz jednak nie odmówi, gdy jej podadzą. Nie chciała wyjść na frajerkę, dlatego weźmie i będzie miała nadzieję, że odlot będzie udany. Oderwała wzrok od bruneta i zamiast skupiać się na swoich lękach, skupiła się na odpowiedzi.
– Bo, dlaczego to on miałby niby wyrzekać się rodziny, skoro to ona była z tego lepszego domu? Nie powinno być na odwrót? Poza tym ile ona miała lat, skoro miała jeszcze opiekunkę? Przecież dzieci nie uprawiają seksu.
– Ale on był Cyganem. Oni mają swoją własną kulturę, własne tradycje. A ona miała nianię, bo była rozpieszczona i bogata. Taka paniusia. Wiesz, jakie są te damulki... – objaśniła jej Justyna.
W tym czasie jej chłopak wyciągnął z kieszeni czarnych jeansów zapalniczkę i zapalił skręta. Przy jego buzi zajarzył się czerwony ognik i po chwili wokół głowy pojawiła się chmura dymu. Damian przyglądał się jej badawczo, co ją bardzo dekoncentrowało. Miał na sobie skórzaną kurtkę i czarny podkoszulek. Na nogach założone glany, a przy spodniach przypięty srebrny łańcuch. Jego przydługie włosy opadały lekko na oczy. Wyglądałby groźnie, gdyby nie to, że jego rysy były delikatne, a oczy duże jak u porcelanowej lalki. Był dla Samanty atrakcyjny, ale z tyłu jej głowy pojawiała się myśl: „niegrzeczny kocha mocniej".
– Właściwie to nie wiem, jakie są „te damulki". Moja mama pochodzi z tak zwanego „dobrego domu", a jakoś życie jej nie rozpieszczało i od szóstego roku sama zajmuje się wszystkim. Nie miała niani. A to, że ktoś ma własną kulturę, nie znaczy, że musi wyrzec się jej z powodu miłości do dziewczyny.
Samanta nie ustępowała w rozmowie, więc Justyna straciła argumenty. A kiedy jej chłopak podał jej bibułkę z marihuaną, stwierdziła tylko:
– Damian ci to wyjaśni. On jest Cyganem.
– Nie jestem żadnym pierdolonym Cyganem. Ile razy ci to powtarzać? – burknął pod nosem.
– No, ale twój tata jest... to też czyni z ciebie... – nie dokończyła, bo jej przerwał.
– W dupie mam, kim on jest i kogo czyni to ze mnie. Nie jestem pierdolonym Cyganem – warknął tym razem głośniej.
Justyna zaczęła głaskać go po twarzy i szeptać do ucha słowa przeprosin, aż w końcu zdecydował się ją pocałować. Wziął ją w ramiona, ale nawet przytulając swoją dziewczynę, wciąż nie odrywał wzroku od Samanty. Miał naprawdę zwierzęcy wzrok. Oczy jak u wilka, który przygląda się swojej ofierze tuż przed atakiem. Samanta dlatego skoncentrowała się na Remiku. Chłopak właśnie podszedł do nich i odebrał od Justyny skręta, po czym usiadł obok brata.
– A ty, Samanta, właściwie czyim dzieckiem jesteś, skoro mówisz, że jakiejś bogatej paniusi? – zainteresował się Rafał i przysiadł się obok niej, żeby podać jej palący się zwitek marihuany.
– Moją mamą jest Klara Kasprzak, córka tego kolesia, co miał te fabryki tutaj... gdzieś... – zawahała się, więc pociągnęła bucha skręta i dopiero wtedy zaczęła mówić dalej. – Właściwie to nic o dziadku nie wiem, bo mama nie utrzymywała z nim kontraktów.
Wstała, żeby podać marihuanę Damianowi. Złapał ją za końcówki palców, kiedy odbierał od niej biały rulonik. Nie zrobił tego przypadkowo, chciał jej dotknąć. Było to aż nazbyt widoczne. Na tyle widoczne, że zauważyła to również Justyna.
– A twoim ojcem kto jest? – zapytał i dopiero wtedy puścił jej rękę. Spotkał się jednak z kuksańcem w bok od swojej dziewczyny.
– Nie pytaj jej o to! Ona jest córką Klary Kasprzak. Jej mama została zgwałcona, wszyscy to wiedzą – parsknęła z udawanym oburzeniem. Samanta zrozumiała, że zawistnie wyciągnęła sprawy z przeszłości jej matki.
– Nie dotykaj mnie... – powiedziała szeptem, żeby dać Justynie poczucie komfortu. Damian zagryzł dolną wargę i spojrzał na nią przepraszająco.
– A ja słyszałem, że ona miała dziecko z synem pani Danieli, dlatego on prysnął za granicę – wtrącił się nagle Remik.
– Nie, Remi. Mama mówiła, że ona miała z nim romans, ale on wyłudził od niej kasę i prysnął za granicę, wtedy ona przespała się z jakimś kolesiem w barze – Rafał poprawił brata.
– Nie, no spoko! Gadajcie sobie o mnie, jakby mnie tutaj nie było! – powiedziała Samanta zaskoczona mnogością plotek na temat jej rodziny i wróciła na swoje poprzednie miejsce.
– No to powiedz nam. Jak to było? Zdradź ten wielki sekret! – zaproponowała Justyna i wspólnie z dwoma braćmi spojrzeli na nią z nadzieją na historię. Damian patrzył na swoją dziewczynę, jakby chciał jej kazać się zamknąć, jednak tego nie zrobił. Opuścił głowę i bez słowa wpatrywał się w ziemię.
Samanta nie miała żadnej historii do opowiedzenia. Rozłożyła tylko bezradnie ręce.
– Nie wiem – przyznała. – Słyszałam każdą z tych wersji, ale moja mama ani jednej nie potwierdziła. Na żadną też nie zaprzeczyła. Cokolwiek, o co pytam, zawsze odpowiada, że nie chce o tym rozmawiać.
– A ty co myślisz? – Niespodziewanie wzrok na nią podniósł Damian.
– Myślę, że w każdej jest coś z prawdy. Myślę, że moja mama miała romans z tym Markiem i myślę, że znaczyło dla niej to coś więcej, ale był to mezalians. Taki sam jak w przypadku tych kochanków z chatki i mój dziadek ich rozdzielił, dlatego ona się do niego nie odzywała. Może chciała przespać się z jakimś kolesiem, żeby zrobić dziadkowi na złość i sprawy wymknęły się spod kontroli. Tak myślę... ale może jestem tylko romantyczką i fajnie jest wierzyć, że nie jestem tylko wynikiem gwałtu.
Zapatrzyła się na białą podeszwę swojego adidasa i nie zauważyła, jak do niej podchodzi. Zorientowała się, dopiero gdy jego ręka dotknęła jej uda. Była już przytłumiona od marihuany i nie pomyślała, żeby go odtrącić. Zamiast tego zaczęła przyglądać się jego ładnym, delikatnym dłoniom. Miał długie palce i szeroką płytkę paznokcia. Samanta pomyślała, że bardzo chciałaby, by takie dłonie ją dotykały. W tym czasie drugą ręką uniósł jej podbródek do góry, tak żeby na niego spojrzała i uśmiechnął się do niej delikatnie.
– To nie ma znaczenia – powiedział tak, żeby inni go nie usłyszeli. – Jeżeli chcesz znać moją opinię, to masz włosy, jakie kiedyś nosiła jego matka, więc może to być małą wskazówką.
Nastolatka odsunęła ręką swoje ciemnobrązowe loki, ale nie zdążyła mu nic odpowiedzieć, bo za jego plecami wyłoniła się Justyna. Zawiesiła się na jego plecach i zaczęła całować go w szyję.
– Chodź, Damian, w nasze miejsce. Zrobię ci dobrze – wyszeptała mu do ucha.
Zsunęła rękę między jego nogi i prowokacyjnie patrząc Samancie w oczy, złapała go za krocze. Nie wywarło to na niej wrażenia. Po pierwsze: była zamroczona narkotykami, a po drugie: nie był on jej obiektem pożądania. Na nim jednak ten gest wywarł wrażenie. Chwycił swoją dziewczynę za nadgarstek i skrzywił się na twarzy.
– Puść mnie. Nie mam ochoty – powiedział.
Justyna zamiast go posłuchać, ścisnęła tylko rękę mocniej i zaczęła nią pocierać.
– Chodź. Dobrze wiem, co lubisz – namawiała go bardziej nachalnie.
Wstała i złapała go za rękę. Pociągnęła Damiana w kierunku lasu. Tym razem nie zaprotestował. Pozwolił się pociągnąć w ciemność. Odwrócił się jednak w jej kierunku, jakby sprawdzając jej reakcję, a gdy jej nie zobaczył, pozwolił sobie pójść za swoją dziewczyną.
Nie minęło wiele, jak po lesie poniosły się odgłosy namiętności wydawane przez Justynę. Dla Samanty były przesadzone, chyba że faktycznie Damian był takim niesamowitym kochankiem. Jej wątpliwości rozwijały się, gdy podszedł do niej Rafał i położył rękę na jej łydce.
– A ci jak zwykle – zaśmiał się. – Na cały las ją słychać.
– Mhm – mruknęła, bo nie miała ochoty odpowiadać i strąciła jego dłoń ze swojej nogi.
W głowie jej się kręciło, a przed oczami miała jasne błyski. Położyła się na trawie i zaczęła obserwować gwiazdy, które na tym niebie wyglądały wyjątkowo pięknie. W dużym mieście nie widać gwiazd, a nocne niebo było plusem mieszkania w tym miejscu. Jeżeli tu zamieszkają, to co noc będzie wychodzić na balkon i wpatrywać się w gwiazdy – pomyślała.
– Jesteś małomówna. Widzisz, ja jak się naćpam, to zawsze buzia mi się nie zamyka – zaczął trajkotać Rafał. Podniosła jedną rękę do góry i po chwili opuściła ją na twarz. Wysunęła palec wskazujący i przystawiła go do ust.
– Cii... raczej się nie dogadamy, bo widzisz... ja jak się naćpam, to lubię ciszę, dlatego... cii...
Rafał zrozumiał aluzję, bo zostawił ją w spokoju. Miała też nadzieję, że zrozumiał aluzję, co do tego, by zostawił ją w spokoju w każdej dziedzinie jej życia.
To był wyjątkowo dziwny odlot. Samanta leżała na trawie i wszystko wydawało jej się takie przejaskrawione. Właściwie nic nie miało dla niej znaczenia. Słyszała głosy Rafała, Remika i Justyny, gdy wróciła z Damianem do reszty. Jego zaś nie słyszała. Może też lubił poleżeć w ciszy na haju. Bez zbędnych komentarzy, bez zbędnych śmiechów.
W końcu się odezwał, ale tylko po to, by oznajmić, że idzie się odlać. Samanta patrzyła za nim, jak znika za drewnianą chatką. Był ładny, naprawdę podobał się jej. Był jednak zajęty i nie oszukując się, po prostu jak drugi Kamil. Ten sam typ, a ona wiedziała już, że musi się takiego wystrzegać. Pozostawała mimo to w narkotycznym transie, więc mogła sobie popatrzeć.
Z początku myślała, że to Marek, bo poruszał się zupełnie jak on i miał podobną sylwetkę. Potem uzmysławia sobie, że ma włosy czarne i opadające na oczy, jak Damian. No i wiekiem nie przekraczał osiemnastu lat. To musiał być on. W końcu nie było z nimi nikogo innego, a on poszedł w tamtym kierunku. Miał na sobie czarne, lniane spodnie z grubym skórzanym pasem, biały podkoszulek i białą koszulę z krótkim rękawem przewieszoną przez ramiona. Samanta zaczęła zastanawiać się, czy Damian pod skórzaną kurtką był ubrany na biało. Nie wydawało jej się.
Wyszedł z rozpadającej się chatki i ruszył w jej kierunku. Podszedł do niej spokojnie i usiadł tuż za jej głową. Przybliżył do niej twarz i spojrzał na nią hebanowymi oczami. Miał oliwkową cerę. Samanta dobrze wiedziała, że widzi go pierwszy raz w życiu, a mimo to było w nim coś znajomego. Coś, co sprawiało, że czuła się przy nim bezpiecznie. Uśmiechnęła się do niego, ale on nie odwzajemniał uśmiechu. Patrzył na nią zmartwionym i wystraszonym spojrzeniem. Głaskał ją po czole i odsuwał kosmyki jej włosów, mimo tego nie czuła jego dotyku. Była bardziej go świadoma. Wiedziała, co robi, ale było to zbyt subtelne, żeby jej ciało to zarejestrowało.
– Już dobrze – szeptał. – Leż spokojnie. On zaraz po ciebie przyjedzie – mówił do niej, a jego głos brzmiał, jak szelest liści na wietrze. – Już dobrze... Już niedługo... Jeszcze chwilę... – powtarzał jej cicho.
Leżała tak, rozkoszując się jego obecnością. Dobrze było czuć bliskość mężczyzny. Dla szesnastoletniej dziewczyny jest to niezwykle ważne, by okazywać jej uczucie. Tadeusz był dobrym ojcem, ale był zimny. Mimo że traktował ją jak córkę, to zawsze czuła przy nim, że nie jest jego. Kamil zaś narobił jej wiele nadziei, a potem dał chwilę wątpliwej przyjemności i więcej się nie odezwał. W Damianie była w stanie się zakochać, ale widziała, jak traktuje swoją dziewczynę, a nie tego chciała w życiu, więc jego próby okazania jej zainteresowania przyjmowała z rezerwą. Na koniec był Marek, który mógł być wszystkim tym, czego jej całe życie brakowało, ale go poznała dopiero niedawno i wiedziała, że nic nie zrobi bez pozwolenia jej matki. Klara Kasprzak była jednak bardzo lękliwą kobietą i nie pozwalała sobie na zmiany w życiu. Dlatego, nawet jeśli był jej ojcem, to jej matka będzie starała się nie dopuścić go do niej.
Wniosek był jeden, że z braku czułości w życiu pozwalała teraz, by ten obcy chłopak głaskał ją po włosach tylko dlatego, że miał w twarzy coś znajomego i czuła się przy nim bezpiecznie.
Usłyszała pisk opon, więc odruchowo podniosła głowę do góry. Oparła się na łokciach i spojrzała w przestrzeń. W oddali na drodze zatrzymał się jakiś samochód. Widziała tylko żółte światła między drzewami. Zignorowała je jednak, bo prawdopodobieństwo, że ktoś ich tutaj znajdzie, było niewielkie.
– Chodź tutaj, piesku – usłyszała znany głos, ale z początku nie była w stanie stwierdzić, do kogo należy. – Chodź. Nie bój się. Widzisz, jak się kończy takie wyskakiwanie na drogę? No, pokaż się. Może trzeba zawieźć cię do weterynarza. Chodź, pomogę ci.
Słuchała brzmienia basowej tonacji i próbowała dopasować ją do znanych jej mężczyzn. W którymś momencie do niej dotarło. Marek. Tak, to był głos Marka. Nawoływał jakieś zwierzę. Najwidoczniej je potrącił. Każdy inny człowiek, jakiego znała, pojechałby dalej i nie szukałby potrąconego psa w środku ciemnego lasu, narażając się, że zostanie jeszcze przez niego pogryziony. Groziło to wścieklizną albo tężcem. Takiej reakcji spodziewałaby się po ojczymie. Marek był gotowy ryzykować, żeby zawieźć cudze zwierzę do weterynarza i płacić za jego leczenie. Z takim sercem musiał mieć naprawdę twardą dupę – pomyślała Samanta i opadła z powrotem na trawę.
Nie przejmowała się, że głos potężnieje na sile i coraz bardziej się do niej zbliża, bo chłopak nad nią był przy niej i szeptał słowa otuchy.
– Ktoś idzie! Spierdalajmy! – zawołał Rafał.
Nie minęła minuta, jak cała trójka rozpierzchła się po lesie. Jedyną osobą, która pobiegła w innym kierunku niż reszta, był Damian. Wyłonił się zza drewnianej chatki i stanął dwa kroki od jej wejścia. Samanta patrzyła, jak zatrzymuje się i niepewnym wzrokiem spogląda na mężczyznę idącego w jej kierunku.
– Teraz już wszystko będzie dobrze – usłyszała głos chłopaka o hebanowych oczach. Popatrzyła na niego, ale on już wstał i ruszył w stronę swojej chatki.
– Samanta, nic ci nie jest? – Marek wsunął jej rękę pod szyję i delikatnie uniósł jej głowę. – Jak się czujesz?
– Zajebiście! – zaśmiała się na myśl, że w tym momencie trzech mężczyzn martwi się jej samopoczuciem. Tyle czasu nikt, a tu nagle bum! I wszyscy!
– Samanta, możesz chodzić? – zapytał zatroskany, a następnie spojrzał w stronę Damiana. Jego głos przybrał na sile i już nie był łagodny. – Co jej dałeś? – prawie krzyknął.
– To nic. To tylko marihuana. Nic jej od niej nie będzie. Ona tylko się naćpała – odpowiedział Damian, ale głos mu się trząsł, jakby sam nie wierzył w to, co mówił. Zrobił dwa kroki w ich kierunku, ale Marek wystawił rękę, żeby go powstrzymać.
– Nawet tu nie podchodź! – warknął ostro, a Damian momentalnie się zatrzymał. Patrzył jednak z zaciśniętymi pięściami, jak Marek klęknął przy niej, a ona oplotła wokół niego swoje ręce i nogi. – Ale musisz współpracować, bo ja już nie mam dziewiętnastu lat – zaśmiał się i wstał z ciężkim stęknięciem. Samanta czuła się jak mała dziewczynka na rękach ojca. Jedną ręką trzymał ją w pasie, a drugą głaskał po włosach. Była z nim bezpieczna i czuła niezwykłą bliskość z jego strony. Przez jego ciało trafiła do niej czułość. Prawie mogła nazwać to miłością.
– Masz się do niej nie zbliżać. Zrozumiałeś? – powiedział w stronę Damiana. – Nie chcę cię z nią widzieć. Jak jeszcze raz cię przy niej zobaczę, to przysięgam, że cię skatuję gorzej od twojego ojca! Odwrócił się i poniósł ją przez las. Patrzyła na zaciętą minę Damiana, który zaciskał pięści i ruszał prawym kolanem w bardzo nerwowy sposób. Mówił o tym, że jego ojciec pije, ale nie wspomniał, że się na nim wyżywa. Miała ochotę podejść do niego i przytulić go, ale była owładnięta troską, jaką obdarzał ją Marek. Narkotyki uczyniły ją bezsilną i bezradną w tej sytuacji. Patrzyła na Damiana, a za nim na chłopaka opierającego się nogą i plecami o futrynę starej drewnianej chatki. Odpalał papierosa i przyglądał się im, jakby oglądał film na ekranie telewizora. Jakby go tam zupełnie nie było, a sytuacja go nie dotyczyła.
– Jestem bardzo ciężka? – zapytała, gdy posadził ją na przednim siedzeniu swojego granatowego Forda Rangera i przypiął pasami. Nie odpowiedział jej od razu. Zatrzasnął drzwi i okrążył samochód z przodu maski.
– Jesteś cięższa od swojej matki – powiedział, wsiadając do środka. – Ale jesteś też wyższa, więc to raczej oczywiste.
Przekręcił kluczyk w stacyjce i odpalił silnik. Samochód zawarczał, a Samanta poczuła przyjemny chłód lecący z klimatyzacji. Prawdopodobnie narkotyki miały na to duży wpływ, ale przybliżyła twarz do niewielkiego wylotu i zaczęła rozkoszować się lecącym powietrzem. Marek spojrzał na nią z ukosa, jednak nic nie powiedział. Umieścił drążek skrzyni biegów na pierwszej pozycji i powoli ruszył.
– Co tu robisz? – zapytała.
– Co ja tu robię? – zaśmiał się znajomy jej matki. – Jest prawie 1:00 w nocy, a ty masz szesnaście lat, więc lepiej powiedz, co ty tu robisz?
– Poznawałam znajomych. Pokazali mi swoją miejscówkę. Tam podobno została zgwałcona i zamordowana młoda dziewczyna, za miłość do chłopaka.
– W tamtej chatce? – zaciekawił się Marek, a ona skinęła na znak potwierdzenia. – Lepiej tam nie chodź i nie spotykaj się z tymi znajomymi. To nie jest odpowiednie towarzystwo dla ciebie.
– „To nie jest odpowiednie towarzystwo dla ciebie" – prychnęła z pogardą. – Co ty możesz wiedzieć o tym, jakie towarzystwo jest dla mnie odpowiednie? A ta historia to tylko legenda. Taka, żeby straszyć dzieciaki.
– To niekoniecznie tylko legenda, dlatego nie kręć się w tym miejscu i dlatego nie zadawaj się też z tym chłopakiem. On może być niebezpieczny.
Samanta widziała, jak mężczyzna w ciemnobrązowych włosach spogląda na nią niepewnie, za każdym razem, gdy odwracał na chwilę wzrok od drogi. Zaczęła zastanawiać się, co on wie na temat Damiana i czego jej w tej całej historii nie mówi.
– Dlaczego miałby być niebezpieczny? – zainteresowała się. – Bo pali marihuanę, a jego ojciec pije i go bije? W takim razie ja też jestem niebezpieczna, bo chodzę na imprezy do klubów, piję alkohol i nawet nie mam pojęcia, kim jest mój ojciec – powiedziała z pogardą, ale pożałowała swojego tonu, gdy zobaczyła, jak Marek nerwowo pociągnął nosem. Zesztywniał na twarzy, więc postanowiła, że będzie trochę milsza dla niego.
– Jak niby wchodzisz do tych klubów bez dowodu? – zainteresował się.
– Mam dowód. Fałszywy. Mój kolega robi świetne fałszywki. Załatwił mi – powiedziała z dumą.
– Niby za co ci załatwił? To nie są tanie rzeczy. Co takiego zrobiłaś?
– Obciągnęłam mu pałę – prychnęła z pogardą, ale gdy spojrzał na nią tak, jakby to była prawda, pospieszyła z wyjaśnieniami. – Ma dziecko ze swoją byłą dziewczyną i ona przyprowadza mu je na weekendy. On w tym czasie ma szkołę zaoczną, bo chce zrobić maturę, więc zajmuję się jego dzieckiem, kiedy on jest na lekcjach.
– Miło z twojej strony – spojrzał na nią i skinął głową. – Chociaż dobre ma te podróbki? – zapytał.
– Najlepsze!
– To pokaż – wysunął w jej stronę prawą rękę i pomachał palcami.
Wyciągnęła z torebki portfel, a z niego łososiowo-różową plastikową płytkę. Położyła mu na dłoni. Zamknął na niej palce i nawet na nią nie spojrzał. Schował ją tylko do kieszeni spodni. Samanta uświadomiła sobie, że jak głupia dała się podejść.
– Oddaj! To moje! Przywłaszczyłeś sobie moją własność! – zaprotestowała rozczarowana jego reakcją.
– Nic sobie nie przywłaszczyłem. Oddam twojej matce – odpowiedział, nawet na nią nie patrząc. – Nie zadawaj się z tym chłopakiem i nie chodzi tylko o to, co on robi, ale o całą jego rodzinę.
– Co niby z jego rodziną jest nie tak poza tym, że tata jest alkoholikiem? To nie jego wina.
– Ciureja to nazwisko grupy przestępczej, która działała na tych terenach w latach pięćdziesiątych i to oni zgwałcili tę dziewczynkę z jego opowieści, ale ona nie umarła, tylko urodziła dziecko i wyjechała do Niemiec – powiedział i popatrzył na nią wymownie, jakby historia sprzed sześćdziesięciu lat miała być świadectwem, dlaczego Damian jest nieodpowiednim towarzystwem. Samanta chciała wierzyć, że to, kim są jej rodzice, nie ma na nią żadnego wpływu. Tym bardziej że nie miała pewności, kim są jej rodzice, a przynajmniej ojciec. W końcu mógł być to mężczyzna z baru – gwałciciel.
– A ty to wiesz, bo... – dociekała zainteresowana tym, kim właściwie był Marek Modliszka, czy też Mark Mantis.
– Bo ta dziewczynka oddała moją matkę do domu dziecka, zanim wyjechała do Niemiec.
Samanta zrozumiała, że niechęć Marka do rodziny Damiana nie jest spowodowana nim samym, a jedynie rodzinnymi przeżyciami. Obawiał się, że mógłby on zrobić jej krzywdę, tak jak kiedyś zrobiono krzywdę jego babci. Nie mogła go za to winić, ale też nie chciała, aby narzucał jej swoje poglądy na temat innych ludzi. Była na tyle duża, że mogła sama oceniać, z kim chce przebywać, a z kim nie. A Damiana akurat, w dziwny sposób, chciała mieć w swoim otoczeniu.
– Czyli ciebie też powinnam unikać? Bo jesteś jednym z nich? – powiedziała to tylko po to, żeby pokazać mu, że można odwrócić tę sytuację.
– Nie jestem jednym z nich – warknął, ale nie na nią, tylko na myśl o tym, że mogła być to prawda.
– Mówisz zupełnie jak Damian. On też nie chce być utożsamiany ze swoją rodziną. Może nie jest taki zły, jak myślisz...
Nie odpowiedział jej. Popatrzył na nią przez chwilę niepewnie i spojrzał z powrotem na drogę. Wyglądał trochę tak, jakby coś analizował. Może myślał nad tym, co mu właśnie powiedziała. A może uważał, że jest po prostu niesamowicie naiwna, wręcz głupia, że tak myśli. Samanta zaczęła mu się przyglądać. Miał bardzo ładne rysy twarzy, choć ukryte pod brodą. Podobały jej się jego kurze łapki. Jego oczy wyglądały przez to niezwykle dojrzale, wręcz mądrze, a ona nigdy nie pomyślała, że mogłoby być to tak seksowne. Teraz wiedziała, choć nie była pewna, czy nie jest to kwestia jej stanu, że dojrzali mężczyźni też jej się podobają, tym bardziej tacy, których ciało jest ładnie wyrzeźbione, a skóra ma przyjemny kolor migdału. Mógł jednak być jej ojcem i ona dobrze wiedziała, że on zna odpowiedź na to pytanie. Zdawała sobie również sprawę z tego, że nie odpowie na nie. Co więc powinna zrobić? – zastanawiała się. Do głowy przyszła jej tylko jedna irracjonalna myśl. Co, jeśli się z nim prześpi? Jeśli naprawdę byli spokrewnieni, to ją odtrąci. A co, jeśli nie byli? Jakby wtedy się zachował? Samanta już zauważyła, że Marek na nią reagował. Przyglądał się jej ruchom i gestom. Obserwował ją. Co, jeśli męskim instynktem jej zapragnie? Czy byłoby to takie złe? Czy by się wycofała? Czy by mu odmówiła? Nie była już dziewicą, a przy Kamilu nie odczuła spełnienia. Być może po prostu nie potrafił jej go dać. Być może dorosły, doświadczony mężczyzna pokaże jej, co to znaczy satysfakcja i w końcu pozna to uczucie. Miał wiele partnerek. Wiele z nich było młodych, więc dlaczego miałby jej nie nauczyć jak się kochać. Wiedziała, że jeśli posunie się do tego, by oddać się temu mężczyźnie, będzie miała pewność, że nie był tym, którego szukała.
Niepewnie odpięła pas samochodowy i przesunęła się w jego stronę.
– Zapnij się z powrotem – zaprotestował. – To nie jest bezpieczne.
– Mhm... – mruknęła.
Nie posłuchała go. Przysunęła twarz do jego ucha, tak żeby, móc mu szeptać i położyła dłoń na jego prawym udzie.
– Co ty robisz? – zapytał niepewny i zwolnił samochód.
– Nie jestem już dziewicą – powiedziała mu do ucha i delikatnie polizała jego płatek. – Wiem, co się robi z mężczyzną, więc jeśli masz ochotę...
Wsunęła rękę między jego nogi i wyczuła zgrubienie w prawej nogawce. Zaczęła je pocierać, by dać mu satysfakcję i zachęcić do działania.
– Co ty, kurwa, robisz?! – Zaczął wciskać się w fotel z paniką w oczach. – Nie dotykaj mnie w ten sposób!
– Nikomu nie powiem...
Gwałtownie wcisnął pedał hamulca, by zatrzymać samochód. Auto stanęło, a Samanta poleciała na przednią szybę. Uderzyła w nią tyłem głowy i wpadła z powrotem na siedzenie pasażera. Oszołomiona chwyciła się za bolące miejsce. Jedyne co pamiętała, to tępe uderzenie i chwilowe zamroczenie. Chciała się wyprostować i usadzić ponownie na fotelu, ale jego ręce uniemożliwiały jej swobodne poruszanie się.
– Samanta, Kochanie nic ci nie jest? Jesteś cała? – Dotykał jej ramion, pleców, twarzy. Odgarniał kosmyki włosów z jej buzi. Ręce mu się trzęsły, a głos był spanikowany. – Nie chciałem. Przepraszam. To był wypadek. Córeczko kochana! Nie stała ci się krzywda? Przepraszam, ja...
– Nic mi nie jest. Tylko poobijałam głowę... – przerwałam mu paniczne próby wyjaśnienia i posadzenia jej z powrotem na fotelu pasażera.
Odsunęła jego rękę ze swojej twarzy, żeby dać mu do zrozumienia, że już nie musi jej sprawdzać. Była cała. Patrzyła w jego wielkie, wystraszone oczy i już wiedziała.
– Jesteś nim, prawda? Moim ojcem... – powiedziała niepewnie, a Marek wyprostował się na swoim siedzeniu.
Patrzył na nią rozbieganym wzrokiem, ale twarz miał zaciętą i poważną.
– Dlaczego tak sądzisz? – zapytał.
– Nazwałeś mnie tak. Nazwałeś mnie „córką". Jestem nią, prawda?
– Nie mam prawa... – zaczął niepewnie. Potarł ręką swoje udo i z pochyloną głową odwrócił się w stronę kierownicy. – Twoja mama nie chciała, żebym z tobą o tym rozmawiał... Ją musisz zapytać. Z nią musisz na ten temat porozmawiać.
Samanta usłyszała w jego głosie smutek. Chciałby jej powiedzieć, ale był wstrzymywany przez jej mamę.
– Czego wy się boicie? Czego mam się nie dowiedzieć? Dlaczego to niby taka wielka tajemnica? – Zapięła swój pas i spojrzała na niego wymownie. Z pewnością oboje ukrywali więcej, niż mówili, a ona nie była zadowolona, bo to jej życia dotyczyła wielka niewiadoma.
– Z mamą musisz porozmawiać – powtórzył i przypiął swój pas.
Przypominał jej bitego misia cyrkowego, którym się pomiata, żeby machał łapką, jak mu każą. On chyba też się tak czuł. Jednak zamiast rozczulać się nad sobą, przetarł twarz dłonią i ponownie się wyprostował.
– Samanta, nie rób więcej takich rzeczy. Mam trzydzieści sześć lat, a ty szesnaście. Coś ty sobie ubzdurała? Przecież takie rzeczy są karalne. Żaden normalny facet by się na coś takiego nie zgodził.
– Dlaczego? Moja koleżanka, Iwona, też ma szesnaście lat i miała starszych od siebie facetów. Ona mówi, że oni lubią takie podlotki, że mężczyzn to bardziej jara – wyjaśniła mu.
– Co ona nimfetka jakaś? – zapytał, odpalając ponownie silnik.
– Nie, ona... – zawahała się. – Nigdy tak o tym nie myślałam – przyznała po chwili.
– Musisz myśleć – powiedział. – Nikt za ciebie myśleć nie będzie.
Marek odwiózł ją pod bramę wjazdową do posiadłości jej dziadka. Nie zdecydował się podjechać pod sam dom. Samanta odniosła wrażenie, że ma jakąś awersję do tego budynku albo wydarzyło się w nim coś, co go do niego zniechęcało. Popatrzył na zapalone światło w salonie i zapytał:
– Trafisz już sama do domu? Mama chyba na ciebie czeka...
– Ona zawsze czeka. Tata idzie spać i mówi, że w końcu wrócę, jak zawsze... ale ona czeka – powiedziała i zamyśliła się przez chwilę. – Nie chcesz się z nią przywitać?
– Lepiej, żeby twój tata nie wiedział, że przyszedłem. Nie chcę, żeby twoja mama miała nieprzyjemności z tego powodu.
Samanta skinęła głową na znak zrozumienia, otworzyła drzwi od samochodu i wysiadła. Właściwie to wypadła, bo nie zdawała sobie sprawy z tego, że nogi jej zdrętwiały. Szybko się podniosła i stanęła z głupim uśmiechem na twarzy, patrząc na zaskoczonego Marka.
– Nic mi nie jest – oświadczyła. – Tylko nogi mi odmówił posłuszeństwa, ale już jest dobrze! – zaśmiała się. – Dzięki za podwiezienie. Na razie.
– Do zobaczenia – powiedział, przełykając głośno ślinę. Samanta widziała w jego oczach, że nie chciał się rozstawać i ten moment był dla niego przykry.
Odwróciła się, bo w tym momencie przyszło jej coś do głowy. Myśl spowodowana jej stanem narkotycznego upojenia. Być może nieodpowiednia, ale z pewnością w tej chwili było to coś, co ją niezwykle frustrowało.
– Dziewiętnaście.
Zmrużyła oczy, próbując wyczytać w jego twarzy prawidłową odpowiedź.
– Co „dziewiętnaście"? – nie zrozumiał od razu.
– Dziewiętnaście centymetrów to bardzo dużo, wiesz? – zaśmiała się.
– W zależności o czym mówisz – powiedział, ale zaczynało dochodzić do niego, o czym mówiła.
– O tym, że masz naprawdę dużego kutasa! Może jesteś moim ojcem, ale to, czym mnie zmajstrowałeś, jest bardzo imponujące. Nic dziwnego, że mama miętosiła sobie brochę...
– Skończ. Nie mów już ani słowa więcej... – przerwał jej. Patrzył na nią z otwartą buzią przerażony tym, co insynuowała, ale po chwili się zreflektował. Zmrużył oczy i badawczo na nią spojrzał. – Zaraz, co robiła Klara?
– No wiesz... miętosiła brochę, strzelała sobie palcówkę. No wiesz, o co mi chodzi...
– Wiem, o co ci chodzi. Nie chodzi o to, że ciebie nie zrozumiałem, tylko żebyś powiedziała, o co ci chodziło, z tym że Klara robiła sobie dobrze.
Ponaglał ją ręką z niecierpliwością. Samanta zauważyła, że było to coś, co wywołało u niego satysfakcję, a oczy mu zabłysły. Dziewczyna uznała, że tyle może mu dać. Chwilę zadowolenia z tego, że wciąż podnieca jej matkę.
– No, po tym ognisku. Rodzice wrócili do domu, bardzo się pokłócili, więc mama spała na kanapie, a w nocy przyłapałam ją, jak sobie dogadzała. Już wiem, o kim myślała – wyjaśniła – ...albo o czym... – dodała ze śmiechem.
– Skąd niby wiesz, że myślała akurat o mnie? – zainteresował się.
– Bo ona nigdy tego nie robi, a jeśli robi to bardzo dyskretnie i cicho. Wystarczyło, że się pojawiłeś, a nie była ani dyskretna, ani cicha. Wiesz, co mam na myśli?
– Domyślam się – powiedział, a Samanta zamknęła drzwi od samochodu, żeby dać mu do zrozumienia, że to koniec rozmowy.
Wyminęła maskę jego samochodu i ruszyła w stronę domu, a on w tym czasie patrzył w lusterko wsteczne, jakby nad czymś bardzo się zastanawiał. Szła powoli, a jej nogi były sztywne i miała wrażenie, że są jakby z waty. Pląsała więc ostrożnie w stronę domu. Potknęła się w końcu i upadła na kolana, a wtedy podbiegł do niej Marek z niebywałym entuzjazmem. Podniósł ją i objął w pasie.
– Lepiej zaprowadzę cię pod drzwi. Żebyś na pewno trafiła – powiedział.
Samanta nie zdążyła pociągnąć za klamkę, kiedy jej matka otworzyła drzwi w rozpiętym szlafroku. Miała na sobie dresowe spodenki, które ledwo przykrywały jej pośladki i podkoszulek, przez który prześwitywały jej sutki.
– Gdzieś ty się podziewała? – powiedziała z wyrzutem od progu, ale gdy tylko zobaczyła, że nie jest sama, zawstydziła się i odruchowo przysłoniła swoje ciało. – O! Marek. Nie spodziewałam się...
– Znalazłem ją leżącą na polanie w lesie. Jest naćpana, ale cała – wyjaśnił pokrótce, a mama skinęła głową na znak zrozumienia.
– Dziękuję ci – mruknęła. – A ty właź do domu! – dodała ostrym tonem do Samanty.
Dziewczyna posłusznie weszła do środka, ale nie planowała przeoczyć rozmowy swoich rodziców. Dobrze wiedziała, że może zostać wypowiedzianych parę istotnych zdań, dlatego usiadła na poręczy fotela i ramionami oparła się o jego zagłówek. W tym czasie jej nowy ojciec wyciągnął z kieszeni jej podrobiony dowód i wręczył jej matce. Skrzywiła się, spojrzawszy na niego i schowała do kieszeni szlafroka.
– Musisz lepiej dbać o nasz skarb – powiedział kokieteryjnie Marek. – W tym lesie mogła stać się jej krzywda.
– Powiedziałeś jej. Prosiłam... – zaczęła mówić, ale ją powstrzymał.
– Nie powiedziałem jej. Ona już wiedziała. Domyśliła się – wyjaśnił. Wyciągnął w jej kierunku rękę i ostrożnie wsunął pod połę szlafroka. – Chodź tu do mnie.
Przyciągnął ją do siebie, zmuszając, by wyszła poza próg domu. Mama z początku się opierała. Chwyciła go za nadgarstek i próbowała odsunąć od siebie, ale on nie ustępował i w końcu odpuściła. Spojrzała na niego z dezaprobatą, ale pozwoliłam mu się dotykać. Co więcej, wyglądała, jakby czerpała z tego przyjemność.
– Jak to, domyśliła się? – zapytała.
– Normalnie. Nie jest głupia.
– Mam nadzieję, że nie zrobiła nic niemądrego. Ona potrafi wpaść na naprawdę szalone pomysły – powiedziała niepewnie, a Samanta obserwowała, jak ręka Marka manewruje na plecach jej matki pod materiałem szlafroka, próbując przedostać się do spodenek.
– Złapała mnie za penisa, żeby sprawdzić moją reakcję – zaśmiał się lekko zawstydzony.
– Och! Marek. Przepraszam za nią. Ona ma...
– Nieodpowiednie towarzystwo – dokończył za nią.
– To nie jest takie proste. Od kilku lat w ogóle nie mam nad nią kontroli, w ogóle mnie nie słucha.
– Jest nastolatką, ale jest mądra. Wystarczy nią pokierować odpowiednio.
– Łatwo tak mówić, jak nie jest się rodzicem.
Mama nie chciała go zranić, ale i tak to zrobiła swoimi słowami. Zadarł głowę do góry i pociągnął nosem. Nie ulegał jednak emocjom, opanował się i spojrzał matce w oczy.
– Ona jest moim dzieckiem – powiedział spokojnie. – Nic nigdy tego nie zmieni. Nie było mnie, ale teraz jestem. Dla niej i dla ciebie. Kocham was.
Marek przygarnął mamę jeszcze bliżej siebie. Wsunął rękę w jej włosy i nachylił się, żeby ją pocałować. Ona bezwiednie podniosła podbródek. Wtedy zrozumiała, że jej mama uległa jego urokowi. Byłoby to nawet romantyczne, gdyby nie fakt, że oznaczało zdradę w małżeństwie. Samanta kochała swojego ojczyma, mimo że nie był wzorem i był dla niej zimnym człowiekiem. Nie wyobrażała sobie, by w jej życiu miało się coś zmieniać. Marek miał być dla niej facetem, z którym mogłaby pogadać od czasu, do czasu. Nie miał jej zastępować ojca. Na szczęście jej ojczym miał dobre wyczucie czasu.
– Co ty, Klara, do jasnej cholery wyprawiasz?! – powiedział podniesionym głosem, wchodząc do salonu. Matka gwałtownie odsunęła się od mężczyzny, w którego ramionach stała.
– To nic. Marek tylko przywiózł Samantę – próbowała bezradnie się wytłumaczyć.
– Czy ty masz mnie za idiotę?! Myślisz, że nie widziałem, co robiliście?! – krzyknął wściekle ojczym. – Miałaś kazać odpierdolić się swojemu kochasiowi od naszej rodziny, a ty go przyprowadzasz do domu?! Pojebało cię do reszty?!
Samanta przyglądała się jak Marek, zamiast się wycofać, przekroczył próg domu jej dziadka i stanął tuż za jej matką. Ona zobaczywszy to, zreflektowała się i wypchnęła go za drzwi. Zdezorientowany zachwiał się na ostatnim schodku na ganek i spojrzał zaskoczony na kobietę w kasztanowych włosach.
– Wracaj do domu, Marek. Poradzę sobie – powiedziała pospiesznie, ale widząc, że nie reaguje, dodała. – No idź już! Natychmiast!
Wycofała się do środka domu i zatrzasnęła za nim drzwi. Prawdopodobnie nie odszedł od razu. Może jeszcze długo przysłuchiwał się ich kłótni, zastanawiając się, czy nie wkroczyć, ale tego Samanta nie była w stanie stwierdzić. Tak jak i nie była w stanie usłyszeć treści kłótni rodziców, bo i ona została poproszona o powrót do swojego pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top